TecumSeh napisal(a): Wiem ale nie powiem. Chętnie wam opowiem historię.. albo nie, lepiej nie. Gdybyście tylko wiedzieli... albo nie, nic nie powiem.
No dobra... dodam podpowiedź... ornitologiczna, być może budząca współczucie, i oczywiście się rymuje - chyba się już Kolega domyśla, jakie słowo musiało tam paść
Przy okazji przypomniał mi się jeden tekst z Potemowego skeczu - Królewna: "No wiesz!? Przez usta by mi nie przeszło co masz mu skopać!"
Maria napisal(a): - Haniu, myłaś zęby na obozie? - Ostatnie dwa dni. Żeby mieć ładny oddech. Po powrocie. - ?! - A Zosia i Julka w ogóle nie myły, tylko przed wyjazdem wycisnęły w ręcznik sporo pasty i wywaliły do kosza. Żeby się ich mamy nie poznały. Tylko nie mów mamie!!!
Obóz trwał 2 tygodnie. Hania ma 11 lat. Po mojemu to się nadaje do jakiegoś horroru 8-X
nasze się do dziś zaśmiewają z "Natalka, umyj kolana, rodzice przyjeżdżają".
TecumSeh napisal(a): Wiem ale nie powiem. Chętnie wam opowiem historię.. albo nie, lepiej nie. Gdybyście tylko wiedzieli... albo nie, nic nie powiem.
No dobra... dodam podpowiedź... ornitologiczna, być może budząca współczucie, i oczywiście się rymuje - chyba się już Kolega domyśla, jakie słowo musiało tam paść
Przy okazji przypomniał mi się jeden tekst z Potemowego skeczu - Królewna: "No wiesz!? Przez usta by mi nie przeszło co masz mu skopać!"
A co do tego małego ptaka, to to aż taki problem żeby to po prostu napisać? Jacyś nieletni tu są?
Współczuły raz sąsiadki pani koliberek Pani mąż to ma raczej mały kaliberek Owszem, odrzekła żona nie wstydząc się zwierzeń Lecz za to na sekundę do dwustu uderzeń!
Doniósł struś, że mu żonę poderwał koliber. Milicjant w śmiech: - On ma przecież za mały kaliber. Struś wtedy poruszył cały komisariat: - Owszem, kaliber mały, lecz koliber - wariat.
Brzost napisal(a): Swojo szoso, różne rzeczy robiło się na pokaz. Mój Brat swego czasu wracał ze szkoły bez czapki i wkładał ją zanim stanął w drzwiach :-)
No ja odwaliłem numer w dzieciństwie, który moja mama pamięta mi do dziś.
Otóż jako dziecko chorowite wciąż wymagałem leczenia, nierzadko nawet zastrzykami. Zachwycony tym oczywiście nie byłem. Ale tez były to czasy wolności dziecięcej gdy na taki zastrzyk wysyłano dziecko samo. Nie to co dzisiejsza permanentna rodzicielska inwigilacja i trzymanie za rączkę. Chodziłem więc sam a Mama jak wracała z pracy to sprawdzała tylko czy ubywa ampułek i czy jest ślad na tyłku. Pomysł był prosty- chowałem ampułki w szafie a na tyłku za pomocą zwykłej igły stawiałem kropkę farbą olejną z zestawu, którym Mama malowała obrazy. I to działało dopóki sprawa się nie rypła z powodu odnalezienia tych pełnych ampułek. Rodzicielka przeprowadziła też dokładniejszą lustrację wstydliwego miejsca. Oczywiście zmyła te kropki a ja musiałem wyznać prawdę.
Chyba nawet nie dostałem wtedy w wyżej wymieniony tyłek bo Mamusia osłabła ze zmieszania zgrozy tym niecnym oszustwem z chyba pewnym podziwem dla sprytu syna i ogólna śmiesznością zaistniałej sytuacji.
A przecież i tak wyzdrowiałem bez tych zastrzyków...
