W_Nieszczególny napisal(a): Są też i tacy, którzy twierdzą, że tylko np. znajomość matematyki wyższej albo gry w brydża świadczy o klasie człowieka.
Z matematyką wyższą jest tak samo jak z geopolityką - tam, gdzie ma znaczenie, więcej zrozumie ten, kto ją zna. Teoria gier ma wielkie znaczenie przy negocjacjach a analiza stochastyczna w finansach, wliczając w nie systemy ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych.
Brydż chyba większego znaczenia nie ma, porządkuje tylko pewnie myślenie, ale to się da też zrobić w inny sposób. Mikke brydżystą był marnym i istotnie ma kaszanę w głowie.
O ile dobrze pojąłem, to w filmiku o "nowej Jałcie" Bartosiak w ogóle nie mówi o żadnym sojuszu z Rosją a jedynie o opcji taktycznego dogadania się z Rosją w wypadku gdy nasz sojusznik zostawi nas w czarnej... np. gdy my wypełniając zobowiązania sojusznicze będziemy prowadzić istotnymi siłami działania w krajach bałtyckich i jednoczesnie będziemy odsłonięci na głównym kierunku strategicznym (czyli kierunek z Rosji poprzez Białoruś - tzw. Brama Smoleńska) a nasz sojusznik będzie opieszały w pomocy nam na tym kierunku.
W_Nieszczególny napisal(a): O ile dobrze pojąłem, to w filmiku o "nowej Jałcie" Bartosiak w ogóle nie mówi o żadnym sojuszu z Rosją a jedynie o opcji taktycznego dogadania się z Rosją w wypadku gdy nasz sojusznik zostawi nas w czarnej...
Jak zwał tak zwał, sojusz czy taktyczne dogadanie się. Rosja przez najbliższe pięćset lat nie potraktuje Polski jako partnera bez względu na to, czy to się jej opłaci czy nie, bo ludzie postępują zgodnie ze swą naturą a nie zgodnie ze swym interesem. I takie realia powinien realista brać pod uwagę.
Najlepsze jest to, że od dziesięcioleci jesteśmy realnym, wiarygodnym i solidnym sojusznikiem Rosji, gdyż mamy u nich w abonamencie gaz i ropkę, za które to płacimy twardą gotowizną, jakże ważną dla radzieckiego budżetu. Bez tego musieliby towar plasować gdzie indziej, a rynek nie jest bez dna ani bez konkurentów.
Ale Rosjanie uważają, że to nie jest realny, wiarygodny i solidny sojusznik tylko dojna krowa. I że kontrakt zdobyli nie na zasadzie wzajemnych korzyści tylko korumpując laskich polityków jak to u nich w zwyczaju. Całkiem możliwe że mają rację.
Ja w ogóle to uważam, że biznesy należy robić z państwami odległymi i egzotycznymi czyli z ludźmi, którzy jeszcze nie nauczyli się traktować nas jak szmaciarzy i nie wiedzą, że kupując coś od Polski albo sprzedając, w pierwszej kolejności należy kupić polskich polityków.
Nadrozej jak się da płacimy, bo tak się dogadaliśmy (Pawlak, te sprawy). W tym kontekscie krytyka Jankesów którzy dają 30% rabatu od cen wschodniego realsojusznika brzmi wesoło alias śmiesznie.
A ja jeszcze uwaga co do konkretów narzekań Bartosiaka. Narzeka że nie dogadujemy się z Białorusią i Ukraina i nie mamy dla nich oferty inwestycyjnej. Owszem dość słabo się dogadujemy. Trzeba jednak pamiętać że coś tam inwestujemy, ale niestety nasze możliwości są o wiele mniejsze niż Rosji czy Niemiec więc na tym polu ich nie przebijemy jeszcze dość długo. Znowu droga może wieść przez zachęcanie, skuteczne zachęcanie, innych do inwestowania. Jakich innych? Ano takich których nam się opłaci zainteresować i będzie widać ze mamy na to jakiś wpływ. Czyli kogo? No znowu Amerykanów bo w to że zachęcimy Chińczyków, Niemców czy Francuzów nikt nie uwierzy. Wielkich możliwości w tym zakresie na razie nie mamy. Po drugie trzeba się zastanowić jaka jest natura Białorusinów i Ukraińców. Bo interes we współpracy z nami mają i to wielki. Może jednak sowiecka natura w nich siedzi i głupie resentymenty tak głęboko że wolą z Rosją się dogadywać na kolanach, albo zbója Kozaka wolnego zgrywać (to Ukraińcy).
