Mania napisal(a): Łooo! Wdzięcznam kulegom za filmowo polecankie, bo "Ballady" nie widziałam. Zara zaparzę sobie hierbatkę i obglądnę, a kumedie preferuję ponad wszystko :-)
Komedia to to nie jest. To raczej hołd literaturze popularnej z dawnych wieków. My się śmiejemy bo jesteśmy "post". Ale tamci ludzie pewnie poważniej by to potraktowali.
No, nic z komedią to nie ma wspólnego. XIX wiek to był czas twardych ludzi, którzy mieli o czym opowiadać, jak choćby ten traper z dyliżansu. Wciągające historie z zaskaskującym zakończeniem.
Ta historia z kadłubkiem mię rozwaliła, bo ja na starość polubiłem hepi-ędy, i czuję satysfakcję, gdy w finale Zło zostaje przykładnie zaszczelone lebo usieczone. A tu widzimy bezbronność stłamszoną bezkarnie, biznesowo. Za to czarny humor w scenach wieszania (szczególnie owo współczujące: „Co, pierwszy raz?”) sprawił, żem rechotał jak głupi. Bije po oczach kontrast np. ze sceną wieszania u Tarantino (w „Nienawistnej Ósemce”, komu mogę - odradzam), gdzie reżyser potrafił tylko epatować sadyzmem.
Zazu napisal(a): Z dziedziny "Mamo, chwalą nas" W liceum tośmy strzelali z wiatrówki. Śmiszna broń, takie pykanie. No i patrzcie. Okazało się, że mam nerw do celowania. Po jakimś czasie wygrywałam bez pudła wszytkie zawody szkolne, powiatowe i wyżej. A byłam pierwszą ofiarą noszenia okularów. Ech, czasem sobie marzę, by postrzelać. Zadek, w który bym wycelowała, już sam by się znalazł. Śrutem w grube poślady np. Fransa T. z UE, albo jemu podobnych. Szkody wielkiej taki śrut grzęznący w tłuszczu nie zrobi, ale na dupsku niemiło siadać długo, długo.
Przed wojną w dobrym tonie było strzelanie do (uwaga!) złodziei solą. Znaczy, brało się zwykły nabój do dubeltówki, usuwało z niego śrut bądź kulę, a na jej miejsce pakowało kryształki soli. Efekty bywały znakomite, tylko trza było przestrzegać swoistego BHP.
Na przykład nie strzelać pod wiatr, bo większość kryształków po opuszczeniu lufy zamieniała się w pył i mogłoby toto nasze ślipia zaprószyć. Nie strzelało się złodziejowi w twarz, bo nie chodziło o to, żeby z uczciwego inaczej obywatela zrobić kalekę, tylko by mu zostawić piekącą pamiątkę (choć akurat z tym nie było problemu, no bo złodziej uciekając wystawiał na strzał nie twarz, tylko swoją… no, cel oczywisty). Poza tym strzelbę, a konkretnie przewód lufy trza było pucować starannie, łącznie z myciem w gorącej wodzie, gdyż albowiem sól wredna jest dla lufy; wiadomo, biała śmierć.
Tu, jednakowoż y apropo, zmuszon jestem zaznaczyć, że w chwili obecnej strzelanie złodziejom w dupę, nawet tylko solą, jest prawnie zakazane na obszarze Unii Europejskiej. Unijni prawodawcy, musimy to im przyznać, pokazali się tutaj jako osoby przewidujące, odpowiedzialne i obdarzone zdrowym instynktem samozachowawczym. Bo wprawdzie brukselskie stołki pono miętkie są i wygodne, ale chybaś nie aż tak.
Ta historia z kadłubkiem mię rozwaliła, bo ja na starość polubiłem hepi-ędy, i czuję satysfakcję, gdy w finale Zło zostaje przykładnie zaszczelone lebo usieczone. A tu widzimy bezbronność stłamszoną bezkarnie, biznesowo.
A ja nie jestem do końca pewien, czy sprawiedliwość nie zwyciężyła.
