W moim mieście działają co najmniej 3 szkoły dla zblazowanych, leniwych kretynów, nie ma szkoły niepublicznej ciieszącej się dobrą opinią. Ale to nieważne, bo tam rodzice i uczniowie mają pełne by robić co im się podoba, jest to ich prywatny folwark, z którego są najwyraźniej zadowoleni. Interes się kręci. W niektórych miastach rodzice oddają dzieci do szkół, które prowadzą stowarzyszenia o dobrej reputacji, gdzie dba się o wyniki w nauce, gdzie wychowuje się dzieci od przedszkola do matury. Rodzice powierzają szkole przyszłość swojego dziecka, świadomie się angażują, wspierają finansowo. Mogą wpływać w tej szkole na wszystko, bo sami korzystają z efektów i ponoszą konsekwencje także własnych błędów. Ale jest spora grupa obywateli, prawdopodobnie zdecydowana większość, która nie chce lub z różnych przyczyn nie potrafi przejąć pełnej odpowiedzialności za edukację i wychowanie swoich dzieci. Albo mamy pełne podstawy, by zakładać że tak jest, albo uznajemy, że oswiata publiczna nie ma racji bytu. Ale uznając że w szkole publicznej może rządzić każdy, doprowadzimy do jej zniszczenia.
pawel.adamski napisal(a):
robert.gorgon Państwo zatrudnia nauczycieli, ustala wymagania i rozlicza. Państwo a nie rodzice i uczniowie.
Niemal dokładnie to samo usłyszała koleżanka protestująca przeciwko zaproszeniu do szkoły "edukatorów" z Pontona....
No, przy takim zaufaniu do państwa aż dziwię się, że jeszcze uczestniczymy w szopce zwanej wyborami. A tak na serio, chyba nie zrozumieliśmy się, o tym, kto może wejść do szkoły, decyduje dyrektor i rada pedagogiczna. Jeżeli potraktujemy nauczycieli jak poważnych ludzi, czyli nadamy im status choćby podobny do tego, jaki istniał w II RP, nie ma możliwości, by stręczyciele i sprzedawcy prezerwatyw choćby tylko się zbliżyli do młodzieży. Nie ma znaczenia, ilu urzędników kupią. Kiedyś decyzja rady pedagogicznej była nieodwołalna i nie mogła jej odkręcić nawet rada ministrów.
robert.gorgon Państwo zatrudnia nauczycieli, ustala wymagania i rozlicza. Państwo a nie rodzice i uczniowie.
Niemal dokładnie to samo usłyszała koleżanka protestująca przeciwko zaproszeniu do szkoły "edukatorów" z Pontona....
No, przy takim zaufaniu do państwa aż dziwię się, że jeszcze uczestniczymy w szopce zwanej wyborami.
Ależ właśnie wybory są efektem ograniczonego zaufania do państwa - władze regularnie poddają się ocenie obywateli. Tak właśnie stało się przed tygodniem.
robert.gorgon napisal(a): A tak na serio, chyba nie zrozumieliśmy się, o tym, kto może wejść do szkoły, decyduje dyrektor i rada pedagogiczna. Jeżeli potraktujemy nauczycieli jak poważnych ludzi, czyli nadamy im status choćby podobny do tego, jaki istniał w II RP, nie ma możliwości, by stręczyciele i sprzedawcy prezerwatyw choćby tylko się zbliżyli do młodzieży. Nie ma znaczenia, ilu urzędników kupią. Kiedyś decyzja rady pedagogicznej była nieodwołalna i nie mogła jej odkręcić nawet rada ministrów.
Uważam, że nie ma kolega racji. Osobiście znam przypadki angażowania się szkół w różnego rodzaju podejrzane "projekty" tylko dlatego, że były w nich przeznaczone środki na honoraria dla współpracowników (nauczycieli lub dyrekcji) ewentualnie doposażenie szkoły Między innymi dlatego uważam, że działanie dyrekcji i grona pedagogicznego musi podlegać kontroli. I ważnym elementem tej kontroli są rodzice - bo oni pierwsi widzą, że coś jest nie tak. Nie oznacza to bynajmniej, że zawsze mają rację. Prawdopodobnie w większości wypadków jej nie mają. Ale pozbawienie ich prawa zabierania głowu to po prostu totalitaryzm. Nieodwołalność decyzji rady pegagogicznej to IMO po prostu bzdura - nie ma bowiem, żadnego powodu, by uznać to grono za nieomylne. Zgadzam się, że należy przywrócić prestiż zawodowi nauczyciela. Ale żeby to zrobić nie wystarczą dodatkowe prawa, ale potrzebne są także skuteczne mechanizmy eliminowania "czarnych owiec".
