Chmielewska Joanna pisała dużo i zabawnie. Superfajoska była seria Hornblowerowska. Może coś Kossak-Szczuckiej, np. Błogosławiona wina albo Złota wolność?
Mądrzę się, a moje dzieci czytają te wszystkie tasiemce o Zwiadowcach, a na to co im podsuwam blwają z pogardą.
Pacz Pan, Chmielewska całkiem mi wyleciała z głowy, a to przecież moje ulubione serie - dwa (ew. trzy tomy) Tereski i Okrętki (dalej nie szło czytać) oraz Janeczki z Pawełkiem. Na dodatek mam na półce, jeno innej, nie dziecięcej. Tylko brać i dawać do czytania! Ciekawe, czy zaskoczy.
Takoż z Holmsem.
Natomiast do Kossak-Szczuckiej to czeba dorosnąć. Nawet do "Błogosławionej winy". Poczeka na półce.
Za Zwiadowców wziął się Piotruś, ku wielgiej radości rodziny, że wreszcie i on czyta. Ale jego miłością są komiksy.
Tak całkiem o miłości to niezupełnie..., ale za to zabawne, lekkim piórem pisane - wspomnienia Geralda Durrella z przedwojennego Korfu - "Moja rodzina i inne zwierzęta", "Moje ptaki, zwierzaki i krewni". Jeśli Młoda ma poczucie humera, to łyknie, i to zaśmiewając się zdrowo.
Durrell pisze z perspektywy dziecka - najmłodszego w "czworodzieciowej" rodzinie, i to nie byle jakiej, bo jego starszym bratem był słynny Lawrence Durrell, autor Kwartetu Aleksandryjskiego. Więc jest trochę bohemy, trochę wariatów, trochę soczystych greckich wieśniaków i zupełnie święta matka Durrellów, wytrzymująca strzelanie do wszystkiego, co się rusza w wykonaniu średniego syna, wieczne odchudzanie młodocianej córki i trzymanie w wannie stada węży - w wykonaniu najmłodszego.
Chata wuja Toma Dzieci kapitana Granta Piętnastoletni kapitan
Pamiętam jak w wieku 12 lat zabrałam się za Zolę (Gerwazyna) i stałam się na pewien czas socjalistką oraz rewolucjonistką, zwłaszcza, że Nędzników zaliczyłam wcześniej. Miałam swoje sposoby na kontrolowanie przez Mamę moich lektur.
Mikołajek to była lektura w kl 3 lub 4. Hania właśnie kończy 5. Przez Chatę Wuja Toma sama nigdy nie przebrnęłam. Dzieci kapitana Granta uwielbiałam, niedawno ponownie po nie sięgnęłam (szarpnęłam się na piękne wznowienie) i..., no cóż, nie dałam rady. To jednak staroć. Durrella bardzo lubię i posiadam, dzięki za przypomnienie.
W ogóle doszłam do wniosku, że dokładnie powinnam przejrzeć zasoby własnej biblioteki. Tylko kiedy czas na to znaleźć?
Nuale bardzo podziękowawszy za wszelkie podpowiedzi. :-* Dorzucę jeszcze, że moją nastoletnią (już? Nie do uwierzenia!:) wnuczkę wyraźnie ciągnie w stronę fantastyki - te ciągoty ma pewnie w genach po ojcu;) Ostatnio jednym tchem połknęła sagę o braciach Benedictach, Joss Stirling, a z polskich ma za sobą chyba wszystkie tomy Felixa, Neta i Niki, Kosika.
Tak że tak.
Jeszcze jedno - w tym wieku (12-16) już jest bardzo wyraźne zróżnicowanie na książki dziewczyńskie i chłopczyńskie. To dopiero dorośli czytają je wszystkie, bo są po prostu dobre.
Jak byłem mały i leżałem czemuś w szpitalu, to przeczytałem całą serię Muminków i podobały misie.
