A może autorowi chodziło o pewien proces inicjacji w firmie. Nie jesteś gwiazdą, nikt nie jest, jeżeli trzeba będziesz robić i monotonne rzeczy. Szczególnie jeżeli interes firmy tego wymaga. Albo wszystko po kolei, to nie jest łatwa droga, dostosuj się. Ok, to jest podejście dość sensowne, wyłapuje szybko jednostki które i tak się nie będą chciały dostosować, i jednak faktycznie przeczołganie powoduje, że ludzie bardziej cenią sobie pracę. Smutne to okrutnie, ale tak jest.
Ale z tymi odpiętymi dziećmi dzisiaj ? Jedna mała niedogodność i on szuka sobie innej pracy. Do momentu kiedy nie ma bezrobocia, dociskanie wychowawcze pozostaje tylko w kwestii chciejstwa.
los napisal(a): Poniekąd prawdziwe ale ja bym tego tak cynicznie nie ujął.
1. Po primo - młody pracownik wcale nie dostaje więcej roboty niż inni ale wcześniej nie wiedział, na czy polega robota, nie jest do niej wprawiony, nie umie sobie jej zorganizować i jest w ogóle zaszokowany, że cokolwiek od niego chcą.
2. Po sekundo - nie wyobrażajmy sobie, że taki małolat cokolwiek umie, zwłaszcza jeśli jest absolwentem SGH. Angielski (mimo fafnastu certyfikatów) ma kulawy, nie zna Excela, nie zna podstaw księgowości. Żadna praca nie jest poniżej jego kwalifikacji, nauczy się czegokolwiek dopiero w firmie. Wyjątkami są niekiedy informatycy.
3. Po trzecio - nie oszukujmy się: 99% jakiejkolwiek roboty (także pracy naukowej) jest to głupiego robota, uciążliwa, powtarzalna, nieprzyjemna ale za to konieczna.
Słowo "pokora" jest złe, ja bym raczej powiedział "dyscyplina." W firmie naprawdę chodzi o zarobienie tej paskudnej kasy a nie o umilenie czasu pracownikom.
W żadnej z firm, w których pracowałem, nie miałem wrażenia przeczołgiwania pracowników. Pracownik to zbyt cenny nabytek, by go łamać. Pan Obłój pewnie wspomina czasy komuny i wspaniałe lata 90-te.
No właśnie, ludzie wychowani na ideologii "walki klas" w momencie upadku komuny brnęli w nią nadal, tylko odwrócili wektory. Kiedyś to napisałem na leśnym forum i od tego czasu zyskałem osobistego trolla, który atakował mnie przy każdej sytuacji. Nie wiedziałem dlaczego, dopóki inny znajomy nie podesłał mi linka do jego teczki w IPN, z której wynikało że gość został zarejestrowany jako TW SB w roku... 1988. Czyli ostatnim rzutem na taśmę. W tym okresie właśnie odszedł z LP i przeszedł do prywatnego biznesu.
los napisal(a): nie wyobrażajmy sobie, że taki małolat cokolwiek umie, zwłaszcza jeśli jest absolwentem SGH.
Kolega mnie pocieszył - jako absolwent AE (obecnie UEK) w Krakowe, mam wrażenie że kompletnie zmarnowałem pięć lat studiów, ale nie dlatego że się nie uczyłem, bądź miałem słabe oceny, ale po prostu jeśli się nie było na informatyce, rachunkowości, czy może jeszcze na czymś co daje pewne twarde umiejętności - to się nie umie po takich studiach nic. Kompletnie nic, a przynajmniej nic, czego by się cżłowiek nie nauczył czytając zupełnie hobbystycznie książki o ekonomii. Wygląda na to że to nie kwestia UEKu ale w ogóle studiów ekonomicznych w Polsce skoro mityczny SGH (mityczny za moich czasów) oferuje w zasadzie to samo. Więc moje powiedzenie: "za każde studia na które będzie chciało iść moje dziecko zapłacę z własnej kieszeni, chyba że chodzi o UEK" muszę zamienić na "chyba że chodzi o uczelnie ekonomiczne"
los napisal(a): Angielski (mimo fafnastu certyfikatów) ma kulawy
Owszem. Nie mam fafnastu certyfikatów, ale mimo mojej bytności w Finlandii, USA, Holandii i UK (w sumie by się dobrze ponad rok zebrało) gdzie gadałem tylko po angielsku - angielski mam kulawy. I co gorsza - moi koledzy z certyfikatami również. W każdym razie zwykli Fini czy Holendrzy mówią po angielsku zdecydowanie lepiej. Szczerze to nawet trochę tego nie rozumiem - gadamy w pracy głównie po angielsku, po tylu latach coś się powinno poprawić, a co najmniej "wyrównać" - ale nie. I nie chodzi o mnie, to jest ogólny problem.
los napisal(a): nie zna Excela, nie zna podstaw księgowości. Żadna praca nie jest poniżej jego kwalifikacji, nauczy się czegokolwiek dopiero w firmie.