Cyrylica napisal(a): Jednym słowem trzeba znaleźć złoty środek. Trzeba coś zrobić, żeby przywrócić autorytet nauczycielom. Jak na razie, to wszyscy w nich walą.
Najpierw trzeba przywrócić autorytet państwu, minister oświaty który ściąga kondomiarzy od szkół to jakaś bladź a nie urzędnik państwowy.
W jednej szkole jeden typ odwołał się od oceny i przystąpił do egzaminu sprawdzającego, na którym nie wypowiedział ani słowa. To samo zrobił na poprawce, od której oczywiście się odwołał i to samo na egzaminie, który zdawał po odwołaniu. Później do szkoły przyjechała grupa wizytatorów sprawdzających, czy na egzaminach zebrały się komisje w pełnym składzie, szukających błędów w regulaminie i protokołach. Trwało widowisko deprawujące dla młodzieży, bo wszyscy wiedzieli, że nasz bohater pobierał rentę rodzinną - jedyny powód figurowania na liście uczniów - i nigdy nie zamierzał uczyć się czegokolwiek. Mimo to, gdyby w znaleziono najmniejszą nieprawidłowość, otrzymałby promocję do klasy wyższej a dyrekcja i nauczyciele zostaliby przykładnie ukarani.
Nauczyciel, który sprawiedliwie ocenia, jest postacią groteskową i żałosną, ale nikt nie zauważa, że to uderza przede wszystkim w dzieci. Ktoś jednak twierdzi, że mamy totalitaryzm, bo nauczyciel mógłby postawić pałę matołowi, który w sposób modelowy na to zasłużył. Z mojej strony EOT.
robert.gorgon napisal(a): W jednej szkole jeden typ odwołał się od oceny i przystąpił do egzaminu sprawdzającego, na którym nie wypowiedział ani słowa. To samo zrobił na poprawce, od której oczywiście się odwołał i to samo na egzaminie, który zdawał po odwołaniu. Później do szkoły przyjechała grupa wizytatorów sprawdzających, czy na egzaminach zebrały się komisje w pełnym składzie, szukających błędów w regulaminie i protokołach. Trwało widowisko deprawujące dla młodzieży, bo wszyscy wiedzieli, że nasz bohater pobierał rentę rodzinną - jedyny powód figurowania na liście uczniów - i nigdy nie zamierzał uczyć się czegokolwiek. Mimo to, gdyby w znaleziono najmniejszą nieprawidłowość, otrzymałby promocję do klasy wyższej a dyrekcja i nauczyciele zostaliby przykładnie ukarani.
Nauczyciel, który sprawiedliwie ocenia, jest postacią groteskową i żałosną, ale nikt nie zauważa, że to uderza przede wszystkim w dzieci. Ktoś jednak twierdzi, że mamy totalitaryzm, bo nauczyciel mógłby postawić pałę matołowi, który w sposób modelowy na to zasłużył. Z mojej strony EOT.
Ojej, to jakie demoralizujące musi być istnienie sądów odwoławczych. Przestępca, którego winę wszyscy znają ma się prawo odwołać i jak coś znajdą nie halo w procedurze jest sądzony ponownie.
Komisarz ludowy powinien wydawać jedynie słuszny i sprawiedliwy wyrok bez odwołania i innych burżuazyjnych przesądów.
Brawo, porównanie procesu karnego do procesu nauczania i wychowywania paradne! Humor wyrażony w ostatnim zdaniu naprawdę w Lisa stylu, również pogratulować!
extraneus napisal(a): Brawo, porównanie procesu karnego do procesu nauczania i wychowywania paradne! Humor wyrażony w ostatnim zdaniu naprawdę w Lisa stylu, również pogratulować!
