Rafał napisal(a): Słowacy za komuny selekcjonowali turystów na wejściu na szlaki i w razie złej pogody nie wpuszczali nikogo. Ubiór obowiązkowy i wyposażenie można by sprawdzać i nie posiadających odsyłać na spacer po grani Krupówek. Znacznie trudniej sprawdzić przygotowanie kondycyjne i wiedzę o górach, ale na najbardziej niebezpiecznych szlakach tez by się przydało. Nie masz potwierdzenia że przeszedłeś 30 kilometrów z przewyższeniem powyżej 500 metrów w ciągu ostatniego tygodnia to wypad. Nie wiesz co to upłaz i gdzie dokładnie leży Wołoszyn to wypad.
Ciekawe1 kto by wydawał potwierdzenia i ile by to kosztowało. Swoją drogą, sam już nie wiem, czy Kolega ironizował, czy jednak nagle w obliczu gór porzucił deregulacyjne ciągotki?
Rafał napisal(a): Słowacy za komuny selekcjonowali turystów na wejściu na szlaki i w razie złej pogody nie wpuszczali nikogo. Ubiór obowiązkowy i wyposażenie można by sprawdzać i nie posiadających odsyłać na spacer po grani Krupówek. Znacznie trudniej sprawdzić przygotowanie kondycyjne i wiedzę o górach, ale na najbardziej niebezpiecznych szlakach tez by się przydało. Nie masz potwierdzenia że przeszedłeś 30 kilometrów z przewyższeniem powyżej 500 metrów w ciągu ostatniego tygodnia to wypad. Nie wiesz co to upłaz i gdzie dokładnie leży Wołoszyn to wypad.
Ciekawe1 kto by wydawał potwierdzenia i ile by to kosztowało. Swoją drogą, sam już nie wiem, czy Kolega ironizował, czy jednak nagle w obliczu gór porzucił deregulacyjne ciągotki?
Rafał napisal(a): Słowacy za komuny selekcjonowali turystów na wejściu na szlaki i w razie złej pogody nie wpuszczali nikogo. Ubiór obowiązkowy i wyposażenie można by sprawdzać i nie posiadających odsyłać na spacer po grani Krupówek. Znacznie trudniej sprawdzić przygotowanie kondycyjne i wiedzę o górach, ale na najbardziej niebezpiecznych szlakach tez by się przydało. Nie masz potwierdzenia że przeszedłeś 30 kilometrów z przewyższeniem powyżej 500 metrów w ciągu ostatniego tygodnia to wypad. Nie wiesz co to upłaz i gdzie dokładnie leży Wołoszyn to wypad.
Ciekawe1 kto by wydawał potwierdzenia i ile by to kosztowało. Swoją drogą, sam już nie wiem, czy Kolega ironizował, czy jednak nagle w obliczu gór porzucił deregulacyjne ciągotki?
Przecież są książeczki GOT
No, na przykład te książeczki. Jak byłem w zeszłym roku na Camino to miałem też tzw paszport pielgrzyma i go stemplowałem. Formalnie albergue publiczne lub zakonne nie przenocuje nikogo kto nie pokaże potwierdzenia, że przeszedł co najmniej ostatnie 10 kilometrów. Nie zawsze to sprawdzają, ale mogą. To jest proste. Oczywiście jakby ktoś bardzo chciał toby oszukał, ale to więcej zachodu niż wykonać co trzeba. Podobnie z Tatrami. Trzeba wiedzieć czego się chce i da się zrobić. Wraz z upragnionym obaleniem komuny obalono też sporo jej niezaprzeczalnych osiągnięć i dobrych rozwiązań. Wszystko rzekomo w imię wolności oraz odpowiedzialności, a w rzeczywistości dla kasy. Na przykład obecnie nie potrzeba karty pływackiej aby wypożyczyć sprzęt wodny i pływać po sporych akwenach. No i ludzie wypożyczają i toną. Można jeździć jakimiś miniautkami po drogach publicznych bez prawa jazdy bo jest jakaś idiotyczna definicja auta, którą można obejść. Jest cała masa takiej pseudowolnościowej głupoty.
Kilkanaście lat temu była na szlaki wspinaczkowe można było wejść tylko z "Kartą Taternika" było to powodem tylu nadużyć i zamiesznia, że jedną z pierwszch decyzji dyrktora Skawińskiego było zniesienie tego wymogu. A Paweł Skawiński jako doświadczony taternik, narciarz i współpracownik TOPR naprawdę znał temat. Bo doświadczenie też bywa zwodnicze - parę lat temu pod szczytem PPietroula Rodniańskiego spotkaliśmy parę Włochów - wysportowni, doświadzeni (potem widzieliśmy ich profile na fb) i dlatego pozbawieni pokory - uznali, że dla nich wycieczka z Borsy na Pietosul i spowrotem to spacerek, więc wybrali się na nią bez prowiantu i latarki... Tłumy nieprzygotowanych turystów w Polskich górach to rzeczywiście problem. Ale walka z nim metodami "licencji" to, moim zdaniem nienajlepszy pomysł. O tym, że wiara w skuteczność takich rzwiązań świadczy wg mnie historia "Karty Pływackiej", wbew temu co pisze kolega Rafał po jej zniesieniu liczba utonięć bynajmniej nie wzrsła - chociaż w prasie przepowiadano niemalże wdną hekatombę. Znajom szef jednostki WOPR twiedzi, że najczęściej topią się dobrzy pływacy. Problemem polskich gór jest zbyt łatwa dostępność, ale nie w sensie "urzędowm" a "technicznym" - wnasze szlaki są przyogotowane i oznakowane w sposób rzadko spotykany - bardzo gęste znakowanie (wg zaleceń PTTK stojąc przy znaku widzi się co najmniej dwa kolejne), dobrze przyotowana nawierzchnia i ułatwienia przy najdrobniejszch przeszkodach czy trudnościach -świetnym przykładem jest "Wąwóz Hmole" - na mniej niż 800-metrowym odcinku raczej łatwego szlaku jest kilkanaście kładek i wielkie schody (nota bene wszystko z paskudnej kratownicy). To powoduje, że pchają się w nie wszycy. Ale już w Tatrach, widać, że większość "stonki" nie zapuszcza się w trdniejsze rejony. Najtrudniejsze szlaki (np. "Orlą Perć") można by po prostu przekształcić w via ferratę - z wstępem tylko w uprzęży i z lążą. Bo to by już naprawdę dzałało odstraszająco. No i trzebaby skończyć z plagą "Taxi GOPR/TOPR" najprościej przez obowiązkowe ubezpieczenie, z regresem dla osób pod wpływem alkoholu. Ubezpieczyciele już by sobie znaleźli sposób na dzielenie się danyymi klientów "wysokiego ryzka".