Pierworodny? Półmetek technikum. Informatykiem mu się zachciało być. Jak zacznie nawijać tą ichnią branżową kminą, to nie sposób skapować, o co chodzi. (Cuś jak się drzewiey mówiło: - Ksiundz jegomość wygłosili tak mądre, górnolotne i bogate w treści kazanie, że nikt nie zrozumiał ani słowa.)
To może dlatego go nie cytuję, przez to moje... yyy... wykluczenie cyfrowe.
Synowi wypadli prawie wszystkie zęby mleczne górne i właśnie obserwuję jak konsumuje jabłko za pomocą dolnej jeno paszczęki. Przypomina to obróbkę skrawaniem, sprytna bestia... :-?
Dziś Pawełek 8,5 roku. - Fajny mam ten zegarek. Taki zwykły. Nie taki jak Maciek, ale mi wystarczy. Po co mi gps, czy tam mierzenie ciśnienia, tętna, czy tam kroków albo dystansu na basenie. Ja tego nie potrzebuję, takiego nowoczesnego. Lubię ten mój zegarek.
Tymczasem, Michalinka, 6 lat, pisze już trzecią książkę z serii "Przygody żabki Pinduni i jej panusia". Każdą książkę zaczyna od opracowania okładki. Okładki są solidne, tekturowe, na to idzie naklejony rysunek przedstawiający Pindunię i panusia w różnych okolicznościach przyrody. Dziś przeczytała mi o przygodach żabki z okazji spaceru nad rzeczką. Pisze to wszystko na komputerze, na kolanach u Taty, który udziela jej wskazówek ortograficznych, np. że żwawo pisze się przez ż z kropką. Teraz postawiła sobie za cel pisanie 10 stron dziennie. Tata już wysiada...
Wróciły ze spaceru z pieskiem. Zmarzły. -Daddy, whatcha gonna do for Super Bowl Sunday? -Why, I'm gonna have a super nice bowl of soup, hehe. -Know what? We're gonna watch a movie in my room. A hot bowl of soup isn't a bad idea. Na to druga: -And bring us two polish pałufki* with fries and ketchup too, will ya? *tak wymawiaja "parówki"
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Kurde jak to jest kedy pacholęta mówią do ojca per daddy?
No jak to jak, nurmalnie. Dzieci tutej jak zwracają się do ojca to mówią albo "daddy" albo "dad". Moje, choć dorosłe od zawsze mówią "daddy". Ale wszystkie jak mówią o ojcu do kogoś innego, czy to dorosłego, czy swojego rówieśnika to nigdy nie powiedzą "daddy" (obciach jakiś) tylko zawsze powiedzą "dad". Dorośli, oczywiście, w rozmowie z obcymi mówią "my father", chociaż "my dad" jest też ok. Zwracanie się do ojca "Father", to tylko na przestarzałych filmach jakichś, jak "Ojcze", lub wyrażające złość i mające konotację braku miłości do ojca.
No nie, sposób zwracania się do rodziców nie jest terytorialny a plemienny. Greckie dzieci do ojca mówią "πατερούλης" nawet w Australii. Wiem, bo miałem sąsiadów Greków.
los napisal(a): No nie, sposób zwracania się do rodziców nie jest terytorialny a plemienny. Greckie dzieci do ojca mówią "πατερούλης" nawet w Australii. Wiem, bo miałem sąsiadów Greków.
Myślę, że wszystko zależy od tego, czy znają język swoich rodziców. Moje nie znają. Tata, mama, matka, dziadek, babcia, ciotka, siostra - znają bo mają. Powiesz im ojciec, wujek, brat, nie wiedzą ocb. Brata nie miały, a po angielsku znaczy co innego to się śmieją. A z języka żony TO ZERO!!!
Komentarz
Przy okazji przypomniał mi się jeden tekst z Potemowego skeczu - Królewna: "No wiesz!? Przez usta by mi nie przeszło co masz mu skopać!"
A co do tego małego ptaka, to to aż taki problem żeby to po prostu napisać?
