Skip to content

Opowieści z dalekich prerii

245678

Komentarz

  • Dzięki. Nie wiedziałam. Obejrzę w wolnej trzygodzinie.
  • Zazu napisal(a):
    klasyka westernów sam miód. Ale taki choćby "Dersu Uzała" Kurosawy to miód potrójny. Też rodzaj westernu jakby...Z genialnym aktorstwem tytułowego bohatera. Kto z młodzi nie widział, niech se znajdzie i się zanurzy w tę fascynującą opowieść.
    Nie westernu, a easternu :)

  • Filmowy "Dersu..." był przedni – nosz ile filmów sowieckich (no dobra, sowiecko-japońskich) wylądowało na watykańskiej (!!!) liście najwybitniejszych dzieł kinowych?
    Ale grzechem byłoby nie wspomnieć przy tej okazji o książkowym pierwowzorze, autorstwa pana Władimira Arsieńjewa, podpułkownika impieratorskoj armii. Imć Władimir łączył służbę Marsowi z zacięciem naukowym, a obdarzony był przy tem niemałym talentem literackim (zupełnie jak ich/nasz Grąbczewski, postać z podobnej bajki, ino nie sybirskiej, a środkowoazjatyckiej, w klimacie też mocno „easternowej”).

    Wołodia jako młody oficer stacjonował w Polsce, pod Łomżą. Małżonka miała z nim utrapienie, bo w wolnych chwilach stale pałętał się nad brzegami Biebrzy i Narwi, gdzie jako początkujący botanik zbierał różne ropuchy i jaszczurki, i jeszcze kazał żonie zachwycać się nimi. Potem przerzucili go na Daleki Wschód, gdzie naparzał się z bokserami i chunchuzami, a potem te swoje wyprawy naukowe, czy też naukowo-wywiadowcze uskuteczniał.
    No i „Dersu Uzała” to były jego wspomnienia, ciąg dalszy „Po Kraju Ussuryjskim” (czy też „W Ussuryjskim Kraju”, bo miało to dzieło kilka tłumaczeń, pierwsze już w międzywojniu). Super się to czyta, różnych pisarzy to inspirowało, choćby naszego Szklarskiego, w którego „Tajemniczej wyprawie Tomka” banda chunchuzów liczy 20 chłopa, dokładnie jak ta, z którą strzelał się Arsieńjew.

    Wołodii jakoś udało się przeżyć rewolucję, nowa władza chwilowo mu darowała, bo potrzebowała fachowców. Zmarł na zapalenie płuc w 1930, w czasie kolejnej wyprawy naukowej. Pośmiertnie NKWD ogłosiło go szefem japońskiej siatki szpiegowskiej. Trupowi nie mogli nic zrobić, ale żyła jeszcze żona, więc z niej też zrobili szpiega, i wsadzili jej kulę w potylicę. Córce też nie odpuścili. Przesiedziała 10 lat w łagrze za wrogą agitację. Potem niby ją zrehabilitowali, ale nigdy nie doszła do siebie. Smutna historia, jakich u nich wiele.

    Niżej Arsieńjew i Dersu, prawdziwi.

    image

    image

    image

  • Turoń napisal(a):
    jako początkujący botanik zbierał różne ropuchy i jaszczurki
    Znaczy się, chciałem rzec, zoolog. ;o)

  • Wszystko bylo napisane poprawnie. Jako początkujący botanik mógł nie odróżniać ropuchy od paproci, a dopiero później się wyspecjalizował.
  • A co, jak kto botanik, to już ropuch i jaszczurek zbierać nie może?
  • los napisal(a):
    A co, jak kto botanik, to już ropuch i jaszczurek zbierać nie może?
    Nawet matematyk może! :)
    Kissing the frog: A mathematician's guide to mating
    (cz.II Strategic dating: The 37% rule)
    (niewiele zrozumiałem - ze wzorów - ale wciągnęła mnie opowieść)

  • Suchejcie, Czcigodni y Zacni!
    Otwarłem se teraz ten wątas, łypnąłem okiem na to, com tu wczoraj powypisywał. I cosik mnie (jak się to mówi) tknęło, więc wygrzebałem z półki „Po kraju Ussuryjskim. Podróż w góry Sichore-Aliń w latach 1902-1906” imć Władimira Arsieńjewa, wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa, rok wydania (uwaga!) 1951.

    Owóż rok 1951 jest istotny w całej tej historii, bo w czasie, gdy polskie wydanie tej książki opuszczało drukarnie, panna Natasza Arsieńjówna opuszczała właśnie Gułag (skazano ją równą dekadę wcześniej, w 1941 na łagierną „dychę”, nie darowali jej nawet roku).