A potem jak byłem obłożnie chory w domu, to zaczytywałem się Czarnymi okrętami Joego Alexa, czyli Macieja Słomczyńskiego. Też uwielbiałem.
Mikołajki są gitowe.
O Horacym Hornblowerze oglądałem już jako omc dziadek serię telewizyjną i mówiłem "take powinny być scenariusze". Wyobrażam sobie, że książki nie odbiegają.
Jeśli o Verne'a chodzi, to polecam "Dwa lata wakacji". A tak na marginesie: nie pojmuję tej wielkiej troski o dziecięcą lekturę. Młoda niechże sobie czyta wszystko co jej wpadnie w łapięta, bo na tym ten myk polega. Czytać trzeba rozmaite książki: te kiepskie i głupie, ale też te lepsze, mądrzejsze. Tak się właśnie kształtuje myślenie i umiejętność wyboru. Nie warto włazić dzieciom w każdą szczelinę, bo z tego nigdy nic korzystnego nie wynika. Mieszanina lektur, nawet chaotyczna, niesie to coś, co zwiemy oczytaniem. Wiedza o świecie tkwi nie tylko w mądrych poemach i idealnej duchowo prozie. Prawda, że czasem trzeba młodemu podsunąć to i owo, ale raczej z tym nie przesadzać. Jest takie powiedzonko: Nie pamięta wół jak cielęciem był. Ano właśnie...
Jest takie powiedzonko: Nie pamięta wół jak cielęciem był. Ano właśnie...
Ano tyle, że właśnie pamiętam I Ci przypomnę, że po koszmarze socrerealizmu (na własnej skórze go nie doświadczyłam), w PRL-u rozkwitł rynek wydawniczy. Wydawcy starej daty zaczęli wydawać najlepszą klasykę - dotyczy to nie tylko literatury dziecięcej - trwał ten okres wiele lat. Obecnie to pieśń przeszłości. Nie tylko u nas. Na całym świecie. Zobacz, co jest promowane, jakim pozycjom są przyznawane dawniej prestiżowe nagrody. Na dobrą książkę trzeba polować.
Hani wyrwałam z rąk pozycję ewidentnie satanistyczną i zabroniłam* sięgać po kolejne tomy. Była nią zafascynowana. Magia...
Książką roku dla młodzieży wybraną (podobno, bo w to nie wierzę) głosami czytelników popularnego portalu lubimyczytać.pl ogłoszono dzieło Casey McQuiston "Red, White & Royal Blue" (tytuł nie został przetłumaczony), a z czwartej strony okładki pada zachęcające pytanie "Co się stanie, gdy Pierwszy Syn Ameryki zakocha się w księciu Walii?" No proszę, o miłości!
Zatem póki mam siły i rozum jako tako sprawny, pozostanę przy swojej linii postępowania. Na razie niech moje wnuki chłoną świat prawdziwych wartości i nasiąkają pięknem.
*Muszę dorzucić - inaczej doczekam się komentarzy w stylu "zakazany owoc..." itp. - że bardzo długo z nią na ten temat gadałam. Jakoś, na szczęście, ona bardzo lubi ze mną rozmawiać i dobrze się rozumiemy. To tyle
Swego czasu, gdy na tapecie był Harry Potter, rozmawiałam z moja młodszą córką, ( po przeczytaniu 3 i dalszych, chyba dwoch tomów), żeby tych pozycji nie czytala . Marysia miał wtedy chyba 11 lub 12 lat Bo przyniesie jej to szkodę, bo ją wyżłobi szpetnie, bo dostarczy obrazów i treści, które ją zatrują. Poparła mnie w tym , na szczęście , starsza o piec lat córa, która Pottera przeczytała ... To była chyba jedyna moja taka ingerencja, na zasadzie, dziecko, nie warto, bedziesz miała zepsutą wrażliwośc. Mania była ostrozna i przekonałysmy ją. Może nawet troche przestraszyłysmy Ja w dośc juz dojrzalym wieku bo na studiach przeczytałam jakiś tam esej Miłosza o darze , którym obdarzył nas Stwórca, a który pozwala korzystajac z rozumu i naukowych zdobyczy, dokonywac spędzania płodu, bezpiecznie i madrze... O włochatości ludzi idacych po Eucharystie... Dla prostolinijnej dziewczyny, wychowanej w abslutnym poszanowaniu zycia, podczas odkrywania wagi Mszy Swiętej to był zardzewialy gwóźdź w tętnice. To było, przypominam na studiach... Nie mówiąc o zniesmaczeniu po lekturach iberoameryanskich lewaków, którymi karmiono nas łopatami. Ten Vargas Llosa, ten Fuentes...brrr Słowem babcia czuwajaca i rozmawiajaca z wnuczka o literaturze, pełniaca role mentora , mistrza - bardzo pożądane i bardzo dobre!
