Łandolar po wojnie secesyjnej to była tak z grubsza kowbojska dniówka, albo nieco ponad dwie dniówki szeregowca w armii (plus wikt i opierunek). Choć celebryci mieli lepiej, jak to oni. Taki "Dziki Bill" Hickock za marszalowanie w Abilene brał półtorej stówki miesięcznie.
Siła nabywcza była zmienna, zależała od czasu (np. pierwsza dekada po Appomatox charakteryzowała się drożyzną artykułów żywnościowych, za to broń z demobilu była tania) oraz miejsca (na Dzikim Zachodzie generalnie żyło się drożej, z uwagi na problemy z dystrybucją towarów). Kolt pismejker kosztował u producenta $ 17,50, z pasem i kaburą dwie dychy. Można se go było zamówić wysyłkowo, ale na Zachodzie, niestety, człek najczęściej wchodził do sklepiku i bulił z odpowiednio wysoką marżą.
Mówiło się, że najlepsze biznesy porobili tam nie traperzy ani nawet nie poszukiwacze złota, ino handlowi pośrednicy. Bo np. kiedy w Teksasie cena wołu sięgała 7 koma 20 baksów, to w Montanie płacono zań 20 koma 20. Stąd właśnie te przepędy stad bydła, znane nam z westernów.
Łandolar po wojnie secesyjnej to była tak z grubsza kowbojska dniówka, albo nieco ponad dwie dniówki szeregowca w armii (plus wikt i opierunek). Choć celebryci mieli lepiej, jak to oni. Taki "Dziki Bill" Hickock za marszalowanie w Abilene brał półtorej stówki miesięcznie.
Siła nabywcza była zmienna, zależała od czasu (np. pierwsza dekada po Appomatox charakteryzowała się drożyzną artykułów żywnościowych, za to broń z demobilu była tania) oraz miejsca (na Dzikim Zachodzie generalnie żyło się drożej, z uwagi na problemy z dystrybucją towarów). Kolt pismejker kosztował u producenta $ 17,50, z pasem i kaburą dwie dychy. Można se go było zamówić wysyłkowo, ale na Zachodzie, niestety, człek najczęściej wchodził do sklepiku i bulił z odpowiednio wysoką marżą.
Mówiło się, że najlepsze biznesy porobili tam nie traperzy ani nawet nie poszukiwacze złota, ino handlowi pośrednicy. Bo np. kiedy w Teksasie cena wołu sięgała 7 koma 20 baksów, to w Montanie płacono zań 20 koma 20. Stąd właśnie te przepędy stad bydła, znane nam z westernów.
A propolis - parę dni temu na Habeło była premiera pełnometrażowego epilogu "Deadwood". Oprócz zmarłych (Powers Boothe) i pewnie akurat zajętych (Titus Welliver) obsada serialu stawiła się w komplecie.
Ludziska gadajo, że kiejby na cedea w wyszukiwarkie wpisać słowo: Dedwod (tak właśnie pisane), to wtenczas można uzyskać zgoła interesujący efekt.
Podobnież i apropo, jeśli wstukać tam kwestię: John Wayne - to wyskoczą także m.in. pierwsze filmiki Diuka, dziś już prawie zapomniane, jako to: Ujarzmij go kowboju, Niewinny człowiek, Błękitna stal, Szczęśliwy Teksańczyk czy Rajski Kanion. Ma się rozumieć to wyłącznie dla fanów gatunku oraz Dżona Ł., jako że postacie, akcja i cała reszta nie grzeszą tam nadmiernym skomplikowaniem. ;o) Ale tyż owe obrazy pozwalają pojąć, czemu taki "Dyliżans" był tak ogromnym przełomem, oraz że owo arcydzieło nie wzięło się znikąd, wcześniej były próby, błędy i rozpoznanie bojem.
