los napisal(a): Najbardziej twórczy okres jest między 40 a 50 rokiem życia. Między 30 a 40 tylko w naukach ścisłych, teoretycznych a nie doświadczalnych i to raczej geniusze, uczonych, którzy osiągnęli coś istotnego przed 30-tką historia zna tylko kilka przypadków: Newton, Einstein, Heisenberg, Ramanujan...
No dla mnie nauka to science. Uważam, z obserwacji (nie robiłem żadnych statystyk), to między 30 a 40 rokiem życia powstają najciekawsze pomysły; w naukach doświadczalnych (fizyka, astrofizyka, a nawet nauki inżynieryjne, które później znajdują zastosowane w przemyśle). W matematyce, informatyce to dużo wcześniej, dla mnie to tak między 20-30. Wystarczy podać nazwisko algebraika Galois (zginął jak miał 21 lat), czy popularnego ostatnio Nasha w teorii gier. Hawking wszystko co wymyślił twórczego zrobi za młodości, chyba podobnie Penrose. Pomysły rodzą się zaś chyba jeszcze wcześniej. Einstein już w szkole średniej zastanawiał się co by widział siedząc na promieniu światła. Później idee z młodości tylko się sprawdza, realizuje lub koryguje. Między 40-50 to chyba w naukach społecznych, ale do nich mam mieszane uczucie. Ten wiek wyróżniają psychologowie. Zresztą teraz światowa nauka się zmieniła bo liczą się zespoły, praca nad danymi projektami w ramach postdoków, publikacje w najważniejszych czasopismach, udział w konferencjach. W efekcie naukowcy pozbawiani są rodziny.
los napisal(a): Najbardziej twórczy okres jest między 40 a 50 rokiem życia. Między 30 a 40 tylko w naukach ścisłych, teoretycznych a nie doświadczalnych i to raczej geniusze, uczonych, którzy osiągnęli coś istotnego przed 30-tką historia zna tylko kilka przypadków: Newton, Einstein, Heisenberg, Ramanujan...
No dla mnie nauka to science. Uważam, z obserwacji (nie robiłem żadnych statystyk), to między 30 a 40 rokiem życia powstają najciekawsze pomysły; w naukach doświadczalnych (fizyka, astrofizyka, a nawet nauki inżynieryjne, które później znajdują zastosowane w przemyśle). W matematyce, informatyce to dużo wcześniej, dla mnie to tak między 20-30. Wystarczy podać nazwisko algebraika Galois (zginął jak miał 21 lat).
Ewaryst Galois jest właśnie tym ewenementem, który kilku miliardom ludzi zdarza się raz na sto lat. Białych Murzynów jest nieporównanie więcej.
Znam środowisko od 40 lat a nie tylko książeczki o wyjątkowo wyjątkowych geniuszach. Wśród polskich uczonych jest może pięciu, którzy osiągnęli coś istotnego przed trzydziestką.
KazioToJa napisal(a): coś zapłacą, bo sami wiedzą, że sprawa jest niezałatwiona. Coś, w zamian za jasne, definitywne zakończenie tej sprawy. Myślę, że załatwią to jeszcze podwójnie pomagając komuś innemu odebrać znaczącą działkę (zyskując w oczach tego innego).
Nie wierzę, że dostaniemy cokolwiek. Temat będzie raz wyciągany na tapetę, raz chowany, w zależności od potrzeb. Chyba, że się nam wymknie i Żydy się włączą mocno. W naszym interesie jest gonić króliczka.
nie wiem czy dostaniemy, ale Niemcy tym razem załatwią sprawę do końca. Oni zapłacą, dostaną od nas oświadczeania tak mocne, ze ich niż nie ruszy. A do tego kto dostanie pieniądze, to podzielam zdanie kolegi.
Hm, mogę nie być obiektywny ;-) To był fighter klasy ciężkiej (choć skromnej postury), nie kłaniał się ekofilom, drzewiarzom ani innym lobbies... w tym naszemu, naukowemu. Mieliśmy z nim niełatwo. Następcę mało znam, ale był wiceministrem u Szyszki, więc powinna być kontynuacja. Poza tym ma staż i w kraju i za granicą. No i jest o dwie dekady młodszy, to chyba dobrze. Jeszcze zobaczymy czy Konrad nie zechce przyjść do nas na dyrektora... To jego macierzysty zakład pracy, z którego został wywalony w stanie wojennym za Solidarność. Ale może nie. W wieku 70 lat mógłby spokojnie iść na emeryturę, ale znając jego siły witalne, pewnie się do tego nie spieszy. Mógłby jeszcze długo służyć jako doradca, analityk, bo jest człowiekiem tytanicznej pracy.
los napisal(a): Białych Murzynów jest nieporównanie więcej.