Może i paradne. Ale w sumie ma Kolega rację. Trochę głupio porównywać zwykłego pracownika, jakim mimo przywilejów pozostaje nauczyciel, z kimś kto wydaje wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Skoro zakładamy, że nawet ten drugi może się pomylić, to naprawdę nie rozumiem jak możemy zakładać, że tylko ustawowo gwarantowana nieomylność pierwszego gwarantuje porządek w szkole. I naprawdę nie rozumiem, czemu przestępca ma mieć większe prawa niż oblany uczeń.
Exspectans napisal(a): Po prostu trzeba by zastąpić obowiązek nauki przywilejem nauki - wiele problemów by się zapewne rozwiązało.
Południowy Sudan, Mali, Afganistan, Niger, Gwinea, Sierra Leone, Czad, Burkina Faso, Senegal, Benin. Na którego kraju systemie Kolega proponuje się oprzeć? Uprzedzając pytanie - skąd wziąłem te kraje? Pierwsza dziesiątka krajów z analfabetyzmem.
Dopóki Rozum nie zrozumie, że nauczyciel to NIEZWYKŁY zawód i powołanie, tak naprawdę kluczowe i decydujące ogniwo dla każdego systemu, dopóty wchodzenie z nim w takie aksjologiczne dyskusje nie ma sensu. Rozumie, kiedy pomyli się mechanik samochodowy, lekarz, czy prawnik szkody może ponieść pojedyncza osoba. Nauczyciel natomiast może wyrządzić szkody całym masom ludzkim. Albo wpłynąć zbawiennie i oświecająco na nie
Ponieważ uczeń w szkole ma być uczony i wychowywany (być przedmiotem oddziaływań wychowawczych), a nie ma realizować jakiegoś mającego mu niby służyć roszczenia publicznoprawnego wynikającego z jego prawa do nauki. Uczniowie nie mają być podmiotami praw; to rodzice i nauczyciele mają mieć obowiązki w stosunku do dzieci.
Prawo do nauki to właśnie prawo do bycia uczonym i wychowywanym. W III RP to ma być dla ucznia, tj jego opiekunów prawnych, bezpłatne czyli finansowane przez państwo.
Jest więc prawo i w jego realizacji kluczową pozycję ma zawód szczególny, jak to podkresla Eden, czyli nauczyciel. I co z tego że szczególny? Każdy zawód jest w jakiś sposób szczególny - ma swoje szczególne zadania i swoje partykularne interesy. Spieranie się o to który zawód jest ważniejszy niż inne czy też dowodzenie że jego szczególność wyłącza go z ogólnych zasad przestrzegania prawa, obyczaju i przyzwoitości jest drogą do antagonizowania społeczeństwa i otwartego nierowiązywalnego konfliktu. Oczywiście, ze nauczyciel powinien zostać wyposażony w wystarczające, w ramach istniejących ograniczeń, w tym budżetowych, narzędzia do sprawowania swojej funkcji.
Co do gimnazjów to jednak ich wprowadzenie zaogniło problem upadku dyscypliny w szkołach i obniżenia autorytetu nauczyciela ze względów jakie wyżej podałem. Ich likwidacja powinna ułatwić rozwiązanie tego problemu.
Eden napisal(a): Dopóki Rozum nie zrozumie, że nauczyciel to NIEZWYKŁY zawód i powołanie, tak naprawdę kluczowe i decydujące ogniwo dla każdego systemu, dopóty wchodzenie z nim w takie aksjologiczne dyskusje nie ma sensu. Rozumie, kiedy pomyli się mechanik samochodowy, lekarz, czy prawnik szkody może ponieść pojedyncza osoba. Nauczyciel natomiast może wyrządzić szkody całym masom ludzkim. Albo wpłynąć zbawiennie i oświecająco na nie
Nie bardzo rozumiem. Jeden konkretny lekarz może zabić (literalnie), mechanik samochodowy też może zabić (ofiar jednego błędu może być od razu więcej), prawnik już od czasu zniesienia kary śmierci nie zabije, ale może zniszczyć życie. Konkretnych osób. A nauczyciel? O ile wiem decyzja nauczyciela w sprawie konkretnego ucznia raczej go nie zabije (chyba że doprowadzi do zaszczucia, a uczeń się powiesi?), ale może zdeprawować, zniszczyć itd. Konkretnego ucznia, tak jak prawnik-sędzia konkretnego podsądnego, prawnik-adwokat konkretnego klienta, lekarz konkretnego pacjenta, a mechanik konkretnych podróżnych. Nie wiem w jaki sposób niby konkretny nauczyciel miałby "zbawiennie i oświecająco" wpłynąć na cyt. "CAŁE MASY LUDZKIE". Nie za dużo sobie wyobrażasz o swojej pracy?