Prawda - excela czy vba nauczyłem się w pracy, na studiach to nie pamiętam czy w ogóle był. Ale niedawno rekrutowałem studentów na praktyki - w sumie byłem nawet zadowolony bo owo pokolenie millenialsów wcale nie takie głupie (przynajmniej kandydaci). Ale w excelu oblatani byli tylko informatycy, reszta to w sumie nawet z podstawami miała problem.
los napisal(a): Po trzecio - nie oszukujmy się: 99% jakiejkolwiek roboty (także pracy naukowej) jest to głupiego robota, uciążliwa, powtarzalna, nieprzyjemna ale za to konieczna.
Ano. Pewnie procent się waha, ale zdecydowana większość na pewno.
Otóż grupa polskich konzultantów pojechała do Kijowa konzultować miejscowych. Trochę pokonzultowali, poczem zamówili pizzę. Jedzą, piją, lulki palą. W końcu któryś z nich wyprostował się i rzucił: -- No, panowie, do roboty! Na co taysze ukraińscy: -- Ale jak to? Panowie? Do roboty??? Chyba chciał szanowny pan rzec "do pracy"? Okazało się, że słowo "robota" kojarzy im się głównie z rabami i Moskalami, a nie z pracą uczciwych ludzi. Porządni ludzie mogą pracuwaty.
"W październiku przybyło w USA 261 tys. etatów (licząc poza rolnictwem), podczas gdy średnio oczekiwano, że ich liczba wzrośnie o 200 tys. Dane za wrzesień zrewidowano w górę z 263 tys. do 315 tys. Stopa bezrobocia wzrosła jednak z 3,5 proc. do 3,7 proc."
Amerykówek stracił masę miejsc pracy podczas COVIDa i potem, więc wiele tych statystyk to powroty do dawnego zatrudnienia, a nie nowe stanowiska. Podejrzewam też, że szara strefa kwitnie jak nigdy (nielegalna imigracja wielka jak nigdy przedtem).
„Jeżeli się na przykład utrzyma taki stan, że do 25. roku życia dziewczęta, młode kobiety, piją tyle samo, co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie” To wypowiedź JaroKacza o sytuacji demograficznej w Polsce. Oczywiście zaczęły się jak zwykle drwiny i śmiechy co to stary dziad i do tego bezdzietny może wiedzieć o kobietach. Odezwał się też Terlik może i bez drwin ale też krytycznie: https://twitter.com/tterlikowski/status/1589185182523064320?s=20&t=LLj5RxWgBgR_-fLR_2cp6w Terlik zrównuje picie kobiet z mężczyznami, a ja myślę, że owszem picie facetów jest problemem, ale jeżeli kobiety mniej piją i ogarniają rodzinę to częściowo równoważy problem picia mężczyzn. Jak piją tak samo kobiety i mężczyźni to kto będzie ogarniał rodzinę? Wychodzi na to, że JaroKacz jest bliżej prawdy.
Dzietność załamuje się wraz ze wzrostem zamożności społeczeństw. Rozwój doprowadza do upadku. Nie ma sensu z tym walczyć i nie sądzę, że współczesny świat sobie z tym paradoksem poradzi.
Dzietność również spada z tego powodu że coraz więcej małżeństw nie może mieć dzieci. A dlaczego nie może - to już długi temat.
Znam osobiście trzy małżeństwa (albo więcej, ale o trzech wiem) które nie mogą mieć dzieci - wszystkie katolickie, bez pijaństwa i innych nałogów, we wszystkich przypadkach problem leży po stronie faceta (ruchliwość plemników). Nie piję do wypowiedzi JarKacza, bo imho ma rację, tyle że nie tylko o pijaństwo, ale inne używki chodzi, o feminizm, antynatalistyczną mentalność, antykoncepcję hormonalną i jej skutki, itp. Do tego jak jeszcze dołożymy problemy u ludzi którzy autentycznie chcą mieć dzieci, plus mnogość singli (i nie tylko wśród tych którzy chcą być singlami) - to mamy duży problem. A to jeszcze nie wszystko, bo mnóstwo małżeństw kończy na jednym dziecku, a dwa, to już absolutny maks.