Odnośnie inwestowania na Ukrainie to taką anekdotę opem: Szef znajomego chciał otworzyć filię na Ukrainie, we Lwowie. Znajomy dostał zadanie: - Przygotuj listę pytań do prawnika. Mamy tam umówione spotkanie z radcą. Przy okazji obejrzymy lokale. Mam listę. Szef przygotował swoją listę.
W dzień obejrzeli coś z 6 lokali. Ciekawe były. Na przykład spod kostki brukowej, która robiła za podłogę hali, wyrastały różne rośliny, bo inwestor nie zdjął humusu.
No, dość powiedzieć, że wieczorem udali się do kancelarii. Wyjmują listę pytań, a gość mówi im, że jest kolegą radcy, a radca nie może akurat przyjść. - Jak to murwa nie może przyjść?? Jesteśmy umówieni, przyjechaliśmy z Polski specjalnie. - A no, nie może. Ale ja wam na wszystko odpowiem. No więc ci zaczynają czytać z tych kartek, czy tak można, czy tak wolno, czy tak korzystniej, czy to dozwolone itd. A tamten patrzy na nich z politowankiem i rzecze: - Tu to tak nie działa. Będziecie gadać z kim trzeba, będzie dobrze. Nie będziecie gadać z kim trzeba, choćbyście wszystko mieli pod linijkę, nie będzie dobrze. Ja jestem ten, z kim trzeba gadać. www.takbylo.pl
No to niezupełnie tak. Było podobnie ale nigdy az tak i się zmienia na lepsze.
To jest natomiast przejaw innego ukraińskiego obyczaju. Istotnie tam się wiele załatwia po znajomości, albo przynajmniej z ich wsparciem. Prawo nie jest jednak z gumy i nie wszystko można. Znajomości przydają się wciąż do przyspieszania lub spowalniania spraw. Tak jak wszędzie tylko bardziej. Temu towarzyszy w związku z tym irytujący obyczaj wpychania się na pośrednika i powszechna mitomania. Trzeba się wystrzegać zbyt energicznego wyrażania zainteresowania czymkolwiek, a szczególnie transakcją, licencją, pozwoleniem, zwolnieniem itp. Gdziekolwiek i komukolwiek. Wszystko jedno czy to stróż, kelner, menel, radca prawny, manager czy urzędnik albo nauczyciel - prawie każdy podejmie się natychmiast załatwienia wszystkiego. Robi tak w oczekiwaniu jakiejś korzyści i nadziei że znajdzie dojście. Natychmiast zaczyna pracować głową kogo też zna kto ma jakikolwiek związek ze sprawą. Może wystarczyć woźny w sądzie bo przecież ten niejedno widział i może przez sekretarkę dotrzeć do sędziego, a ten do kierownika wydziału, a ten do prowadzącego sprawę itd. Trzeba uważać i krzyżowo sprawdzać kontakty i pozycję. Regułą jest jej przecenianie siebie i wyolbrzymianie trudności.
JORGE napisal(a): Trochę racja, Bartosiak to intelektualista, który uprawia intelektualny realizm geopolityczny, całkiem fajnie, ale zapomina o klasycznym "rzeźbieniu w gównie". I niewielu intelektualistów pojmuje doniosłą ważność tego rzeźbienia i codzienną trudność tej czynności. Wyjątek to Naczelnik (ha, możliwe że i jeden i drugi, tyko czy Piłsudski był intelektualistą ?).