Otóż, pamięta Kolega, co staruch śpiewał po pijaku przy ognisku? Otóż irlandzką piosnkę dziecinną, która idzie o tem, że mateczka zamordowała swoje dziecię, a następnie przybyli inspektorzy policji i ją aresztowali.
Sądzę, że w tym momencie przepowiedział swój los, wredny staruch.
A tukej piosnka w lepszem wykonaniu, choć też przez staruchów:
Z szóstej zaś strony, jakoś zupełnie zabrakło mi nerwu fabularnego w opowieści ostatniej, ot jadą se ludzie i omawiają różne zagadnienia, a na koniec zachowują się, jakby im się przypomniało Hateful Eight.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Z szóstej zaś strony, jakoś zupełnie zabrakło mi nerwu fabularnego w opowieści ostatniej, ot jadą se ludzie i omawiają różne zagadnienia, a na koniec zachowują się, jakby im się przypomniało Hateful Eight.
E.
Mnie się skojarzyło z niektórymi fragmentami- chyba u Edgara Poe- gdzie do nakręcania spirali strachu potrzebne były kolejne nasuwające się naprędce pytania-hipotezy-podejrzenia.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Z szóstej zaś strony, jakoś zupełnie zabrakło mi nerwu fabularnego w opowieści ostatniej, ot jadą se ludzie i omawiają różne zagadnienia, a na koniec zachowują się, jakby im się przypomniało Hateful Eight.
E.
A faktycznie. Miałem wrażenie, że zabrakło pomysłu na puentę. Albo że brak puenty był tym pomysłem. Zupełnie jakby oba reżysery zaczęły główkować w ten deseń: - Dobra, brader. Nasi pasażerowie karocy już se pogadali, trza tera upuścić trochu krwi. Kogo na nich nasadzimy? Apaczów, jak pamiętnem „Dyliżansie”? - Eee – krzywi się Drugi Brat Ko En. – Indiańców mieliśmy w poprzedniej historyjce. Jeszcze ktoś nam wyjedzie, że rasiści my som, anty-rdzenno-amerykańscy. - To może desperados jacyś? – naciska Pierwszy Brat. – Wisz, nasi w środku karety, jak w oblężonej twierdzy, a na zewnątrz galopuje barbaria. - Byyyło – wzdycha zniechęcony Drugi Brat. – I co, będziem się licytować, że napastników spadnie siodeł nie fafnastu, jak w „Dyliżansie”, tylko trzy tuziny? Bo nasza pasażerka wyciągnie z koszyka gatlinga? A nasz bohater skoczy z kozła nie jak Dżon Łejn, między ostatnią parę koni w zaprzęgu, tylko doleci do pierwszej dwójki? To może jeszcze go przeciągniem po glebie, jak jakiego Indyjanę Dżonsa? - Suchej, tawariszcz – nakręca się pierwszy. – To zrobim tak: dojeżdżają spokojnie pod hotel, a tam właściciel ostrzy właśnie nóż na osełce, i wita ich słowami: „Zapraszam, w każdym pokoju jest prysznic!”. I oni wchodzą do środka, a hotelarz patrzy za nimi z takim uśmieszkiem, a jego nóż tak fajnie zgrzyyyta… - A co ty mi z Hiczkokiem wyjeżdżasz! – denerwuje się Drugi Ko En. – Łestern przeca kręcimy, nie? Tu trza jakoś publikę zaskoczyć! - To mię się koncepta skończyli – kapituluje Pierwszy. Jego krewniak patrzy nań z namysłem i mówi: - Nie będzie puenty. Kumasz? Wszyscy się jej spodziewają, tym właśnie ich zaskoczymy. Wisz ilu mądralów będzie wtedy snuło rozważania wedle wzoru: „Co poeta chciał powiedzieć?” Ha, tak to zrobim! Znaczy się nic nie zrobim. - Niech będzie – ziewa Pierwszy Ko En. – Bo mię się już słuchać tych głupot nie chce. Orobiliśmy się jak dwa dzikie osły, trza oddzwonić fajrant. - Howgh, bracie – kończy rzecz Drugi.