To by mogło być też w wątku francuskim, ale… nie uprzedzajmy wypadków. Dziś w Paryżu ma być licytowany francuski rewolwer systemu Lefaucheux (znany u nas drzewiej jako lefoszka vel lefoszówka), z którego zastrzelił się Van Gogh, podobno bez niczyjej pomocy. Rzeczony egzemplarz ryśnięty jest zębem czasu, o:
A czemu to w wątku o Dzikim Zachodzie? A bo, zanim na kontynencie północnoamerykańskim zdobyły należną im pozycję różne colty i remingtony, lefoszki były importowane tysiącami ze starej Europy. W trakcie Wojny o Niepodległość Południa były używane po obu stronach frontu. Do Meksyku też trafiły, w kaburach oficerów francuskich bojujących za Cesarstwo Meksykańskie przeciw masonowi Juarezowi. Tu jeszcze obowiązkowe polonicum; nasi powstańcy styczniowi również nie pogardzali wynalazkiem pana Kazimierza (Casimira) Lefaucheux, co widzimy na rzeczonej rycinie:
Imć Casimir Lefaucheux, by mu już całkiem sprawiedliwość oddać, przeszedł do historii nie tylko jako spec od bębenkowców, ale również jako twórca udanego naboju zespolonego, do której zaraz opracował pierwszą (chyba?) w dziejach łamaną odtylcową dubeltówkę.
Zaś wracając do rewolweru, przypomnijmy, że bębenkowa lefoszka, poza samoukatrupieniem twórcy Słoneczników, zdobyła sobie także renomę najsłynniejszej spluwy w historii francuskiej literatury. Nią bowiem posłużył się pan Paweł Verlaine, geniusz nadsekwańskiej poezji, by rozstrzygnąć swoje miłosne (tfu!) nieporozumienie z innym geniuszem w służbie Erato y Euterpe, mianowicie samym Janem Mikołajem Arturem Rimbaud. Verlaine po dwakroć dał ognia, ale - jak na prawdziwego poetę przystało - na strzelaniu nie znał się nic a nic, a przy tym był pijany w sztok (co wtenczas nie było u niego zjawiskiem niecodziennym). Skutkiem powyższych uwarunkowań zdołał jedynie dziabnąć swego (tfu!) partnera w nadgarstek. Potem wylądował za to na 2 lata w ciupie, co miało nań wpływ dosłownie zbawienny (w celi bowiem nawrócił się na katolicyzm).
Samo narzędzie rozwiązywania problemów egzystencjalnych francuskich poetów zostało odnalezione i nie tak dawno wylicytowane, poszło za jedyne 435 tysięcy eurosów. Więc jakby ktoś miał parę drobnych na zbyciu, to dziś jest okazja do równie okazałego zakupu.
Nu, Boziewicz uznawał gwinty za dyskwalifikujące (art. 378), ale też wyraźnie upierał się przy PISTOLETACH. Natomiast rewolwerami pojedynkowano się w innem kręgu kulturowem, na co trza wziąć poprawkę, chybaś.
...A znowóż gdzie indziej dozwolone były mieszanki - broń białą + strzelcza - co purystę Boziewicza pewnie przyprawiłoby o atak pikawy. Jak taki Dawid pierdyknął z procy Goliatowi w czółko, gdy ten szedł na niego z mieczem, to nikt nie miał do niego pretensji. Przynajmniej nikt ze swoich.
Dziś w Paryżu ma być licytowany francuski rewolwer systemu Lefaucheux (znany u nas drzewiej jako lefoszka vel lefoszówka), z którego zastrzelił się Van Gogh, podobno bez niczyjej pomocy.
Aukcja się odbyła i trwała może z 2 minuty. Wystawiciel zaczął wywoławczo od 30 tysięcy eurosów. Wcześniej godeł, że niżej niż 40 tysięcy go nie interesuje. A liczy na, kto wie?, może i 60 tysiaków.
A tu dosłownie w pierwszych sekundach aukcji pan młotkowy woła: - Słyszę, że 40 tysięcy... A nie, pardą, 50 tysiąców, w porząsiu. Potem poleciało jak z górki, aż do momentu, aż jeden dżentelmen z komórą przy uchu zawrzasnął gromko: - 130 tałzenów!