Naprawdę mnie rozbawiłeś.
los napisal(a): Znam środowisko od 40 lat a nie tylko książeczki o wyjątkowo wyjątkowych geniuszach. Wśród polskich uczonych jest może pięciu, którzy osiągnęli coś istotnego przed trzydziestką.
Nie wiem w jakiej nauce robisz, podobnie jak nie wiem dlaczego mi imputujesz wiedzę czerpaną z "tylko książeczki o wyjątkowo wyjątkowych geniuszach"? Dla mnie drugi raz naginasz własny leguramin. No ale dobra, bez złośliwości i od teraz zakładam, że pod każdym względem jesteś osobą inteligentną, światu życzliwą i pełną poczucia humoru.
Odnosisz się do nauki polskiej, a ja raczej ogólnie do nauki, bo choć w żadnej mierze naukowcem nie jestem, to mam kontakt z naukowcami z różnych dziedzin. Z mojego pokolenia są to niestety przeważnie humaniści, którzy doktoraty i habilitacje, robili kilka razy dłużej niż młodzi z nauk ścisłych, których też znam. W sumie nie wiem też co uważasz za "osiągnięcie", ja pisałem o najciekawszych pomysłach. Może stąd nieporozumienie. Zobacz, że nagrody nobla z nauk ścisłych dostają często ludzie starsi, ale za odkrycia z młodości. Często też zespoły. No ale po przeczytaniu Twojego stwierdzenia zapytałem się kogoś związanego z uczelnią ze światowej czołówki: "Jaki wiek jest najbardziej twórczy w światowej nauce? Kiedy się coś wymyśla." W odpowiedzi uzyskałem: "To zależy. Zazwyczaj najwięcej nauki robią postdocy, czyli np. (...). Powiedzmy, że 25-40 lat. Postdocy i młodzi profesorowie może dodam." No to tyle, ode mnie.
Brzost napisal(a): Hm, mogę nie być obiektywny ;-) To był fighter klasy ciężkiej (choć skromnej postury), nie kłaniał się ekofilom, drzewiarzom ani innym lobbies... w tym naszemu, naukowemu. Mieliśmy z nim niełatwo. Następcę mało znam, ale był wiceministrem u Szyszki, więc powinna być kontynuacja. Poza tym ma staż i w kraju i za granicą. No i jest o dwie dekady młodszy, to chyba dobrze. Jeszcze zobaczymy czy Konrad nie zechce przyjść do nas na dyrektora... To jego macierzysty zakład pracy, z którego został wywalony w stanie wojennym za Solidarność. Ale może nie. W wieku 70 lat mógłby spokojnie iść na emeryturę, ale znając jego siły witalne, pewnie się do tego nie spieszy. Mógłby jeszcze długo służyć jako doradca, analityk, bo jest człowiekiem tytanicznej pracy.
Bardzo dziękuję. Czyli na razie nie ma powodu do niepokoju. Uff
nikt_specjalny napisal(a): Zazwyczaj najwięcej nauki robią postdocy, czyli np. (...). Powiedzmy, że 25-40 lat. Postdocy i młodzi profesorowie może dodam." No to tyle, ode mnie.
Co kolega chce udowodnić? Jeśli piszę o postdokach to wiadomo, że chodzi o naukę, ale nie polską. Bo w Polsce ludzie robią habilitacje po doktoratach. Czyli zdaniem kolegi doktorat + 3 letni postdok na uczelniach z czołówki światowej jest niemożliwy w wieku 30 lat? Gratuluję. Dlatego Polska nauka podąża w dół, bo mało kto rozumie jak robi się ją obecnie na świecie. Że liczą się kontakty między naukowcami, a profesorowie zajmują się ściąganiem najlepszych z całego świata do konkretnych projektów (na posdoki), na realizacje których dostają fundusze, często w ramach konkursów. Wspomniany 30 letni naukowiec na zachodzie dostaje teraz kontrakt na kolejny postdok (znów zmieniają kraj), jego rówieśnik z tego samego roku właśnie kończy w Polsce doktorat i nie ma pojęcia co ma robić dalej. Przykładów mogę podać więcej, ale przecież kolega los wie lepiej.
JORGE napisal(a): Intuicyjnie gdzieś czuję Wielki Smród z tymi reparacjami.
Ja też, śmierdzi czosnkiem z cebulą.