Kurtyna (opada na zachodzące za górami słońce, na pierwszym planie po lewej kaktus)
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Z szóstej zaś strony, jakoś zupełnie zabrakło mi nerwu fabularnego w opowieści ostatniej, ot jadą se ludzie i omawiają różne zagadnienia, a na koniec zachowują się, jakby im się przypomniało Hateful Eight.
E.
A faktycznie. Miałem wrażenie, że zabrakło pomysłu na puentę. Albo że brak puenty był tym pomysłem.
Dejta pokuj lutkowie zes tako gatko. Pszeca ta szusta zaposiadywa najmocniejszo płemte - śmiertelno.
Zezwróćta ino uwagie isz kiedysz one wysiadajo zes owegusz niezaczymywalnegusz deliżęsa nik bagażów nie wyjma. Skączeło sie.
Szósta opowieść traci kolor w połowie i robi się czarno-biała. Koni poniosło, dyliżans się wywrócił, wszyscy pomarli, ale się nie zorientowali, że są już po drugiej stronie - od tej chwili film jest czarno-biały. Ten hotel to budynek Sądu. Ostatecznego :-)
Nie pokazali, że się wywraca. Narrator nie patrzył na dyliżans z zewnątrz, był w środku. Ofiary wypadków nie pamiętają co się działo. Jeśli przeżyją - pamięć wraca po jakimś czasie i są w stanie odtworzyć chwile przed wypadkiem. Exempl: moja przyjaciółka obudziła się w otwockim szpitalu po trzech dobach śpiączki, cała w gipsie i poczuła ból. Przypomniała sobie, że jechała ze znajomym jako pasażer i z prawej strony wyjechał przed nich traktor. Potem znalazła się w stanie nieważkości, turlała się jakby w puchu i to było b. przyjemne. Potem się obudziła, cała obolała, w gipsie. Tyle zapamiętała. Nie miała pojęcia, że wyciągnęli ją z podłogi, spod deski rozdzielczej, nie pamiętała akcji ratunkowej. A jeśli ofiary wypadku nie przeżyją? Licho wie jak jest z ich świadomością, ale wiemy, że nagła śmierć jest z jakiegoś powodu niedobra i modlimy się, żeby Bóg nas od niej wybawił. Dlaczego? Możemy tylko zgadywać. Może chodzi o zagubienie, nieprzygotowanie do przejścia na tamtą stronę, dezorientację?
Nualesz pocusz dorabieć takosz dorupke kedysz to ot poczomtku deliżęs eskatologiczny? Kturen sie niezaczymywa i takosz niewywreca.
Żydy Koeny wykazeli sie tę motywę znajomościo zes szfecko klasyko filmozowo kturo sparafrazeli. Zreszto nie one jedne, co podawam tukej wemżykiem jako ciekawostkie zawodowe.
Oglądnę na pewno. Bo prawdą jest, żem już przy końcu przysypiał, nie z winy reżyserów, tylko z przyczyn tak zwanych obiektywnych.
A zaś w związku z tem, co pisze Mania – o wywrotce dyliżansu, co ją mogli przeoczyć główni zainteresowani – to mię się taki horrorus przypomniał, o wdzięcznem tytule: „Gabinet grozy doktora Zgrozy”. To był vogle pierwszy horrorus, któren mi pan ociec pozwolili oglądnąć w telewizorni. Film był już wtenczas mocno posunięty w latach, ale i tak ja, niewinnem dziecięciem będąc, oglądałem go skulony pod kordłą, jeno z oczyma wystawionymi na wierzch jak peryskopy.
No i w rzeczonem filmie podróżowali, tyle że w przedziale pociągowym, facetowie w liczbie pięciu. Do których przysiadł się szósty, tytułowy doktor Zgroza. I pan doktór jął wróżyć z kart przyszłość każdemu, tak dla zabicia (hehe) czasu. Ogólnie widoki na przyszłość tej piątki były marne. Jednego czekało rande wu z wilkołakami, drugiego wampirsonowie, kolejnych: ucięta acz żywa dłoń dusząca, wudu i chyba jeszcze drapieżna roślina. Pasażerowie wysłuchali wróżbity (tak prawie cały film zleciał), pośmiali się, po czym wysiedli na stacji docelowej. A tam…
TU SPOILER NASTĄPI, kto nie chce wiedzieć, niechaj zamyka oczęta!