Ograniczenia i licencje nie rozwiązują problemu w 100%. One zmniejszają skalę problemu i o to chodzi. Jeśli chodzi o polskie góry to w ten sposób ograniczyłaby się ich dostępność. Rzecz w tym dla kogo by się ograniczyła - w tym przypadku dla mniej zainteresowanych turystyką i przyrodą, gorzej przygotowanych kondycyjnie i doświadczonych we wspinaczce nawet o małej skali trudności oraz źle wyposażonym w sprzęt i ubiór turystyczny. Pogarszanie stanu szlaków i czynienie ich bardziej niebezpiecznymi i trudniejszymi to chyba nie jest poważna propozycja. Szlaków w Tatrach jest tak naprawdę za mało. Park pozamykał przez lata już wiele dawniej dostępnych, jak choćby część Orlej Perci na Wołoszynie. Od dziesiątków lat nie można się dogadać ze Słowakami na temat swobodnego ruchu po górach przez granicę, przy zapewnieniu elementarnej współpracy ratowników i wymianie informacji o wyjściach i powrotach. Dlaczego na przykład nie można by swobodnie chodzić z Doliny Kościeliskiej do Doliny Cichej albo z Bystrej do Morskiego Oka? Jakieś w miarę łatwe przejścia w Tatrach Wysokich też by się dało zrobić. Puszczenie tam odpowiedzialnych i doświadczonych turystów, a ograniczenie dostępu turystów w klapkach z z piwem w reku z pewnością nie zagroziłoby poważnie niedźwiedziom, świstakom, limbom i taternikom. Ilość byłaby limitowana i rozproszyliby się po większym obszarze. W ten sposób zmniejszyłoby się oddziaływanie na środowiko i ryzyko dla samych turystów oraz ratowników.
Podchadziaszcza kobieta- jak mawiał Tato. Wyszkolony w sowieckim mamrze. Przywiózł stamtąd bogaty repertuar mocnych dowcipów raczej dla panów, ale słuchałam jejich w wieku dziecięcym i bardzo mi się podobały.Potem opowiadałam je na podwórkach i moi koledzy 5cio 6-letni nie bardzo je rozkminiali.
Mania napisal(a): Podchadziaszcza kobieta- jak mawiał Tato. Wyszkolony w sowieckim mamrze. Przywiózł stamtąd bogaty repertuar mocnych dowcipów raczej dla panów, ale słuchałam jejich w wieku dziecięcym i bardzo mi się podobały.Potem opowiadałam je na podwórkach i moi koledzy 5cio 6-letni nie bardzo je rozkminiali.
Mam nadzieję, że je spisałaś Liczę na częste cytaty z powiedzonek Taty.
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Warto takie powiedzonka pamiętać. I zrobić "podaj dalej". Zresztą często same wpadają do głowy w określonych sytuacjach. Mnie wpadają powiedzenia mojej babci. Kobieta była z niej dosadna i nie bojąca się ostrych słówek. Np. kiedy ktoś gdzieś poszedł i długo nie wracał, choćby do sklepu, rzucała:" wybrał się jak srać za morze" albo "wybrał się jak bogaczowi po śmierć". Na określenie udania się do wygódki rzucała ogólnopolskie ( bo tu i tam to słyszałam): poszedł tam gdzie król piechotą chodzi. Wincej tego ale akurat teraz nie pamiętam.
Brat- świadek- poryczał się kiedy do kościoła weszli oficerowie Marynarki Wojennej i stanęli przy trumnach; podobno wszyscy płakali. Scena jak z Sienkiewicza.
Ponieważ dorwałem się wreszcie do sprzętu z normalną klawiaturą odgrzebuję bliską mi dyskusję dotyczącą gór
Rafał napisal(a): Ograniczenia i licencje nie rozwiązują problemu w 100%. One zmniejszają skalę problemu i o to chodzi. Jeśli chodzi o polskie góry to w ten sposób ograniczyłaby się ich dostępność. Rzecz w tym dla kogo by się ograniczyła - w tym przypadku dla mniej zainteresowanych turystyką i przyrodą, gorzej przygotowanych kondycyjnie i doświadczonych we wspinaczce nawet o małej skali trudności oraz źle wyposażonym w sprzęt i ubiór turystyczny.
Problem nadmiernej liczby turystów dotyczy większości polskich parków narodowych, a w Tatrach, Pieninach i Ojcowie jest wręcz dramatyczny. W związku z tym odkąd interesuję się tym tematem pojawiają się postulaty ograniczenia ich dostępności. Pomysły pojawiają się przeróżne ale większość z nich nie wytrzymuje próby jaką jest opracowanie zasad wprowadzania ich w praktyce. Czasami, jak w przypadku pomysłu wprowadzenia limitów (dziennych, miesięcznych rocznych) mają one charakter techniczny - jak ustalić limity (metodyka oceny tzw "chłonności turystycznej" jest, delikatnie rzecz ujmując kontrowersyjna) , jak to praktycznie egzekwować (koordynacja pomiędzy punktami wejścia i wyjścia, kwestia rezerwacji itp itd). W innych przypadkach pomysły ograniczenia liczby turystów są wątpliwe etycznie - np. wprowadzanie wysokich opłat za wstęp (w tym kierunku zmierza np postulat wykreślenia z ustawy o ochronie przyrody zapisu o maksymalnej kwocie biletów do PN i Rezerwatów). No więc spróbujmy przełożyć na konkrety kolegowe postulaty. Pierwsze pytanie to gdzie należy wstęp ograniczyć. "Wyższe partie", czy "trudniejsze szlaki" to określenia wyjątkowo mało precyzyjne. Należałoby zatem wprowadzić jakąś typologię - np analogiczną do skal UIAA czy Kurtyki dla dróg skałkowych. Ale tu akurat jest kilka propozycji np taka. W samym TPN jest 275 km znakowanych szlaków. Odcinki między "węzłami" mają długość od 0.5 do kilkunastu km. W większości takich węzłów powinna być zdaniem kolegi nie tylko informacja w rodzaju "Wejście tylko z licencją na szlaki poziomu 3" ale i strażnik licencję tę sprawdzający.. A teraz warunki "licencji", chce kolega ograniczyć dostęp do gór (a przynajmniej Tatr) osobom podpadającym pod następujące kategorie:
1. "mniej zainteresowani turystyką i przyrodą" A jak zmierzy kolega ów poziom zainteresowania? Wypełnienie ankiety? Rozwiązanie quizu? Zaświadczenie z koła PTTK? A może "na oko"? Tyle, ze metoda GISS jest jednak zbyt mało precyzyjna by na jej podstawie zawrócić ze szlaku kogoś kto żeby na niego wejść spędził kilkanaście godzin w pociągu... Ktoś proponował książeczkę GOT - ok ale jak przy blokowaniu szlaków uzyskać w niej pierwsze wpisy?
2. "gorzej przygotowanych kondycyjnie" A jak to kolega sprawdzi? Zapisy w "Endomondo" lub książeczce GOT? Zaświadczenie od lekarza - tak jak w przypadku zawodów sportowych?
3."[mniej] doświadczonych we wspinaczce" i dochodzimy do klasycznego impasu: "Nie wejdziesz bo nie masz doświadczenia, którego nie zdobędziesz bo cie nie wpuścimy". Teoretyzowanie? Otóż nie. Wspominałem już o "Karcie Taternika". Teoretycznie wszystko było pięknie - po zrobieniu kursu skałkowego, można było przejść dodatkowe szkolenie (wspinaczka zimowa, kurs lawinowy), zdać egzamin i uzyskać uprawnienia do samodzielnego wchodzenia na tatrzańskie szlaki wspinaczkowe. Praktyka? Nieuniknione powiązanie egzaminatorów na KT ze środowiskiem przewodnickim, które żyło z prowadzenia "nieuprawnionych" wspinaczy, zaowocowało takim poziomem kumoterstwa, że jedynym sposobem przecięcia tego węzła okazała się likwidacja wymogu posiadania KT przy wchodzeniu na drogi wspinaczkowe. Wbrew kasandrycznym przewidywaniom ilość wypadków na tych drogach wcale nie wzrosła.
