Skip to content

Opowieści z dalekich prerii

123578

Komentarz

  • Świetny nauczyciel! Jugo! Każdy dostał solo: klawisz, bembenki, obie gitarki.
    Gitarzysta z fenderem jest w wieku, w którym nie wolno się uśmiechać (-:
  • trep napisal(a):
    Świetny nauczyciel! Jugo! Każdy dostał solo: klawisz, bembenki, obie gitarki.
    Gitarzysta z fenderem jest w wieku, w którym nie wolno się uśmiechać (-:
    nie mówiąc o perkusiście trzymającym fason a la Kraftwerk
  • !!!!!!
  • edytowano July 2019
    Turoń napisal(a):
    Świetna seria wydawnictwa Czarne:Biali i Komancze, czyli rzecz o okrucieństwie dwóch światów, mój debeściak:


    image
    Knigi grubaśne, ale czyta się wartko. Co mnie ujęło, to w miarę bezstronne podejście autorów, którzy wyraźnie lubią swoich bohaterów, ale ich ciemnych sprawek nie zamiatają pod dywan. Dlatego jeśli ktoś spodziewa się jednowymiarowej opowiastki, np. o cywilizacyjnej misji białego człowieka niosącego kaganek oświecena wśród dzikie ludy, albo o bohaterskim oporze szlachetnych czerwonoskórych wojowników przeciw agresji zbrodniczych białasów - ten może być mocno zawiedziony.
    Knigi nie czytałem, bo kto by miał na to czas, ale odsłuchałem wywiad z ałtorem: https://www.artofmanliness.com/articles/sc-gwynne-interview-comanches/

    Jako że któż by miał czas na odsłuchanie wywiadu z ałtorem, to trochę streszczę.

    Ovaj, Komancze byli jakimś tam sobie plemieniem w Wyoming, ani lepszym ani gorszym od innych. Ale w pewnym momencie tayszom hiszpańskim rozbiegły się po prerii konie i już jeich nie wyłapali. A Komancze - wyłapali, co gorsza nauczyli się na nich jeździć, być może nawet lepiej niż Polacy (!). A jak nauczyli się jeździć, to poszli z tego Wyoming szlakiem bizona, na południowe Wielkie Równiny, ot, wschodni Nowy Meksyk, zachodni Teksas. Po drodze zmasakrowali wszystko co się zbyt wolno ruszało, stworzyli kulturę wojowników, mniej więcej jak Sparta, i stworzyli lokalne moczarstwo, tak ze dwa razy większe niż PRL, na którym nikt nie był w stanie im podskoczyć.

    Nie podskoczyli taysze Hiszpanie, którzy na Komanczach zakończyli swoją karierę w Hameryce Północnej. Od Luizjany parli na nich Fhąsuzi, ale okazało się, że tylko francą mogli przemóc Komancza; manu militare nie było jak, także i Fhąsuzi zamkli ten temat. Tak ze 200 lat nikt im nie był w stanie podskoczyć.

    Nawet podskoki zbrodniczych Amerykanów były słabe, bo okazywało się, że broń palna nie daje specjalnej przewagi nad łukiem. A to dlatego, że byle Komancz strzelał z łuku szybko a celnie jak Thorgal, zaś broń palna była jednostrzałowa i w szale bitwy nie było czasu przeładowywać.

    Dani Komancze to byli heneralnie fajni goście. Jak już wszyscy obejrzeli sześć ballad o Busterze Scroogsie, to już wiedzą, że wpaść w ręce Indian to zuchwałe rzemiosło - schwytanego przerabiają na nieboszczyka, ale nieśpiesznie i z twórczymi udziwnieniami. Dzieciątka zabijają, kobiety też zabijają, chyba że ładne, młode i chętne na niewolnice. Młodzież wcielają na członków swojego plemienia. O wiele rozumiem, cała ekumena Wielkich Równin znała i podzielała dany bon-ton i savoir vivre. Komancze byli po prostu lepsi w konkurencjach jazda konna i szybkie a celne strzelanie z łuku.

    W międzyczasie pan Samłel Colt wynalazł pięciostrzałowego colta, co zostało skwitowane tak donośnym ziewankiem, że kolo zbankrutował. Jednakowoż, jakimś przypadkiem skrzynkę jego wyrobów nabyła flota państwa Teksas. Kolejnym przypadkiem część tej skrzynki trafiła na granicę pomiędzy Teksasem a Wielką Komańczą. Tamże miejscowi Rangersi - zbóje, okrutnicy, zwalczający Komanczów i kradnący im Matkę Ziemię przypadeczkiem weszli w jej posiadanie, tej skrzynki - i natentychmiast stwierdzili, że od tego dnia mają przewagę w sile ognia nad Komanczami (do tej pory przewagę zdobywali tylko dzięki desperadosowaniu i niewiarygodnej pogardzie śmierci, jak również strzałom starali się w miarę możności kłaniać).

    Potem poszło już z górki. Pan Colt dodał szósty strzał i został najbogatszym człowieniem w Usiech. Kompleks militarno-przemysłowy po zamknięciu tematu wojny secesyjnej uznał, że nie będą mu jakieś dzikusy szurać, więc cały fokus skierował na pacyfikację Wielkiej Komańczy. Zbrodniczy kolonizatorzy zbrodniczo wymordowali bizony, które dla Indiańców były całością utrzymania: a to pożywienie, odzież, materiały budowlane i broń pozyskiwali z danych żywiątek. Wibycie bizona było katastrofą ekologiczną dla Komancza-łowcy-wojownika, więc poddali partię, zwłaszcza że szybkostrzelność broni palnej rosła.

    Super histoeria.
  • Jakoś trudno mi podziwiać narody czy plemiona, których sukcesy wynikają ze szczególnego okrucieństwa i jakiejś, chwilowej i dość przypadkowej, przewagi militarnej. Ci Komańcze to rozumiem tacy późni amerykańscy Mongołowie tyle że krócej i na mniejsza skalę. Trudno potępiać człeka cywilizowanego ze takich pacyfikuje i daje wybór pomiędzy śmiercią wojownika, a bezwarunkową kapitulacją.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    W międzyczasie pan Samłel Colt wynalazł pięciostrzałowego colta, co zostało skwitowane tak donośnym ziewankiem, że kolo zbankrutował.
    Święte słowa. Tak apropo, Mr. Colt już w dziecięctwie wykazywał się pirotechnicznie, raz o mało nie sfajczył domu. Potem komi-woja-żerował, jako „Dr. S. Coult”, próbował sprzedawać gaz rozweselający i nie tylko.

    Raz w jednej mieścinie wielkie afisze zapraszały nad lokalny staw, nad którym „Dr S. Coult, sławny wynalazca i konstruktor” miał przeprowadzić pokaz działania miny morskiej własnego pomysłu.
    Widowisko rzeczywiście miało okazały przebieg. Na brzegu stawu zgromadził się nieprzebrany tłum odświętnie odzianych obywateli, chętnych do zobaczenia łonego dziwa. Wtenczas „Dr Coult” zdalnie odpalił minę. Pieprznęło zdrowo, a w powietrze wzniósł się gigantyczny słup wody, szlamu i co tam jeszcze w tym stawie było. Rzeczony słup leciał ku niebu, wznosił się, wznosił... aż się zatrzymał. A potem runął w dół, prosto na tę wyfraczoną publikę. No cóż, grawitacja.
    Korespondent lokalnej gazet barwnie opisywał, jak tłum umazanych błotem, rozwścieczonych widzów ścigał zajadle młodego wynalazcę, chcąc go „utopić jak kota”. Na szczęście „Dr S. Coult” był rączy w nogach.

    Z lewolwerami to też nie od razu był sukces, jako się rzekło, mimo niewątpliwego przebłysku geniuszu. Rewolwer przechodził wtedy choroby wieku dziecięcego, a prócz tego publika gustowała w pistolecikach; a jak ktoś miał jeszcze dubeltowy, to wszyscy cmokali:
    - Paczpan, DWA strzały za jednym ładowaniem, no nie może być!
    A jeśli kto zainwestował w trójlufkę, to już miał całkiem szacun na dzielni, tak jakby dziś kupił se co najmniej sig sauera z taktycznym oporządzeniem. Wiekopomny wynalazek Samuela długo miał rangę tylko ciekawostki:
    - A wieszpan, chodził tu jakiś chłystek, panie, jak mu tam było? Coult? Colt? Jednym wciskał kit, że jest doktorem, innym, że pułkownikiem, tiaaa… I próbował nam, frajer, opchnąć takiego dziwoląga, niby na pięć patronów, gadał, że myśli jeszcze o szóstym. No ciekawe, nie powiem, nuale ten ruchomy bęben? Paaanie, to się nie przyjmie! To ma być broń dla dżentelmena? A idźpan! I na cholerę komu pięć czy sześć strzałów? Gdzie my żyjemy, na Dzikim Zachodzie?