Zazu napisal(a): Jeśli o Verne'a chodzi, to polecam "Dwa lata wakacji". A tak na marginesie: nie pojmuję tej wielkiej troski o dziecięcą lekturę. Młoda niechże sobie czyta wszystko co jej wpadnie w łapięta, bo na tym ten myk polega. Czytać trzeba rozmaite książki: te kiepskie i głupie, ale też te lepsze, mądrzejsze. Tak się właśnie kształtuje myślenie i umiejętność wyboru. Nie warto włazić dzieciom w każdą szczelinę, bo z tego nigdy nic korzystnego nie wynika. Mieszanina lektur, nawet chaotyczna, niesie to coś, co zwiemy oczytaniem. Wiedza o świecie tkwi nie tylko w mądrych poemach i idealnej duchowo prozie. Prawda, że czasem trzeba młodemu podsunąć to i owo, ale raczej z tym nie przesadzać. Jest takie powiedzonko: Nie pamięta wół jak cielęciem był. Ano właśnie...
Może kiedyś byłoby to zdanie prawdziwe. Dziś nie jest. Sytuacja bardzo, bardzo się zmieniła w ciągu jednej-dwóch dekad.
Jest truizmem mówienie o tym, że kultura dla dzieci znalazła się na celowniku wszelkiej maści zboczeńców i wykolejeńców, którzy za punkt honoru obrali sobie replikowanie swoich deprawacji (tych małych i dużych) na najmłodszych. Poczynając od książek z genitaliami w nazwie, po patologie opisywane np. w książkach o przygodach skarpetek.
Dzieciak nie ma aparatu krytycznego broniącego przed przyswajaniem do mózgowia napotykanej treści. A nawet jeśli się on pojawia, to twórcy - jak obserwuję - dbają o to, by treść sączyć bardziej subtelnie.
Do tego dwie hipotezy prowokacyjno-oburzające: - pluralizm przyswajanych treści nie jest wartością samą w sobie; - "czytanie książek" również nie jest wartością samo w sobie, dodatkowo urosło do rangi dogmatu/fetyszu.
To jest podobne do tego co mówią ludzie od teorii muzyki. Słuchanie fałszywych melodii utrudnia naukę rozpoznawania czystych dźwięków. Czytanie książek napisanych złą polszczyzną i/lub z syfiastą treścią wydaje się działać podobnie i zostawiać ślad w odbiorcy.
Uprzedzając kontrargumenty ze skrajności: jest cała przestrzeń możliwości między filozofią "ojtam ojtam" na jednym biegunie a Domowym Instytutem Kontroli Wydawnictw i Widowisk na biegunie przeciwległym.
A jak wyglądają pedalskie skarpetki, bo też nie jestem na bieżąco? Na wszelki wypadek dziś poruszam się w sandałach, bez skarpetek, ale wolę wiedzieć na wypadek ochłodzenia, albo jakiejś oficjalnej okoliczności ;-)
Strach siadać na rower dobór skarpetek juz implikuje szereg pytań z zakresu teologii moralnej a co dopiero wpięcie się w zatrzask na końcu korby rozumianej jako koncówka układu przenoszącego siłę w układzie napędowym, zgroza.