3.źle wyposażonym w sprzęt i ubiór turystyczny Znowu pojawia się kwestia co to znaczy "źle wyposażonych". W przypadku szlaków wspinaczkowych, czy wyjść zimowych ponad granice lasu sprawa jest prosta. Ale w innych przypadkach? W lecie trasę z Kuźnic do Czarnego Stawu Gasienicowego i spowrotem czy na Giewont można bez problemu przejść w "adidasach". O dolinkach nawet nie wspominam, bo pod względem nachylenia i nawierzchni nie odbiegają one od drogi, którą jako dziecko chodziłem do przedszkola i spokojnie można ją przejść nawet w sandałach (zresztą, w upalne dni zdarza się, że ludzie z dużym doświadczeniem, po zejściu z Ciemniaka na Ornak, zmieniają ciężkie buty na sandały trekkingowe i w nich schodzą do Kir. Tak, że w lecie ocena "wyposażenia" bywa problematyczna. Dodam jeszcze, że kiedy w latach 90-tych van der Coghen rzucił pomysł by w wyższe góry wpuszczać tylko osoby z "atestowanym" wyposażeniem i ubraniem przyklaskujące pomysłowi GOPR, TOPR i PTTK od razu zaczęły się kłócić, kto i za ile będzie "atestował". Ja osobiście na kwestię "Odpowiedniego sprzętu" jestem szczególnie uczulony z powodu własnych doświadczeń.
To tyle w kwestii praktycznego wprowadzania "licencji". Co do bezpieczeństwa, to warto też pamiętać, że większość nieprzygotowanych jednak pozostaje w dolinkach nie pchając się bynajmniej w trudne tereny. Opinię tę potwierdziło kilku znajomych GOPR-owców i TOPR-owców. Poważne akcje w wysokich górach zwykle dotyczą osób doświadczonych, którzy przecenili swoją kondycje lub popełnili drobny błąd, choć oczywiście zdarzają się kwiatki jak słynne wysłanie śmigłowca do matoła, który schlał się na Granatach... Zmorą są natomiast wezwania do osób, które faktycznie pomocy nie potrzebują. Ale ten problem łatwiej niż licencjami rozwiązać wprowadzeniem obowiązkowego ubezpieczenia - tak jak w Słowacji i wielu innych krajach. Wizja wzrostu składki na następne wyjście, a także konieczności załatwiania formalności mogłaby moim zdaniem skłonić do zastanawiania się czy wzywać "taxi GOPR". A nawet jeżeli nie, to oznaczyłoby to takie bezsensowne interwencje nie obciążałyby tak bardzo ratowniczego budżetu.
Rafał napisal(a): Pogarszanie stanu szlaków i czynienie ich bardziej niebezpiecznymi i trudniejszymi to chyba nie jest poważna propozycja.
A ktoś postuluje "pogarszanie"? Utrzymanie nawierzchni jest niezbędne chociażby z powodu ochrony przeciwerozyjnej. Natomiast wiele ułatwień jest po prostu niepotrzebnych. Kilka lat temu w rezerwacie "Biała Woda" (Małe Pieniny) obserwowałem ciekawą sytuację - remontowano szlak i w związku z tym przez kilka letnich dni nie było kładki na strumieniu. Tuż obok był bród o głębokości niewiele wyższej niż wysokość podeszwy turystycznego buta, z wrzuconymi dwoma kamieniami-przeskoczkami. To wystarczyło by zatrzymać co najmniej kilkunastu (a byłem tam przez ok 20min) "górołazów klapkowych". Wczoraj znajomy wspominał, z oburzeniem, że widział na Górnym Płaju (Babia Góra) dzieci na hulajnogach. "Kiedyś to było nie do pomyślenia!" Teraz jest do pomyślenia, bo po zeszłorocznym "remoncie szlaku" ma on parametry techniczne ścieżki rowerowej.... Ospitowanie Orlej i zmiana jej w via ferratę bezpieczeństwa by nie zmniejszyła ale je poprawiła. Bo teraz parametry techniczne "ułatwień" są takie, że wpięcie się w nie z asekuracja jest skrajnie upierdliwe a momentami niemal niemożliwe. Tyle, że należałoby uprząż i lonżę mieć (własną albo wypożyczoną). No i sama informacja, że doga wymaga takiego sprzętu działałaby odstręczająca na osoby nieprzygotowane.
Rafał napisal(a): Szlaków w Tatrach jest tak naprawdę za mało. Park pozamykał przez lata już wiele dawniej dostępnych, jak choćby część Orlej Perci na Wołoszynie. Od dziesiątków lat nie można się dogadać ze Słowakami na temat swobodnego ruchu po górach przez granicę, przy zapewnieniu elementarnej współpracy ratowników i wymianie informacji o wyjściach i powrotach. Dlaczego na przykład nie można by swobodnie chodzić z Doliny Kościeliskiej do Doliny Cichej albo z Bystrej do Morskiego Oka? Jakieś w miarę łatwe przejścia w Tatrach Wysokich też by się dało zrobić. Puszczenie tam odpowiedzialnych i doświadczonych turystów, a ograniczenie dostępu turystów w klapkach z z piwem w reku z pewnością nie zagroziłoby poważnie niedźwiedziom, świstakom, limbom i taternikom. Ilość byłaby limitowana i rozproszyliby się po większym obszarze.
Z przyrodniczego punktu widzenia szlaków jest aż za dużo Zaś twierdzenie, ze "rozproszenie turystów po większym obszarze" poprawia jedynie komfort turystów zaś przyrodniczo jest bardziej szkodliwe niż, ruch skanalizowany - nawet bardziej intensywny. Przy okazji prezentuje kolega dość popularny pogląd, że "doświadczony turysta" szkodzi przyrodzie mniej niż ten w klapkach i z piwem. Ci drudzy może częściej śmiecą, ale za to rzadziej zapuszczają się w poza szlaki i praktycznie nigdy nie urządzają dzikich biwaków. Co ciekawe przekonanie np wspinaczy czy ski-turowców o własnej wspaniałości oraz solidarność środowiskowa są tak duże, że przynajmniej raz udało im się wyłączyć z monitoringu wpływu turystyki na przyrodę wspinaczkę "bo to przecież odpowiedzialni ludzie i na pewno nie szkodzą"...
Myślę, że jest taka delikatna subtelność, że ten kraj ma 37 mln ludności i jeden mały kawałek gór "wysokich". Duże ciśnienie. To musi powodować zgrzyty. Podejrzewam, że na Słowacji nie ma żadnego z powyższych problemów, bo ludzi mają z 5 mln, a gór znacznie więcej niż my.
Rafał, krakałeś krakałeś i wykrakałeś z tymi górami... Byłem ostatniego łyk-endu na wypadzie z kumplami w Karkonoszach. Zdobyłem wprawdzie Szrenicę i Śnieżkę z dodatkami (Samotnia), popiłem czeskiego pyffka i chorwackiego bimberku wziętego z domu. No i wróciłem z zarąbiaszczymi odciskami i odparzonymi dwoma paluchami w nodze, bo wybrałem się w adidaskach na wędrówki górskie, zamiast w solidnych górskich butach z grubą i amortyzującą podeszwą... Kuffa nać! Cierp ciało, jak żeś chciało i o właściwym obuwiu nie pomyślało ~X(
No !! Wykazał się Kolega sporą wiedzą z zakresu regulacji i praktyk turystycznych i wspinaczkowych. Mnie aż takiej brak. Pozwolę sobie odpowiedzieć bardziej ogólnie czy też systemowo.