    I faktycznie, dopiero Dziki Zachód to docenił. Zwłaszcza po tym, jak raz 15 randżersów wpadło na watahę 70 czy też 80 Komanczów. Dawniej przy takiej dysproporcji sił szybko byłoby po ptokach, ale tą razą każden jeden białas miał po dwie sztuki wynalazku pana Samuela C. (i nie myślę tu o gazie rozweselającym!). Czerwonych przywitano ostrą kanonadą, w ciągu kilkudziesięciu sekund padło 30 - 35 zabitych. Reszta, zszokowana, salwowała się ucieczką.
    Wieść rozniosła się szeroko, prasa w całych Stanach trąbiła tylko o tym, kolejne pisamki systematycznie zawyżały liczbę ubitych Indiańców (w końcu któryś napisał, że z pogromu uszedł tylko jeden Komancz, oczywiście tylko po to, by głosić światu przewagę białych). No i każdy zapragnął kupić se taką spluwę.
  • Rafał napisal(a):
    Jakoś trudno mi podziwiać narody czy plemiona, których sukcesy wynikają ze szczególnego okrucieństwa i jakiejś, chwilowej i dość przypadkowej, przewagi militarnej. Ci Komańcze to rozumiem tacy późni amerykańscy Mongołowie tyle że krócej i na mniejsza skalę. Trudno potępiać człeka cywilizowanego ze takich pacyfikuje i daje wybór pomiędzy śmiercią wojownika, a bezwarunkową kapitulacją.
    O Indianach ciężko jest u nas gadać, bo raz, że Czarli Maj, państwo Szklarscy, Fiedler i inni literaci zbudowali uroczy mit szlachetnych, miłujących wolność wojowników, co w przerwach między odpieraniem zakusów Chciwych i Podstępnych Białasów zajmowali się głównie wygłaszanie wzniosłych tyrad o Starych Dobrych Czasach w puszczy i na prerii, niestety spieprzonych skutkiem niegodziwości białego człowieka
    Do tego jeszcze kwestie ideologiczne doszły. Pamiętam jak czytałem jakieś dzieło, chyba Coopera, wydane u nas w leciech (uwaga!) 50-ych, i w odredakcyjnym wstępniaku stało jak wół:
    - Tak jak kiedyś płonęły indiańskie wioski podpalane zbrodniczą ręcą amerykańskiej soldateski, tak i dziś płoną miasta Korei!
    W Ameryce też przyszła moda na odbrązawianie i dekonstrukcje mitów, plus moda na ekologizm i etno-cośtam, stąd m. in. taki sukces „Tańczącego z wilkami”.

    A jak dobrze popatrzeć, to Indianie nigdy nie stanowili monolitu. Wystarczy przypomnieć, ilu Indian walczyło po stronie białych, przeciw innym Indianom. Historiografia lewacko-postępowa ma na to wyjaśnienie proste jak cep: to byli „zdrajcy indiańskiej sprawy”.
    Dobra, ale co to była ta „indiańska sprawa”? Bo jak głębiej pogrzebać, to prawie każde plemię miało swoją sprawę, często sprzeczną ze sprawami innych plemion. Popatrzmy - jedne szczepy żyły po Bożemu, z uczciwej pracy. Zaś inne wyspecjalizowały się w grabieży sąsiadów, tworząc prawdziwe wspólnoty bandyckie, elegancko nazywane kulturą wojowników. Nic dziwnego, że jak pojawił się mocniejszy zakapior na dzielni, znaczy plemię Białasów, to lokalne zakapiory przyjęły go wrogo, jako że zakłócił panujące stosunki. A zaś ci dotąd gnębieni ujrzeli w Białasach sojusznika.
    To nie była specyfika Stanów, no bo w Meksyku o zwycięstwie Cortesa przesądziło nie tych parę koni i arkebuzów, ino wielotysięczne rzesze indiańskich wojowników, co stanęli u boku Hiszpanów przeciw znienawidzonym Mexikom-Aztekom.
    Jak Ruscy kolonizowali Kaukaz i Syberię było podobnie. Jedni witali ich jako najeźdźców, inni jako partnerów w interesach czy wręcz sojuszników w boju przeciw odwiecznemu wrogowi. Czyli mechanizm ten sam.

    Kiedyś, jeszcze na Rebelii, spieraliśmy się o bitwę pod Little Big Horn. Bom przypomniał postać takiego fajnego Irlandczyka, co bił się za Państwo Papieskie przeciw masońskiemu Risordżimento, a potem zaniosło go za Wielką Wodę, do amerykańskiej kawalerii, ze smutnym finałem pod wzmiankowaną miejscowością.
    No i jeden Kolega mi zarzucił, że gloryfikuję najeźdźców, czyli Hamerykanów, przeciw miłującym wolność i swobody obywatelskie Sjuksom. Dobra, mówię, ale przeca po stronie Kastera też się bili Indianie, zwiadowcy z plemienia Wron. I gdzie właściwie leży to całe Little Big Horn? Czy aby nie na terenie rezerwatu Wron? Czyli kto tu był najeźdźcą?

    Owóż raz wódz Sjuksów Czerwona Chmura przyjechał na imprę u pana prezydenta Granta, i jął agitować jednego oficera, w duchu patriotyczno-mistycznym:
    - Kości moich przodków spoczywają w Górach Czarnych!
    Pechuńcio, że trafił na zgorzkniałego typa, któren najwyraźniej wyrósł już z oceniania świata w kategoriach czarno-białych oraz z potrzeby moralnego uzasadniania własnych czynów.
    - Bzdura! (rzekł ów białas) - Twój lud mieszka tu najwyżej od kilku pokoleń. Przybyli tu z Minnesoty, a ty urodziłeś się w Nebrasce. Zabrałeś tę ziemię Wronom. A wiesz, dlaczego im ją zabrałeś? Bo mogłeś. A wiesz, dlaczego my ci ją zabierzemy? Bo możemy.
  • Turoń napisal(a): pod Little Big Horn.
    Ech, znów się rąbłem. Już nawet nie o to lotto, że prawilno pisze się Little Bighorn. Ale nie POD, tylko NAD. Dyć to rzeka.
  • Ojtam ojtam, nie poradzę, ale "bitwa koło wyspy Salaminy" niecodziennie mnie irytuje. Zawsze była bitwa pod Salaminą i dało się z tym żyć.
  • Chociaż przyznam, że greckie słowo "naumachia" ma w tym kontekście sporo uroku.
  • Natomiast wracając do filmu z sześciu epizodów, to niezmiernie spodobała mi się histoeria o poszukiwaczu złota i jego racjonalna metoda poszukiwania złotej żyły. No, serio, miał chłop naukową metodę i mi to zaimponowało.
  • Indianie kiedy zyskali nowe możliwości zaczęli wybijać całe stada bizonów i sami przyczynili się do katastrofy
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Ojtam ojtam, nie poradzę, ale "bitwa koło wyspy Salaminy" niecodziennie mnie irytuje. Zawsze była bitwa pod Salaminą i dało się z tym żyć.
    Nualesz Wikiśmiki podawa "bitwa pod Salaminą". Dziesz piszo "koło"?

    Pozatę zdaje mie sie isz beło tamuj na danej wyspie takosz mniasteczko Salamina. Aszkolwiek szyskie wiedzo isz maszerywa o wyspe.

  • Turoń napisal(a):
    Kiedyś, jeszcze na Rebelii, spieraliśmy się o bitwę pod Little Big Horn. Bom przypomniał postać takiego fajnego Irlandczyka, co bił się za Państwo Papieskie przeciw masońskiemu Risordżimento, a potem zaniosło go za Wielką Wodę, do amerykańskiej kawalerii, ze smutnym finałem pod wzmiankowaną miejscowością.
    No i jeden Kolega mi zarzucił, że gloryfikuję najeźdźców, czyli Hamerykanów, przeciw miłującym wolność i swobody obywatelskie Sjuksom.
    Nie pamiętam dokładnie, ale to mogłem być ja:)
    Przy czym swobody obywatelskie to trochę przesada, ale wolność to już jak najbardziej:)
    Turoń napisal(a):
    O Indianach ciężko jest u nas gadać, bo raz, że Czarli Maj, państwo Szklarscy, Fiedler i inni literaci zbudowali uroczy mit szlachetnych, miłujących wolność wojowników, co w przerwach między odpieraniem zakusów Chciwych i Podstępnych Białasów zajmowali się głównie wygłaszanie wzniosłych tyrad o Starych Dobrych Czasach w puszczy i na prerii, niestety spieprzonych skutkiem niegodziwości białego człowieka
    Trochę tak a tochę nie. Kolega przypomni sobie "Złoto Gór Czarnych" gdzie tortury i gwałty w wykonaniu Indian wcale nie były przemilczane - owszem niespecjalnie wyeksponowane, ale przemilczane na pewno nie były.
    Wojny między Indianami, porywanie kobiet, zmuszanie np do przeprawy szczepu zagrożonego przez inne plemię przez rzekę w takim miejscu że topiły się dzieci, kobiety i konie - przy ciekawskim wzroku wojowników wrogiego plemienia - też było.
    Więc Kolega tu nie tylko upraszcza ale konfabuluje co nieco - w kwestii uroczego mitu Szklarskiego.
    May to w ogóle niepoważna lektura, koleś w życiu w Ameryce nie był i nikt poważnie nie traktuje jego obrazu Indian.
    Turoń napisal(a):
    Owóż raz wódz Sjuksów Czerwona Chmura przyjechał na imprę u pana prezydenta Granta, i jął agitować jednego oficera, w duchu patriotyczno-mistycznym:
    - Kości moich przodków spoczywają w Górach Czarnych!
    Pechuńcio, że trafił na zgorzkniałego typa, któren najwyraźniej wyrósł już z oceniania świata w kategoriach czarno-białych oraz z potrzeby moralnego uzasadniania własnych czynów.
    - Bzdura! (rzekł ów białas) - Twój lud mieszka tu najwyżej od kilku pokoleń. Przybyli tu z Minnesoty, a ty urodziłeś się w Nebrasce. Zabrałeś tę ziemię Wronom. A wiesz, dlaczego im ją zabrałeś? Bo mogłeś. A wiesz, dlaczego my ci ją zabierzemy? Bo możemy.
    Tja.
    Można się czepiać że wojny między plemionami, owszem, okrutne, ale jednak były elementem stylu życia który akceptowali wszyscy. I celem raczej nie była eksterminacja nikogo - mało tego, nie zawsze celem było zabicie przeciwnika (za największą chwałę wojownika uznawano dotknięcie go gołą ręką w sytuacji kiedy żyje - czyli został maksymalnie zwyciężony, skoro pozwolił na to za życia.
    O przewadze w liczebności, uzbrojeniu itp nie wspomnę - żadne plemię nie miało takiej przewagi nad innym jak biali nad Indianami.
    Do tego jaki los spotykał Indian którzy pomagali białym? Czy nie taki sam jak tych co z nimi walczyli?