Cyrylica napisal(a): Mario, a "Opowieści z Narnii"?
Daaaaaaaaaaaawno Jeszcze nie umieli czytać - rodzice na dobranoc czytali. Jak napisałam, klasyka dziecięca zaliczona, weszliśmy w wiek młodzieńczy. Znaczysie Hania weszła, Piotrek szybko dogania, w czym pomaga mu ojciec. Ostatnio był czytany Tomek w krainie kangurów.
@christoph - Dzięki, tyż się nie rozeznawałam. I nie zamierzam. Będę się czymała tego na czym się (jeszcze) znam.
Nie tylko lektury przeciez. Halloween w szkole specjalnej mjego syna. Uparcie,co rok pytalismy - co to jest i po co.Jaki sens ma zakładanie szpetnych masek, strojów zombie małym ludziom, którzy przez duzą częśc spoleczenstwa sa uważani za szpetnych i odrazajacych. Jaki sens jest wprowadzać w ich system pojeciowy takich kategorii z pogranicza zła i okultyzmu, gdu oni łakną piekna, i dobra. Przez lata nasz syn w tym dniu nie przychodził do szkoły.
Ostatnie dwa to nasz polowiczny sukces. W szkole jest organizowany dzien dyni- gotują i pieka z dyni, noszą pomarańczowe koszulki. i tyle
Michał5 napisal(a): Ostatnie dwa to nasz polowiczny sukces. W szkole jest organizowany dzien dyni- gotują i pieka z dyni, noszą pomarańczowe koszulki. i tyle
Michał5 napisal(a): Ostatnie dwa to nasz polowiczny sukces. W szkole jest organizowany dzien dyni- gotują i pieka z dyni, noszą pomarańczowe koszulki. i tyle
Szacun za drążenie skały.
Wystarczyło być tylko zapłonem. Dołączyli inni rodzice, zreflektowała się nauczycielka, okazalo się, że wszyscy jesteśmy katolikami. Dyrekcja musiał sie ugiąć, chociaz zupelnie z innej orientacji
Na marginesie- kiedyś odśnieżałem przed domem. Szła mama z synem i widząc mnie zagaja do dziecka: "Widzisz? Tak będziesz musiał pracować, gdy nie będziesz się uczyć". Dziecko do mnie: "Dzień dobry". Mama: "Czemu mówisz dzień dobry?" Dziecko:"Bo ten pan mnie uczy polskiego". Kurtyna.
Bokotemat pt. "durna mamuśka powiedziała", ale przypomniała mi się scenka opisana przez kolegę w wojsku, który był z wykształcenia weterynarzem. Pewnego razu został wezwany do chorej krowy i rozpoczął badanie od-odbytniczo. W tzw. międzyczasie usłyszał jak gospodyni mówi do synka: "Widzisz, jak się nie będziesz uczył to też będziesz musiał tak grzebać w dupie!"
To som fejki, ja to przed półwieczem juz słyszałam
Natomiast mnie Tatulo mówili zawsze, jak sie nie bedziesz uczyć, to bedziesz u Byszkowskieg krowy pasać. Byczkowski krowy miał, jako ostatni prawdziwy gospodarz na naszej dzielni, obornik u niego kupowaliśmy, zdzierał za niego niemiłoiernie.Jego córka zaś była wychowawczynią w gimnazjum naszej najstarszej, Byłam na Jego pogrzebie, dumajac w kondukcie , jak to sie nasze losy ze soba splotały i jaką wychowawczą role Chłopisko odegrało.
I tu misie niewiadomo czemu przypomniało, jak mój synek lat 7 na widok posłanego łozka, a miał pościel w samochody wyścigowe, a po drugiej stronie jakieś tam mazaje projektackie, wykrzyknął oburzony- tata to jest tyłek! Bo tatus mu temi mazajami położył .