Otóż istota problemu jest opisana u Szturmowca. Mamy 37 milionów ludzi, coraz więcej chętnych do wchodzenia w różne ciekawe przyrodniczo miejsca, coraz bardziej dostępne komunikacyjnie i finansowo. Tych miejsc jest mało jak na lekarstwo. Możemy do tego podejść dwojako - mam na myśli rozwiązania skrajne, bo pośrednie są możliwe. Podejście liberalne to pozwolić chodzić każdemu gdzie chce. Pewnie te miejsca rozdepczą i poniszczą bezpowrotnie lub naprawa będzie bardzo kosztowna. W końcu to tylko niewielkie obszary więc cóż z tego. Do tego dużo ludzi porobi sobie krzywdę, ale chcącemu przecież krzywda się nie dzieje. Podejście restrykcyjne to ostre sztywne ograniczenie dostępu, surowo egzekwowane. Wtedy oczywiście jest problem kosztów i skuteczności egzekucji restrykcji. Sprawa wolności dostępu jest bez znaczenia. Ja się skłaniam do rozwiązań pośrednich z akcentem na restrykcje. Celem jest udostępnienie tych miejsc zainteresowanym miłośnikom przyrody i zdrowego trybu życia przy minimalnych szkodach dla środowiska. Te szkody nie są zależne wyłącznie od ilości odwiedzających, ale też od ich zachowania, a więc klasy. Tak więc niestety postuluję dzielenie turystów na lepszego i gorszego sortu i wedle tej klasyfikacji ograniczanie dostępu.
Co do konkretów to z Kolegi postulatów bardzo rozsądne wydaje mi się obowiązkowe ubezpieczenie, z którego opłacane byłyby akcje ratunkowe i opieka medyczna poszkodowanych na szlakach ze składkami oczywiście zróżnicowanymi zależnie od szkodowości. Jestem przekonany, że komercyjne ubezpieczalnie już by wymyśliły sposoby szacowania ryzyka właśnie w oparciu ściślej zdefiniowane, a wspomniane przeze ogólnie mnie testy. No niestety byłoby bardzo nierówno i niepoprawnie. Chromi, najstarsi i najmłodsi, otyli, prowadzący siedzący tryb życia itd zapłaciliby więcej. Źle wyposażonym, co z pewnością zostałoby ściśle i nadmiarowo zdefiniowane, odmawiano by wypłaty odszkodowania. Co najważniejsze nikt by z tym nie dyskutował i nie mógł skutecznie zakwestionować. Kwestie rezerwacji wejść i kontroli w dobie internetu są chyba łatwe do rozwiązania i to tanio. Kontrola powinna wystarczyć wyrywkowa jeśli nie przestrzeganie reguł i brak rezerwacji byłby obarczony poważną sankcją finansową. Można sobie wyobrazić kontrolę wejść w najbardziej uczęszczanych miejscach jak to i teraz bywa. Zejście ze szlaku, dzikie biwaki, wrzaski, smiecenie itp powinny być obarczone bardzo wysoką karą co by zapewne boleśnie odczuli owi "wysoko kwalifikowani i doświadczeni" Wszelkie kryteria formalne są oczywiście umowne i muszą być ustalone arbitralnie. Mają ograniczyć dostęp, mają być proste i tanio oraz łatwo sprawdzalne. Dobrze by było aby nie kłóciły się ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem sprawiedliwości. Książeczka GOT jest ok, pierwsza i może druga trasa może być bez ograniczeń, łatwa i ma być zapisana. Może być na Ornak z Kir, inne dolinki do górnego regla, albo do Murowańca drogą jezdną itp. Niezbędny sprzęt też da się zdefiniować - to nie jest trudne.
Wiesz co Rafał, nadmiar regulacji urzędowych, przerost kontroli, norm, rozporządzeń i regulaminów etc. jest w stanie zabić każdą przyjemność i każdy relaks na tzw. łonie u człenia. Teraz wiem, że gdyby wprowadzić Twoje propozycje nie wpuszczono by mnie w adidaskach na szlak na Śnieżkę, nie kontemplowałbym w przepięknej łyk-endowej aurze piekna stworzenia Boskiego jakim są Karkonosze, a zwłaszcza Samotnia nad Małym Stawem. A dzisiaj nie miałbym zarówno mnóstwa wrażeń i zachwytów nad pięknem natury, jak i również paskudnych odcisków na girach... A wuj z takimi regulacjami i zatruwaniem poczciwym człeniom życia!
Eden pewnie ny cie nie wpuścili. Adidaski sa do dyskusji na wspomnianych łatwych szlakach - w dolinkach gdzie nie ma skąd i dokąd spaść, a można sobie najwyżej kostkę skręcić lub stopy odparzyć. Prosta definicja obuwia górskiego jest naprawdę prosta: cholewka za kostkę umożliwiająca jej usztywnienie i podeszwa z protektorem z rowkami o głębokości tak powyżej 4 mm. But nieuszkodzony - bez pęknięć podeszwy, jej odwarstwienia lub rozwarstwienia, cholewka bez dziur i całe mocne sznurowadła, rzepy lub inne trwałe zapięcie. Z regulacjami masz rację że mogą zabić przyjemność jeśli są nadmierne. Nie przesadzajmy jednak. Jak się zapatrujesz na piłkę nożną bez autów, karnych, spalonych, wolnych za faule itp? Regulacje, o których tu sobie gaworzymy, dotyczą bardzo specyficznego obszaru podobnie jak przepisy w piłce nożnej. Bez nich nie da się na dużą skalę zwiedzać gór podobnie jak bez przepisów nie dałoby się grać w nogę.
Rafał napisal(a): Ja się skłaniam do rozwiązań pośrednich z akcentem na restrykcje.
Ja też, tylko bym te restrykcje inaczej rozłożył może daltego, że patrzę głównie z punktu widzenia ochrony przyrody. Dlatego przekonują mnie ograniczeniami dotyczące miejsca i czasu - a więc żadnego "dogęszczania" szlaków, a nawet okresowe zamykanie niektórych terenów teraz stale dostępnych. Oraz prowadzenie limitów liczebności, chciaż tu dostrzegam sporo trudności technicznych, a w zasadzie organizacyjnych. Natomiast byłbym bardzo ostrożny z ustalaniem kto ma mieć prawo do wchodzenia w góry. Zgadzam się, z tezą kolegi, że
Rafał napisal(a): Te szkody [przyrodnicze] nie są zależne wyłącznie od ilości odwiedzających, ale też od ich zachowania, a więc klasy.
Tyle, że doświadczenie wskazuje, że korelacja "klasy" (przynajmniej w rozumieniu poszanowania przyrody), a doświadczeniem oraz poziomem przgotowania kondycyjnego i sprzętowego jest znacznie mniejsza niż się powszechnie uważa. No i, jak już wspomniałem w poprzednim tekście, nieprzygotowani i niedoświadczeni turyści wcale tak często nie zapuszczają się w tereny trudne czy poza szlaki.