Czyli powinien "wymądrzać" się w którymś z think-tanków rządowych. Chyba że jest, a tu sobie tak dorabia do pensji i głaszcze ego.
Rafał napisal(a): ... Zapomina jednak że oprócz geopolityki jest polityka i bez niej dyskusje geopolityczne są zawieszone w próżni. Trzeba rządzić. ... Pogadać można ale tak krawiec kraje jak materii staje.
Ziemkiewicz gdzieś wspomniał, że zrezygnował bo zaczęli mu wsadzać znajomych królika i miał mało do powiedzenia co do personaliów czyli zetknął się z prawdziwą polityką i nie mając mocy politycznej musiał ustąpić :DDD
Nie chce go bronić za bardzo, ale jest to jeden z niewielu "ekspertów" którzy mówią o politykach coś więcej niż oklepane bzdury w mediach.
Co do samej geopolityki to ja kupuje koncept Bartosiaka, że to jest hardware, a polityka to software i jedno bez drugiego nie zagra.
janosik napisal(a): Ziemkiewicz gdzieś wspomniał, że zrezygnował bo zaczęli mu wsadzać znajomych królika .
Synkow, szwagrow itp Tez to slyszalam.
I zrezygnował? To dobrze bo się nie nadawał. Zawsze wsadzają znajomych królika. Nie tylko w firmach państwowych. Sztuka polega na tym jak ich zneutralizować albo przeciągnąć na swoją stronę, aby stali się nasi i dobrze pracowali dla nas. 14 lat musiałem to robić i stopniowo się nauczyłem. Kto by tam jednak starego jaszczura pytał o radę? Taki młody pistolet?
I zrezygnował? To dobrze bo się nie nadawał. Zawsze wsadzają znajomych królika. Nie tylko w firmach państwowych. Sztuka polega na tym jak ich zneutralizować albo przeciągnąć na swoją stronę, aby stali się nasi i dobrze pracowali dla nas. 14 lat musiałem to robić i stopniowo się nauczyłem. Kto by tam jednak starego jaszczura pytał o radę? Taki młody pistolet?
A więc 14 lat żyłeś w patologii. W zdrowej organizacji nie może być ani jednego takiego przypadku.
I zrezygnował? To dobrze bo się nie nadawał. Zawsze wsadzają znajomych królika. Nie tylko w firmach państwowych. Sztuka polega na tym jak ich zneutralizować albo przeciągnąć na swoją stronę, aby stali się nasi i dobrze pracowali dla nas. 14 lat musiałem to robić i stopniowo się nauczyłem. Kto by tam jednak starego jaszczura pytał o radę? Taki młody pistolet?
A więc 14 lat żyłeś w patologii. W zdrowej organizacji nie może być ani jednego takiego przypadku.
Jakem napisał innymi słowy taką patologię da się leczyć. Zaczynałem, znaczy w dużym biznesie, w spółce postnomenklaturowej pełnej wsioków. Z okrutną satysfakcją wspominam jak ich kolejno wypychaliśmy. Najpierw najbardziej wrednych i bezużytecznych. Z prawdziwą satysfakcją wspominam zdziwienie poniektórych jak ich narybek, pociotki pociotków i kolegów stawał w różnych sporach po mojej stronie i zaczynał realizować sensowne projekty. Co do patologii to nie jestem pewien. Może to patologiczna norma, ale taki jest mechanizm politycznej rekrutacji. W dużych firmach rodzinnych, w tym zagranicznych, w tym z zachwalanych tu krajów o wiekowych tradycjach też. W korporacjach nierodzinnych nieco lepiej, ale też bywa. Już mi wiele lat kariery zawodowej nie zostało, ale będę wdzięczny za wskazanie jakichś niepatologicznych potencjalnych pracodawców.
Rafał napisal(a): Już mi wiele lat kariery zawodowej nie zostało, ale będę wdzięczny za wskazanie jakichś niepatologicznych potencjalnych pracodawców.