Komentarz
Mądrzę się, a moje dzieci czytają te wszystkie tasiemce o Zwiadowcach, a na to co im podsuwam blwają z pogardą.
Ciekawe, czy zaskoczy.
Takoż z Holmsem.
Natomiast do Kossak-Szczuckiej to czeba dorosnąć. Nawet do "Błogosławionej winy". Poczeka na półce.
Za Zwiadowców wziął się Piotruś, ku wielgiej radości rodziny, że wreszcie i on czyta. Ale jego miłością są komiksy.
Jeśli Młoda ma poczucie humera, to łyknie, i to zaśmiewając się zdrowo.
Durrell pisze z perspektywy dziecka - najmłodszego w "czworodzieciowej" rodzinie, i to nie byle jakiej, bo jego starszym bratem był słynny Lawrence Durrell, autor Kwartetu Aleksandryjskiego. Więc jest trochę bohemy, trochę wariatów, trochę soczystych greckich wieśniaków i zupełnie święta matka Durrellów, wytrzymująca strzelanie do wszystkiego, co się rusza w wykonaniu średniego syna, wieczne odchudzanie młodocianej córki i trzymanie w wannie stada węży - w wykonaniu najmłodszego.
Dzieci kapitana Granta
Piętnastoletni kapitan
Pamiętam jak w wieku 12 lat zabrałam się za Zolę (Gerwazyna) i stałam się na pewien czas socjalistką oraz rewolucjonistką, zwłaszcza, że Nędzników zaliczyłam wcześniej. Miałam swoje sposoby na kontrolowanie przez Mamę moich lektur.
Przez Chatę Wuja Toma sama nigdy nie przebrnęłam.
Dzieci kapitana Granta uwielbiałam, niedawno ponownie po nie sięgnęłam (szarpnęłam się na piękne wznowienie) i..., no cóż, nie dałam rady. To jednak staroć.
Durrella bardzo lubię i posiadam, dzięki za przypomnienie.
W ogóle doszłam do wniosku, że dokładnie powinnam przejrzeć zasoby własnej biblioteki. Tylko kiedy czas na to znaleźć?
Nuale bardzo podziękowawszy za wszelkie podpowiedzi. :-*
Dorzucę jeszcze, że moją nastoletnią (już? Nie do uwierzenia!:) wnuczkę wyraźnie ciągnie w stronę fantastyki - te ciągoty ma pewnie w genach po ojcu;)
Ostatnio jednym tchem połknęła sagę o braciach Benedictach, Joss Stirling, a z polskich ma za sobą chyba wszystkie tomy Felixa, Neta i Niki, Kosika.
Tak że tak.
Jeszcze jedno - w tym wieku (12-16) już jest bardzo wyraźne zróżnicowanie na książki dziewczyńskie i chłopczyńskie. To dopiero dorośli czytają je wszystkie, bo są po prostu dobre.
A potem jak byłem obłożnie chory w domu, to zaczytywałem się Czarnymi okrętami Joego Alexa, czyli Macieja Słomczyńskiego. Też uwielbiałem.
Mikołajki są gitowe.
O Horacym Hornblowerze oglądałem już jako omc dziadek serię telewizyjną i mówiłem "take powinny być scenariusze". Wyobrażam sobie, że książki nie odbiegają.
A tak na marginesie: nie pojmuję tej wielkiej troski o dziecięcą lekturę. Młoda niechże sobie czyta wszystko co jej wpadnie w łapięta, bo na tym ten myk polega. Czytać trzeba rozmaite książki: te kiepskie i głupie, ale też te lepsze, mądrzejsze. Tak się właśnie kształtuje myślenie i umiejętność wyboru. Nie warto włazić dzieciom w każdą szczelinę, bo z tego nigdy nic korzystnego nie wynika. Mieszanina lektur, nawet chaotyczna, niesie to coś, co zwiemy oczytaniem. Wiedza o świecie tkwi nie tylko w mądrych poemach i idealnej duchowo prozie. Prawda, że czasem trzeba młodemu podsunąć to i owo, ale raczej z tym nie przesadzać.