Rafał napisal(a): Co do konkretów to z Kolegi postulatów bardzo rozsądne wydaje mi się obowiązkowe ubezpieczenie, z którego opłacane byłyby akcje ratunkowe i opieka medyczna poszkodowanych na szlakach ze składkami oczywiście zróżnicowanymi zależnie od szkodowości. Jestem przekonany, że komercyjne ubezpieczalnie już by wymyśliły sposoby szacowania ryzyka właśnie w oparciu ściślej zdefiniowane, a wspomniane przeze ogólnie mnie testy. No niestety byłoby bardzo nierówno i niepoprawnie. Chromi, najstarsi i najmłodsi, otyli, prowadzący siedzący tryb życia itd zapłaciliby więcej. Źle wyposażonym, co z pewnością zostałoby ściśle i nadmiarowo zdefiniowane, odmawiano by wypłaty odszkodowania. Co najważniejsze nikt by z tym nie dyskutował i nie mógł skutecznie zakwestionować.
Postulat nie jest mój - pojawia się od co najmniej od kilkunastu lat. Nawet ze dwa razy pojawił się na różnch etapach projekow ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie górskim, ale zawsze wypadał. Ubezpieczenia "górskie" - obowiązkowe lub dobrowolne (przy czm dobrowolność oznacza, że przy braku polisy za ewentualną akcję się płaci) działają w niemal wszystkich krajach Europejskich więc firmy mają to już rozpracowane. I generalnie nie jest źle: Standardwe polisy są niedogie. Ciut więcej trzeba zapłacić, jeżeli zamierza się uprawiać wspinaczkę. Przy czym jest to jasno sprecyzowane - "wspinaczka" to chodzenie po drogach wspinaczkowych lub via ferratach. Jeżeli ma się zamiadr wchodzić na duże wysokości (zwykle granicą jest 3000 m n.p.m.) trzeba podpisać oświadczenie o zdrowm kładzie krążenia, lub zapłacić więcej. Ewentualnie do polisy wchodzi klauzula, że koszty zdarzeń wynikających z tych doleliwości podlegają regresowi. Dla stałych klientów są zniżki (choć mniejsze niż w ubezpieczeniach komunikacyjnych), a "szkodowcy" płacą znacznie więcej..... Dlatego uważam, że przyjęcie sprawdzonych metod jest dla bezpieczeństwa lepsze niż tworzenie systemu "sortowania turystów" wg założonych kryteriów.
Podobają mi się też metody "miękkiej regulacji" ruchu turystycznego - np. honey pot (nie ma chyba oficjalnego tłumaczenia) polegająca na tworzeniu atrakcji odciągających "gorszy sort turystów" od najcenniejszych przyrodniczo cz kulturwo walorów. W Polsce jednym z przykładów "miękkiego zarządzania ruchem turystycznym" jest kwestia opłat za spłwy Biebrzą przez teren PN: w okresie lęgowym ptaków trzeba płacić. I ptakoluby płacą, bo to dla nich ekstra atrakcja. Inni wolą poczekać, bo po lęgach spływa się za darmo....
Rafał napisal(a): Kontrola powinna wystarczyć wyrywkowa jeśli nie przestrzeganie reguł i brak rezerwacji byłby obarczony poważną sankcją finansową. (....) Zejście ze szlaku, dzikie biwaki, wrzaski, smiecenie itp powinny być obarczone bardzo wysoką karą co by zapewne boleśnie odczuli owi "wysoko kwalifikowani i doświadczeni"
Kontrolą przestrzegania reguł teraz zajmują się Straże Parku oraz Straż Leśna. Nietety dświadczeni turyści znają sposoby (nie będę się rozpisywał jakie, żeby nie popularyzować) skutecznego unikania konsekwencji. Swoją drogą pomaga w tym często fetysz bezpieczeństwa - np. strażnik widząc ski-turowców poza szlakiem nie bardzo może ich gonić, bo w ten sposób mógłby sprowokować ich do niebezpiecznej jazdy podczas ucieczki...
Rafał napisal(a): Niezbędny sprzęt też da się zdefiniować - to nie jest trudne.
W przypadku sprzętu wspinaczkowego wręcz banalne. Przy chodzeniu zimowym zaczynają się drbne schody - mnie paręnaście lat temu TOPR-owiec usilnie namawiał do zawrócenia bo uważał, że w dobie butów "skorup" i automatycznch raków, facet w "Zawratach" i rakach paskowych to jakiś niebezpieczny dla siebie sameg wariat... A w lecie jeszcze gorzej. Kolegi opis z ostatniego wpisu
Rafał napisal(a): Prosta definicja obuwia górskiego jest naprawdę prosta: cholewka za kostkę umożliwiająca jej usztywnienie i podeszwa z protektorem z rowkami o głębokości tak powyżej 4 mm. But nieuszkodzony - bez pęknięć podeszwy, jej odwarstwienia lub rozwarstwienia, cholewka bez dziur i całe mocne sznurowadła, rzepy lub inne trwałe zapięcie.
Nie uwzględnia kluczowego dla łażenia po terenie skalistym parametru jakim jest przyczepność, a "na oko" się tego nie sprawdzi. Mój kolega kiedyś klnąc w żywy kamień zmieniał na Świnicy przetestowane w Bieszczadach "trapery" na tenisówki, bo okazało się, że porządnie wyglądająca podwszwa po zmoczonej deszczem skale jeździła jak po smarze.... Wspomniany wcześniej pomsł "atestowania butów i innego sprzętu górskiego " był wspierany kopami podobnych anegdotek.
No więc skoro są sprawdzone regulacje dotyczące obowiązkowych czy dobrowolnych ubezpieczeń to pozostaje lobbować za ich wprowadzeniem. Ja jestem za obowiązkowymi. Powód jest taki sam jak z powodzianami i rolnikami. Nie ubezpieczają się bo "jest za drogo" albo "nie stać ich bo i tak giną z nędzy". Jak przychodzą nieuchronnie duże szkody to żądają wsparcia od państwa, czyli z moich podatków. Dostają je bo to politycznie wrażliwa sprawa i niejeden polityk upadł jak się sprzeciwił. Będą oczywiście argumentować, że przecież już płacą podatki, w tym na GOPR, i składkę zdrowotną. To oczywiście demagogia bo sami powodują ponadnormatywne ryzyko, którego pokrycia żądają od reszty. Z ocena sprzętu jest oczywiście kłopot. Jasne że w butach liczy się przyczepność podeszwy w różnych warunkach. Lepsze jednak jakieś przybliżenie niż nic. Co do konkretnego przypadku butów raczej bym szukał rozwiązań w regulacjach dotyczących oznakowania produktów. Używanie nazwy "buty górskie" czy trekkingowe lub turystyczne nie powinno być dowolne. Każdy przepis uparciuchy oraz zainteresowani starają się obejść. To nie kończąca się gra. Trzeba się uczyć grać. Zgadzam się, że z kulturą u turystów "kwalifikowanych" bywa różnie. Czasem gorzej niż u ceprów i klapkowców. To jednak szerszy problem. W dzisiejszych czasach wszystko musi być "profesjonalne" i wysokiej jakości do fanatyzmu. To rodzi natręctwa i dewiacje w postaci fanatycznych "wegan i cyklistów" oraz kitesurfowców, nurków, obserwatorów ptaków i innych zbieraczy sprawności, ciekawostek oraz kolekcjonerów wyczynów. Zgadnijcie skąd to się bierze? Co to zastępuje w pustce życia? Taki fanatyzm hobbystyczny oczywiście prowadzi do łamania reguł i lekceważenia postronnych.
Komentarz
Swoją drogą, sam już nie wiem, czy Kolega ironizował, czy jednak nagle w obliczu gór porzucił deregulacyjne ciągotki?