Nie wiem. Natomiast zdaję sobie sprawę, że patologia może być powszechna. Nie wyobrażam sobie jak ma działać zespół zbudowany z równych i równiejszych, nie wyobrażam sobie jak mogę zatrudnić człowieka tylko dlatego, że jest ziomem, albo ziom go polecił. Nie wyobrażam sobie żebym sam komuś kogoś wciskał i odwrotnie, tzw. polecenie mnie może tylko najeżyć. Popełniłem pierdyliard blędów, ale tego jednego nigdy. Od samego początku nauczyłem cały świat dookoła, żeby nawet nie próbowali. Parę osób się obraziło, ale fama poszła i dali spokój.
A te całe firmy rodzinne to koszmar, który wykańcza w równym stopniu pracowników jak i rodzinkę, tylko od innej strony. Współczuję. Generalnie muszę ci powiedzieć, że przyszło nam pracować w gównianych czasach. Teraz wszystko się zmienia, my się zmieniamy też, zarządzanie staje się łatwiejsze. Tyle, że czas finiszować. Ciebie dogania cyfra jak rozumiem, ja mam dość.
W każdym razie rozumiem Bartosiaka, jeżeli naprawdę olał robotę bo mu wciskali ludzi. Powiem tak, syf który panuje w polskich firmach jest niewyobrażalny ! Tylko dlatego, że jesteśmy nie do zajebania to się w trzyma kupy i są wyniki. Zasadniczy problem jest taki, że my kompletnie nie rozumiemy po co. To jest zasadnicze pytanie, po co ? Uważam, że burdel który panuje w pracy przekłada się na całą atmosferę w Polsce. My się w pracy krzywdzimy, samookaleczamy.
Nie przesadzajmy. Kumoterstwo jest jak hydra. Nepotyzm też. To nie oznacza że łbów nie należy odcinać. To raz. Dwa to to że ktoś musi pracować. Im lepszy tym efekty lepsze. Tak więc życie uczy promotorów kumotrów, że kumoterstwo ma ograniczenia. Nie może być za wielu kumotrów bo organizacja upadnie. Nie mogą to być kompletni idioci albo szuje bo organizacja upadnie. Tak więc jest miejsce dla fachowych nie kumotrów. Trzeba być po prostu dobrym i zdeterminowanym i wygra się nawet z nimi uwieszonymi. Nuworysze tego nie wiedzą. Stara nomenklatura, przy całej niechęci do niej, wiedziała. Trzy to znowu teza losa o postępowaniu zgodnie z naturą. Otóż w naturze większości ludzi jest poszukiwanie sensu, potrzeba przydatności i nade wszystko potrzeba zwycięstwa, a przynajmniej ochrony przed klęską. Kumotrów także. Jak się uda je w nich wzbudzić i pokazać że my do tego prowadzimy to pójdą za nami nawet wbrew swoim promotorom.Naprawdę. Niestety nie można być z nimi zbyt prostolinijnym na początku. Potem o dziwo tak. PS: Ja nie miałem wyboru - dostawałem posady z już wynajętą załogą i zadaniem typu mission impossible. Pierwsza większa to departament - 17 osób. Jak odchodziłem to chyba 23 z tego 2 zatrudnione przeze mnie. Bank nomenklaturowy. Potem większe organizacje. Przez pierwsze chyba 8 lat nie mogłem nikogo zatrudnić spoza firmy. Pierwsze 3 lata też wywalić. Potem sporadycznie kogoś z konkursu ale spadochroniarze też się zdarzali.Najtrudniej Kolego jest zwolnić znajomego który się nie sprawdza i którego sami sprowadziliśmy. Takie doświadczenie też mam za sobą.
Łbom nie można pozwolić na wyrośnięcie. My Rafał nie wiemy jak powinien wyglądać normalny świat, jesteśmy przesiąknięci tym syfem i nauczeni sobie z nim radzić. Możliwe, że nawet całkiem sprawnie, ale pomyśl ile czasu straciłeś na idiotyzmy, z którymi musiałeś walczyć ? Ile idiotyzmów też sami stworzyliśmy ?