… No więc wysiadają na tej stacji, a tam pusto, żywego ducha, żadnych rodzin witających, nikogo. A tu spada im z nieba gazeta z niusem, że ich pociąg wcześniej uległ katastrofie. Wtedy zjawia się na peronie pan doktór Zgroza, który pokazuje im swe prawdziwe oblicze – trupią czachę. Rozumiecie, to Śmierć z nimi podróżowała. Która to Śmierć zabawiała ich (zapewne z wrodzonej dobroci swojej) historyjkami o przyszłości, co jej nie będzie, by łatwiej im było przejść na drugą stronę.
Komentarz
My się śmiejemy bo jesteśmy "post".
Ale tamci ludzie pewnie poważniej by to potraktowali.
No poziom niemalże Django alboco.
Jedyne, co się nadaje, to krajobrazy- z historyjki z postrzelonym kurduplem i Łajomingi alboco z beznogim.
Obejrzyjta lepiej The West Redforda.
A te nowele głupie nie są. Wręcz przeciwnie.
Ta historia z kadłubkiem mię rozwaliła, bo ja na starość polubiłem hepi-ędy, i czuję satysfakcję, gdy w finale Zło zostaje przykładnie zaszczelone lebo usieczone. A tu widzimy bezbronność stłamszoną bezkarnie, biznesowo.
Za to czarny humor w scenach wieszania (szczególnie owo współczujące: „Co, pierwszy raz?”) sprawił, żem rechotał jak głupi. Bije po oczach kontrast np. ze sceną wieszania u Tarantino (w „Nienawistnej Ósemce”, komu mogę - odradzam), gdzie reżyser potrafił tylko epatować sadyzmem.
Przed wojną w dobrym tonie było strzelanie do (uwaga!) złodziei solą. Znaczy, brało się zwykły nabój do dubeltówki, usuwało z niego śrut bądź kulę, a na jej miejsce pakowało kryształki soli. Efekty bywały znakomite, tylko trza było przestrzegać swoistego BHP.
Na przykład nie strzelać pod wiatr, bo większość kryształków po opuszczeniu lufy zamieniała się w pył i mogłoby toto nasze ślipia zaprószyć. Nie strzelało się złodziejowi w twarz, bo nie chodziło o to, żeby z uczciwego inaczej obywatela zrobić kalekę, tylko by mu zostawić piekącą pamiątkę (choć akurat z tym nie było problemu, no bo złodziej uciekając wystawiał na strzał nie twarz, tylko swoją… no, cel oczywisty). Poza tym strzelbę, a konkretnie przewód lufy trza było pucować starannie, łącznie z myciem w gorącej wodzie, gdyż albowiem sól wredna jest dla lufy; wiadomo, biała śmierć.
Tu, jednakowoż y apropo, zmuszon jestem zaznaczyć, że w chwili obecnej strzelanie złodziejom w dupę, nawet tylko solą, jest prawnie zakazane na obszarze Unii Europejskiej. Unijni prawodawcy, musimy to im przyznać, pokazali się tutaj jako osoby przewidujące, odpowiedzialne i obdarzone zdrowym instynktem samozachowawczym. Bo wprawdzie brukselskie stołki pono miętkie są i wygodne, ale chybaś nie aż tak.
Otóż, pamięta Kolega, co staruch śpiewał po pijaku przy ognisku? Otóż irlandzką piosnkę dziecinną, która idzie o tem, że mateczka zamordowała swoje dziecię, a następnie przybyli inspektorzy policji i ją aresztowali.
Sądzę, że w tym momencie przepowiedział swój los, wredny staruch.
A tukej piosnka w lepszem wykonaniu, choć też przez staruchów:
E.
Może się przygotował do roli...