No, na przykład te książeczki. Jak byłem w zeszłym roku na Camino to miałem też tzw paszport pielgrzyma i go stemplowałem. Formalnie albergue publiczne lub zakonne nie przenocuje nikogo kto nie pokaże potwierdzenia, że przeszedł co najmniej ostatnie 10 kilometrów. Nie zawsze to sprawdzają, ale mogą. To jest proste. Oczywiście jakby ktoś bardzo chciał toby oszukał, ale to więcej zachodu niż wykonać co trzeba. Podobnie z Tatrami. Trzeba wiedzieć czego się chce i da się zrobić. Wraz z upragnionym obaleniem komuny obalono też sporo jej niezaprzeczalnych osiągnięć i dobrych rozwiązań. Wszystko rzekomo w imię wolności oraz odpowiedzialności, a w rzeczywistości dla kasy. Na przykład obecnie nie potrzeba karty pływackiej aby wypożyczyć sprzęt wodny i pływać po sporych akwenach. No i ludzie wypożyczają i toną. Można jeździć jakimiś miniautkami po drogach publicznych bez prawa jazdy bo jest jakaś idiotyczna definicja auta, którą można obejść. Jest cała masa takiej pseudowolnościowej głupoty.
Pomnik Ofiar Wielkiego Głodu.
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Tłumy nieprzygotowanych turystów w Polskich górach to rzeczywiście problem. Ale walka z nim metodami "licencji" to, moim zdaniem nienajlepszy pomysł. O tym, że wiara w skuteczność takich rzwiązań świadczy wg mnie historia "Karty Pływackiej", wbew temu co pisze kolega Rafał po jej zniesieniu liczba utonięć bynajmniej nie wzrsła - chociaż w prasie przepowiadano niemalże wdną hekatombę. Znajom szef jednostki WOPR twiedzi, że najczęściej topią się dobrzy pływacy.
Problemem polskich gór jest zbyt łatwa dostępność, ale nie w sensie "urzędowm" a "technicznym" - wnasze szlaki są przyogotowane i oznakowane w sposób rzadko spotykany - bardzo gęste znakowanie (wg zaleceń PTTK stojąc przy znaku widzi się co najmniej dwa kolejne), dobrze przyotowana nawierzchnia i ułatwienia przy najdrobniejszch przeszkodach czy trudnościach -świetnym przykładem jest "Wąwóz Hmole" - na mniej niż 800-metrowym odcinku raczej łatwego szlaku jest kilkanaście kładek i wielkie schody (nota bene wszystko z paskudnej kratownicy). To powoduje, że pchają się w nie wszycy. Ale już w Tatrach, widać, że większość "stonki" nie zapuszcza się w trdniejsze rejony. Najtrudniejsze szlaki (np. "Orlą Perć") można by po prostu przekształcić w via ferratę - z wstępem tylko w uprzęży i z lążą. Bo to by już naprawdę dzałało odstraszająco. No i trzebaby skończyć z plagą "Taxi GOPR/TOPR" najprościej przez obowiązkowe ubezpieczenie, z regresem dla osób pod wpływem alkoholu. Ubezpieczyciele już by sobie znaleźli sposób na dzielenie się danyymi klientów "wysokiego ryzka".
:-B
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Liczę na częste cytaty z powiedzonek Taty.
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
http://imgur.com/YSQBKdJ
noż kurczeeee, nie chce mi się wstawić ....
Pierwsze pytanie to gdzie należy wstęp ograniczyć. "Wyższe partie", czy "trudniejsze szlaki" to określenia wyjątkowo mało precyzyjne. Należałoby zatem wprowadzić jakąś typologię - np analogiczną do skal UIAA czy Kurtyki dla dróg skałkowych. Ale tu akurat jest kilka propozycji np taka. W samym TPN jest 275 km znakowanych szlaków. Odcinki między "węzłami" mają długość od 0.5 do kilkunastu km. W większości takich węzłów powinna być zdaniem kolegi nie tylko informacja w rodzaju "Wejście tylko z licencją na szlaki poziomu 3" ale i strażnik licencję tę sprawdzający..
A teraz warunki "licencji", chce kolega ograniczyć dostęp do gór (a przynajmniej Tatr) osobom podpadającym pod następujące kategorie:
1. "mniej zainteresowani turystyką i przyrodą" A jak zmierzy kolega ów poziom zainteresowania? Wypełnienie ankiety? Rozwiązanie quizu? Zaświadczenie z koła PTTK? A może "na oko"? Tyle, ze metoda GISS jest jednak zbyt mało precyzyjna by na jej podstawie zawrócić ze szlaku kogoś kto żeby na niego wejść spędził kilkanaście godzin w pociągu... Ktoś proponował książeczkę GOT - ok ale jak przy blokowaniu szlaków uzyskać w niej pierwsze wpisy?
2. "gorzej przygotowanych kondycyjnie" A jak to kolega sprawdzi? Zapisy w "Endomondo" lub książeczce GOT? Zaświadczenie od lekarza - tak jak w przypadku zawodów sportowych?
3."[mniej] doświadczonych we wspinaczce" i dochodzimy do klasycznego impasu: "Nie wejdziesz bo nie masz doświadczenia, którego nie zdobędziesz bo cie nie wpuścimy". Teoretyzowanie? Otóż nie. Wspominałem już o "Karcie Taternika". Teoretycznie wszystko było pięknie - po zrobieniu kursu skałkowego, można było przejść dodatkowe szkolenie (wspinaczka zimowa, kurs lawinowy), zdać egzamin i uzyskać uprawnienia do samodzielnego wchodzenia na tatrzańskie szlaki wspinaczkowe. Praktyka? Nieuniknione powiązanie egzaminatorów na KT ze środowiskiem przewodnickim, które żyło z prowadzenia "nieuprawnionych" wspinaczy, zaowocowało takim poziomem kumoterstwa, że jedynym sposobem przecięcia tego węzła okazała się likwidacja wymogu posiadania KT przy wchodzeniu na drogi wspinaczkowe. Wbrew kasandrycznym przewidywaniom ilość wypadków na tych drogach wcale nie wzrosła.
3.źle wyposażonym w sprzęt i ubiór turystyczny
Znowu pojawia się kwestia co to znaczy "źle wyposażonych". W przypadku szlaków wspinaczkowych, czy wyjść zimowych ponad granice lasu sprawa jest prosta. Ale w innych przypadkach? W lecie trasę z Kuźnic do Czarnego Stawu Gasienicowego i spowrotem czy na Giewont można bez problemu przejść w "adidasach". O dolinkach nawet nie wspominam, bo pod względem nachylenia i nawierzchni nie odbiegają one od drogi, którą jako dziecko chodziłem do przedszkola i spokojnie można ją przejść nawet w sandałach (zresztą, w upalne dni zdarza się, że ludzie z dużym doświadczeniem, po zejściu z Ciemniaka na Ornak, zmieniają ciężkie buty na sandały trekkingowe i w nich schodzą do Kir. Tak, że w lecie ocena "wyposażenia" bywa problematyczna. Dodam jeszcze, że kiedy w latach 90-tych van der Coghen rzucił pomysł by w wyższe góry wpuszczać tylko osoby z "atestowanym" wyposażeniem i ubraniem przyklaskujące pomysłowi GOPR, TOPR i PTTK od razu zaczęły się kłócić, kto i za ile będzie "atestował".
Ja osobiście na kwestię "Odpowiedniego sprzętu" jestem szczególnie uczulony z powodu własnych doświadczeń.