Jacyś nieletni tu są?
Pani mąż to ma raczej mały kaliberek
Owszem, odrzekła żona nie wstydząc się zwierzeń
Lecz za to na sekundę do dwustu uderzeń!
Milicjant w śmiech: - On ma przecież za mały kaliber.
Struś wtedy poruszył cały komisariat:
- Owszem, kaliber mały, lecz koliber - wariat.
https://www.waligorski.art.pl/liryka.php?litera=b&nazwa=7
Otóż jako dziecko chorowite wciąż wymagałem leczenia, nierzadko nawet zastrzykami. Zachwycony tym oczywiście nie byłem. Ale tez były to czasy wolności dziecięcej gdy na taki zastrzyk wysyłano dziecko samo. Nie to co dzisiejsza permanentna rodzicielska inwigilacja i trzymanie za rączkę. Chodziłem więc sam a Mama jak wracała z pracy to sprawdzała tylko czy ubywa ampułek i czy jest ślad na tyłku.
Pomysł był prosty- chowałem ampułki w szafie a na tyłku za pomocą zwykłej igły stawiałem kropkę farbą olejną z zestawu, którym Mama malowała obrazy.
I to działało dopóki sprawa się nie rypła z powodu odnalezienia tych pełnych ampułek. Rodzicielka przeprowadziła też dokładniejszą lustrację wstydliwego miejsca. Oczywiście zmyła te kropki a ja musiałem wyznać prawdę.
Chyba nawet nie dostałem wtedy w wyżej wymieniony tyłek bo Mamusia osłabła ze zmieszania zgrozy tym niecnym oszustwem z chyba pewnym podziwem dla sprytu syna i ogólna śmiesznością zaistniałej sytuacji.
A przecież i tak wyzdrowiałem bez tych zastrzyków...
Pierworodny? Półmetek technikum. Informatykiem mu się zachciało być. Jak zacznie nawijać tą ichnią branżową kminą, to nie sposób skapować, o co chodzi. (Cuś jak się drzewiey mówiło: - Ksiundz jegomość wygłosili tak mądre, górnolotne i bogate w treści kazanie, że nikt nie zrozumiał ani słowa.)
To może dlatego go nie cytuję, przez to moje... yyy... wykluczenie cyfrowe.
- Fajny mam ten zegarek. Taki zwykły. Nie taki jak Maciek, ale mi wystarczy. Po co mi gps, czy tam mierzenie ciśnienia, tętna, czy tam kroków albo dystansu na basenie. Ja tego nie potrzebuję, takiego nowoczesnego. Lubię ten mój zegarek.
-Daddy, whatcha gonna do for Super Bowl Sunday?
-Why, I'm gonna have a super nice bowl of soup, hehe.
-Know what? We're gonna watch a movie in my room. A hot bowl of soup isn't a bad idea.
Na to druga:
-And bring us two polish pałufki* with fries and ketchup too, will ya?
*tak wymawiaja "parówki"
👣
🐾
🐾
Dzieci tutej jak zwracają się do ojca to mówią albo "daddy" albo "dad". Moje, choć dorosłe od zawsze mówią "daddy". Ale wszystkie jak mówią o ojcu do kogoś innego, czy to dorosłego, czy swojego rówieśnika to nigdy nie powiedzą "daddy" (obciach jakiś) tylko zawsze powiedzą "dad". Dorośli, oczywiście, w rozmowie z obcymi mówią "my father", chociaż "my dad" jest też ok.
Zwracanie się do ojca "Father", to tylko na przestarzałych filmach jakichś, jak "Ojcze", lub wyrażające złość i mające konotację braku miłości do ojca.
👣
🐾
🐾
Tata, mama, matka, dziadek, babcia, ciotka, siostra - znają bo mają.
Powiesz im ojciec, wujek, brat, nie wiedzą ocb. Brata nie miały, a po angielsku znaczy co innego to się śmieją.
A z języka żony TO ZERO!!!
👣
🐾
🐾