    Można się czepiać że elementem eksterminacji Indian była w mniejszym chyba stopniu walka niż np wyrżnięcie bizonów. Eksterminacja odbyła się też za pomocą chorób zakaźnych. A także alkoholu, który preparowano specjalnie dla Indian.

    Acz prawda - Indianie to nie były aniołki, jednak biali dziwnie szybko przejęli np zwyczaj skalpowania, nie wspominając o gwałtach, wyżynianiu dzieci (masakra Szejenów nad Sand Creek!) itp. Także teges.
  • Teges, teges. Jakże strasznie ci czerwonoskórzy naruszają prawa człowienia, panie pułkowniku! Arcytrafna uwaga, panie generale, nie ma rady, trzeba ich wszystkich wymordować!
  • edytowano July 2019
    Turoń napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    W międzyczasie pan Samłel Colt wynalazł pięciostrzałowego colta, co zostało skwitowane tak donośnym ziewankiem, że kolo zbankrutował.
    Święte słowa. Tak apropo, Mr. Colt już w dziecięctwie wykazywał się pirotechnicznie, raz o mało nie sfajczył domu. (...)
    O tej i pozostałych historiach wspomnianych przez Kolegę, a także innych całkiem dobrze opowiada Irytujący Historyk:


    Obecnie w Polsce można sobie te rewolwery legalnie kupić i to bez żadnych pozwoleń (co się chwali), a mimo to nie słychać o pojedynkach rewolwerowców ani masowych mordach za pomocą tychże. Co dla mnie jest koronnym argumentem za szerokim dostępem do broni.

    Lubię sobie z nich postrzelać czasem acz nie posiadam takowego - za dużo pieprzenia się z prochem, kulami, spłonkami, smarem, kaszką i smalcem. I ręce brudzi niemiłosiernie więc najlepiej strzelać w rękawiczkach jednorazowych.

    Natomiast zagadką jest dla mnie jak można było nie docenić tego wynalazku mając jednostrzałowe za alternatywę.
    Ale podobno karabiny samopowtarzalne też się początkowo nie chciały przyjąć, bo wojsko (np w USA) wolało powtarzalne. O przebojach związanych z zastąpieniem M1 Garand przez M16 to już chyba w przedszkolu wiedzą.

    Lud ma coś takiego w sobie że jest konserwatystą tam gdzie to zupełnie zbędne.


  • edytowano July 2019
    Nie tylko lud. Konserwatyzm podobnie jak progresizm czy progresywizm mają dwie twarze. Ładna twarz konserwatyzmu to przywiązanie do tradycji, obyczaju, wspólnoty i ojczyzny, znajomość historii i poszanowanie starszych i bohaterów, trzymanie się stałych zasad. Brzydka twarz konserwatyzmu to upór, opór przeciw wszelkim nowościom i zmianom, aprioryczne lekceważenie obcych osób, ich obyczaju i dorobku oraz ich zwalczanie. Obie twarze ukazują się przemiennie a czasem równocześnie. Mamy z nimi do czynienia na poziomie personalnym i społecznym. Ja mam na co dzień w firmie.
  • Jest coś w temacie faktycznie - przy czym konserwatyzm "brzydki" idzie w parze z "brzydkim" liberalizmem nader często. Przypadek? Nie sądzę.
  • TecumSeh napisal(a):
    Kolega przypomni sobie "Złoto Gór Czarnych" gdzie tortury i gwałty w wykonaniu Indian wcale nie były przemilczane - owszem niespecjalnie wyeksponowane, ale przemilczane na pewno nie były. [...] Więc Kolega tu nie tylko upraszcza ale konfabuluje co nieco - w kwestii uroczego mitu Szklarskiego..
    To jeszcze niech Kolega porówna sobie u Szklarskich, konkretnie w „Ostatniej walce Dakotów”, opisy zabijania cywilów, czerwonych i białych.
    Jeżeli mordowali biali, to autorzy nie szczędzą słów potępień, zresztą jak najsłuszniej.
    Natomiast jeśli zabijali Indianie, to opisy są oględne (czy też jak to ujął Kolega – niespecjalnie wyeksponowane). Albo wręcz przedstawione jako czyn mołojecki, za który należą się orle pióra i chwalba przy wieczornym ognisku. Przy czym jest to okraszone obszernym słowotokiem o niegodziwości, chciwości, wiarołomstwie i okrucieństwie Bladych Twarzy. W efekcie czytelnik przyjmuje opisy ewidentnych zbrodni ze zrozumieniem, a nawet z akceptacją.

    Mały przykład, żeby nie być gołosłownym: jak wyglądał u Szklarskich opis egzekucji 38 Sjuksów po masakrze w Minnesocie?
    Postronnym wyjaśnię, że Sjuksowie wyrżnęli tam coś ze 700 białych cywilów. Potem przyszło wojsko i stłumiło rewoltę. Zrazu prawie wszystkich pojmanych z bronią w ręku Indian (ponad 300 osób) skazano na śmierć w trybie doraźnym. Jednakowoż w Stanach rozpętała się burza, powszechnie protestowano, że to zbyt okrutne. Pominę fakt, że kiedy Sjuksowie rezali setkami bezbronnych białasów, to wtenczas nie było symetrycznej wrzawy humanitarystów wśród szlachetnych czerwonoskórych.
    W każdym razie prezydent Lincoln ułaskawił wszystkich jeńców-kombatantów. Na szubienicę poszło tylko 38 Sjuksów, którym udowodniono morderstwa cywilów i gwałty (co Szklarscy przyznają!). Po czym jednakowoż leci podniosły opis heroizmu traconych:
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisal(a):
    „Zachowali się mężnie w obliczu śmierci. Gdy rozbrzmiało uderzenie werbli, Santee Dakotowie zaczęli śpiewać swoją pieśń śmierci i z nią odeszli do Krainy Wielkiego Ducha.”
    Patos, emfaza, zupełnie jakby chodziło o Traugutta z Towarzyszami. Niechęć do białych katów jeszcze wzmocniona przypisem:
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisal(a):
    „Ciała straconych na szubienicy Santee Dakotów nie zaznały spokoju w masowym grobie. Jeszcze tego samego wieczora po egzekucji biali lekarze z okolicznych miast wykopali zwłoki w celu sporządzenia z nich szkieletów do nauki anatomii.”

    Fakt, mało to przyjemne, ale jednak powtórzę, że powieszono wtedy nie indiański odpowiednik Traugutta, tylko morderców i gwałcicieli.
    Oczywiście inaczej odbiera to czytelnik młody, inaczej dojrzały. Rzecz w tym, że były to powieści adresowane do młodzieży. Piszę to samokrytycznie, bo w dziecięctwie czytałem, a tam, z pasją zaczytywałem się „Złotem Gór Czarnych”, i do dziś każdemu zaświadczę, że to świetne czytadło. Natomiast zmroziło mnie kilka lat temu, jak odświeżyłem sobie lekturę, bo chciałem ją zarekomendować moim potomkom. Nawet nie jest to pretensja do Szklarskich, tylko do mnie samego.
    Bo rzeczywiście – Szklarscy wspominali o zbrodniach Indian. Ale talent ich narracji sprawił, że ja, także moi koledzy (bo wtedy wszyscy to czytali), z niepokojącą łatwością łyknęliśmy problem sjuksowych zbrodni, ba! – zaakceptowaliśmy go - bo był okraszony metką „bohaterskiej walki o wolność”.
    TecumSeh napisal(a):
    Do tego jaki los spotykał Indian którzy pomagali białym? Czy nie taki sam jak tych co z nimi walczyli?
    Polityki USA wobec Indian nie chce mi się bronić, bo niekiedy rzeczywiście była zbrodnicza, a często zwyczajnie głupia.
    Ale wspominając o indiańskich plemionach walczących po stronie Amerykanów przeciw innym Indianom, chodziło mi o racje tych plemion, nie o racje Waszyngtonu. Te chłopaki naprawdę miały swoje powody.
    Przecie barwne przydomki Sjuksów – „Podrzynacze Gardeł”, „Przypiekacze”, albo „Małe Żmije” – zostały wymyślone nie przez białych, tylko przez Indian. No niestety, ale nie każdy będzie znosił cierpliwie, że jego sąsiada naszła chętka realizować się, na skórze najbliższego otoczenia, w tak zwanej „kulturze wojowników”.
    TecumSeh napisal(a):
    Można się czepiać że wojny między plemionami, owszem, okrutne, ale jednak były elementem stylu życia który akceptowali wszyscy. I celem raczej nie była eksterminacja nikogo - mało tego, nie zawsze celem było zabicie przeciwnika (za największą chwałę wojownika uznawano dotknięcie go gołą ręką w sytuacji kiedy żyje - czyli został maksymalnie zwyciężony, skoro pozwolił na to za życia.
    Nie wiem, czy wszyscy to akceptowali. Wiedząc, ilu Indian przy pierwszej sposobności zapisało się do US Cavalry, by walczyć przeciw dotychczasowym gnębicielom, to chyba nie wszyscy.
    Ale tutaj Kolega pojechał na całego Szklarskim, i to nie tylko książkowym. Sam na własne uszy usłyszałem, przed wielu laty, z ust pana Alfreda takie właśnie stwierdzenie – że wojny indiańskie to były takie gonitwy, próby męstwa i zręczności, że wprawdzie „czasem ktoś zginął”, ale w sumie nic strasznego.
    Młody szczyl wtedy byłem, chłonąłem jak gąbka. Dziś wierzę, że pan Alfred mówił to wszystko całkowicie szczerze, zgodnie z ówczesnym stanem swojej wiedzy.
    Cóż, dzisiaj wiedzę mamy trochę inną. Wojny indiańsko-indiańskie również potrafiły być straszne. Wykopaliska w Dakocie Południowej ujawniły na przykład miejsce rzezi z XIV stulecia (ok. 1325 roku), kiedy indiańska osada – 426 osób, od niemowląt do starców, została wyrżnięta. Najmocniej przepraszam – ale białych wtedy w Ameryce nie było.
    Potem też było ciekawie, aż do XIX wieku. Dajmy na to w roku 1830 plemię Wron wycięło w pień 500 Pieganów. Zaś w roku 1873 chirurg Trzeciego Pułku Kawalerii tak opisywał miejsce rzezi 70 Paunisów dokonanej przez Sjuksów:
    Chirurg Trzeciego Pułku napisal(a):
    „Był to straszliwy widok. Martwi wojownicy z łukami wciąż trzymanymi w kurczowo zaciśniętych palcach, niemowlęta u piersi matek przeszyte strzałami, wnętrzności wyprute szatańskim nożem, oskalpowane głowy, zlane czerwoną krwią – wielka cuchnąca masa ciał, z których wiele, upstrzonych muchami, zaczynało się już rozkładać w słońcu.”
    Ktoś się jeszcze dziwi, że Paunisi tak ochoczo wspierali amerykańską kawalerię przeciw Sjuksom?
    A teraz zapytam Kolegę: ilu zainteresowanych tematem, u nas w Polsce, wie o takich sprawach? Powiedzmy sobie szczerze – wie mało kto. Może m.in. dlatego, że Szklarscy "niespecjalnie eksponowali" takie sprawy?