To tyle w kwestii praktycznego wprowadzania "licencji".
Co do bezpieczeństwa, to warto też pamiętać, że większość nieprzygotowanych jednak pozostaje w dolinkach nie pchając się bynajmniej w trudne tereny. Opinię tę potwierdziło kilku znajomych GOPR-owców i TOPR-owców. Poważne akcje w wysokich górach zwykle dotyczą osób doświadczonych, którzy przecenili swoją kondycje lub popełnili drobny błąd, choć oczywiście zdarzają się kwiatki jak słynne wysłanie śmigłowca do matoła, który schlał się na Granatach... Zmorą są natomiast wezwania do osób, które faktycznie pomocy nie potrzebują. Ale ten problem łatwiej niż licencjami rozwiązać wprowadzeniem obowiązkowego ubezpieczenia - tak jak w Słowacji i wielu innych krajach. Wizja wzrostu składki na następne wyjście, a także konieczności załatwiania formalności mogłaby moim zdaniem skłonić do zastanawiania się czy wzywać "taxi GOPR". A nawet jeżeli nie, to oznaczyłoby to takie bezsensowne interwencje nie obciążałyby tak bardzo ratowniczego budżetu.
A ktoś postuluje "pogarszanie"? Utrzymanie nawierzchni jest niezbędne chociażby z powodu ochrony przeciwerozyjnej. Natomiast wiele ułatwień jest po prostu niepotrzebnych. Kilka lat temu w rezerwacie "Biała Woda" (Małe Pieniny) obserwowałem ciekawą sytuację - remontowano szlak i w związku z tym przez kilka letnich dni nie było kładki na strumieniu. Tuż obok był bród o głębokości niewiele wyższej niż wysokość podeszwy turystycznego buta, z wrzuconymi dwoma kamieniami-przeskoczkami. To wystarczyło by zatrzymać co najmniej kilkunastu (a byłem tam przez ok 20min) "górołazów klapkowych". Wczoraj znajomy wspominał, z oburzeniem, że widział na Górnym Płaju (Babia Góra) dzieci na hulajnogach. "Kiedyś to było nie do pomyślenia!" Teraz jest do pomyślenia, bo po zeszłorocznym "remoncie szlaku" ma on parametry techniczne ścieżki rowerowej....
Ospitowanie Orlej i zmiana jej w via ferratę bezpieczeństwa by nie zmniejszyła ale je poprawiła. Bo teraz parametry techniczne "ułatwień" są takie, że wpięcie się w nie z asekuracja jest skrajnie upierdliwe a momentami niemal niemożliwe. Tyle, że należałoby uprząż i lonżę mieć (własną albo wypożyczoną). No i sama informacja, że doga wymaga takiego sprzętu działałaby odstręczająca na osoby nieprzygotowane. Z przyrodniczego punktu widzenia szlaków jest aż za dużo Zaś twierdzenie, ze "rozproszenie turystów po większym obszarze" poprawia jedynie komfort turystów zaś przyrodniczo jest bardziej szkodliwe niż, ruch skanalizowany - nawet bardziej intensywny. Przy okazji prezentuje kolega dość popularny pogląd, że "doświadczony turysta" szkodzi przyrodzie mniej niż ten w klapkach i z piwem. Ci drudzy może częściej śmiecą, ale za to rzadziej zapuszczają się w poza szlaki i praktycznie nigdy nie urządzają dzikich biwaków. Co ciekawe przekonanie np wspinaczy czy ski-turowców o własnej wspaniałości oraz solidarność środowiskowa są tak duże, że przynajmniej raz udało im się wyłączyć z monitoringu wpływu turystyki na przyrodę wspinaczkę "bo to przecież odpowiedzialni ludzie i na pewno nie szkodzą"...
Podejrzewam, że na Słowacji nie ma żadnego z powyższych problemów, bo ludzi mają z 5 mln, a gór znacznie więcej niż my.
Byłem ostatniego łyk-endu na wypadzie z kumplami w Karkonoszach. Zdobyłem wprawdzie Szrenicę i Śnieżkę z dodatkami (Samotnia), popiłem czeskiego pyffka i chorwackiego bimberku wziętego z domu. No i wróciłem z zarąbiaszczymi odciskami i odparzonymi dwoma paluchami w nodze, bo wybrałem się w adidaskach na wędrówki górskie, zamiast w solidnych górskich butach z grubą i amortyzującą podeszwą... Kuffa nać! Cierp ciało, jak żeś chciało i o właściwym obuwiu nie pomyślało ~X(
No !! Wykazał się Kolega sporą wiedzą z zakresu regulacji i praktyk turystycznych i wspinaczkowych. Mnie aż takiej brak. Pozwolę sobie odpowiedzieć bardziej ogólnie czy też systemowo.
Otóż istota problemu jest opisana u Szturmowca. Mamy 37 milionów ludzi, coraz więcej chętnych do wchodzenia w różne ciekawe przyrodniczo miejsca, coraz bardziej dostępne komunikacyjnie i finansowo. Tych miejsc jest mało jak na lekarstwo.
Możemy do tego podejść dwojako - mam na myśli rozwiązania skrajne, bo pośrednie są możliwe. Podejście liberalne to pozwolić chodzić każdemu gdzie chce. Pewnie te miejsca rozdepczą i poniszczą bezpowrotnie lub naprawa będzie bardzo kosztowna. W końcu to tylko niewielkie obszary więc cóż z tego. Do tego dużo ludzi porobi sobie krzywdę, ale chcącemu przecież krzywda się nie dzieje. Podejście restrykcyjne to ostre sztywne ograniczenie dostępu, surowo egzekwowane. Wtedy oczywiście jest problem kosztów i skuteczności egzekucji restrykcji. Sprawa wolności dostępu jest bez znaczenia. Ja się skłaniam do rozwiązań pośrednich z akcentem na restrykcje. Celem jest udostępnienie tych miejsc zainteresowanym miłośnikom przyrody i zdrowego trybu życia przy minimalnych szkodach dla środowiska. Te szkody nie są zależne wyłącznie od ilości odwiedzających, ale też od ich zachowania, a więc klasy. Tak więc niestety postuluję dzielenie turystów na lepszego i gorszego sortu i wedle tej klasyfikacji ograniczanie dostępu.
Co do konkretów to z Kolegi postulatów bardzo rozsądne wydaje mi się obowiązkowe ubezpieczenie, z którego opłacane byłyby akcje ratunkowe i opieka medyczna poszkodowanych na szlakach ze składkami oczywiście zróżnicowanymi zależnie od szkodowości. Jestem przekonany, że komercyjne ubezpieczalnie już by wymyśliły sposoby szacowania ryzyka właśnie w oparciu ściślej zdefiniowane, a wspomniane przeze ogólnie mnie testy. No niestety byłoby bardzo nierówno i niepoprawnie. Chromi, najstarsi i najmłodsi, otyli, prowadzący siedzący tryb życia itd zapłaciliby więcej. Źle wyposażonym, co z pewnością zostałoby ściśle i nadmiarowo zdefiniowane, odmawiano by wypłaty odszkodowania. Co najważniejsze nikt by z tym nie dyskutował i nie mógł skutecznie zakwestionować.