- Dobra, brader. Nasi pasażerowie karocy już se pogadali, trza tera upuścić trochu krwi. Kogo na nich nasadzimy? Apaczów, jak pamiętnem „Dyliżansie”?
- Eee – krzywi się Drugi Brat Ko En. – Indiańców mieliśmy w poprzedniej historyjce. Jeszcze ktoś nam wyjedzie, że rasiści my som, anty-rdzenno-amerykańscy.
- To może desperados jacyś? – naciska Pierwszy Brat. – Wisz, nasi w środku karety, jak w oblężonej twierdzy, a na zewnątrz galopuje barbaria.
- Byyyło – wzdycha zniechęcony Drugi Brat. – I co, będziem się licytować, że napastników spadnie siodeł nie fafnastu, jak w „Dyliżansie”, tylko trzy tuziny? Bo nasza pasażerka wyciągnie z koszyka gatlinga? A nasz bohater skoczy z kozła nie jak Dżon Łejn, między ostatnią parę koni w zaprzęgu, tylko doleci do pierwszej dwójki? To może jeszcze go przeciągniem po glebie, jak jakiego Indyjanę Dżonsa?
- Suchej, tawariszcz – nakręca się pierwszy. – To zrobim tak: dojeżdżają spokojnie pod hotel, a tam właściciel ostrzy właśnie nóż na osełce, i wita ich słowami: „Zapraszam, w każdym pokoju jest prysznic!”. I oni wchodzą do środka, a hotelarz patrzy za nimi z takim uśmieszkiem, a jego nóż tak fajnie zgrzyyyta…
- A co ty mi z Hiczkokiem wyjeżdżasz! – denerwuje się Drugi Ko En. – Łestern przeca kręcimy, nie? Tu trza jakoś publikę zaskoczyć!
- To mię się koncepta skończyli – kapituluje Pierwszy. Jego krewniak patrzy nań z namysłem i mówi:
- Nie będzie puenty. Kumasz? Wszyscy się jej spodziewają, tym właśnie ich zaskoczymy. Wisz ilu mądralów będzie wtedy snuło rozważania wedle wzoru: „Co poeta chciał powiedzieć?” Ha, tak to zrobim! Znaczy się nic nie zrobim.
- Niech będzie – ziewa Pierwszy Ko En. – Bo mię się już słuchać tych głupot nie chce. Orobiliśmy się jak dwa dzikie osły, trza oddzwonić fajrant.
- Howgh, bracie – kończy rzecz Drugi.
Kurtyna (opada na zachodzące za górami słońce, na pierwszym planie po lewej kaktus)
Zezwróćta ino uwagie isz kiedysz one wysiadajo zes owegusz niezaczymywalnegusz deliżęsa nik bagażów nie wyjma. Skączeło sie.
Preponywam obejrzyć powturno i zes uważno uwago.
A kadłubek grał Vernona Dursleya w Henrym Portierze. Tam dopiero musiał przygotować się do roli: musiał zostać grubasem.
Znaczy, elegancik ich zaczarował stukaniem laski, zresztą na samym początku nadmienił, że jest Śmiercią we własnej osobie.
To się trzyma kupska.
Ino sie ściemia i teknikolor zblaka jak na enerdowskiem slajdu.
Żadnegusz tysz nie beło akcydęsa. Owosz tę deliżęs sie nie wywreca.
A jeśli ofiary wypadku nie przeżyją? Licho wie jak jest z ich świadomością, ale wiemy, że nagła śmierć jest z jakiegoś powodu niedobra i modlimy się, żeby Bóg nas od niej wybawił. Dlaczego? Możemy tylko zgadywać. Może chodzi o zagubienie, nieprzygotowanie do przejścia na tamtą stronę, dezorientację?
Żydy Koeny wykazeli sie tę motywę znajomościo zes szfecko klasyko filmozowo kturo sparafrazeli. Zreszto nie one jedne, co podawam tukej wemżykiem jako ciekawostkie zawodowe.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Furman_śmierci
https://www.dailymotion.com/video/x6916os
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
+1 również z powodu dodatkowego rarytasu, jakim jest Jacek Woszczerowicz