    Sprawa to raczej niecodzienna – że w Soc-Łagrze wydano książkę carskiego oficera i „szefa japońskiej siatki szpiegowskiej”, z którego familią władza radziecka toczyła nieustępliwy bój, wydając prawomocne wyroki (jakie prawo, taka moc).
    I rzeczoną książkę (a to już całkiem zdumiewające) puszczono między lud w stanie ideologicznie surowym, to jest pozbawioną owych durnowatych odredakcyjnych wstępniaków, typowych dla tamtej epoki (że niby autor przedstawia tu obraz ucisku ludu pracującego tajgi i tundry, typowego dla carskiej Rosji, któren to ucisk należy już na szczęście do przeszłości, a to dzięki światłym naukom Lenina i jego najwierniejszego ucznia, słonecznie rozpromienionego Ojca Narodów, Josifa Dż.).

    Można snuć tu spiskowe teorie, choć po mojemu najbardziej prawdopodobne jest, że kiedy na ul. Mysiej ujrzeli, że autorem jest Rosjanin, to machnęli ręką, a nawet dali marksistowskie błogosławieństwo. Krótko mówiąc - cenzor był ćwok.
  • :)
    zacny kulturalnie wątas!
  • edytowano March 2018
    Natomiast skoro już o rok 1951 i łapanie żab zahaczyliśmy, to pochwalę się epizodem walki z komuną, jaki w tamtym okresie wykonał mój śp. Ojciec. Ovaj, jako kilkuletnie pacholę powołał z kolegami ze szkoły podstawowej stowarzyszenie miłośników Jeziorka Kamionkowskiego, zrobili se nawet legitymacje, w których fotogramy oddali kredkami - i chodzili nad wskazany akwen wodny łapać żaby i inne paprocie.

    I wiecie co?

    Milicja Obywatelska zgarnęła ich wszystkich na dołek pod pozorem powołania tajnej organizacji antypaństwowej. Dowodami w sprawie były oczywiście te legitymacje z konterfektami, narysowanymi przez najzdolniejszego plastycznie spośród kolegów. Najedli się strachu, były problemy ze szkołą, no ale skończyło się na ojcowskim upomnieniu pana posterunkowego i derektora szkoły. Odsiedzieli bodaj z pół dnia.

    Tak było.
  • Hi, hi. To mi przypomło organizację jaką sama założyłam na bodaj 3 roku studiów. Zwało się to Debil-Klub i zrzeszało co fajniejszą wiarę. Legitymacje były, zdjęcia też, ale nie zwykłe a jakieś musowo dziwaczne, np. z lat szczenięcych, w różnych pozach i minach, choćby z przedszkola. Ja miałam fotkę jak w wieku ok. 4 lat uciekam przed kurami(okropnie bałam się kur). I taki był wpis w każdej legitymacji: "Zaświadcza się, że ...(tu imię, nazwisko) jest debilem w stopniu znacznym, co zwalnia z odpowiedzialności za słowa i uczynki."
    Śmieszne to było, ludzie się garnęli do tej elitarnej grupy. A potem, gdy mnie wywalali ze studiów, całkiem na poważnie sędziowie sprawy zadawali pytania o ów klub, o jego prawdziwe cele, o kontakty. Z władzą ludową się nie żartowało - nie miała poczucia humoru albo raczej zamieniono ją w poczucie Humera.
  • Aha, wyjaśniam czemu w tym wątku. Bo to był niezły western.
  • A o czym my tu ostatnio... Aha, o isternach.

    Ha! Tegoście nie widzieli!
    „Ugedeczi” - pierwszy zabajkalski (!!!) western mistyczny. Głęboki, postapokaliptyczny off. Trzeźwy byłem, jak to oglądałem, a rozczulił mię do imentu.

    Oto w nieodległej przyszłości, po Globalnej Katastrofie, gdzieś tak między Mongolią a Tadżykistanem, „na Dikom, Dikom Wostokie” pojawia się drobny cwaniaczek podający się za Zaklinacza Deszczu.
    Tymczasem okolica gnębiona jest przez złego dżihadystę Gabara, który kontroluje źródła wody. Zaklinacz Deszczu daje więc tubylcom nadzieję na uniezależnienie się, na wolność i dobrobyt. Wszelako gdy nastanie czas walki, miejscowa społeczność podkuli ogon i pochowa się po mysich dziurach. Mniemany Zaklinatiel Dożdia musi więc, wbrew sobie, stanąć do boju w obronie sprawiedliwości…