Kwestie rezerwacji wejść i kontroli w dobie internetu są chyba łatwe do rozwiązania i to tanio. Kontrola powinna wystarczyć wyrywkowa jeśli nie przestrzeganie reguł i brak rezerwacji byłby obarczony poważną sankcją finansową. Można sobie wyobrazić kontrolę wejść w najbardziej uczęszczanych miejscach jak to i teraz bywa. Zejście ze szlaku, dzikie biwaki, wrzaski, smiecenie itp powinny być obarczone bardzo wysoką karą co by zapewne boleśnie odczuli owi "wysoko kwalifikowani i doświadczeni"
Wszelkie kryteria formalne są oczywiście umowne i muszą być ustalone arbitralnie. Mają ograniczyć dostęp, mają być proste i tanio oraz łatwo sprawdzalne. Dobrze by było aby nie kłóciły się ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem sprawiedliwości. Książeczka GOT jest ok, pierwsza i może druga trasa może być bez ograniczeń, łatwa i ma być zapisana. Może być na Ornak z Kir, inne dolinki do górnego regla, albo do Murowańca drogą jezdną itp. Niezbędny sprzęt też da się zdefiniować - to nie jest trudne.
A wuj z takimi regulacjami i zatruwaniem poczciwym człeniom życia!
Prosta definicja obuwia górskiego jest naprawdę prosta: cholewka za kostkę umożliwiająca jej usztywnienie i podeszwa z protektorem z rowkami o głębokości tak powyżej 4 mm. But nieuszkodzony - bez pęknięć podeszwy, jej odwarstwienia lub rozwarstwienia, cholewka bez dziur i całe mocne sznurowadła, rzepy lub inne trwałe zapięcie.
Z regulacjami masz rację że mogą zabić przyjemność jeśli są nadmierne. Nie przesadzajmy jednak. Jak się zapatrujesz na piłkę nożną bez autów, karnych, spalonych, wolnych za faule itp? Regulacje, o których tu sobie gaworzymy, dotyczą bardzo specyficznego obszaru podobnie jak przepisy w piłce nożnej. Bez nich nie da się na dużą skalę zwiedzać gór podobnie jak bez przepisów nie dałoby się grać w nogę.
Natomiast byłbym bardzo ostrożny z ustalaniem kto ma mieć prawo do wchodzenia w góry. Zgadzam się, z tezą kolegi, że Tyle, że doświadczenie wskazuje, że korelacja "klasy" (przynajmniej w rozumieniu poszanowania przyrody), a doświadczeniem oraz poziomem przgotowania kondycyjnego i sprzętowego jest znacznie mniejsza niż się powszechnie uważa.
No i, jak już wspomniałem w poprzednim tekście, nieprzygotowani i niedoświadczeni turyści wcale tak często nie zapuszczają się w tereny trudne czy poza szlaki. Postulat nie jest mój - pojawia się od co najmniej od kilkunastu lat. Nawet ze dwa razy pojawił się na różnch etapach projekow ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie górskim, ale zawsze wypadał.
Ubezpieczenia "górskie" - obowiązkowe lub dobrowolne (przy czm dobrowolność oznacza, że przy braku polisy za ewentualną akcję się płaci) działają w niemal wszystkich krajach Europejskich więc firmy mają to już rozpracowane. I generalnie nie jest źle: Standardwe polisy są niedogie. Ciut więcej trzeba zapłacić, jeżeli zamierza się uprawiać wspinaczkę. Przy czym jest to jasno sprecyzowane - "wspinaczka" to chodzenie po drogach wspinaczkowych lub via ferratach. Jeżeli ma się zamiadr wchodzić na duże wysokości (zwykle granicą jest 3000 m n.p.m.) trzeba podpisać oświadczenie o zdrowm kładzie krążenia, lub zapłacić więcej. Ewentualnie do polisy wchodzi klauzula, że koszty zdarzeń wynikających z tych doleliwości podlegają regresowi. Dla stałych klientów są zniżki (choć mniejsze niż w ubezpieczeniach komunikacyjnych), a "szkodowcy" płacą znacznie więcej.....
Dlatego uważam, że przyjęcie sprawdzonych metod jest dla bezpieczeństwa lepsze niż tworzenie systemu "sortowania turystów" wg założonych kryteriów.
Podobają mi się też metody "miękkiej regulacji" ruchu turystycznego - np. honey pot (nie ma chyba oficjalnego tłumaczenia) polegająca na tworzeniu atrakcji odciągających "gorszy sort turystów" od najcenniejszych przyrodniczo cz kulturwo walorów. W Polsce jednym z przykładów "miękkiego zarządzania ruchem turystycznym" jest kwestia opłat za spłwy Biebrzą przez teren PN: w okresie lęgowym ptaków trzeba płacić. I ptakoluby płacą, bo to dla nich ekstra atrakcja. Inni wolą poczekać, bo po lęgach spływa się za darmo.... Kontrolą przestrzegania reguł teraz zajmują się Straże Parku oraz Straż Leśna. Nietety dświadczeni turyści znają sposoby (nie będę się rozpisywał jakie, żeby nie popularyzować) skutecznego unikania konsekwencji. Swoją drogą pomaga w tym często fetysz bezpieczeństwa - np. strażnik widząc ski-turowców poza szlakiem nie bardzo może ich gonić, bo w ten sposób mógłby sprowokować ich do niebezpiecznej jazdy podczas ucieczki... W przypadku sprzętu wspinaczkowego wręcz banalne. Przy chodzeniu zimowym zaczynają się drbne schody - mnie paręnaście lat temu TOPR-owiec usilnie namawiał do zawrócenia bo uważał, że w dobie butów "skorup" i automatycznch raków, facet w "Zawratach" i rakach paskowych to jakiś niebezpieczny dla siebie sameg wariat...
A w lecie jeszcze gorzej. Kolegi opis z ostatniego wpisu Nie uwzględnia kluczowego dla łażenia po terenie skalistym parametru jakim jest przyczepność, a "na oko" się tego nie sprawdzi. Mój kolega kiedyś klnąc w żywy kamień zmieniał na Świnicy przetestowane w Bieszczadach "trapery" na tenisówki, bo okazało się, że porządnie wyglądająca podwszwa po zmoczonej deszczem skale jeździła jak po smarze.... Wspomniany wcześniej pomsł "atestowania butów i innego sprzętu górskiego " był wspierany kopami podobnych anegdotek.
Z ocena sprzętu jest oczywiście kłopot. Jasne że w butach liczy się przyczepność podeszwy w różnych warunkach. Lepsze jednak jakieś przybliżenie niż nic. Co do konkretnego przypadku butów raczej bym szukał rozwiązań w regulacjach dotyczących oznakowania produktów. Używanie nazwy "buty górskie" czy trekkingowe lub turystyczne nie powinno być dowolne.
Każdy przepis uparciuchy oraz zainteresowani starają się obejść. To nie kończąca się gra. Trzeba się uczyć grać.
Zgadzam się, że z kulturą u turystów "kwalifikowanych" bywa różnie. Czasem gorzej niż u ceprów i klapkowców. To jednak szerszy problem. W dzisiejszych czasach wszystko musi być "profesjonalne" i wysokiej jakości do fanatyzmu. To rodzi natręctwa i dewiacje w postaci fanatycznych "wegan i cyklistów" oraz kitesurfowców, nurków, obserwatorów ptaków i innych zbieraczy sprawności, ciekawostek oraz kolekcjonerów wyczynów. Zgadnijcie skąd to się bierze? Co to zastępuje w pustce życia? Taki fanatyzm hobbystyczny oczywiście prowadzi do łamania reguł i lekceważenia postronnych.