Cisza zaległa, oferenci łypnęli w lewo i w prawo, a potem pospuszczali łepetyny. - Ktosik da więcy? - wychrypiał pan młotkowy, ocierając pot perlisty z facjaty, bo widać nerw go straszny roztelepał. Wspomniana cisza markotna, no, jakieś tam westchnienia smętne, były mu odpowiedzią. - Sprzedany!
Ten gostek z komórą, co to rozgromił konkurentów, wyznał skromnie, że jest ino papugą klienta swego, którego tożsamości nie zdradzi. Ale tyle wolno mu pedzieć, że jego pan jest teraz szczęśliwy.
No myślę! Psiokrrref, bogatemu to nawet byk się ocieli.
Sądząc po wyglądzie na fotkach to nie ma prawa zadziałać, ma jeno wartość sentymentalną (łokropnie musiał mieć rozbudzony ów sentyment nowy pan właściciel lefoszki, nie wiem tylko, czy do oręża, czy do postimpresjonizmu). Choć możliwe, że w naszym umęczonym Kraju policje jawne kazałyby toto jeszcze przykładnie zdekować, znaczy się porozwiercać i poprzycinać co się da, coby obywatel nie miał się czym zamachnąć na ustrój.
Ja, gdybym był na kupnie spluwy, to bym se sprawił. - czeską Alfę 357 Mag za 1700 złotych; - ruskiego, a jeszcze lepiej radomskiego kałacha ze składaną kolbą, za 2,5 tys.; - serbską Zastawę ‘999 albo słoweńskiego Arexa za 3 tysiące; - włoskiego winchestera ’73 Ubertiego, koniecznie z oktagonalną lufą, za 4600 PLN* (*wszystkie ceny za nówki, nieśmigane) Tyla, i byłbym szczęśliwym człowiekiem, sentymentalnie zaspokojonym.
Jakiś miłośnik domowej zbrojeniówki połczał mnię, że należy wyłącznie kupywać repliki czarnoprochowych leworwerów z filmów o Zdziczałem Zachodzie, gdyż nie podlegają one w PRL rozwierceniu ani rejestracji, a śmigajo jaktalala.
Otószto. Co mię od blekpałderów odstręczało, to właśnie to, że z nimi tyle pitolenia się, mnie cierpliwości brak. Ale jak ktoś to lubi, to czemu nie, samo strzelanie to zabawa przednia. Nie tylko z rewolwerów.
Owóż raz mi pozwolił skorzystać ze swego cudeńka właściciel dubeltowego sztucera kalibru 0,58 cala. Na szczęście po strzelaniu sam zajął się pucowaniem. - To chybaś dobre na słonia! – zawołałem z podziwem, na widok grubaśnych kul upychanych w wielce pojemnych lufach. - Nie, na słonia był kaliber 0,72 – uprzejmie poprawił mnie właściciel.
Łokej, słoń może nie, ale taki dzik lebo inny leleń pewnie by się taką pigułą udławił na amen. Wystrzał to była poezja. Odrzut i podrzut odgięły mię w tył, mimo żem nie ułomek. Błysk ognia przed lufami i chmura dymu. A nade wszystko huk strzału - głęboki, basowy grzmot, jakże inny od tych suchych trzasków z nowoczesnych pierdzidutek.
Z dziedziny "Mamo, chwalą nas" W liceum tośmy strzelali z wiatrówki. Śmiszna broń, takie pykanie. No i patrzcie. Okazało się, że mam nerw do celowania. Po jakimś czasie wygrywałam bez pudła wszytkie zawody szkolne, powiatowe i wyżej. A byłam pierwszą ofiarą noszenia okularów. Ech, czasem sobie marzę, by postrzelać. Zadek, w który bym wycelowała, już sam by się znalazł. Śrutem w grube poślady np. Fransa T. z UE, albo jemu podobnych. Szkody wielkiej taki śrut grzęznący w tłuszczu nie zrobi, ale na dupsku niemiło siadać długo, długo.