    Tłumaczenie zbrodni jednej ze stron „odmienną wrażliwością”, „hołdowaniem odmiennej tradycji”, „kulturą wojowników”, nieuchronnie musi prowadzić do podwójnych standardów. Potem oburzamy się, że gdzieś w Skandynawii czarnoskóry imigrant z Afryki został skazany za gwałt na dziecku na ileś tam godzin prac społecznych (no bo przecie: „Musimy zrozumieć jego odmienność kulturową…”).
    Albo gdy dochodzi do nas tłumaczenie przestępczości czarnoskórych w USA („Czy zapomnieliście już o wiekach niewolnictwa i segregacji rasowej?”).
    Bądź też, jak ktoś usprawiedliwia Czeczena-kryminalistę („A czy ty wiesz, ile wycierpiał biedny naród czeczeński?”).
    Albo gdy ktoś uzasadnia bandytyzm Cygana ("Musimy zaakceptować odmienną obyczajowość..."), kiedy równocześnie krzywda wyrządzona Cyganowi to "odwieczny polski rasizm".
    I tak moglibyśmy długo.

    Fakt, Amerykanie zniszczyli "kulturę wojowników", w której zabójstwa, napady rabunkowe, porwania i gwałty były traktowane w kategoriach sportu i rozrywki; w której gromadzono trofea w postaci fragmentów ludzkich ciał.
    Podobnie w Meksyku trwał w najlepsze krwawy kult pogańskich bóstw, aż przyszli katoliccy fanatycy religijni z Hiszpanii i popsuli dobrą zabawę, zamiast ekumenicznie podialogować.
    A zaś w Indiach Brytole, "z pychą i typowym dla białych poczuciem wyższości", brutalnie zaingerowali w lokalną obyczajowość, zakazując pod karą śmierci składania noworodków w ofierze świętym krokodylom, albo palenia żywcem wdów.

    Ergo (żeby nie przedłużać) można głosić, nikt nikomu nie broni, że wszystkie cywilizacje, kultury, religie są równoprawne. Ja zaś twierdzę, że nie są.
  • edytowano July 2019
    Turoń napisal(a):
    To jeszcze niech Kolega porówna sobie u Szklarskich, konkretnie w „Ostatniej walce Dakotów”, opisy zabijania cywilów, czerwonych i białych.
    Jeżeli mordowali biali, to autorzy nie szczędzą słów potępień, zresztą jak najsłuszniej.
    Natomiast jeśli zabijali Indianie, to opisy są oględne (czy też jak to ujął Kolega – niespecjalnie wyeksponowane).
    No, można dyskutowac.
    Kolega pamięta zastrzelenie dwóch mężczyzn i 15 letniej dziewczyny na farmie Robinsona Jonesa? Gdzie Indianie wypalili do bezbronnych białych, którzy po "zawodach strzeleckich" nie nabili broni? Dodajmy, że akurat ci konkretni biali nie zrobili czerwonym żadnej krzywdy. Co innego np kupiec Myrick, który za hasło "niech jedzą trawę" (kiedy nie dotarła renta) został zastrzelony i znaleziono go z trawą w ustach (to autentyk, Szklarski nic tu nie zmyślił).
    Generalnie Szklarski nad losem białych się nie pochyla tak jak nad losem czerwonych, ale po pierwsze nie pomija faktów a po drugie zarówno powstanie w Minnesocie (zakończone ową szubienicą dla trzydziestu ośmiu) jak i np palenie farm, morderstwa i gwałty dokoane przez Indian, były bezpośrednim następstwem odpowiednio traktowania Indian w rezerwacie oraz masakry Szejenów nad Sand Creek.
    I nie czarujmy się - biali nie przyszli Indian cywilizować i nawracać, tylko ich wybic i zapędzić do rezerwatów. A jak pisałem - Indianie owszem to aniołki nie były, ale niewiele to zmienia wg mnie.
    Turoń napisal(a):
    Albo wręcz przedstawione jako czyn mołojecki, za który należą się orle pióra i chwalba przy wieczornym ognisku
    Rabunki, gwałty itp nie były przedstawione jako czyn mołojecki ani razu. A czytałem Złoto Gór Czarnych kilka razy, ale jeśli się mylę, poproszę o stosowny przykład.
    Turoń napisal(a):
    . Przy czym jest to okraszone obszernym słowotokiem o niegodziwości, chciwości, wiarołomstwie i okrucieństwie Bladych Twarzy.
    Dodajmy - najczęściej albo wręcz zawsze, solidnie popartych źródłami, które Szklarski wnikliwie badał. I może mógłbym mu nie wierzyć, gdyby nie to, że spotkałem się z tymi zdarzeniami w innych książkach i artykułach, które opisywały autentyczne zdarzenia.
    Turoń napisal(a):
    W efekcie czytelnik przyjmuje opisy ewidentnych zbrodni ze zrozumieniem, a nawet z akceptacją.
    No nie, nie przyjmuje. Zastrzelenie Bogu ducha winnych białych w tym piętnastolatki wspomniałem, w odwecie po masakrze nad Sand Creek stało jak byk, że Indianie mordowali farmerów i gwałcili ich żony a "los hańbionych białych kobiet godny był współczucia gdyż Indian z Wielkich Równin (w przeciwieństwie do ...) nie obowiązywał zakaz współżycia z białymi kobietami" (cytat z pamięci, nie pamiętam kogo ten zakaz obowiązywał).
    Turoń napisal(a):


    Mały przykład, żeby nie być gołosłownym: jak wyglądał u Szklarskich opis egzekucji 38 Sjuksów po masakrze w Minnesocie?
    Postronnym wyjaśnię, że Sjuksowie wyrżnęli tam coś ze 700 białych cywilów. Potem przyszło wojsko i stłumiło rewoltę. Zrazu prawie wszystkich pojmanych z bronią w ręku Indian (ponad 300 osób) skazano na śmierć w trybie doraźnym. Jednakowoż w Stanach rozpętała się burza, powszechnie protestowano, że to zbyt okrutne. Pominę fakt, że kiedy Sjuksowie rezali setkami bezbronnych białasów, to wtenczas nie było symetrycznej wrzawy humanitarystów wśród szlachetnych czerwonoskórych
    Być może dlatego, że powstanie w Minnesocie poprzedził głód i nędza Indian z rezerwatu z powodu nie wypłacania należnej im renty za odstąpione przez Amerykanów ziemie.
    Bo chyba się zgodzimy, że biali nie przestrzegali żadnych traktatów zawartych z Indianami i nawet nie zamierzali tego robić już w momencie ich podpisywania?

    .
    W każdym razie prezydent Lincoln ułaskawił wszystkich jeńców-kombatantów. Na szubienicę poszło tylko 38 Sjuksów, którym udowodniono morderstwa cywilów i gwałty (co Szklarscy przyznają!).