Momentalnie jak JK to powiedział, otoczyli go brodaci spadochroniarze. Zrobili nalot na Toruń i wszystkie możliwe centra oporu. Wygląda, jakby ktoś (Lejb Fogelman?) go podpuścił. I zanim dostaniemy reperacje, to już mamy na karku "komornika" z marines za plecami, egzekwującego swój dług (za ochronę, za cokolwiek). Amerykańce, wiadomo, mają dostać swoją dolę (te 65 mld ma tam przecież trafić, w skarpecie grandziarze ich nie będą trzymać), to może i Niemcy są wtajemniczeni w rozgrywkę...
to przypomina gościa, co kasuje za ochrone i drogo sprzedaje kłódki i samopały, do których zna kody. jak ludzie mogą się pchać do takiego kraju, gdzie najwyższy awans to wysłąnie swego dziecka na misję pokojową, żeby dostało obywatelstwo. nooo można jeszcze jak Arni z Austrii, gwiazda, kasa, żona z klanu Kennedych (?) i gubernator , noale wyżej nie podskoczy
Co kolega chce udowodnić? Jeśli piszę o postdokach to wiadomo, że chodzi o naukę, ale nie polską. Bo w Polsce ludzie robią habilitacje po doktoratach.
W większości krajów świata się robi habilitację. Z tych większych to wyłamuje się tylko Hiszpania, może dlatego w nauce nie istnieje (poza Katalonią hihi).
JORGE napisal(a): Intuicyjnie gdzieś czuję Wielki Smród z tymi reparacjami.
Ja też, śmierdzi czosnkiem z cebulą.
Momentalnie jak JK to powiedział, otoczyli go brodaci spadochroniarze. Zrobili nalot na Toruń i wszystkie możliwe centra oporu. Wygląda, jakby ktoś (Lejb Fogelman?) go podpuścił. I zanim dostaniemy reperacje, to już mamy na karku "komornika" z marines za plecami, egzekwującego swój dług (za ochronę, za cokolwiek). Amerykańce, wiadomo, mają dostać swoją dolę (te 65 mld ma tam przecież trafić, w skarpecie grandziarze ich nie będą trzymać), to może i Niemcy są wtajemniczeni w rozgrywkę...
My też mamy asa w rękawie, jak by co, spadek po Pułaskim. 500 akrów ziemi na której stoi teraz Chicago. Tak że możemy się pomieniać żydki, wy nam zabieracie reparacje od hitlerowców a my wam szmalec za Chicago, zobaczymy kto na tym wyjdzie lepiej.
Przemko napisal(a): My też mamy asa w rękawie, jak by co, spadek po Pułaskim. 500 akrów ziemi na której stoi teraz Chicago. Tak że możemy się pomieniać żydki, wy nam zabieracie reparacje od hitlerowców a my wam szmalec za Chicago, zobaczymy kto na tym wyjdzie lepiej.
I, o ile wieść dobrze niesie, pół Manhattanu po Kościuszce.
los napisal(a): W większości krajów świata się robi habilitację. Z tych większych to wyłamuje się tylko Hiszpania, może dlatego w nauce nie istnieje (poza Katalonią hihi).
Czyli w Stanach Zjednoczonych robi się habilitacje? Rzeczywiście nic nie znaczący kraj.
Po pierwsze w Stanach jest inny system prawny, więc habilitacja amerykańska wygląda nieco inaczej od polskiej i daje nieco inne prawa. W sumie ta różnica wielka nie jest, bo polska habilitacja na amerykańskiej jest wzorowana i to jest oficjalny pogląd ministerstwa.
Po drugie w Stanach posługują się innym językiem niż polski, więc amerykańska habilitacja ma całkiem inną nazwę, tylko jedna litera jest wspólna.
JORGE napisal(a): Intuicyjnie gdzieś czuję Wielki Smród z tymi reparacjami. Jeżeli wielce tolerancyjne i nowoczesne społeczeństwo niemieckie potrafiło znienawidzić skoki narciarskie, tylko dlatego że Polaczek ich rozjeżdżał, to jakoś nie widzę zgody na dawanie nam miliardów dolarów. Wszystkim, tylko nie nam. Obawiam się, że to bardzo niemieckie społeczeństwo zmotywuje, na pewno do czegoś chorego. Jeżeli obłęd niemieckich elit politycznych zgra się z obłędem ludności niemieckiej to mamy powtórkę z rozrywki. A dodając jeszcze potworne zaniechanie, bo w 1995 powinno nastąpić zbombardowanie Niemiec (wg cykliczności Churchila) problem staje się jeszcze bardziej poważny.
Moya ciotka (żyje w Niemczech od 40 lat), powiedziała, że Niemcy mówią yednak inaczey...: "Skoro i tak mamy płacić, to wolimy płacić na Polaków a nie na muzułmańskich imigrantów" .
No, ale ciotka za AFD yest, Co ciekawe w jej rodzinie było wielkie zróżnicowanie polityczne zawsze , a teraz wszyscy tam , z różnych stanów na AFD głosuyą...
