Tymczasem u bhaci Fhąsuzów wzmogło się poczucie nahodowe:
Członkowie Akademii Francuskiej wyrazili sprzeciw wobec wprowadzonemu we Francji w 2021r. modelowi dowodu osobistego, na którym widnieją napisy w dwu językach: po francusku i po angielsku. - Głównym językiem Republiki Francuskiej jest język francuski - podkreślają reprezentanci Akademii. Według członków instytucji niedopuszczalna jest zatem obecność w równym stopniu języka francuskiego i angielskiego na dokumentach tożsamości.
Zgodnie z prawem, obowiązującym w krajach należących do Unii Europejskiej, na dowodach tożsamości nazwa dokumentu powinna widnieć w co najmniej jednym, innym niż lokalny, języku oficjalnym UE. Reprezentanci najważniejszej francuskiej instytucji naukowej sprzeciwili się nie tylko temu, że rząd francuski zdecydował się na przetłumaczenie również słów takich jak „imię", „nazwisko" czy „data urodzenia", ale również, że jako drugi język został wybrany angielski. Jak podkreślają, po Brexicie język angielski należy do mniejszości a jego użycie we francuskich dokumentach tożsamości prowadzi do umniejszania rangi francuskiego i umacniania pozycji języka angielskiego. Przedstawiciele Akademii zadeklarowali, że są gotowi podjąć środki prawne i uciec się do wyższej instancji sądowniczej.
Otwarty sprzeciw wobec francuskiego rządu jest pierwszym w 400-letniej historii instytucji.
A propos Fhąsuzów i ich językowego nacjonalizmu, właśnie delektuję się prezentem gwiazdkowym, czyli V tomem "Dziejów Polski" Andrzeja Nowaka i czytam o wizycie polskich dostojników w Paryżu, gdzie oficjalnie powiadomili króla-elekta Henryka o jego wyborze. I tu taki passus:
Potem zaskoczyła gospodarzy na dworze króla Karola IX płynna znajomość łaciny polskich posłów, trzech nawet dobrze znało francuski (m. in. Jan Zamoyski), kilku włoski i niemiecki. "Niemało to zawstydziło dworaków naszych, którzy nie tylko nic nie umieją, lecz nadto są nieprzyjaciółmi wszelkich umiejętności", zanotował ten sam dziejopis, Jacques Auguste de Thou (późniejszy prezydent parlamentu, czyli sądu paryskiego). Choć niechęć Francuzów do nauki języków obcych trwała jeszcze przynajmniej kilkaset lat, to uogólnienie pana de Thou o braku zdolności jego rodaków jest na pewno nazbyt samokrytyczne.
Chwilę później jest jeszcze lepszy smaczek, innego rodzaju:
Paryż pokazał co potrafi, próbując olśnić polskich posłów już pięć dni po ich przyjeździe radośnie i hucznie obchodzoną pierwszą rocznicą rzezi innowierców w dniu świętego Bartłomieja. Delegacja Rzeczypospolitej przedstawiała wtedy akurat tę część warunków elekcji, o której jeszcze nie wspomnieliśmy. Były to tzw. Postulata Polonica, czyli żądanie ochrony dla praw mniejszości wyznaniowej (hugenotów) we Francji, na wzór konfederacji warszawskiej. Główny sprawca rzezi, król Karol IX, był oburzony, uznając to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Królestwa Francji. Obiecał jednak ustnie, że zezwoli hugenotom (czyli wyznawcom nauki Kalwina) na swobodne wyznawanie ich kultu w wydzielonych miejscach.