    O właśnie. Przyznają. I tak samo jest z innymi indiańskimi zbrodniami.
    Turoń napisal(a):
    Po czym jednakowoż leci podniosły opis heroizmu traconych:
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisal(a):
    „Zachowali się mężnie w obliczu śmierci. Gdy rozbrzmiało uderzenie werbli, Santee Dakotowie zaczęli śpiewać swoją pieśń śmierci i z nią odeszli do Krainy Wielkiego Ducha.”
    Patos, emfaza, zupełnie jakby chodziło o Traugutta z Towarzyszami. Niechęć do białych katów jeszcze wzmocniona przypisem:
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisal(a):
    „Ciała straconych na szubienicy Santee Dakotów nie zaznały spokoju w masowym grobie. Jeszcze tego samego wieczora po egzekucji biali lekarze z okolicznych miast wykopali zwłoki w celu sporządzenia z nich szkieletów do nauki anatomii.”
    No ale co w tym opisie nie tak? Jakaś nieprawda tu jest?
    Mężnei zachować się w obliczu śmierci potrafi także zbrodniarz.
    Mało tego - Kolega nie wiem czy pamięta opis jednej z bitew gdzie znowu wychwalane jest męstwo białych żołnierzy a szczególnie jednego który był trębaczem (masakra Fettermana? nie pamiętam która to bitwa była)
    Innym razem (tu pamiętam - bitwa na barykadzie wozów) opisane jest jak biali żołnierze nakładali specialne sznurki na nogi aby w razie przegrania bitwy strzelić sobie karabinem w łeb, gdyż doskonale wiedzieli co ich czeka w przypadku dostania się do niewoli.
    Więc naprawdę Szklarscy (oczywiście stojąc po stronie Indian) naprawdę mogli tę historię przedstawić znacznie bardziej stronniczo, czego nie uczynili.
    Turoń napisal(a):

    Fakt, mało to przyjemne, ale jednak powtórzę, że powieszono wtedy nie indiański odpowiednik Traugutta, tylko morderców i gwałcicieli.
    Oczywiście inaczej odbiera to czytelnik młody, inaczej dojrzały. Rzecz w tym, że były to powieści adresowane do młodzieży. Piszę to samokrytycznie, bo w dziecięctwie czytałem, a tam, z pasją zaczytywałem się „Złotem Gór Czarnych”, i do dziś każdemu zaświadczę, że to świetne czytadło. Natomiast zmroziło mnie kilka lat temu, jak odświeżyłem sobie lekturę, bo chciałem ją zarekomendować moim potomkom. Nawet nie jest to pretensja do Szklarskich, tylko do mnie samego.
    Bo rzeczywiście – Szklarscy wspominali o zbrodniach Indian. Ale talent ich narracji sprawił, że ja, także moi koledzy (bo wtedy wszyscy to czytali), z niepokojącą łatwością łyknęliśmy problem sjuksowych zbrodni, ba! – zaakceptowaliśmy go - bo był okraszony metką „bohaterskiej walki o wolność”.
    No ale to była walka o wolność.
    A co do zwyczajów Indian (okrutnych owszem wg naszych standardów) - jeszcze raz: biali tam nie przyszli ich nawracać. Mało tego - sami ochoczo przejmowali ich zwyczaje.
    I owszem, nie Traugutta powieszono, ale nie zmienia to faktu, że wykopanie zwłok nastąpiło dlatego, że po prostu biali uważali Indian za podludzi.
    Nota bene - co Szklarscy przyznają! - Indianie też się uważali za lepszych od białych. Tyle że Indianie to poganie a biali to "chrześcijanie" acz im więcej wiem o protestantach tym większy daję cudzysłów (ale to inny temat).
    Turoń napisal(a):
    Polityki USA wobec Indian nie chce mi się bronić, bo niekiedy rzeczywiście była zbrodnicza, a często zwyczajnie głupia.
    Ale wspominając o indiańskich plemionach walczących po stronie Amerykanów przeciw innym Indianom, chodziło mi o racje tych plemion, nie o racje Waszyngtonu. Te chłopaki naprawdę miały swoje powody.
    Przecie barwne przydomki Sjuksów – „Podrzynacze Gardeł”, „Przypiekacze”, albo „Małe Żmije” – zostały wymyślone nie przez białych, tylko przez Indian. No niestety, ale nie każdy będzie znosił cierpliwie, że jego sąsiada naszła chętka realizować się, na skórze najbliższego otoczenia, w tak zwanej „kulturze wojowników”..
    A z tym się zgadzam. Tylko nieszczęście Indian polega na tym samym mniej więcej co nieszczęście Polaków przybywających razem z Armią Czerwoną - niby pomogli uwolnić nas od hitlerowskiej zarazy a przynieśli czerwoną, kto wie czy nie gorszą.
    Turoń napisal(a):
    Nie wiem, czy wszyscy to akceptowali. Wiedząc, ilu Indian przy pierwszej sposobności zapisało się do US Cavalry, by walczyć przeciw dotychczasowym gnębicielom, to chyba nie wszyscy.
    No, zapisali się jak sam Kolega słusznie zauważył aby walczyć przeciw gnębicielom, co nie oznacza że sami by tymi gnębicielami nie zostali gdyby tylko mogli. Więc być może nie akceptowali tych zwyczajów wtedy kiedy przegrywali.

    Turoń napisal(a):

    Ale tutaj Kolega pojechał na całego Szklarskim, i to nie tylko książkowym. Sam na własne uszy usłyszałem, przed wielu laty, z ust pana Alfreda takie właśnie stwierdzenie – że wojny indiańskie to były takie gonitwy, próby męstwa i zręczności, że wprawdzie „czasem ktoś zginął”, ale w sumie nic strasznego.
    Młody szczyl wtedy byłem, chłonąłem jak gąbka. Dziś wierzę, że pan Alfred mówił to wszystko całkowicie szczerze, zgodnie z ówczesnym stanem swojej wiedzy.
    Cóż, dzisiaj wiedzę mamy trochę inną. Wojny indiańsko-indiańskie również potrafiły być straszne. Wykopaliska w Dakocie Południowej ujawniły na przykład miejsce rzezi z XIV stulecia (ok. 1325 roku), kiedy indiańska osada – 426 osób, od niemowląt do starców, została wyrżnięta. Najmocniej przepraszam – ale białych wtedy w Ameryce nie było.
    Potem też było ciekawie, aż do XIX wieku. Dajmy na to w roku 1830 plemię Wron wycięło w pień 500 Pieganów. Zaś w roku 1873 chirurg Trzeciego Pułku Kawalerii tak opisywał miejsce rzezi 70 Paunisów dokonanej przez Sjuksów:
    Chirurg Trzeciego Pułku napisal(a):
    „Był to straszliwy widok. Martwi wojownicy z łukami wciąż trzymanymi w kurczowo zaciśniętych palcach, niemowlęta u piersi matek przeszyte strzałami, wnętrzności wyprute szatańskim nożem, oskalpowane głowy, zlane czerwoną krwią – wielka cuchnąca masa ciał, z których wiele, upstrzonych muchami, zaczynało się już rozkładać w słońcu.”
    No ok, ale ja nie twierdziłem że indiańskie wojny to tylko pokazy zręczności (ale to FAKT, że większą chwałą było dotknięcie żywego przeciwnika niż jego zabicie). W sumie się dziwię że sam Szklarski tak mówił bo z jego Złota Gór Czarnych wynikało trochę co innego (nie tylko z trzeciej - polecam uwadze ucieczkę Wahpekute przed Paunisami i wspominaną przeprawę przez rzekę, gdzie stoi jak byk że obawiali się rzezi kobiet i dzieci).

    Co do opisu "wyprutych wnętrzności szatańskim nożem" to pachnie to propagandą na użytek opinii publicznej (co nie znaczy że rzezi nie było). Natomiast jeszcze raz - to byli poganie. A biali nie przyszli ich nawracać niestety - i mało tego, robili podobne rzeczy jako "chrześcijanie".

    Turoń napisal(a):
    Ktoś się jeszcze dziwi, że Paunisi tak ochoczo wspierali amerykańską kawalerię przeciw Sjuksom?
    A teraz zapytam Kolegę: ilu zainteresowanych tematem, u nas w Polsce, wie o takich sprawach? Powiedzmy sobie szczerze – wie mało kto. Może m.in. dlatego, że Szklarscy "niespecjalnie eksponowali" takie sprawy?

    Tłumaczenie zbrodni jednej ze stron „odmienną wrażliwością”, „hołdowaniem odmiennej tradycji”, „kulturą wojowników”, nieuchronnie musi prowadzić do podwójnych standardów. Potem oburzamy się, że gdzieś w Skandynawii czarnoskóry imigrant z Afryki został skazany za gwałt na dziecku na ileś tam godzin prac społecznych (no bo przecie: „Musimy zrozumieć jego odmienność kulturową…”)..
    No, teraz Kolega pojechał po bandzie. O ile do pewnego stopnia o "kulturze wojowników" obecnej w kategoriach mitu się zgodzę (ale to raczej zasługa Karola Maya, a nie Szklarskich), o tyle wnioski o wynikających z tego podwójnych standardach uważam za nieuprawnione.
    Po prostu pewni ludzie (wyznawcy mitu o kulturze wojowników) nie tyle są zainteresowani tematem co po prostu o Indianach wiedzą tyle co przeczytali u Karola Maya.
    Turoń napisal(a):

    Albo gdy dochodzi do nas tłumaczenie przestępczości czarnoskórych w USA („Czy zapomnieliście już o wiekach niewolnictwa i segregacji rasowej?”).
    Takie hasła głosi lewactwo, a lewactwo, przynajmniej polskie, Indian ma w dupie z jakiegoś powodu (może niechęci do zdobywania wiedzy, albo lenistwa, bo skoro "dyskryminacja czarnych" jest pod ręką, to po cholerę sięgać dalej.
    Turoń napisal(a):
    br>
    Fakt, Amerykanie zniszczyli "kulturę wojowników", w której zabójstwa, napady rabunkowe, porwania i gwałty były traktowane w kategoriach sportu i rozrywki; w której gromadzono trofea w postaci fragmentów ludzkich ciał.
    Podobnie w Meksyku trwał w najlepsze krwawy kult pogańskich bóstw, aż przyszli katoliccy fanatycy religijni z Hiszpanii i popsuli dobrą zabawę, zamiast ekumenicznie podialogować.
    A zaś w Indiach Brytole, "z pychą i typowym dla białych poczuciem wyższości", brutalnie zaingerowali w lokalną obyczajowość, zakazując pod karą śmierci składania noworodków w ofierze świętym krokodylom, albo palenia żywcem wdów.