Po pierwsze w Stanach jest inny system prawny, więc habilitacja amerykańska wygląda nieco inaczej od polskiej i daje nieco inne prawa. W sumie ta różnica wielka nie jest, bo polska habilitacja na amerykańskiej jest wzorowana i to jest oficjalny pogląd ministerstwa.
Po drugie w Stanach posługują się innym językiem niż polski, więc amerykańska habilitacja ma całkiem inną nazwę, tylko jedna litera jest wspólna.
Formalnie nie, ale Los zgrabnie wytłumaczył mi (i Wam, na tym forum), na czym to polega.
I jest po stokroć sensowniejsze od "polskiej" habilitacji, prawdę mówiąc. Otóż, po stopniu doktora (i odbyciu staży podoktorskich) delikwent może aplikować o pozycję profesorską,aby być "stałą" kadrą uniwersytecką (faculty). Przyjmują (lub nie) go pozostali ziomkowie z uczelni, na którą aplikuje, przy użyciu utworzonej celowo komisji rekrutacyjnej. Mierzą i oceniają mu nie tylko dotychczasowe osiągi, ale i perspektywy i potencjalny wkład (synergistyczny do owej jednostki. Ale żeby nie spoczął na laurach, to jest to dopiero początek owej ścieżki (tenure-track), bo żeby być pełnym, niemal dożywotnim profesorem tamże, musi przez te 5 lat się sprawdzić, wtedy jest już tenure. Na tyle długo i ciężko pracował, że już mu się raczej przez następne 20-25 lat nie odechce Jak się to ma wiekowo? Na szybko dr 27, staż postdoktorski 31, czyli ustawiony niby może być przed 40tką. Ale żeby takiego zechcieli, to ze 2 staże musi mieć (6 lat lub więcej).
W USA ma to ręce i nogi, gdy pensje profesorskie zaczynają się od 100 tys. dolarów (brutto, rocznie), ale dla osobników wybitnie przynoszących chwałę i walutę uczelni, może być krotność tego.
Moya ciotka (żyje w Niemczech od 40 lat), powiedziała, że Niemcy mówią yednak inaczey...: "Skoro i tak mamy płacić, to wolimy płacić na Polaków a nie na muzułmańskich imigrantów" .
No, ale ciotka za AFD yest, Co ciekawe w jej rodzinie było wielkie zróżnicowanie polityczne zawsze , a teraz wszyscy tam , z różnych stanów na AFD głosuyą...
prawdziwi Niemcy (a nie jacyś z AFD) zapewne uważają zupełnie na odwrót
Moya ciotka (żyje w Niemczech od 40 lat), powiedziała, że Niemcy mówią yednak inaczey...: "Skoro i tak mamy płacić, to wolimy płacić na Polaków a nie na muzułmańskich imigrantów" .
No, ale ciotka za AFD yest, Co ciekawe w jej rodzinie było wielkie zróżnicowanie polityczne zawsze , a teraz wszyscy tam , z różnych stanów na AFD głosuyą...
prawdziwi Niemcy (a nie jacyś z AFD) zapewne uważają zupełnie na odwrót
No właśnie, już ja widzę Niemca co mówi że woli płacić na Polaka.
To zabawnie brzmi, ale wcale zabawne, wbrew pozorom, nie jest. Nie znam szczegółów, więc nie będę się wymądrzać, ale z grubsza - prawo hamerykańskie nie dopuszcza dziedziczenia w wypadku bezpotomnej śmierci (i być może braku testamentu). Z tego powodu prawie połowa wyspy, która należała do Kościuszki, przeszła na skarb państwa. I na ten precedens powołują się teraz wściekli polonusi. Jeśli ktoś ma jakieś dokładniejsze rozeznanie w temacie, to chętnie poczytam, bo do mnie dotarły tylko szczątkowe wieści. Jednakowoż z ust na tyle wiarygodnych, by nie wzruszyć ramionami. Sama nie mam czasu, by szperać w sieci i sprawdzać tę ciekawostkę.
Po pierwsze w Stanach jest inny system prawny, więc habilitacja amerykańska wygląda nieco inaczej od polskiej i daje nieco inne prawa. W sumie ta różnica wielka nie jest, bo polska habilitacja na amerykańskiej jest wzorowana i to jest oficjalny pogląd ministerstwa.
Po drugie w Stanach posługują się innym językiem niż polski, więc amerykańska habilitacja ma całkiem inną nazwę, tylko jedna litera jest wspólna.
Losie, właśnie zacząłem googlać i sprawdzać co piszesz. Uważam, że kręcisz.
1. Nie odniosłeś się do meritum, ponieważ nie zauważyłeś, że pisałem o pomysłach, ideach i jak to jeszcze nazwać, które rodzą się w właśnie w młodym wieku (w mojej ocenie 20-40 lat), a później są rozwijane (czasami może to być poprzez zaprzeczenie początkowej idei). Ty chyba cały czas pisałeś o uznaniu i zaszczytach, czyli spijaniu śmietanki z wykonanej pracy. Czyli zupełne nieporozumienie. Jak o tym napomknąłem to się do tego nie odniosłeś tylko zmieniłeś temat.