Żeby była jasność, widzę porządkowanie się. Nie wiem na jakim etapie jest ten proces, ale idzie w dobrą stronę. Ale to już nie my i nie dla nas.
No jeszcze trochę powalczymy. Prawda jednak że złe doświadczenia i nawyki ograniczają dalszy rozwój i możliwości. Kiedyś trzeba będzie ustąpić. Prawdę mówiąc staram się to już od roku-dwóch przygotowywać. Nie wiem czy właściciele mi pozwolą dokończyć ale co mam innego do roboty?
Komentarz
Brydż chyba większego znaczenia nie ma, porządkuje tylko pewnie myślenie, ale to się da też zrobić w inny sposób. Mikke brydżystą był marnym i istotnie ma kaszanę w głowie.
Ja w ogóle to uważam, że biznesy należy robić z państwami odległymi i egzotycznymi czyli z ludźmi, którzy jeszcze nie nauczyli się traktować nas jak szmaciarzy i nie wiedzą, że kupując coś od Polski albo sprzedając, w pierwszej kolejności należy kupić polskich polityków.
Owszem dość słabo się dogadujemy. Trzeba jednak pamiętać że coś tam inwestujemy, ale niestety nasze możliwości są o wiele mniejsze niż Rosji czy Niemiec więc na tym polu ich nie przebijemy jeszcze dość długo. Znowu droga może wieść przez zachęcanie, skuteczne zachęcanie, innych do inwestowania. Jakich innych? Ano takich których nam się opłaci zainteresować i będzie widać ze mamy na to jakiś wpływ. Czyli kogo? No znowu Amerykanów bo w to że zachęcimy Chińczyków, Niemców czy Francuzów nikt nie uwierzy. Wielkich możliwości w tym zakresie na razie nie mamy. Po drugie trzeba się zastanowić jaka jest natura Białorusinów i Ukraińców. Bo interes we współpracy z nami mają i to wielki. Może jednak sowiecka natura w nich siedzi i głupie resentymenty tak głęboko że wolą z Rosją się dogadywać na kolanach, albo zbója Kozaka wolnego zgrywać (to Ukraińcy).
Szef znajomego chciał otworzyć filię na Ukrainie, we Lwowie. Znajomy dostał zadanie:
- Przygotuj listę pytań do prawnika. Mamy tam umówione spotkanie z radcą. Przy okazji obejrzymy lokale. Mam listę.
Szef przygotował swoją listę.
W dzień obejrzeli coś z 6 lokali. Ciekawe były. Na przykład spod kostki brukowej, która robiła za podłogę hali, wyrastały różne rośliny, bo inwestor nie zdjął humusu.
No, dość powiedzieć, że wieczorem udali się do kancelarii. Wyjmują listę pytań, a gość mówi im, że jest kolegą radcy, a radca nie może akurat przyjść.
- Jak to murwa nie może przyjść?? Jesteśmy umówieni, przyjechaliśmy z Polski specjalnie.
- A no, nie może. Ale ja wam na wszystko odpowiem.
No więc ci zaczynają czytać z tych kartek, czy tak można, czy tak wolno, czy tak korzystniej, czy to dozwolone itd.
A tamten patrzy na nich z politowankiem i rzecze:
- Tu to tak nie działa. Będziecie gadać z kim trzeba, będzie dobrze. Nie będziecie gadać z kim trzeba, choćbyście wszystko mieli pod linijkę, nie będzie dobrze. Ja jestem ten, z kim trzeba gadać.
www.takbylo.pl
I weź tu panie teraz inwestuj.