    Ergo (żeby nie przedłużać) można głosić, nikt nikomu nie broni, że wszystkie cywilizacje, kultury, religie są równoprawne. Ja zaś twierdzę, że nie są.
    Ja też. I wszystko byłoby w porządku gdyby Amerykanie przyszli, wzięli za mordę i zakazali nieludzkich praktyk.
    Ale Amerykanie przyszli, wymordowali, wytruli, pozarażali, oszukiwali i pozdobywali trofea wedle inidiańskich wzorców.
    Słaby to grunt pod nawrócenie że tak powiem.
  • Ja myślę, że „kultura wojowników” cieszy się wirtualną popularnością, bo będąc lemingiem fajnie jest się wzruszyć myślą o oskalpowaniu szefa i zgwałceniu koleżanek z księgowości.
  • edytowano July 2019
    Natomiast czytam, że słowo „Komancze” odznacza wróg/obcy, a oni sami nazywali się Numunu.

    Czy ktoś wie, co znaczy Numunu?

    Czytam, że Czejeni to nazwa nadana przez Dakotów i znaczy tyle co Niemcy. Dakoci zaś sami siebie i swoich kolegów nazywali Słowianami. A sami Czejeni nazywali siebie ludźmi.

    Czytam z kolei, że Siuksowie to nazwa nadana Dakotom przez Algonkinów i oznacza małe żmije. Sami siebie Dakotowie nazywają przyjaciółmi. To miłe.
  • edytowano July 2019
    Człowiek jest człowiek
    Na każdym koncinencie to samo
  • TecumSeh napisal(a):
    Dodajmy, że akurat ci konkretni biali nie zrobili czerwonym żadnej krzywdy. Co innego np kupiec Myrick, który za hasło "niech jedzą trawę" (kiedy nie dotarła renta) został zastrzelony i znaleziono go z trawą w ustach (to autentyk, Szklarski nic tu nie zmyślił).
    Prawda, Szklarski tego nie wymyślił. Podobnie jak nie wymyślił rzekomej wypowiedzi kapitana Fettermana, że jakby mu dali 80 kawalerzystów, to on rozjedzie cały naród Sjuksów (z której to gadki szydziły radośnie całe pokolenia czytelników Szklarskiego – jako że w walce ze Sjuksami Fetterman poniósł klęskę i zginął właśnie na czele 80-osobowego oddziału).
    Podobnie dzisiejsi publicyści (bo historycy chyba już nie?) wcale nie wymyślają sobie rzekomej wypowiedzi legata papieskiego z czasów krucjaty przeciw albigensom („Zabijajcie wszystkich, Pan Bóg rozpozna swoich”), ani rzekomych słów Marii Antoniny („Jak nie mają chleba, to niech jedzą bułki”).

    A nie wymyślają dlatego – że ktoś to dawno wymyślił przed nimi. Oni tylko bezkrytycznie przepisują. Żadna z tych czterech wypowiedzi (Myricka, Fettermana, legata i Marii Antoniny) nie jest udokumentowana źródłowo.
    Myrickowi po raz pierwszy włożono w usta słowa: „Niech jedzą trawę” dopiero w roku 1919, czyli 57 lat po jego śmierci. Uczyniła to Winifred W. Barton w książce “John P. Williamson: A Brother to the Sioux”. W źródłach z epoki nie ma o tym śladu, a podobieństwo do „Niech jedzą bułki” Marii Antoniny aż rzuca się w oczy. A jednak rzekomy cytat podchwyciło wielu autorów. Tak powstają legendy.
    W przypadku Andy’ego Myricka jest to o tyle smutne, że akurat właśnie on nie traktował Indian z pogardą. Przeciwnie – żył obok nich, a za żonę wziął sobie Indiankę z plemienia Sjuksów.

    Dobrze, że Kolega wyciągnął ten przykład, bo tu widać, jak na nasze oceny wydarzeń historycznych wpływa literatura piękna, czy może szerzej kultura popularna.
    TecumSeh napisal(a):
    Rabunki, gwałty itp nie były przedstawione jako czyn mołojecki ani razu. A czytałem Złoto Gór Czarnych kilka razy, ale jeśli się mylę, poproszę o stosowny przykład.
    Proszę bardzo: scena napadu na dyliżans, a później na stację dyliżansową, przedstawione niczym zwycięska operacja wojskowa. Akcją dowodzi główny bohater, Żółty Kamień, uosobienie wzoru indiańskich cnót. Pasażerowie, obsługa dyliżansu, pracownicy stacji zostają wymordowani, miejscowy kupiec z rodziną spaleni żywcem; syn głównego bohatera zdobywa swój pierwszy skalp, mordując murzyńskiego służącego, próbującego tylko się ukryć. Zwłoki zabitych sprofanowano, zachęcając do tego indiańskie dzieci. Jak komentują to autorzy?
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisali napisal(a):
    Łup był obfity, więc i radość ogromna. […] W obozie powitały ich wybuchy radości. Wszyscy cieszyli się, że wojownicy szczęśliwie powrócili z wojennej wyprawy i zdobyli nadzwyczaj bogate łupy. […] Na cześć Żółtego Kamienia i jego wojowników urządzono w obozie wielką ucztę, na której tańczono taniec zwycięstwa. Obfite łupy sprawiły, że w obozie zapanował dostatek nie pamiętany od wielu lat.
    Oczywiście Kolega napisze, że to był odwet za Sand Creek i za inne niegodziwości białych. I nawet zgoda, ale ja tu nie o tym, tylko o odmiennych narracjach. Tym razem nie ma oburzanka, że zabito niewinnych ludzi, jest tylko chwalba dla sprawców.
    TecumSeh napisal(a):
    No ale to była walka o wolność.
    Wie Kolega, uczciwszy proporcje, to i UPA walczyła „o wolność”. Kiedy Sjuksów pozbawiono wolności, to odetchnęli nie tylko biali.
    TecumSeh napisal(a):

    Turoń napisal(a):
    Nie wiem, czy wszyscy to akceptowali. Wiedząc, ilu Indian przy pierwszej sposobności zapisało się do US Cavalry, by walczyć przeciw dotychczasowym gnębicielom, to chyba nie wszyscy.
    No, zapisali się jak sam Kolega słusznie zauważył aby walczyć przeciw gnębicielom, co nie oznacza że sami by tymi gnębicielami nie zostali gdyby tylko mogli. Więc być może nie akceptowali tych zwyczajów wtedy kiedy przegrywali.



    Paczpan, to ja tu staram się udowodnić, że oprócz Indian-zbójników byli też Indianie-ofiary, gnębieni przez tych pierwszych. A Kolega jedzie otwartym tekstem, że ci gnębieni też by byli wredni, gdyby tylko mogli. To kto tu jest przeciwko Indianom? ;o)

    TecumSeh napisal(a):
    Co do opisu "wyprutych wnętrzności szatańskim nożem" to pachnie to propagandą na użytek opinii publicznej (co nie znaczy że rzezi nie było).
    Nie wiem. Jak dla mnie, to relacja świadka wstrząśniętego tym, co zobaczył.
    TecumSeh napisal(a):
    No, teraz Kolega pojechał po bandzie. O ile do pewnego stopnia o "kulturze wojowników" obecnej w kategoriach mitu się zgodzę (ale to raczej zasługa Karola Maya, a nie Szklarskich), o tyle wnioski o wynikających z tego podwójnych standardach uważam za nieuprawnione.
    Wyżej napisałem, co rozumiem przez podwójne standardy – gdy ktoś tłumaczy przestępstwa przedstawicieli pewnych ludów (np. czerwono- i czarnoskórych, Czeczenów, Cyganów itd.) ich odmiennością kulturową.
    Może doprecyzuję: skoro na Dzikim Zachodzie biały morderca, rabuś czy koniokrad był wieszany w majestacie prawa albo i bez żadnych ceregieli - to postulat traktowania ze zrozumieniem indiańskich morderców, rabusiów i koniokradów (jako reprezentantów odmiennej obyczajowości) faktycznie mógłby być przyjmowany z oporami.
    TecumSeh napisal(a):
    Takie hasła głosi lewactwo, a lewactwo, przynajmniej polskie, Indian ma w dupie z jakiegoś powodu (może niechęci do zdobywania wiedzy, albo lenistwa, bo skoro "dyskryminacja czarnych" jest pod ręką, to po cholerę sięgać dalej.
    Nie wiem, na czym Kolega opiera tę opinię. Czytałem periodyki polskich indianistów, i oprócz zacnych autorów trafiały się tam takie kwiatki, jak np. zmarły niedawno Endriu Wala, wojujący ateista, autor sążnistych rozpraw w rodzaju (tytuł dosłowny): „Ludobójstwo podboju Ameryki. Rozmyślania nad moralną nędzą cywilizacji chrześcijańskiej”.
    Niestety, ale to, co określamy mianem lewactwa próbuje wcisnąć się wszędzie. Indianie to sztandar dla ekologistów, dla wrogów amerykańskiej soldateski, wreszcie dla wrogów chrześcijaństwa. Na antykatolickich forach jest pełno rewelacji o 20, 50, 70 czy też 100 milionach Indian (kiedyś dobiją pewnie do miliarda), ponoć zamordowanych przez zbrodniczy Kościół.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Czy ktoś wie, co znaczy Numunu?
    "Ludzie". Albo "Nasi Ludzie".
  • Frajerstwo. Wszystkie dzikusy nazywają się ludźmi. To samo znaczy Bantu, Inuit, nie mówiąc o Alemanach.
  • edytowano July 2019
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Wszystkie dzikusy nazywają się ludźmi.
    Krutko muwiency - rasis und faszys.