Jest takie powiedzonko: Nie pamięta wół jak cielęciem był.
Ano właśnie...
I Ci przypomnę, że po koszmarze socrerealizmu (na własnej skórze go nie doświadczyłam), w PRL-u rozkwitł rynek wydawniczy. Wydawcy starej daty zaczęli wydawać najlepszą klasykę - dotyczy to nie tylko literatury dziecięcej - trwał ten okres wiele lat.
Obecnie to pieśń przeszłości.
Nie tylko u nas. Na całym świecie. Zobacz, co jest promowane, jakim pozycjom są przyznawane dawniej prestiżowe nagrody.
Na dobrą książkę trzeba polować.
Hani wyrwałam z rąk pozycję ewidentnie satanistyczną i zabroniłam* sięgać po kolejne tomy. Była nią zafascynowana. Magia...
Książką roku dla młodzieży wybraną (podobno, bo w to nie wierzę) głosami czytelników popularnego portalu lubimyczytać.pl ogłoszono dzieło Casey McQuiston "Red, White & Royal Blue" (tytuł nie został przetłumaczony), a z czwartej strony okładki pada zachęcające pytanie "Co się stanie, gdy Pierwszy Syn Ameryki zakocha się w księciu Walii?"
No proszę, o miłości!
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4928139/red-white-amp-royal-blue
Zatem póki mam siły i rozum jako tako sprawny, pozostanę przy swojej linii postępowania. Na razie niech moje wnuki chłoną świat prawdziwych wartości i nasiąkają pięknem.
*Muszę dorzucić - inaczej doczekam się komentarzy w stylu "zakazany owoc..." itp. - że bardzo długo z nią na ten temat gadałam. Jakoś, na szczęście, ona bardzo lubi ze mną rozmawiać i dobrze się rozumiemy. To tyle
Bo przyniesie jej to szkodę, bo ją wyżłobi szpetnie, bo dostarczy obrazów i treści, które ją zatrują.
Poparła mnie w tym , na szczęście , starsza o piec lat córa, która Pottera przeczytała ...
To była chyba jedyna moja taka ingerencja, na zasadzie, dziecko, nie warto, bedziesz miała zepsutą wrażliwośc.
Mania była ostrozna i przekonałysmy ją. Może nawet troche przestraszyłysmy
Ja w dośc juz dojrzalym wieku bo na studiach przeczytałam jakiś tam esej Miłosza o darze , którym obdarzył nas Stwórca, a który pozwala korzystajac z rozumu i naukowych zdobyczy, dokonywac spędzania płodu, bezpiecznie i madrze...
O włochatości ludzi idacych po Eucharystie...
Dla prostolinijnej dziewczyny, wychowanej w abslutnym poszanowaniu zycia, podczas odkrywania wagi Mszy Swiętej to był zardzewialy gwóźdź w tętnice.
To było, przypominam na studiach... Nie mówiąc o zniesmaczeniu po lekturach iberoameryanskich lewaków, którymi karmiono nas łopatami. Ten Vargas Llosa, ten Fuentes...brrr
Słowem babcia czuwajaca i rozmawiajaca z wnuczka o literaturze, pełniaca role mentora , mistrza - bardzo pożądane i bardzo dobre!
Jest truizmem mówienie o tym, że kultura dla dzieci znalazła się na celowniku wszelkiej maści zboczeńców i wykolejeńców, którzy za punkt honoru obrali sobie replikowanie swoich deprawacji (tych małych i dużych) na najmłodszych. Poczynając od książek z genitaliami w nazwie, po patologie opisywane np. w książkach o przygodach skarpetek.