Brzost napisal(a): A propos Fhąsuzów i ich językowego nacjonalizmu, właśnie delektuję się prezentem gwiazdkowym, czyli V tomem "Dziejów Polski" Andrzeja Nowaka i czytam o wizycie polskich dostojników w Paryżu, gdzie oficjalnie powiadomili króla-elekta Henryka o jego wyborze. I tu taki passus:
Potem zaskoczyła gospodarzy na dworze króla Karola IX płynna znajomość łaciny polskich posłów, trzech nawet dobrze znało francuski (m. in. Jan Zamoyski), kilku włoski i niemiecki. "Niemało to zawstydziło dworaków naszych, którzy nie tylko nic nie umieją, lecz nadto są nieprzyjaciółmi wszelkich umiejętności", zanotował ten sam dziejopis, Jacques Auguste de Thou (późniejszy prezydent parlamentu, czyli sądu paryskiego). Choć niechęć Francuzów do nauki języków obcych trwała jeszcze przynajmniej kilkaset lat, to uogólnienie pana de Thou o braku zdolności jego rodaków jest na pewno nazbyt samokrytyczne.
Chwilę później jest jeszcze lepszy smaczek, innego rodzaju:
Paryż pokazał co potrafi, próbując olśnić polskich posłów już pięć dni po ich przyjeździe radośnie i hucznie obchodzoną pierwszą rocznicą rzezi innowierców w dniu świętego Bartłomieja. Delegacja Rzeczypospolitej przedstawiała wtedy akurat tę część warunków elekcji, o której jeszcze nie wspomnieliśmy. Były to tzw. Postulata Polonica, czyli żądanie ochrony dla praw mniejszości wyznaniowej (hugenotów) we Francji, na wzór konfederacji warszawskiej. Główny sprawca rzezi, król Karol IX, był oburzony, uznając to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Królestwa Francji. Obiecał jednak ustnie, że zezwoli hugenotom (czyli wyznawcom nauki Kalwina) na swobodne wyznawanie ich kultu w wydzielonych miejscach.
peterman napisal(a): Swoją szosą podobno niechęć Fhącuzów do języków obcych (a zwłaszcza angielskiego) nadal trzyma się tam mocno.
Takie jest niby wrażenie na ulicy. Pracowałem kilkanaście lat z Francuzami. W pracy nie spotkałem nikogo kto by nie potrafił dobrze władać angielskim. W wielu większych firmach to jest oficjalny język. Sporo zna hiszpański, portugalski, włoski.
peterman napisal(a): Swoją szosą podobno niechęć Fhącuzów do języków obcych (a zwłaszcza angielskiego) nadal trzyma się tam mocno.
Takie jest niby wrażenie na ulicy. Pracowałem kilkanaście lat z Francuzami. W pracy nie spotkałem nikogo kto by nie potrafił dobrze władać angielskim. W wielu większych firmach to jest oficjalny język. Sporo zna hiszpański, portugalski, włoski.
Popkultura ichnia też daje radę, choć oczywiście nie tak dobrze jak Skandynawowie. Byłoby to zatem głównie chciejstwo waadzy?
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): No nie tyle Waadzy, co leśnych dziadków z Akademii Fhąsuskiej, którzy właśnie kwiknęli p-ko rządowi pierwszy raz od 400 lat.
Im się głownie angielski nie podoba jako język Irlandii i Malty tylko. Może zmienią na niemiecki albo polski.
peterman napisal(a): Swoją szosą podobno niechęć Fhącuzów do języków obcych (a zwłaszcza angielskiego) nadal trzyma się tam mocno.
Takie jest niby wrażenie na ulicy. Pracowałem kilkanaście lat z Francuzami. W pracy nie spotkałem nikogo kto by nie potrafił dobrze władać angielskim. W wielu większych firmach to jest oficjalny język. Sporo zna hiszpański, portugalski, włoski.