    Tedysz wpierdzieleć jejim wew dupe bełosz legitno.

  • edytowano July 2019
    Turoń napisal(a):
    Prawda, Szklarski tego nie wymyślił. Podobnie jak nie wymyślił rzekomej wypowiedzi kapitana Fettermana, że jakby mu dali 80 kawalerzystów, to on rozjedzie cały naród Sjuksów (z której to gadki szydziły radośnie całe pokolenia czytelników Szklarskiego – jako że w walce ze Sjuksami Fetterman poniósł klęskę i zginął właśnie na czele 80-osobowego oddziału).(...)

    Myrickowi po raz pierwszy włożono w usta słowa: „Niech jedzą trawę” dopiero w roku 1919, czyli 57 lat po jego śmierci. Uczyniła to Winifred W. Barton w książce “John P. Williamson: A Brother to the Sioux”. W źródłach z epoki nie ma o tym śladu, a podobieństwo do „Niech jedzą bułki” Marii Antoniny aż rzuca się w oczy. A jednak rzekomy cytat podchwyciło wielu autorów. Tak powstają legendy.
    W przypadku Andy’ego Myricka jest to o tyle smutne, że akurat właśnie on nie traktował Indian z pogardą. Przeciwnie – żył obok nich, a za żonę wziął sobie Indiankę z plemienia Sjuksów.
    Rozumiem że sa wątpliwości co do autentyczności słów Myricka i Fettermana bo nie ma im współczesnych źródeł, które to potwierdzają. Ale nie rozumiem skąd Kolega uważa że na pewno takie słowa nie padły.
    Ok, tak powstają legendy, tylko że nie wszystkie legendy są wymyślone. Angielska łajka do dziś powtarza te słowa Myricka, zaznaczając że są co do ich autentyczności spory (a nie że definitywnie nie padły).
    Podobnie co do Fettermana, co prawda nie w łajce, ale na wielu portalach przytacza się te słowa, natomiast nie znalałzem zaprzeczenia ich.
    Oczywiście to niczego nie dowodzi - z naciskiem na niczego. Na pewno nie dowodzi że to czysta fikcja - chyba że Kolega ma na to dowody, to ja chętnie skorzystam.
    Są natomiast pewne poszlaki.
    Otóż słowa Myricka przytacza https://www.history.nd.gov/ (oficjalny portal historyczny Dakoty Północnej). Powołuje się na słowa Indianina zeznającego w procesie (i skazanego na śmierć):
    I was never present when the white people where willfully murdered. I saw all the dead bodies at the agency. Mr. Andrew Myrick, a trader, with an Indian wife, had refused some hungry Indians credit a short time before when they asked him for some provisions. He said to them: “Go and eat grass.” Now he was lying on the ground dead, with his mouth stuffed full of grass, and the Indians were saying tauntingly: “Myrick is eating grass himself.”
    Jerome Big Eagle, or Wamditanka, (1827 - 1906) He surrendered in September 1862, was tried by the military commission and sentenced to death. Granted a reprieve, he was sent to a prison camp at Davenport, IA, and pardoned by President Lincoln in late 1864.

    Naprawdę jestem ciekaw skąd pewność, że takie słowa nie padły.
    Turoń napisal(a):
    Podobnie dzisiejsi publicyści (bo historycy chyba już nie?) wcale nie wymyślają sobie rzekomej wypowiedzi legata papieskiego z czasów krucjaty przeciw albigensom („Zabijajcie wszystkich, Pan Bóg rozpozna swoich”), ani rzekomych słów Marii Antoniny („Jak nie mają chleba, to niech jedzą bułki”).

    A nie wymyślają dlatego – że ktoś to dawno wymyślił przed nimi. Oni tylko bezkrytycznie przepisują.
    Co do słów legata papieskiego, czytałem że wymyślił to "historyk" żyjący bodajże 80 lat po tych wydarzeniach, i praktycznie każda z jego opowiastek została zdemaskowana jako fantastyka. Stąd logiczny wniosek że skoro i na tą nie ma żadnych dowodów, to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można orzec że to fikcja.

    Co do Marii Anotniny nie pamiętam szczegółów ale o tym że to fikcja spreparowana podczas rewolucji przez jej wrogów - owszem słyszałem (nadto jej życiorys przeczył wykreowanemu przez jej wrogów obrazowi, więc tam się wszystko nie zgadza). Stąd kolejny logiczny wniosek - to fikcja.

    Czy podobne zastrzeżenia dotyczą Winifred W. Barton? Co w takim razie z przytoczonym wyżej zeznaniem Wamditanki? Czy wiedziony poprawnością polityczną oficjalny portal historyczyny Dakoty Północnej wymyślił tę postać albo to zeznanie? Wamditanka kłamał? Skąd w takim razie trawa w ustach Myricka, bo jak czytam na wspomnianym portalu i nie tylko, że tak właśnie go znaleziono i tu chyba sporów nie ma? Na czym oparty jest osąd że Myrick był przyjacielem Indian (żona to ciut za mało - mam znajomą żonatą z Niemcem, acz na sympatę do Niemców to się nie przekłada)?
    Przypomnijmy że Myrick odmówił Indianom dalszego kredytowania ich zakupów (bo z braku renty nie mieli czym płacić), co owszem braku sympatii nie dowodzi, ale tym bardziej chyba nie dowodzi że ją miał?

    Pytania mnożą się jak króliki.
    Turoń napisal(a):
    Żadna z tych czterech wypowiedzi (Myricka, Fettermana, legata i Marii Antoniny) nie jest udokumentowana źródłowo.
    Dobrze, że Kolega wyciągnął ten przykład, bo tu widać, jak na nasze oceny wydarzeń historycznych wpływa literatura piękna, czy może szerzej kultura popularna.
    No jak widać jedna jest. Oczywiście podważać źródło można, poddawać w wątpliwość itp. Ale definitywnie twierdzić że na pewno tak nie było... hm. Ja bym się nie odważył.
    Turoń napisal(a):
    TecumSeh napisal(a):
    Rabunki, gwałty itp nie były przedstawione jako czyn mołojecki ani razu. A czytałem Złoto Gór Czarnych kilka razy, ale jeśli się mylę, poproszę o stosowny przykład.
    Proszę bardzo: scena napadu na dyliżans, a później na stację dyliżansową, przedstawione niczym zwycięska operacja wojskowa. Akcją dowodzi główny bohater, Żółty Kamień, uosobienie wzoru indiańskich cnót. Pasażerowie, obsługa dyliżansu, pracownicy stacji zostają wymordowani, miejscowy kupiec z rodziną spaleni żywcem; syn głównego bohatera zdobywa swój pierwszy skalp, mordując murzyńskiego służącego, próbującego tylko się ukryć. Zwłoki zabitych sprofanowano, zachęcając do tego indiańskie dzieci. Jak komentują to autorzy?
    Krystyna i Alfred Szklarscy napisali napisal(a):
    Łup był obfity, więc i radość ogromna. […] W obozie powitały ich wybuchy radości. Wszyscy cieszyli się, że wojownicy szczęśliwie powrócili z wojennej wyprawy i zdobyli nadzwyczaj bogate łupy. […] Na cześć Żółtego Kamienia i jego wojowników urządzono w obozie wielką ucztę, na której tańczono taniec zwycięstwa. Obfite łupy sprawiły, że w obozie zapanował dostatek nie pamiętany od wielu lat.
    Oczywiście Kolega napisze, że to był odwet za Sand Creek i za inne niegodziwości białych. I nawet zgoda, ale ja tu nie o tym, tylko o odmiennych narracjach. Tym razem nie ma oburzanka, że zabito niewinnych ludzi, jest tylko chwalba dla sprawców.
    My się chyba kompletnie nie rozumiemy.
    Ta historia jest fikcyjna a więc Szklarscy, gdyby chcieli wybielić Indian, mogliby ją przedstawić zupełnie inaczej. Tymczasem jak Kolega sam wiernie oddał, mamy wymordowanych niewinnych wobec Indian ludzi (a przynajmniej nic na to nie wskazuje poza faktem że są białymi), razem z Murzynem który był de facto ofiarą białych.
    Nota bene w innym momencie Szklarscy pokazują że Indianie gardzili Murzynami, którzy ze strachu pracują dla białych "jak kobiety". Mamy więc spalenie żywcem, skalpy, profanację z udziałem dzieci i nic tylko radość w obozie - i to jest dla Kolegi przedstawione wyłącznie jako czyn mołojecki?

    No, jeśli tak, to mamy zupełnie inny odbiór tego czym jest czyn mołojecki.

    Z tej książki ja się dowiedziałem że Indianie do życia ludzkiego (w tym kobiet i dzieci) nie mają żadnego szacunku i uczą się tego już od dziecka. A biali w zetknięciu z nimi są tacy sami, albo jeszcze gorsi. Bo ich elita łamie traktaty, a nawet przed podpisaniem jeszcze nie zamierza ich przestrzegać - vide ekspedycja Carringtona (bezpośrednia przyczyna wojny o Szlak Bozemana), ale z innych źródeł wiem że to nie był żaden wyjątek, i deklarowane chrześcijaństwo im w tym (oszustwach, ale i zbrodniach) zupełnie nie przeszkadza.