2. Kiedy napisałem, że powinieneś się domyśleć, że nie chodzi o polską ale światową naukę, bo wspomniałem o postdokach, a dokładnie to napisałem "Co kolega chce udowodnić? Jeśli piszę o postdokach to wiadomo, że chodzi o naukę, ale nie polską. Bo w Polsce ludzie robią habilitacje po doktoratach." I tu się kolega uczepił, zmieniając temat, że wszędzie są habilitacje. No to ja koledze odpowiem, że naciągając można tak powiedzieć, nawet można twierdzić, że anglosaski i amerykański system jest taki sam, bo to co się zupełnie inaczej nazywa i właściwie czemu innemu służy, odpowiada habilitacji w polskim znaczeniu. Ale tak nie jest. Nauka na świecie zmieniła się bardzo w ciągu ostatnich 20, a szczególnie 10 lat. Opiera się na zespołach badawczych, które mają charakter międzynarodowy i kontraktowy. Tak jest w naukach ścisłych.
Naukowiec z konieczności musi tworzyć sieć kontaktów by być zapamiętanym i w efekcie by jego nazwisko skłaniało innych do przeczytania nad czym pracuje. Nie chce mi się teraz odszukiwać, ale były robione badania o czytelnictwie prac naukowych na świecie (ile osób czyta prace z zakresu humanistyki nie będę wspominał) i dowodziły one, że owa akwizycja, o której piszę jest koniecznością. A system naukowy w Polsce wygląda tak, że jeżeli ktoś nie siedzi na doktoracie, za który płaci (a takie studia są w Polsce modne, szczególnie w humanistyce), to dostaje w śmieciowy zasiłek, a na uczelni musi się wysługiwać kadrze profesorskiej. W efekcie jego entuzjazm naukowy jest konsekwentnie studzony. Wiem o czym piszę bo znam zdolnych ludzi, którzy z tych powodów odchodzili z polskich uczelni. Później ów doktor, z przymusu (bo nigdzie go nikt nie zna) zostaje na tej samej uczelni i robi habilitację, a jak już zrobi to właściwie z automatu dostaje profesora uczelnianego (tak było z większością moich kolegów). Nadmienię jeszcze, że w humanistyce, do niedawna, nieomal wszyscy robili stopnie kariery maksymalnie długo. W efekcie całe życie naukowe spędza ów naukowiec na jednej uczelni i w jednym środowisku. A na świecie teraz jest inaczej. Nadmienię, że wcale nie jest to fajne, bo właściwie uniemożliwia naukowcom normalne życie rodzinne, ale tak jest, jest to fakt. Młodzi, zdolni naukowcy są oceniani po swoich pracach. Już przed magisterkami muszą jeździć na konferencje, by gdzieś znaleźć profesora, który zaproponuje im kontrakt na doktorat. Nie jest dobrze widziane siedzenie na jednej uczelni. Dlatego każdy stopień naukowy jest robiony gdzie indziej i każdy postdok też. W efekcie, nawet jeśli owe habilitacje istnieją w sensie formalnym, to nie mają takiego znaczenia jak w Polsce. Dodatkowo sprzyja temu to, że z powodu różnic formalnych między poszczególnymi krajami, robienie klasycznej habilitacji przeszkadza w "robieniu nauki". Można robić przecież naukę na różnych uczelniach w ramach jednego kraju, ale w czołowych zespołach odbywa się to tak, że z Niemiec ląduje się w Japonii, a z niej w Stanach. W efekcie liczy się dorobek i uznanie, które prowadzi w końcu do profesury. Nawet na głupiej wiki znalazłem:
Argumentami przeciwników habilitacji jest przede wszystkim niespójność systemów stopni i tytułów naukowych w krajach anglosaskich i Europy kontynentalnej oraz mnożenie utrudnień w rozwoju kariery naukowej. W dotychczasowej praktyce naukowiec o uznanym dorobku międzynarodowym nie mógł zostać recenzentem pracy doktorskiej w Polsce, jeśli nie posiadał habilitacji. Ustawa z 2011 roku daje jednak taką możliwość. Wypowiedzi przeciwników i zwolenników są mocno spolaryzowane: „Habilitacje są w nauce niepotrzebne (...) Habilitacja jest archaicznym elementem stratyfikującym środowisko akademickie, które ma istotne znaczenie w zasadzie tylko w naszym kraju. Poza jego granicami o tym, kto kim jest w nauce decydują wyniki badań naukowych udokumentowane publikacjami. Nauka jest coraz bardziej transnarodowa, więc w świecie globalnej nauki lokalne stopnie naukowe tracą zupełnie na znaczeniu.” — dr Dominik Antonowicz
No ale jeżeli kolega los robi w polskiej nauce już 40 lat to oczywiście się lepiej zna. I zaraz wybierze z mojego wpisu jakiś kawałek, do którego będzie się mógł uczepić, pomijając meritum i nie starając się zrozumieć o czym napisałem.