Sześć historyjek, trochę nierównych, choć wszystkie dały się obejrzeć. Po dwóch brzuch mię bolał ze śmiechu. A po jednej miałem złe sny.
Trochę przykra ta historia z beznogim, ale uśmiałem się setnie!
To genialny film robiony z miłości do starych książek dla szerokiej ludożerki. Kluczem jest ta stara książka. Ja mam sennik egipsko-chaldejski z 1886 roku gdzie znajduje się spis najpopularniejszej literatury z tamtego okresu. królują rozboje, morderstwa, sensacja, horror, dziwactwa i w ogólę. Zwłaszcza ta historia dziewczyny która niepotrzebnie się zabiła jest bardzo charakterystyczna.
Łooo! Wdzięcznam kulegom za filmowo polecankie, bo "Ballady" nie widziałam. Zara zaparzę sobie hierbatkę i obglądnę, a kumedie preferuję ponad wszystko :-)
Komentarz
Trochu jakby koresponduje mi z bąmotem Dżona Ł:
"Odwaga to śmiertelny strach i pójście mimo wszystko dalej."
Łandolar po wojnie secesyjnej to była tak z grubsza kowbojska dniówka, albo nieco ponad dwie dniówki szeregowca w armii (plus wikt i opierunek). Choć celebryci mieli lepiej, jak to oni. Taki "Dziki Bill" Hickock za marszalowanie w Abilene brał półtorej stówki miesięcznie.
Siła nabywcza była zmienna, zależała od czasu (np. pierwsza dekada po Appomatox charakteryzowała się drożyzną artykułów żywnościowych, za to broń z demobilu była tania) oraz miejsca (na Dzikim Zachodzie generalnie żyło się drożej, z uwagi na problemy z dystrybucją towarów).
Kolt pismejker kosztował u producenta $ 17,50, z pasem i kaburą dwie dychy. Można se go było zamówić wysyłkowo, ale na Zachodzie, niestety, człek najczęściej wchodził do sklepiku i bulił z odpowiednio wysoką marżą.
Mówiło się, że najlepsze biznesy porobili tam nie traperzy ani nawet nie poszukiwacze złota, ino handlowi pośrednicy. Bo np. kiedy w Teksasie cena wołu sięgała 7 koma 20 baksów, to w Montanie płacono zań 20 koma 20. Stąd właśnie te przepędy stad bydła, znane nam z westernów.
Ludziska gadajo, że kiejby na cedea w wyszukiwarkie wpisać słowo: Dedwod (tak właśnie pisane), to wtenczas można uzyskać zgoła interesujący efekt.
Podobnież i apropo, jeśli wstukać tam kwestię: John Wayne - to wyskoczą także m.in. pierwsze filmiki Diuka, dziś już prawie zapomniane, jako to: Ujarzmij go kowboju, Niewinny człowiek, Błękitna stal, Szczęśliwy Teksańczyk czy Rajski Kanion. Ma się rozumieć to wyłącznie dla fanów gatunku oraz Dżona Ł., jako że postacie, akcja i cała reszta nie grzeszą tam nadmiernym skomplikowaniem. ;o)
Ale tyż owe obrazy pozwalają pojąć, czemu taki "Dyliżans" był tak ogromnym przełomem, oraz że owo arcydzieło nie wzięło się znikąd, wcześniej były próby, błędy i rozpoznanie bojem.
To by mogło być też w wątku francuskim, ale… nie uprzedzajmy wypadków.
Dziś w Paryżu ma być licytowany francuski rewolwer systemu Lefaucheux (znany u nas drzewiej jako lefoszka vel lefoszówka), z którego zastrzelił się Van Gogh, podobno bez niczyjej pomocy.