Ja upatruję nadziei w katolikach - że przynajmniej pewnej grupie naprawdę chce się mieć dzieci, i często mają ich dużo. Liczba spadnie ale jakość wzrośnie - i w sumie, czy to źle?
Komentarz
Ale z tymi odpiętymi dziećmi dzisiaj ? Jedna mała niedogodność i on szuka sobie innej pracy. Do momentu kiedy nie ma bezrobocia, dociskanie wychowawcze pozostaje tylko w kwestii chciejstwa.
Wygląda na to że to nie kwestia UEKu ale w ogóle studiów ekonomicznych w Polsce skoro mityczny SGH (mityczny za moich czasów) oferuje w zasadzie to samo.
Więc moje powiedzenie: "za każde studia na które będzie chciało iść moje dziecko zapłacę z własnej kieszeni, chyba że chodzi o UEK" muszę zamienić na "chyba że chodzi o uczelnie ekonomiczne"
Owszem. Nie mam fafnastu certyfikatów, ale mimo mojej bytności w Finlandii, USA, Holandii i UK (w sumie by się dobrze ponad rok zebrało) gdzie gadałem tylko po angielsku - angielski mam kulawy. I co gorsza - moi koledzy z certyfikatami również. W każdym razie zwykli Fini czy Holendrzy mówią po angielsku zdecydowanie lepiej. Szczerze to nawet trochę tego nie rozumiem - gadamy w pracy głównie po angielsku, po tylu latach coś się powinno poprawić, a co najmniej "wyrównać" - ale nie. I nie chodzi o mnie, to jest ogólny problem.
Prawda - excela czy vba nauczyłem się w pracy, na studiach to nie pamiętam czy w ogóle był. Ale niedawno rekrutowałem studentów na praktyki - w sumie byłem nawet zadowolony bo owo pokolenie millenialsów wcale nie takie głupie (przynajmniej kandydaci). Ale w excelu oblatani byli tylko informatycy, reszta to w sumie nawet z podstawami miała problem.
Ano. Pewnie procent się waha, ale zdecydowana większość na pewno.
-- No, panowie, do roboty!
Na co taysze ukraińscy:
-- Ale jak to? Panowie? Do roboty??? Chyba chciał szanowny pan rzec "do pracy"?
Okazało się, że słowo "robota" kojarzy im się głównie z rabami i Moskalami, a nie z pracą uczciwych ludzi. Porządni ludzie mogą pracuwaty.
"W październiku przybyło w USA 261 tys. etatów (licząc poza rolnictwem), podczas gdy średnio oczekiwano, że ich liczba wzrośnie o 200 tys. Dane za wrzesień zrewidowano w górę z 263 tys. do 315 tys. Stopa bezrobocia wzrosła jednak z 3,5 proc. do 3,7 proc."
To wypowiedź JaroKacza o sytuacji demograficznej w Polsce. Oczywiście zaczęły się jak zwykle drwiny i śmiechy co to stary dziad i do tego bezdzietny może wiedzieć o kobietach. Odezwał się też Terlik może i bez drwin ale też krytycznie:
https://twitter.com/tterlikowski/status/1589185182523064320?s=20&t=LLj5RxWgBgR_-fLR_2cp6w
Terlik zrównuje picie kobiet z mężczyznami, a ja myślę, że owszem picie facetów jest problemem, ale jeżeli kobiety mniej piją i ogarniają rodzinę to częściowo równoważy problem picia mężczyzn. Jak piją tak samo kobiety i mężczyźni to kto będzie ogarniał rodzinę? Wychodzi na to, że JaroKacz jest bliżej prawdy.
Znam osobiście trzy małżeństwa (albo więcej, ale o trzech wiem) które nie mogą mieć dzieci - wszystkie katolickie, bez pijaństwa i innych nałogów, we wszystkich przypadkach problem leży po stronie faceta (ruchliwość plemników). Nie piję do wypowiedzi JarKacza, bo imho ma rację, tyle że nie tylko o pijaństwo, ale inne używki chodzi, o feminizm, antynatalistyczną mentalność, antykoncepcję hormonalną i jej skutki, itp. Do tego jak jeszcze dołożymy problemy u ludzi którzy autentycznie chcą mieć dzieci, plus mnogość singli (i nie tylko wśród tych którzy chcą być singlami) - to mamy duży problem.
A to jeszcze nie wszystko, bo mnóstwo małżeństw kończy na jednym dziecku, a dwa, to już absolutny maks.
Ja upatruję nadziei w katolikach - że przynajmniej pewnej grupie naprawdę chce się mieć dzieci, i często mają ich dużo. Liczba spadnie ale jakość wzrośnie - i w sumie, czy to źle?