Dlatego w Polsce nic nie można zmienić, zreformować, bo za dużo jest ludzi, którzy z obecnego systemu czerpią zyski lub są zadowoleni z istniejącego status quo. Dotyczy to nieomal wszystkich dziedzin życia. Jak zreformować system medyczny, kiedy wysoka kadra czerpie z obecnego najwyższe profity. Podobnie jest w nauce, nawet jeśli prowadzi to do tego, że najlepsze polskie uczelnie dzielą od czołówki już setki miejsc. Ale co tam, musimy sobie powtarzać, że mamy najlepszych we wszystkim, a jak nic nie wychodzi, to się na bank przeciw nam zmówili.
Reasumując, bo wątek jest o nowym, uważam, że z ambitnych planów polityków prawie nic w Polsce nie wyjdzie, bo niemożliwym będzie dojście do konsensusu, ustalenie planu działania i jego konsekwentnej realizacji, nawet przez zmieniające się rządy. A powinno być ora et labora.
Przeciwnicy habilitacji posługują się argumentem, że habilitacji nigdzie nie ma poza Polską, który w sposób oczywisty jest radykalnie nieprawdziwy - bo habilitacja jest prawie wszędzie. Z takimi ludźmi nie ma sensu rozmawiać, prawda?
Natomiast jest pewien element naukowej tytulatury, którego nigdzie na Ziemi poza Polską nie ma. Na ten temat nikt nie puszcza pary z gęby. Ciekawe123 dlaczego?
Komentarz
Znam środowisko od 40 lat a nie tylko książeczki o wyjątkowo wyjątkowych geniuszach. Wśród polskich uczonych jest może pięciu, którzy osiągnęli coś istotnego przed trzydziestką.
Odwołany szef Lasów Państwowych.
@Brzost proszony uprzejmie o komentarz
http://www.radiomaryja.pl/informacje/ms-konrad-tomaszewski-odwolany-funkcji-szefa-lasow-panstwowych/
Jeszcze zobaczymy czy Konrad nie zechce przyjść do nas na dyrektora... To jego macierzysty zakład pracy, z którego został wywalony w stanie wojennym za Solidarność. Ale może nie. W wieku 70 lat mógłby spokojnie iść na emeryturę, ale znając jego siły witalne, pewnie się do tego nie spieszy. Mógłby jeszcze długo służyć jako doradca, analityk, bo jest człowiekiem tytanicznej pracy.
Odnosisz się do nauki polskiej, a ja raczej ogólnie do nauki, bo choć w żadnej mierze naukowcem nie jestem, to mam kontakt z naukowcami z różnych dziedzin. Z mojego pokolenia są to niestety przeważnie humaniści, którzy doktoraty i habilitacje, robili kilka razy dłużej niż młodzi z nauk ścisłych, których też znam. W sumie nie wiem też co uważasz za "osiągnięcie", ja pisałem o najciekawszych pomysłach. Może stąd nieporozumienie. Zobacz, że nagrody nobla z nauk ścisłych dostają często ludzie starsi, ale za odkrycia z młodości. Często też zespoły. No ale po przeczytaniu Twojego stwierdzenia zapytałem się kogoś związanego z uczelnią ze światowej czołówki:
"Jaki wiek jest najbardziej twórczy w światowej nauce? Kiedy się coś wymyśla."
W odpowiedzi uzyskałem:
"To zależy. Zazwyczaj najwięcej nauki robią postdocy, czyli np. (...). Powiedzmy, że 25-40 lat. Postdocy i młodzi profesorowie może dodam."
No to tyle, ode mnie.
Momentalnie jak JK to powiedział, otoczyli go brodaci spadochroniarze. Zrobili nalot na Toruń i wszystkie możliwe centra oporu. Wygląda, jakby ktoś (Lejb Fogelman?) go podpuścił. I zanim dostaniemy reperacje, to już mamy na karku "komornika" z marines za plecami, egzekwującego swój dług (za ochronę, za cokolwiek). Amerykańce, wiadomo, mają dostać swoją dolę (te 65 mld ma tam przecież trafić, w skarpecie grandziarze ich nie będą trzymać), to może i Niemcy są wtajemniczeni w rozgrywkę...
jak ludzie mogą się pchać do takiego kraju, gdzie najwyższy awans to wysłąnie swego dziecka na misję pokojową, żeby dostało obywatelstwo.
nooo można jeszcze jak Arni z Austrii, gwiazda, kasa, żona z klanu Kennedych (?) i gubernator , noale wyżej nie podskoczy
Może jeszcze indianami ich postraszymy?