Teraz Extraneus: "(być przedmiotem oddziaływań wychowawczych), a nie ma realizować jakiegoś mającego mu niby służyć roszczenia publicznoprawnego wynikającego z jego prawa do nauki. "
Cóż, skoro już mamy system, w którym konstrukcja prawa opiera się na prawie podmiotowym - każdej jednostki ludzkiej - to każde wyłączenie kogoś z systemu praw podmiotowych, a uczynienie go jedynie przedmiotem to postawienie pytania, czy taką osobę uznajemy za człowieka? Rozumiem, że przestępca jest człowiekiem, a uczeń - no właśnie nie wiadomo. Mnie taka "filozofia" przekracza albo czegoś nie zrozumiałem. Pomijam już, że z opisanego wyżej przykładu wynikało, że ktoś przebywał w szkole dla otrzymywania renty rodzinnej. Z tego co wiem, osobom poniżej 18 roku życia renta rodzinna przysługuje niezależnie czy się uczą czy nie, więc "demoralizujący przykład" dotyczył osoby pełnoletniej, mającej czynne prawo wyborcze, pełną zdolność sądową itd. itp. a nie jakiegoś dzieciaka. Skoro ta osoba może samodzielnie, bez zgody rodziców (nb. z których chyba co najmniej jednego nie ma, skoro bierze rentę rodzinną...) zaskarżać decyzje dowolnego urzędasa, to czemu nie nauczyciela? Czy nauczyciel (ew. kolegialnie "rada pedagogiczna") to jakaś obdarzona boskim natchnieniem zawsze nieomylna instytucja?
Jak czytam wasze pomysły czym powinien być nauczyciel, to zamiast ideału mistrza i mentora widzę carskiego urzędnika z opowieści markiza de Coustine.
A teraz odwróćmy problem. Załózmy, że Eden ma rację, pisząc o "niezwykłości" roli nauczyciela, stawiając ją daleko ponad wszystkie inne funkcje, w tym sędziów. Żeby zostać sędzią aktualnie trzeba mieć 29 lat, ale to raczej w teorii, bo w praktyce kilka więcej, trzeba skończyć studia prawnicze (zazwyczaj o wiele cięższe od pedagogicznych), zdać egzamin sędziowski (zazwyczaj o wiele cięższy niż jakikolwiek egzamin na studiach pedagogicznych) i, nie wchodząc w szczegóły, ukończenia aplikacji i min. 2 lat pracy na innym merytorycznym stanowisku w sądownictwie (albo 6 lat bez ukończenia aplikacji). Są też inne drogi, ale wymagają co najmniej innego egzaminu zawodowego albo doktoratu i 3 lat praktyki w innym zawodzie poza sądem albo tytułu dr hab. Wojciechowski proponuje 35 lat i min. 5 lat pracy w innym, regulowanym zawodzie poza sądem (regulowanym - czyli też po innym egzaminie zawodowym albo doktoracie), czyli jeszcze zaostrzyć.
A nauczyciel? Jeśli na poważnie traktujemy nauczyciela jako NIEZWYKŁY zawód, to czyż wymagania nie powinny być jeszcze bardziej *niezwykłe*? Zwłaszcza że od sędziego można się odwołać do bardziej doświadczonych sędziów, a nauczyciel ma być instancją ostateczną. Jakie być Edenie zaproponował kryteria dla nauczyciela? Minimum 40 lat i 10 lat pracy w innym, regulowanym zawodzie poprzedzonym ciężkim wyczerpującym, kilkudniowym (tak, tak!) egzaminem?
Bo na razie trzeba mieć studia o niezbyt dobrej opinii i zaliczony kurs pedagogiczny.
Rozum, bardzo uogólniłeś. może są nauczyciele, którzy mają jakieś nie wiadomo co skończone, ale większość nauczycieli ma kwalifikacje do nauczania nawet kilku przedmiotów, bo do tego ich zmusiła poprzednia reforma. I nie są to kursy szybkiego gotowania na gazie, zapewniam Cię.