    Rzecz została nakręcona przez 60 pasjonatów-amatorów środkami chałupniczymi. Gdy czytałem obsadę, rozbroił mnie jeden pan występujący jako „ciasto umirajusij najomnik” (często umierający najemnik). Produkcja trwała szereg lat, z uwagi na brak kasy. Wszelako wzmiankowana 60-ka chwatów pracowicie odkładała dieńgi na ów zbożny cel. Obraz powstał w dwóch wersjach, 2- i 6-odcinkowej.
    Nieznajomość mowy Dostojewskiego niespecjalnie przeszkadza w odbiorze, bo dialogi zredukowane są do minimum, króluje nastrój, muza i krajobrazy, a schemat jest klasycznie westernowy. Mamy masę odwołań do Jarmuscha, Sergia Leone, Dżona Łejna, Brusa Li, Rambo, Mad Maxa Dwójki i Trójki, Winnetou, etc., etc., etc. Są konne galopady po stepie i harleyowate wehikuły, winchestery i pepesze, tawariszcz mauzer-bolo i kulovnica marki Mosin.

    Ktosik może będzie kręcił nosem, że dużo pogańskich guseł; dyć to Azja… Ale jak dla mnie rządzi fajoski Pułkownik, „Striełok”, prawdziwie Dobry Zły Człowiek - w oficerskim szynelu, z chińską podróbą colta pythona i mosinową snajperką, przyciskający z czcią do ust swój kaukaski medal (coś jak private Johnson swój krzyżyk w „Private Ryan”), a potem swojsko łojący bimber.
    I jeszcze piękne muzyczne zrzyny na czele z „Truposzowym” Neillem Youngiem. Zaś „Dom Wschodzącego Słońca" w wykonaniu tunguskiego (jakuckiego?) zespołu rockowo-folkowego Tugrik Ajawrik po prostu wymiata:



    image

  • Nu zanęcił Kolega. Znajdziem czas - pasmotrim.
  • isterny ?

    Saga o Chantach na podstawie romana Eremeja Aipina "Boża Matier w krowawych snjegach"

    na cda: (tolko pa ruski)
    https://www.cda.pl/video/243349fe
  • intern: Anioly Rewolucji

    Together with five Soviet avant-garde artists, hero of the Russian revolution Polina Schneider travels to Siberia to 'civilize' the native Khanty and Nenets tribes, for whom interaction with foreigners is forbidden by the gods, through art.

  • Były isterny, to tera jugestern.

    „Aferim!” – rumuński film drogi. W 1835 r. Wołoszczyznę przemierza dwóch konnych policjantów, ścigających zbiegłego cygańskiego niewolnika. Ścigacze to ojciec i syn, a tatuś jest życiowych sentencyj pełen. Chwilami smutne, chwilami zabawne, a finał mrozi krew w żyłach.



    Wracamy na Dziki Zachód, trochu okrężną drogą. Duński (!) „The Salvation”, całkiem udany.



    Tera cuś z Jankesowa, „Hostiles”.
    Sarkają na ten obraz, że przydługi, że realia nie takie, że wymowa niesłuszna itede. Ja tam obejrzałem bez przymusu (choć w sprawach dzikozachodowych jestem nieobiektywny).
    Jak mam o coś żal, to głównie o zmarnowany potencjał. Bo mógł być to film nie tylko niezły, ale wielki. Główny bohater to kapitan kawalerii tuż przed emeryturą, któremu kazali wykonać ostatnie zadanie – odeskortować na ojczystą ziemię umierającego wodza Indian, zwolnionego z niewoli.
    Owóż ów kapitan (Ch. Bale) zrazu jest taki, jaki powinien być: zmęczony życiem i wojnami, ale wciąż szczerze nienawidzący wroga, pogardzający cwanymi karierowiczami z dowództwa i głupimi cywilami o gębach pełnych humanitarnych frazesów. Zaś ten eskortowany wódz to jego osobisty przeciwnik, „rzeźnik”, co złapanym jeńcom własnoręcznie wypruwał nożem flaki. Jest wstrząsająca scena z na wpół oszalałą z rozpaczy osadniczką, grzebiącą w piachu męża i dzieci zarżnięte przez Komanczów. A za głównym bohaterem też ciągnie się złowrogi cień, bo podwładny mu przypomina: „Pamiętasz, my też zabijaliśmy kobiety i dzieci!”.