To jest natomiast przejaw innego ukraińskiego obyczaju. Istotnie tam się wiele załatwia po znajomości, albo przynajmniej z ich wsparciem. Prawo nie jest jednak z gumy i nie wszystko można. Znajomości przydają się wciąż do przyspieszania lub spowalniania spraw. Tak jak wszędzie tylko bardziej. Temu towarzyszy w związku z tym irytujący obyczaj wpychania się na pośrednika i powszechna mitomania. Trzeba się wystrzegać zbyt energicznego wyrażania zainteresowania czymkolwiek, a szczególnie transakcją, licencją, pozwoleniem, zwolnieniem itp. Gdziekolwiek i komukolwiek. Wszystko jedno czy to stróż, kelner, menel, radca prawny, manager czy urzędnik albo nauczyciel - prawie każdy podejmie się natychmiast załatwienia wszystkiego. Robi tak w oczekiwaniu jakiejś korzyści i nadziei że znajdzie dojście. Natychmiast zaczyna pracować głową kogo też zna kto ma jakikolwiek związek ze sprawą. Może wystarczyć woźny w sądzie bo przecież ten niejedno widział i może przez sekretarkę dotrzeć do sędziego, a ten do kierownika wydziału, a ten do prowadzącego sprawę itd. Trzeba uważać i krzyżowo sprawdzać kontakty i pozycję. Regułą jest jej przecenianie siebie i wyolbrzymianie trudności.
Nie chce go bronić za bardzo, ale jest to jeden z niewielu "ekspertów" którzy mówią o politykach coś więcej niż oklepane bzdury w mediach.
Co do samej geopolityki to ja kupuje koncept Bartosiaka, że to jest hardware, a polityka to software i jedno bez drugiego nie zagra.
Tez to slyszalam.
Przynajmniej jego działalność publiczna jest pożyteczniejsza niż wywody Michalkiewicza i innych zaklinaczy młodych umysłów.
(Cheba bym nie dociekała)
Co do patologii to nie jestem pewien. Może to patologiczna norma, ale taki jest mechanizm politycznej rekrutacji. W dużych firmach rodzinnych, w tym zagranicznych, w tym z zachwalanych tu krajów o wiekowych tradycjach też. W korporacjach nierodzinnych nieco lepiej, ale też bywa.
Już mi wiele lat kariery zawodowej nie zostało, ale będę wdzięczny za wskazanie jakichś niepatologicznych potencjalnych pracodawców.
A te całe firmy rodzinne to koszmar, który wykańcza w równym stopniu pracowników jak i rodzinkę, tylko od innej strony. Współczuję. Generalnie muszę ci powiedzieć, że przyszło nam pracować w gównianych czasach. Teraz wszystko się zmienia, my się zmieniamy też, zarządzanie staje się łatwiejsze. Tyle, że czas finiszować. Ciebie dogania cyfra jak rozumiem, ja mam dość.
Trzy to znowu teza losa o postępowaniu zgodnie z naturą. Otóż w naturze większości ludzi jest poszukiwanie sensu, potrzeba przydatności i nade wszystko potrzeba zwycięstwa, a przynajmniej ochrony przed klęską. Kumotrów także. Jak się uda je w nich wzbudzić i pokazać że my do tego prowadzimy to pójdą za nami nawet wbrew swoim promotorom.Naprawdę. Niestety nie można być z nimi zbyt prostolinijnym na początku. Potem o dziwo tak.
PS: Ja nie miałem wyboru - dostawałem posady z już wynajętą załogą i zadaniem typu mission impossible. Pierwsza większa to departament - 17 osób. Jak odchodziłem to chyba 23 z tego 2 zatrudnione przeze mnie. Bank nomenklaturowy. Potem większe organizacje. Przez pierwsze chyba 8 lat nie mogłem nikogo zatrudnić spoza firmy. Pierwsze 3 lata też wywalić. Potem sporadycznie kogoś z konkursu ale spadochroniarze też się zdarzali.Najtrudniej Kolego jest zwolnić znajomego który się nie sprawdza i którego sami sprowadziliśmy. Takie doświadczenie też mam za sobą.
Żeby była jasność, widzę porządkowanie się. Nie wiem na jakim etapie jest ten proces, ale idzie w dobrą stronę. Ale to już nie my i nie dla nas.