Rzeczony egzemplarz ryśnięty jest zębem czasu, o:
A czemu to w wątku o Dzikim Zachodzie? A bo, zanim na kontynencie północnoamerykańskim zdobyły należną im pozycję różne colty i remingtony, lefoszki były importowane tysiącami ze starej Europy. W trakcie Wojny o Niepodległość Południa były używane po obu stronach frontu. Do Meksyku też trafiły, w kaburach oficerów francuskich bojujących za Cesarstwo Meksykańskie przeciw masonowi Juarezowi.
Tu jeszcze obowiązkowe polonicum; nasi powstańcy styczniowi również nie pogardzali wynalazkiem pana Kazimierza (Casimira) Lefaucheux, co widzimy na rzeczonej rycinie:
Imć Casimir Lefaucheux, by mu już całkiem sprawiedliwość oddać, przeszedł do historii nie tylko jako spec od bębenkowców, ale również jako twórca udanego naboju zespolonego, do której zaraz opracował pierwszą (chyba?) w dziejach łamaną odtylcową dubeltówkę.
Zaś wracając do rewolweru, przypomnijmy, że bębenkowa lefoszka, poza samoukatrupieniem twórcy Słoneczników, zdobyła sobie także renomę najsłynniejszej spluwy w historii francuskiej literatury. Nią bowiem posłużył się pan Paweł Verlaine, geniusz nadsekwańskiej poezji, by rozstrzygnąć swoje miłosne (tfu!) nieporozumienie z innym geniuszem w służbie Erato y Euterpe, mianowicie samym Janem Mikołajem Arturem Rimbaud.
Verlaine po dwakroć dał ognia, ale - jak na prawdziwego poetę przystało - na strzelaniu nie znał się nic a nic, a przy tym był pijany w sztok (co wtenczas nie było u niego zjawiskiem niecodziennym). Skutkiem powyższych uwarunkowań zdołał jedynie dziabnąć swego (tfu!) partnera w nadgarstek. Potem wylądował za to na 2 lata w ciupie, co miało nań wpływ dosłownie zbawienny (w celi bowiem nawrócił się na katolicyzm).
Samo narzędzie rozwiązywania problemów egzystencjalnych francuskich poetów zostało odnalezione i nie tak dawno wylicytowane, poszło za jedyne 435 tysięcy eurosów. Więc jakby ktoś miał parę drobnych na zbyciu, to dziś jest okazja do równie okazałego zakupu.
Na razie w Europie wróciły noże.
Pistolety niedługo może
Model kalibru 7 mm, który posłużył panom G. i V. - tak, miał. Bo spotkałem się z opisem lefoszki na maleńkie patrony 4 mm, ta miała być bezgwintowa.
Natomiast dubeltówki pana Casimira siłą rzeczy były gładkolufowe, jak na śrutówki przystało.
Nu, Boziewicz uznawał gwinty za dyskwalifikujące (art. 378), ale też wyraźnie upierał się przy PISTOLETACH. Natomiast rewolwerami pojedynkowano się w innem kręgu kulturowem, na co trza wziąć poprawkę, chybaś.
...A znowóż gdzie indziej dozwolone były mieszanki - broń białą + strzelcza - co purystę Boziewicza pewnie przyprawiłoby o atak pikawy. Jak taki Dawid pierdyknął z procy Goliatowi w czółko, gdy ten szedł na niego z mieczem, to nikt nie miał do niego pretensji. Przynajmniej nikt ze swoich.
Aaa, to rozchodzi się o tamtych dwóch cyklistów? Bom myślał, że Szanowny Ignac rozgląda się za sprzętem do postępowań honorowych.
Nie no, jasne, tamto to nie był pojedynek, ino... ehm... przemoc w związku partnerskim (bueee...).
Wężykiem!
A tu dosłownie w pierwszych sekundach aukcji pan młotkowy woła:
- Słyszę, że 40 tysięcy... A nie, pardą, 50 tysiąców, w porząsiu.
Potem poleciało jak z górki, aż do momentu, aż jeden dżentelmen z komórą przy uchu zawrzasnął gromko:
- 130 tałzenów!
Cisza zaległa, oferenci łypnęli w lewo i w prawo, a potem pospuszczali łepetyny.