Cyrylica napisal(a): Rozum, bardzo uogólniłeś. może są nauczyciele, którzy mają jakieś nie wiadomo co skończone, ale większość nauczycieli ma kwalifikacje do nauczania nawet kilku przedmiotów, bo do tego ich zmusiła poprzednia reforma. I nie są to kursy szybkiego gotowania na gazie, zapewniam Cię.
Porządny nauczyciel historii powinien skończyć 5-letnie historyczne, matematyk - matematyczne, itd. Naprawdę tak jest? Wolne żarty, jak dany nauczyciel ma magisterskie z jednego przedmiotu, którego naucza, to już jest nieźle. A przecież kluczowe jest (a) czy się nie opieprzał na studiach, (b) czy kocha swój przedmiot.
Dokładnie Cyrylico. Ja np. oprócz studiów historycznych magisterskich mam jeszcze ukończone dwa studia podyplomowe, z wos, które dają mi uprawnienia do nauczania i tego przedmiotu oraz zarządzania oświatą, które umożliwiają mi np, startowanie w konkursie na dyrektora szkoły, albo podjęcie pracy w wydziale oświaty w jakimś samorządzie, tudzież w kuratorium. I tak jest z większością nauczycieli, których znam. Mają pokończone podyplomówki, w które zainwestowali swój czas, energię, wysiłek intelektualny, no i pieniądze. Nie wiem skąd bierze się u Rozuma to lekceważące podejście do dzisiejszych nauczycieli
A z czego się biorą kwalifikacje do nauczania przedmiotów? O ile wiem z ukończenia studiów. Jaką opinię mają studia pedagogiczne? Z uczelni pedagogicznych o ile wiem żadna w rankingach nie zbliża się do uniwersytetów (mówię o prawdziwych uniwersytetach, bo teraz uniwersytetem można nazwać wszystko), więc mają kiepską opinię. Plus kurs pedagogiczny, ale chyba jeden, bo on ma dać przygotowanie do pracy z nielatami, a nie sprawdzać wiedzę z konkretnych przedmiotów.
Poza tym nie wiem czy się zrozumieliśmy - ja nie pisałem, że nauczyciele to debile, tylko że wymagania do bycia nauczycielem są znacznie niższe niż do bycia sędzią, prokuratorem czy nawet radcą prawnym. Na lekarza, nawet pierwszego kontaktu, też są większe wymagania. Więc skoro lekarz i prawnik to zdaniem Edena *zwykłe* zawody, a nauczyciel *niezwykły*, to czemu ma mniejsze wymagania? A może na nauczyciela są wymagania ok, ale za to operacje na otwartym sercu mogłaby robić pani po licencjacie z biologii?
Przecież dobrze wiesz co miałem na myśli pisząc o "niezwykłości" tego zawodu, po co więc ta zabawa i rżnięcie przysłowiowego głupa? "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w bezpowrotnym unicestwieniu." Zły nauczyciel Rozumie może zatracić i duszę oraz ciało swojego podopiecznego. Całkiem tak samo, jak zły kapłan
Przepisy dokładnie określają wymagania, jakie powinien spełniać nauczyciel i jakie musi mieć kwalifikacje. Nikt nikogo nie zatrudni, jeśli tych wymagań nie spełnia. Ja tylko mogę powiedzieć na przykładzie mojej rodziny. Skończyłam dwa 5-letnie kierunki na Uniwersytecie Wrocławskim, kilka studiów podyplomowych, moja córka na tym samym uniwersytecie skończyła fizykę i podyplomówkę z techniki, zięć fizykę uniwersytecką i informatykę na politechnice. Minęły czasy, kiedy uczyło się w szkole po jakichś kursach.
Eden napisal(a): Przecież dobrze wiesz co miałem na myśli pisząc o "niezwykłości" tego zawodu, po co więc ta zabawa i rżnięcie przysłowiowego głupa? "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w bezpowrotnym unicestwieniu." Zły nauczyciel Rozumie może zatracić i duszę oraz ciało swojego podopiecznego. Całkiem tak samo, jak zły kapłan
Aha, konkretnej osoby, a nie mas. No to przynajmniej z najbardziej absurdalnej części swoich tez się wycofałeś, brawo, bardzo mnie to cieszy. Teraz jest pytanie takie jednak - czy nieuczciwy sędzia nie może zatracić (do więzienia) ciała niewinnego i zdeprawować winnego, uwalniając go mimo oczywistych dowodów winy? A lekarz? Czy lekarz ginekolog wykonując aborcję nie zatraca ciała nienarodzonego dziecka i duszy matki? Czy lekarz na oddziale geriatrycznym źle traktując starsze osoby nie może także sprowadzić na nich zwątpienia i rozpaczy, czyli uczuć jakże dla duszy zabójczych? Mechanik, no dobra, nie dokręcając śrubki może co najwyżej spowodować katastrofę komunikacyjną i spowodować osierocenie dzieci, tragedię kilku rodzin itd., ale jego już zostawmy.