Po pierwsze w Stanach jest inny system prawny, więc habilitacja amerykańska wygląda nieco inaczej od polskiej i daje nieco inne prawa. W sumie ta różnica wielka nie jest, bo polska habilitacja na amerykańskiej jest wzorowana i to jest oficjalny pogląd ministerstwa.
Po drugie w Stanach posługują się innym językiem niż polski, więc amerykańska habilitacja ma całkiem inną nazwę, tylko jedna litera jest wspólna.
No, ale ciotka za AFD yest, Co ciekawe w jej rodzinie było wielkie zróżnicowanie polityczne zawsze , a teraz wszyscy tam , z różnych stanów na AFD głosuyą...
I jest po stokroć sensowniejsze od "polskiej" habilitacji, prawdę mówiąc.
Otóż, po stopniu doktora (i odbyciu staży podoktorskich) delikwent może aplikować o pozycję profesorską,aby być "stałą" kadrą uniwersytecką (faculty). Przyjmują (lub nie) go pozostali ziomkowie z uczelni, na którą aplikuje, przy użyciu utworzonej celowo komisji rekrutacyjnej. Mierzą i oceniają mu nie tylko dotychczasowe osiągi, ale i perspektywy i potencjalny wkład (synergistyczny do owej jednostki. Ale żeby nie spoczął na laurach, to jest to dopiero początek owej ścieżki (tenure-track), bo żeby być pełnym, niemal dożywotnim profesorem tamże, musi przez te 5 lat się sprawdzić, wtedy jest już tenure. Na tyle długo i ciężko pracował, że już mu się raczej przez następne 20-25 lat nie odechce
Jak się to ma wiekowo? Na szybko dr 27, staż postdoktorski 31, czyli ustawiony niby może być przed 40tką. Ale żeby takiego zechcieli, to ze 2 staże musi mieć (6 lat lub więcej).
W USA ma to ręce i nogi, gdy pensje profesorskie zaczynają się od 100 tys. dolarów (brutto, rocznie), ale dla osobników wybitnie przynoszących chwałę i walutę uczelni, może być krotność tego.
I na ten precedens powołują się teraz wściekli polonusi.
Jeśli ktoś ma jakieś dokładniejsze rozeznanie w temacie, to chętnie poczytam, bo do mnie dotarły tylko szczątkowe wieści. Jednakowoż z ust na tyle wiarygodnych, by nie wzruszyć ramionami. Sama nie mam czasu, by szperać w sieci i sprawdzać tę ciekawostkę.
1. Nie odniosłeś się do meritum, ponieważ nie zauważyłeś, że pisałem o pomysłach, ideach i jak to jeszcze nazwać, które rodzą się w właśnie w młodym wieku (w mojej ocenie 20-40 lat), a później są rozwijane (czasami może to być poprzez zaprzeczenie początkowej idei). Ty chyba cały czas pisałeś o uznaniu i zaszczytach, czyli spijaniu śmietanki z wykonanej pracy. Czyli zupełne nieporozumienie. Jak o tym napomknąłem to się do tego nie odniosłeś tylko zmieniłeś temat.
2. Kiedy napisałem, że powinieneś się domyśleć, że nie chodzi o polską ale światową naukę, bo wspomniałem o postdokach, a dokładnie to napisałem "Co kolega chce udowodnić? Jeśli piszę o postdokach to wiadomo, że chodzi o naukę, ale nie polską. Bo w Polsce ludzie robią habilitacje po doktoratach." I tu się kolega uczepił, zmieniając temat, że wszędzie są habilitacje. No to ja koledze odpowiem, że naciągając można tak powiedzieć, nawet można twierdzić, że anglosaski i amerykański system jest taki sam, bo to co się zupełnie inaczej nazywa i właściwie czemu innemu służy, odpowiada habilitacji w polskim znaczeniu. Ale tak nie jest. Nauka na świecie zmieniła się bardzo w ciągu ostatnich 20, a szczególnie 10 lat. Opiera się na zespołach badawczych, które mają charakter międzynarodowy i kontraktowy. Tak jest w naukach ścisłych.