- Ktosik da więcy? - wychrypiał pan młotkowy, ocierając pot perlisty z facjaty, bo widać nerw go straszny roztelepał.
Wspomniana cisza markotna, no, jakieś tam westchnienia smętne, były mu odpowiedzią.
- Sprzedany!
Ten gostek z komórą, co to rozgromił konkurentów, wyznał skromnie, że jest ino papugą klienta swego, którego tożsamości nie zdradzi. Ale tyle wolno mu pedzieć, że jego pan jest teraz szczęśliwy.
No myślę! Psiokrrref, bogatemu to nawet byk się ocieli.
Sądząc po wyglądzie na fotkach to nie ma prawa zadziałać, ma jeno wartość sentymentalną (łokropnie musiał mieć rozbudzony ów sentyment nowy pan właściciel lefoszki, nie wiem tylko, czy do oręża, czy do postimpresjonizmu).
Choć możliwe, że w naszym umęczonym Kraju policje jawne kazałyby toto jeszcze przykładnie zdekować, znaczy się porozwiercać i poprzycinać co się da, coby obywatel nie miał się czym zamachnąć na ustrój.
Ja, gdybym był na kupnie spluwy, to bym se sprawił.
- czeską Alfę 357 Mag za 1700 złotych;
- ruskiego, a jeszcze lepiej radomskiego kałacha ze składaną kolbą, za 2,5 tys.;
- serbską Zastawę ‘999 albo słoweńskiego Arexa za 3 tysiące;
- włoskiego winchestera ’73 Ubertiego, koniecznie z oktagonalną lufą, za 4600 PLN*
(*wszystkie ceny za nówki, nieśmigane)
Tyla, i byłbym szczęśliwym człowiekiem, sentymentalnie zaspokojonym.
Dużo radosci
I
Dużo czyszczenia
Otószto. Co mię od blekpałderów odstręczało, to właśnie to, że z nimi tyle pitolenia się, mnie cierpliwości brak. Ale jak ktoś to lubi, to czemu nie, samo strzelanie to zabawa przednia. Nie tylko z rewolwerów.
Owóż raz mi pozwolił skorzystać ze swego cudeńka właściciel dubeltowego sztucera kalibru 0,58 cala. Na szczęście po strzelaniu sam zajął się pucowaniem.
- To chybaś dobre na słonia! – zawołałem z podziwem, na widok grubaśnych kul upychanych w wielce pojemnych lufach.
- Nie, na słonia był kaliber 0,72 – uprzejmie poprawił mnie właściciel.
Łokej, słoń może nie, ale taki dzik lebo inny leleń pewnie by się taką pigułą udławił na amen. Wystrzał to była poezja. Odrzut i podrzut odgięły mię w tył, mimo żem nie ułomek. Błysk ognia przed lufami i chmura dymu. A nade wszystko huk strzału - głęboki, basowy grzmot, jakże inny od tych suchych trzasków z nowoczesnych pierdzidutek.
W liceum tośmy strzelali z wiatrówki. Śmiszna broń, takie pykanie. No i patrzcie. Okazało się, że mam nerw do celowania. Po jakimś czasie wygrywałam bez pudła wszytkie zawody szkolne, powiatowe i wyżej. A byłam pierwszą ofiarą noszenia okularów. Ech, czasem sobie marzę, by postrzelać. Zadek, w który bym wycelowała, już sam by się znalazł. Śrutem w grube poślady np. Fransa T. z UE, albo jemu podobnych. Szkody wielkiej taki śrut grzęznący w tłuszczu nie zrobi, ale na dupsku niemiło siadać długo, długo.
Ja mam sennik egipsko-chaldejski z 1886 roku gdzie znajduje się spis najpopularniejszej literatury z tamtego okresu.
królują rozboje, morderstwa, sensacja, horror, dziwactwa i w ogólę.
Zwłaszcza ta historia dziewczyny która niepotrzebnie się zabiła jest bardzo charakterystyczna.