Dalej jednak nie wiem, czemu kwalifikacje na nauczyciela - skoro to zawód tak niezwykły - zdobyć o wiele łatwiej niż na lekarza? Albo czemu nauczycielami biologii zostają często ci, co w wieku maturalnym nie dostali się na medycynę...
Mnie się wydaje, że trudno mówić o jakiejś "niezwykłości", bo odpowiedzialności za los innych trzeba wymagać od każdego. To jest cecha charakteru, a nie zawodu. I wracając do początku tego wątku - skoro charaktery są różne, to trzeba się liczyć z tym, że jacyś nauczyciele, może i mniejszość, tej cechy nie będą mieli i musi być instrument kontroli. Wizja nauczyciela-boga, który zawsze ma rację z definicji nauczycielskiego stosunku pracy to wizja chora, w normalnym państwie prawa nie ma na to miejsca.
Chyba się głupio kłócimy i niepotrzebnie. Wiadomo, że trzeba mieć porządne przygotowanie do wykonywania swojego zawodu, trzeba go wykonywać z zamiłowania, a nie przymusu - dopiero wtedy są efekty.
Cyrylica napisal(a): Przepisy dokładnie określają wymagania, jakie powinien spełniać nauczyciel i jakie musi mieć kwalifikacje. Nikt nikogo nie zatrudni, jeśli tych wymagań nie spełnia. Ja tylko mogę powiedzieć na przykładzie mojej rodziny. Skończyłam dwa 5-letnie kierunki na Uniwersytecie Wrocławskim, kilka studiów podyplomowych, moja córka na tym samym uniwersytecie skończyła fizykę i podyplomówkę z techniki, zięć fizykę uniwersytecką i informatykę na politechnice. Minęły czasy, kiedy uczyło się w szkole po jakichś kursach.
Z pracą dla nauczycieli fizyki jest rzeczywiscie rozpacz. To co zrobiono okrawając programy nauczania z fizyki i części innych przedmiotów to okropny błąd i głupota.Mam małą wiedze o podstawach programowych teraz i dawniej, ale wiele widze przez pryzmat szkół moich dzieci i od znajomych nauczycieli. Poprawa tego wymaga naprawdę wielkiego wysiłku i niestety wielu lat.
Cyrylica napisal(a): Minęły czasy, kiedy uczyło się w szkole po jakichś kursach.
No więc podyplomówka to właśnie taki kurs. Gdy naucza się do gimnazjum to gra muzyka, ale w liceum to już robi się nieciekawie. Mówię o celu, do którego powinniśmy zdążać a nie sytuacji która jest. Dla mnie trudne do przyjęcia jest że na uczelniach wyższych uczą doktoranci, czyli de facto magistrowie. Jak w podstawówce.
Komentarz
Ależ właśnie wybory są efektem ograniczonego zaufania do państwa - władze regularnie poddają się ocenie obywateli. Tak właśnie stało się przed tygodniem.
Uważam, że nie ma kolega racji. Osobiście znam przypadki angażowania się szkół w różnego rodzaju podejrzane "projekty" tylko dlatego, że były w nich przeznaczone środki na honoraria dla współpracowników (nauczycieli lub dyrekcji) ewentualnie doposażenie szkoły Między innymi dlatego uważam, że działanie dyrekcji i grona pedagogicznego musi podlegać kontroli. I ważnym elementem tej kontroli są rodzice - bo oni pierwsi widzą, że coś jest nie tak. Nie oznacza to bynajmniej, że zawsze mają rację. Prawdopodobnie w większości wypadków jej nie mają. Ale pozbawienie ich prawa zabierania głowu to po prostu totalitaryzm. Nieodwołalność decyzji rady pegagogicznej to IMO po prostu bzdura - nie ma bowiem, żadnego powodu, by uznać to grono za nieomylne.