    Zatem mamy materiał na wybuchową mieszankę, na zderzenie postaw, na ponure opowieści snute przy wieczornym ognisku, wreszcie na wzajemne wysyczenie sobie w oczy własnych racji. Zamiast tego…
    Zamiast tego widzimy, jak szlachetna wzniosłość uwięzionego wodza wpływa dodatnio na brutalnego przedstawiciela białej soldateski. Obraz przekształca się w taką bardzo amerykańską, dydaktyczno-pojednawczo-słitaśną story. Szkoda, bo wyszło niezgorzej, ale mogło być… ho ho. Mogło.




  • Turoń napisal(a):
    Tera cuś z Jankesowa, „Hostiles”.
    Nie da się tego oglądać. Gorsze nawet od "Ojca chrzestnego".

    Może lepiej zacznijcie słuchać country ;)

  • Nie lubię country. Za to Krzesny Łociec - łohoho! Wprawdzie jako nastolatek przysypiałem na nim, ale gdzieś tak po trzydziestce zrobiłem się uważniejszy i cierpliwszy, no i wtedy wziął mnie zachwycił. Już pierwsza scena powala (pamiętacie, ta z tatą zgwałconej dziewuszki, któren to tata, zawiedziony na instytucjach sądowniczych, szuka sprawiedliwości u szefa mafii).
  • Ostatnio się dowiedziałem, że ta pierwsza scena ma głębsze dno. Ovaj, Łociec nie może odmówić prośbie człowieka, który go prosi w dniu ślubu jego córki, stąd cały ten chocholi taniec Kozaka z Tatarzynem.

  • Mogło być i tak. Choć ja to odebrałem jako zhołdowanie Ostatniego-Sprawiedliwego-w-Okolicy-Zawiedzionego-na-Oficjalnej-Sprawiedliwości, przez szefa kryminalistów oferującego mu sprawiedliwość rzeczywistą, a nie paragrafiarską.
    No bo jak zhołdowany, w zamian za przysługę, poprosił Dona o PRZYJAŹŃ, to na jej znak cmoknął go uniżenie w dłoń. Znaczy się miała to być przyjaźń jak nie przymierzając w demoludach, gdzie byli równi, równiejsi i jeden pierońsko najrówniejszy.


  • Taki klimat
    Trza pojechać na Sycylię

  • Księgarnia Tipi, przepuściłem w niej trochu dutków:
    http://tipibooks.pl/

    Wydali serię poręcznych tomików o poszczególnych plemionach indiańskich, klasyczną pracę o walecznych Szejenach (możemy dowiedzieć się, co inspirowała przed laty Jana Szczepańskiego z jego "Dopóki trawą...").
    Jednak dla mnie prawdziwie odkrywcza jest praca p. Tomaza Dunlaya "Wilki niebieskich żołnierzy", traktującą o indiańskich zwiadowcach przy armii amerykańskiej, pokazującą złożoność problemu wojen indiańskich:

    image

  • "Ballada o Busterze Scruggsie" braci Coen.

    Sześć historyjek, trochę nierównych, choć wszystkie dały się obejrzeć. Po dwóch brzuch mię bolał ze śmiechu. A po jednej miałem złe sny.


  • Turoń napisal(a):

    "Ballada o Busterze Scruggsie" braci Coen.

    Sześć historyjek, trochę nierównych, choć wszystkie dały się obejrzeć. Po dwóch brzuch mię bolał ze śmiechu. A po jednej miałem złe sny.

    image
    jest po polsku?
  • Na mieście mówili, że podobno na cedea się pałęta.

  • Ano, 40 lat dziś mija, jak oddał ducha Marion Mitchell Morrison, znany nam jako John Wayne.
    Co on na ekranie dokazał, wszyscy wiedzą. Z przekonań konserwatysta (homoseksualizm uznawał za temat „zbyt obrzydliwy nawet dla dyskusji”), patriota i antykomunista ("Zielone Berety"), miał dosyć pokręcone życie osobiste i duchowe, łącznie z epizodem farmazońskim. Jednakowoż szukał Boga przez całe życie. Sam wychował się w rodzinie prezbiteriańskiej, ale jego dzieci zostały katolikami. Pierwsza żona, Józefina Alicja Saenz, porzucona przezeń, do końca życia Johna nie związała się z żadnym mężczyzną i modliła się o jego nawrócenie. Potem widział jak jego przyjaciel John Ford umierał z różańcem w ręku. W końcu i jego dopadł rak (co znalazło odbicie na ekranie, w "Rewolwerowcu"). Na łożu śmierci poprosił o katolickiego kapłana. Zdążył, chwała Bogu.
    +
    R.I.P.

    image
  • R.I.P.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.