Naukowiec z konieczności musi tworzyć sieć kontaktów by być zapamiętanym i w efekcie by jego nazwisko skłaniało innych do przeczytania nad czym pracuje. Nie chce mi się teraz odszukiwać, ale były robione badania o czytelnictwie prac naukowych na świecie (ile osób czyta prace z zakresu humanistyki nie będę wspominał) i dowodziły one, że owa akwizycja, o której piszę jest koniecznością. A system naukowy w Polsce wygląda tak, że jeżeli ktoś nie siedzi na doktoracie, za który płaci (a takie studia są w Polsce modne, szczególnie w humanistyce), to dostaje w śmieciowy zasiłek, a na uczelni musi się wysługiwać kadrze profesorskiej. W efekcie jego entuzjazm naukowy jest konsekwentnie studzony. Wiem o czym piszę bo znam zdolnych ludzi, którzy z tych powodów odchodzili z polskich uczelni. Później ów doktor, z przymusu (bo nigdzie go nikt nie zna) zostaje na tej samej uczelni i robi habilitację, a jak już zrobi to właściwie z automatu dostaje profesora uczelnianego (tak było z większością moich kolegów). Nadmienię jeszcze, że w humanistyce, do niedawna, nieomal wszyscy robili stopnie kariery maksymalnie długo. W efekcie całe życie naukowe spędza ów naukowiec na jednej uczelni i w jednym środowisku. A na świecie teraz jest inaczej. Nadmienię, że wcale nie jest to fajne, bo właściwie uniemożliwia naukowcom normalne życie rodzinne, ale tak jest, jest to fakt. Młodzi, zdolni naukowcy są oceniani po swoich pracach. Już przed magisterkami muszą jeździć na konferencje, by gdzieś znaleźć profesora, który zaproponuje im kontrakt na doktorat. Nie jest dobrze widziane siedzenie na jednej uczelni. Dlatego każdy stopień naukowy jest robiony gdzie indziej i każdy postdok też. W efekcie, nawet jeśli owe habilitacje istnieją w sensie formalnym, to nie mają takiego znaczenia jak w Polsce. Dodatkowo sprzyja temu to, że z powodu różnic formalnych między poszczególnymi krajami, robienie klasycznej habilitacji przeszkadza w "robieniu nauki". Można robić przecież naukę na różnych uczelniach w ramach jednego kraju, ale w czołowych zespołach odbywa się to tak, że z Niemiec ląduje się w Japonii, a z niej w Stanach. W efekcie liczy się dorobek i uznanie, które prowadzi w końcu do profesury. Nawet na głupiej wiki znalazłem:
Argumentami przeciwników habilitacji jest przede wszystkim niespójność systemów stopni i tytułów naukowych w krajach anglosaskich i Europy kontynentalnej oraz mnożenie utrudnień w rozwoju kariery naukowej. W dotychczasowej praktyce naukowiec o uznanym dorobku międzynarodowym nie mógł zostać recenzentem pracy doktorskiej w Polsce, jeśli nie posiadał habilitacji. Ustawa z 2011 roku daje jednak taką możliwość.
Wypowiedzi przeciwników i zwolenników są mocno spolaryzowane:
„Habilitacje są w nauce niepotrzebne (...) Habilitacja jest archaicznym elementem stratyfikującym środowisko akademickie, które ma istotne znaczenie w zasadzie tylko w naszym kraju. Poza jego granicami o tym, kto kim jest w nauce decydują wyniki badań naukowych udokumentowane publikacjami. Nauka jest coraz bardziej transnarodowa, więc w świecie globalnej nauki lokalne stopnie naukowe tracą zupełnie na znaczeniu.” — dr Dominik Antonowicz
No ale jeżeli kolega los robi w polskiej nauce już 40 lat to oczywiście się lepiej zna. I zaraz wybierze z mojego wpisu jakiś kawałek, do którego będzie się mógł uczepić, pomijając meritum i nie starając się zrozumieć o czym napisałem.
Dlatego w Polsce nic nie można zmienić, zreformować, bo za dużo jest ludzi, którzy z obecnego systemu czerpią zyski lub są zadowoleni z istniejącego status quo. Dotyczy to nieomal wszystkich dziedzin życia. Jak zreformować system medyczny, kiedy wysoka kadra czerpie z obecnego najwyższe profity. Podobnie jest w nauce, nawet jeśli prowadzi to do tego, że najlepsze polskie uczelnie dzielą od czołówki już setki miejsc. Ale co tam, musimy sobie powtarzać, że mamy najlepszych we wszystkim, a jak nic nie wychodzi, to się na bank przeciw nam zmówili.
Reasumując, bo wątek jest o nowym, uważam, że z ambitnych planów polityków prawie nic w Polsce nie wyjdzie, bo niemożliwym będzie dojście do konsensusu, ustalenie planu działania i jego konsekwentnej realizacji, nawet przez zmieniające się rządy. A powinno być ora et labora.
Natomiast jest pewien element naukowej tytulatury, którego nigdzie na Ziemi poza Polską nie ma. Na ten temat nikt nie puszcza pary z gęby. Ciekawe123 dlaczego?
Profesor "belwederski"?