Zgadzam się, że należy przywrócić prestiż zawodowi nauczyciela. Ale żeby to zrobić nie wystarczą dodatkowe prawa, ale potrzebne są także skuteczne mechanizmy eliminowania "czarnych owiec".
Nauczyciel, który sprawiedliwie ocenia, jest postacią groteskową i żałosną, ale nikt nie zauważa, że to uderza przede wszystkim w dzieci. Ktoś jednak twierdzi, że mamy totalitaryzm, bo nauczyciel mógłby postawić pałę matołowi, który w sposób modelowy na to zasłużył. Z mojej strony EOT.
Prawda. Trzeba przywrócić pozycję i narzędzia wychowawcze nauczycielom. Czy to ma coś wspólnego z krytykowanym tu pomysłem likwidacji gimnazjów?
Komisarz ludowy powinien wydawać jedynie słuszny i sprawiedliwy wyrok bez odwołania i innych burżuazyjnych przesądów.
Uprzedzając pytanie - skąd wziąłem te kraje? Pierwsza dziesiątka krajów z analfabetyzmem.
Rozumie, kiedy pomyli się mechanik samochodowy, lekarz, czy prawnik szkody może ponieść pojedyncza osoba.
Nauczyciel natomiast może wyrządzić szkody całym masom ludzkim. Albo wpłynąć zbawiennie i oświecająco na nie
Jest więc prawo i w jego realizacji kluczową pozycję ma zawód szczególny, jak to podkresla Eden, czyli nauczyciel. I co z tego że szczególny? Każdy zawód jest w jakiś sposób szczególny - ma swoje szczególne zadania i swoje partykularne interesy. Spieranie się o to który zawód jest ważniejszy niż inne czy też dowodzenie że jego szczególność wyłącza go z ogólnych zasad przestrzegania prawa, obyczaju i przyzwoitości jest drogą do antagonizowania społeczeństwa i otwartego nierowiązywalnego konfliktu. Oczywiście, ze nauczyciel powinien zostać wyposażony w wystarczające, w ramach istniejących ograniczeń, w tym budżetowych, narzędzia do sprawowania swojej funkcji.
Co do gimnazjów to jednak ich wprowadzenie zaogniło problem upadku dyscypliny w szkołach i obniżenia autorytetu nauczyciela ze względów jakie wyżej podałem. Ich likwidacja powinna ułatwić rozwiązanie tego problemu.
A nauczyciel? O ile wiem decyzja nauczyciela w sprawie konkretnego ucznia raczej go nie zabije (chyba że doprowadzi do zaszczucia, a uczeń się powiesi?), ale może zdeprawować, zniszczyć itd. Konkretnego ucznia, tak jak prawnik-sędzia konkretnego podsądnego, prawnik-adwokat konkretnego klienta, lekarz konkretnego pacjenta, a mechanik konkretnych podróżnych.
Nie wiem w jaki sposób niby konkretny nauczyciel miałby "zbawiennie i oświecająco" wpłynąć na cyt. "CAŁE MASY LUDZKIE". Nie za dużo sobie wyobrażasz o swojej pracy?
Teraz Extraneus:
"(być przedmiotem oddziaływań wychowawczych), a nie ma realizować jakiegoś mającego mu niby służyć roszczenia publicznoprawnego wynikającego z jego prawa do nauki. "
Cóż, skoro już mamy system, w którym konstrukcja prawa opiera się na prawie podmiotowym - każdej jednostki ludzkiej - to każde wyłączenie kogoś z systemu praw podmiotowych, a uczynienie go jedynie przedmiotem to postawienie pytania, czy taką osobę uznajemy za człowieka? Rozumiem, że przestępca jest człowiekiem, a uczeń - no właśnie nie wiadomo. Mnie taka "filozofia" przekracza albo czegoś nie zrozumiałem.
Pomijam już, że z opisanego wyżej przykładu wynikało, że ktoś przebywał w szkole dla otrzymywania renty rodzinnej. Z tego co wiem, osobom poniżej 18 roku życia renta rodzinna przysługuje niezależnie czy się uczą czy nie, więc "demoralizujący przykład" dotyczył osoby pełnoletniej, mającej czynne prawo wyborcze, pełną zdolność sądową itd. itp. a nie jakiegoś dzieciaka. Skoro ta osoba może samodzielnie, bez zgody rodziców (nb. z których chyba co najmniej jednego nie ma, skoro bierze rentę rodzinną...) zaskarżać decyzje dowolnego urzędasa, to czemu nie nauczyciela? Czy nauczyciel (ew. kolegialnie "rada pedagogiczna") to jakaś obdarzona boskim natchnieniem zawsze nieomylna instytucja?