    I owszem, sympatii autorów po stronie Indian nie da się nie zauważyć. Tym niemniej nie posuwają się do przemilczania i manipulacji nawet tam gdzie opisują fikcyjną historię napadu na dyliżans, gdzie w zasadzie mieli pełną swobodę przedstawienia wydarzeń.
    Turoń napisal(a):
    TecumSeh napisal(a):
    No ale to była walka o wolność.
    Wie Kolega, uczciwszy proporcje, to i UPA walczyła „o wolność”.
    Aha, to Polacy najechali rdzennie ziemie ukraińskie i wyrzynali w pień tenże naród, a Wołyń był w odwecie za to?
    No zachowajmy odrobinę przyzwoitości i szacunku do ofiar UPA, i przytaczajmy ciut bardziej miarodajne przykłady.
    Turoń napisal(a):
    Kiedy Sjuksów pozbawiono wolności, to odetchnęli nie tylko biali.
    Owszem, nie tylko biali - ale ci czerwoni co odetchnęli, ulgę mieli bardzo krótko. I to nie z powodu Sjuksów.

    Turoń napisal(a):
    Paczpan, to ja tu staram się udowodnić, że oprócz Indian-zbójników byli też Indianie-ofiary, gnębieni przez tych pierwszych. A Kolega jedzie otwartym tekstem, że ci gnębieni też by byli wredni, gdyby tylko mogli. To kto tu jest przeciwko Indianom? ;o)
    Dyć to piszę że się nie rozumiemy:)
    Ja Indian wybielać nie zamierzam, nie uważam że czyni to Szklarski (bo wybielać a stać po ich stronie to dwie różne rzeczy).
    Nie uważam jednak że oto biała cywilizacja przyniosła pogańskim czerwonym kaganek oświaty i jedynie słuszną wiarę - tylko wyrżnęła ich w pień, wytruła alhokolem i chorobami, i poza nielicznymi wyjątkami w dupie miała ich nawrócenie.
    I takie smaczki jak np fakt, że masakra nad Sand Creek była w zasadzie tuż po konferencji pokojowej, i odbyła się na grupie indiańskich zwolenników pokoju z białymi po ostatniej wojnie (nad indiańskim obozem powiewała flaga USA oraz biała flaga!), też raczej chwały cywilizacji białych ludzi nie przynosi.

    Turoń napisal(a):
    TecumSeh napisal(a):
    Co do opisu "wyprutych wnętrzności szatańskim nożem" to pachnie to propagandą na użytek opinii publicznej (co nie znaczy że rzezi nie było).
    Nie wiem. Jak dla mnie, to relacja świadka wstrząśniętego tym, co zobaczył.
    Zastanawia mnie czy byłby podobnie wstrząśnięty po masakrze Indian dokonanych przez białych ale tego się chyba nie dowiemy.
    Turoń napisal(a):
    TecumSeh napisal(a):
    No, teraz Kolega pojechał po bandzie. O ile do pewnego stopnia o "kulturze wojowników" obecnej w kategoriach mitu się zgodzę (ale to raczej zasługa Karola Maya, a nie Szklarskich), o tyle wnioski o wynikających z tego podwójnych standardach uważam za nieuprawnione.
    Wyżej napisałem, co rozumiem przez podwójne standardy – gdy ktoś tłumaczy przestępstwa przedstawicieli pewnych ludów (np. czerwono- i czarnoskórych, Czeczenów, Cyganów itd.) ich odmiennością kulturową.
    Może doprecyzuję: skoro na Dzikim Zachodzie biały morderca, rabuś czy koniokrad był wieszany w majestacie prawa albo i bez żadnych ceregieli - to postulat traktowania ze zrozumieniem indiańskich morderców, rabusiów i koniokradów (jako reprezentantów odmiennej obyczajowości) faktycznie mógłby być przyjmowany z oporami.
    Ok, ale ja w ten sposób Indian nie tłumaczę i nigdzie nie piszę że powieszenie zbrodniarzy w Minnesocie było niewłaściwe.
    Natomiast jeśli o podwójne standardy chodzi to rzeczony Chivington za masakrę nad Sand Creek w zasadzie nie został ukarany, jeśli nie liczyć publicznego potępienia i oświadczenia Komitetu ds prowadzenia wojny:

    "Co do pułkownika Chivingtona, Komitet nie może znaleźć odpowiednich słów do opisania jego zachowania. Ubrany w mundur Stanów Zjednoczonych, który powinien być symbolem sprawiedliwości i człowieczeństwa; zajmując ważne stanowisko dowódcy okręgu wojskowego, a zatem reprezentując w tym zakresie honor rządu, celowo zaplanował i przeprowadził okrutną masakrę, która zhańbiłaby dzikusa. Mając pełną wiedzę na temat przyjaznego charakteru ofiar, wykorzystał ich niezrozumienie i bezbronność, aby zaspokoić najgorsze namiętności, które kiedykolwiek przeklinały serce człowieka. Pułkownik Chivington że zaskoczył i zamordował z zimną krwią niczego niepodejrzewających mężczyzn, kobiety i dzieci obozujące nad Sand Creek, którzy mieli wszelkie powody, by sądzić, że byli pod ochroną władz Stanów Zjednoczonych"
    Chivington sam wystąpił z wojska, i nigdy nie żałował przeprowadzonej rzezi. Angielska łajka przypomina jego słowa, poświadczone przez oficerów podczas śledztwa (przytoczone przez Szklarskich w przypisach, ale nie w całości):

    Do diabla z każdym kto sympatyzuje z Indianami. Przybyłem, aby zabijać Indian, i wierzę, że słuszne i honorowe jest używanie wszelkich środków pod słońcem, aby zabijać Indian. Zabijajcie i skalpujcie wszystkich, dużych i małych, z gnid powstają wszy.
    A także jego zdanie że Sand Creek to była dobrze zaplanowana, przeprowadzona i słuszna operacja wojskowa.

    A żeby dodać kolejnego smaczku: angielska łajka twierdzi że: "U.S. Army Colonel John Chivington was a Methodist preacher, Freemason, and opponent of slavery" ;-)
    Turoń napisal(a):
    TecumSeh napisal(a):
    Takie hasła głosi lewactwo, a lewactwo, przynajmniej polskie, Indian ma w dupie z jakiegoś powodu (może niechęci do zdobywania wiedzy, albo lenistwa, bo skoro "dyskryminacja czarnych" jest pod ręką, to po cholerę sięgać dalej.
    Nie wiem, na czym Kolega opiera tę opinię. Czytałem periodyki polskich indianistów, i oprócz zacnych autorów trafiały się tam takie kwiatki, jak np. zmarły niedawno Endriu Wala, wojujący ateista, autor sążnistych rozpraw w rodzaju (tytuł dosłowny): „Ludobójstwo podboju Ameryki. Rozmyślania nad moralną nędzą cywilizacji chrześcijańskiej”.
    Ok, ale to niewiele w opinii publicznej znaczący margines - dosyć interesuję się tematyką Indian a o człowieku nigdy nie słyszałem. To co napisałem wyżej odnosi się do lewactwa en masse, dla którego kwestia Indian jest daleko w cieniu (o ile w ogóle istnieje) - taki wniosek wyciągam z obserwowanych znajomych lewaków, pobieżnej lektury mediów czy fejsbuków itp (może więc być mylny, ale nie wydaje mi się).


    Turoń napisal(a):

    Niestety, ale to, co określamy mianem lewactwa próbuje wcisnąć się wszędzie. Indianie to sztandar dla ekologistów, dla wrogów amerykańskiej soldateski, wreszcie dla wrogów chrześcijaństwa. Na antykatolickich forach jest pełno rewelacji o 20, 50, 70 czy też 100 milionach Indian (kiedyś dobiją pewnie do miliarda), ponoć zamordowanych przez zbrodniczy Kościół.
    Owszem wszędzie się wciskają, ale nie reagujmy prawem wahadła. Ja jestem zwolennikiem chłodnego osądu, i moim zdaniem nie ma żadnych podstaw do traktowania Indian jako romantycznych wojowników, ani tym bardziej białych jako cywilizatorów tychże.
    Chyba że cywilizację rozumiemy wyłącznie jako postęp techniczny - natomiast bliskie jest mi stwierdzenie że na wyższość cywilizacji wskazuje stosunek do życia (copyrigh by Jan Paweł II, chyba że nie on to wymyślił, ale to głosił). I tu się biali kompletnie nie popisali, przynajmniej względem Indian (bo o ile mi wiadomo, wobec siebie, np w wojnie secesyjnej albo wcześniejszych dwóch wojnach o niepodległość do takich rzeczy jak z Indianami nie dochodziło).
  • edytowano July 2019
    TecumSeh napisal(a):
    Oczywiście to niczego nie dowodzi - z naciskiem na niczego. Na pewno nie dowodzi że to czysta fikcja - chyba że Kolega ma na to dowody, to ja chętnie skorzystam.
    Pardomsik isz sie wtramce, ale Kulega proponywa jakomś dziwno mętnodologie.

    Jak ktuś mukby udowodnieć isz cuś jezd czysto fikcjo? Kulega zaproponywa takisz dowud.

    Na pszeciw położnej. To nie fikcje czeba dowodzieć ino prawde.

    Nik nigdysz nie udowodnieł isz kraśni lutki so czysto fikcjo. Nualesz starczy pedzieć isz nik nie dowiud isz istniejo.



Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.