Dzieciak nie ma aparatu krytycznego broniącego przed przyswajaniem do mózgowia napotykanej treści. A nawet jeśli się on pojawia, to twórcy - jak obserwuję - dbają o to, by treść sączyć bardziej subtelnie.
Do tego dwie hipotezy prowokacyjno-oburzające:
- pluralizm przyswajanych treści nie jest wartością samą w sobie;
- "czytanie książek" również nie jest wartością samo w sobie, dodatkowo urosło do rangi dogmatu/fetyszu.
To jest podobne do tego co mówią ludzie od teorii muzyki. Słuchanie fałszywych melodii utrudnia naukę rozpoznawania czystych dźwięków. Czytanie książek napisanych złą polszczyzną i/lub z syfiastą treścią wydaje się działać podobnie i zostawiać ślad w odbiorcy.
Uprzedzając kontrargumenty ze skrajności: jest cała przestrzeń możliwości między filozofią "ojtam ojtam" na jednym biegunie a Domowym Instytutem Kontroli Wydawnictw i Widowisk na biegunie przeciwległym.
Na wszelki wypadek dziś poruszam się w sandałach, bez skarpetek, ale wolę wiedzieć na wypadek ochłodzenia, albo jakiejś oficjalnej okoliczności ;-)
Jeszcze nie umieli czytać - rodzice na dobranoc czytali.
Jak napisałam, klasyka dziecięca zaliczona, weszliśmy w wiek młodzieńczy. Znaczysie Hania weszła, Piotrek szybko dogania, w czym pomaga mu ojciec. Ostatnio był czytany Tomek w krainie kangurów.
@christoph -
Dzięki, tyż się nie rozeznawałam. I nie zamierzam. Będę się czymała tego na czym się (jeszcze) znam.
Halloween w szkole specjalnej mjego syna.
Uparcie,co rok pytalismy - co to jest i po co.Jaki sens ma zakładanie szpetnych masek, strojów zombie małym ludziom, którzy przez duzą częśc spoleczenstwa sa uważani za szpetnych i odrazajacych.
Jaki sens jest wprowadzać w ich system pojeciowy takich kategorii z pogranicza zła i okultyzmu, gdu oni łakną piekna, i dobra.
Przez lata nasz syn w tym dniu nie przychodził do szkoły.
Ostatnie dwa to nasz polowiczny sukces. W szkole jest organizowany dzien dyni- gotują i pieka z dyni, noszą pomarańczowe koszulki. i tyle
Dyrekcja musiał sie ugiąć, chociaz zupelnie z innej orientacji
Na marginesie- kiedyś odśnieżałem przed domem. Szła mama z synem i widząc mnie zagaja do dziecka: "Widzisz? Tak będziesz musiał pracować, gdy nie będziesz się uczyć". Dziecko do mnie: "Dzień dobry". Mama: "Czemu mówisz dzień dobry?" Dziecko:"Bo ten pan mnie uczy polskiego". Kurtyna.
Natomiast mnie Tatulo mówili zawsze, jak sie nie bedziesz uczyć, to bedziesz u Byszkowskieg krowy pasać.
Byczkowski krowy miał, jako ostatni prawdziwy gospodarz na naszej dzielni, obornik u niego kupowaliśmy, zdzierał za niego niemiłoiernie.Jego córka zaś była wychowawczynią w gimnazjum naszej najstarszej,
Byłam na Jego pogrzebie, dumajac w kondukcie , jak to sie nasze losy ze soba splotały i jaką wychowawczą role Chłopisko odegrało.
I tu misie niewiadomo czemu przypomniało, jak mój synek lat 7 na widok posłanego łozka, a miał pościel w samochody wyścigowe, a po drugiej stronie jakieś tam mazaje projektackie, wykrzyknął oburzony- tata to jest tyłek!
Bo tatus mu temi mazajami położył .