Jak czytam wasze pomysły czym powinien być nauczyciel, to zamiast ideału mistrza i mentora widzę carskiego urzędnika z opowieści markiza de Coustine.
Wojciechowski proponuje 35 lat i min. 5 lat pracy w innym, regulowanym zawodzie poza sądem (regulowanym - czyli też po innym egzaminie zawodowym albo doktoracie), czyli jeszcze zaostrzyć.
A nauczyciel? Jeśli na poważnie traktujemy nauczyciela jako NIEZWYKŁY zawód, to czyż wymagania nie powinny być jeszcze bardziej *niezwykłe*? Zwłaszcza że od sędziego można się odwołać do bardziej doświadczonych sędziów, a nauczyciel ma być instancją ostateczną.
Jakie być Edenie zaproponował kryteria dla nauczyciela? Minimum 40 lat i 10 lat pracy w innym, regulowanym zawodzie poprzedzonym ciężkim wyczerpującym, kilkudniowym (tak, tak!) egzaminem?
Bo na razie trzeba mieć studia o niezbyt dobrej opinii i zaliczony kurs pedagogiczny.
Plus kurs pedagogiczny, ale chyba jeden, bo on ma dać przygotowanie do pracy z nielatami, a nie sprawdzać wiedzę z konkretnych przedmiotów.
Poza tym nie wiem czy się zrozumieliśmy - ja nie pisałem, że nauczyciele to debile, tylko że wymagania do bycia nauczycielem są znacznie niższe niż do bycia sędzią, prokuratorem czy nawet radcą prawnym. Na lekarza, nawet pierwszego kontaktu, też są większe wymagania. Więc skoro lekarz i prawnik to zdaniem Edena *zwykłe* zawody, a nauczyciel *niezwykły*, to czemu ma mniejsze wymagania? A może na nauczyciela są wymagania ok, ale za to operacje na otwartym sercu mogłaby robić pani po licencjacie z biologii?
"Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w bezpowrotnym unicestwieniu."
Zły nauczyciel Rozumie może zatracić i duszę oraz ciało swojego podopiecznego. Całkiem tak samo, jak zły kapłan
uniwersytecie skończyła fizykę i podyplomówkę z techniki, zięć fizykę uniwersytecką i informatykę na politechnice. Minęły czasy, kiedy uczyło się w szkole po jakichś kursach.
Teraz jest pytanie takie jednak - czy nieuczciwy sędzia nie może zatracić (do więzienia) ciała niewinnego i zdeprawować winnego, uwalniając go mimo oczywistych dowodów winy? A lekarz? Czy lekarz ginekolog wykonując aborcję nie zatraca ciała nienarodzonego dziecka i duszy matki? Czy lekarz na oddziale geriatrycznym źle traktując starsze osoby nie może także sprowadzić na nich zwątpienia i rozpaczy, czyli uczuć jakże dla duszy zabójczych?
Mechanik, no dobra, nie dokręcając śrubki może co najwyżej spowodować katastrofę komunikacyjną i spowodować osierocenie dzieci, tragedię kilku rodzin itd., ale jego już zostawmy.
Dalej jednak nie wiem, czemu kwalifikacje na nauczyciela - skoro to zawód tak niezwykły - zdobyć o wiele łatwiej niż na lekarza? Albo czemu nauczycielami biologii zostają często ci, co w wieku maturalnym nie dostali się na medycynę...
Mnie się wydaje, że trudno mówić o jakiejś "niezwykłości", bo odpowiedzialności za los innych trzeba wymagać od każdego. To jest cecha charakteru, a nie zawodu. I wracając do początku tego wątku - skoro charaktery są różne, to trzeba się liczyć z tym, że jacyś nauczyciele, może i mniejszość, tej cechy nie będą mieli i musi być instrument kontroli. Wizja nauczyciela-boga, który zawsze ma rację z definicji nauczycielskiego stosunku pracy to wizja chora, w normalnym państwie prawa nie ma na to miejsca.