Pracując w kanadyjskiej firmie we Francji spotkałem się z normami technicznymi tłumaczonymi na język francuski, czego nie widziałem w żadnym innym kraju gdzie pracowałem. Oprócz tego jest problem z wymową, nawet jak Francuzi dobrze władają angielskim, to wymawiają po swojemu, nie wymawiają "h" albo wstawiają "h" tam gdzie go rzeczywistości nie ma. Do tego jeszcze jest sporo fałszywych przyjaciół, bo dużo wyrazów pisze się tak samo po angielsku i francusku, ale wymawia już inaczej. No i oni więszość skrótów międzynarodowych mają przetłumaczone na swoje, co często kończy się przestawieniem liter: NATO->OTAN, EU->UE, UN (ONZ) -> ONU, AIDS->SIDA,
Prof. Grzegorz Górski: „Sztuka czekania”, czyli jak wygrać wojnę z Brukselą 17.01.2022 19:32 Czytanie opracowań historycznych, zwłaszcza wielkich polskich historyków z pierwszej połowy XX wieku, jest oprócz poznawania procesów historycznych – fantastyczną lekcją polityki. Na swój użytek stworzyłem w związku z tym swoistą klasyfikację – wielkim traktatem historycznym jest takie dzieło, które jest lekcją pozwalającą rozróżniać politykę realną od pseudoromantycznych fantasmagorii.
Jedną z podstawowych dystynkcji owej polityki realnej pozostaje coś, co w skrócie określa się właśnie „sztuką czekania”. I nie chodzi tu bynajmniej o bierność czy nieróbstwo, a już zwłaszcza wasalizowanie się (po to, by inni podejmowali za nas decyzje). Chodzi o to, że czy to w polityce wewnętrznej, czy – zwłaszcza – międzynarodowej, ilość zmiennych, na które nie ma się żadnego wpływu, jest naprawdę olbrzymia. Istnieje zawsze pokusa uzyskania wpływu na zbyt wielką ilość spraw, co w konsekwencji powoduje rozproszenie sił i w konsekwencji niezdolność do uzyskiwania efektów.
Sztuką jest więc umiejętne skoncentrowanie swoich sił na wąskim odcinku i uzyskanie tam przełamania w swoim interesie. Takie przesilenie w wybranym punkcie może spowodować lawinowo korzystne konsekwencje.
Oprócz koncentracji sił trzeba też jednak wiedzieć, kiedy uderzać. Wykorzystać to, że nawet pozornie mocarny przeciwnik, rozproszony na wiele frontów, nie da rady z naszym skoncentrowanym uderzeniem. Jak widać, polityka korzysta też z podstaw sztuki wojennej, ale w istocie obydwoma płaszczyznami rządzą bardzo podobne reguły.
Wojna z BBP Jesteśmy od 2016 roku na wojnie z Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości oraz głównymi siłami obecnego europejskiego establishmentu. Trwająca szósty rok wojna nie przyniosła do tej pory żadnej ze stron decydującego sukcesu. Już tylko to jest wielkim sukcesem Prawa i Sprawiedliwości, bowiem w historii przynajmniej Unii Europejskiej nie jest znany przypadek, aby ktokolwiek tak długo i tak skutecznie toczył wojnę z Brukselą, Berlinem i Paryżem (BBP) na raz. I to mimo tego, że owe obce siły uruchomiły na olbrzymią skalę swoją agenturę w Polsce. Inaczej więc niż w XVIII wieku, skorumpowanie znacznej części polskiej elity politycznej nie daje spodziewanych rezultatów. Co więcej, nie udało się „zagłodzić Polski”, bowiem ta, prowadząc suwerenną politykę gospodarczą, finansową czy monetarną, nie dała się złamać ani wrogim rządom, ani gangsterskim grupom finansowym, które potrafiły radzić sobie w chwilach poważnych przełomów, np. nawet z Włochami.
Rok 2022 zapowiada się jednak jako decydujący w tej wojnie. Głównie dlatego, że strona agresywna dostrzega pozytywną dla siebie koniunkturę wynikającą z równoległej agresji rosyjskiej na Polskę i jej otoczenie. Z perspektywy BBP jest to dogodny moment, aby wyprowadzić w stosunku do Polski decydujące ciosy, doprowadzając wreszcie do takich zmian w naszym kraju. Zmian, które sprowadzą nas do roli, którą dla nas tam zaprojektowano – rezerwuaru taniej, dobrze wykształconej i pracowitej siły roboczej oraz sporego rynku zbytu dla niekonkurencyjnych na światowych rynkach wytworów niemieckich i francuskich upadających przemysłów.
Wracając do wstępnych uwag, chciałbym się skoncentrować na wyborze czasu konfrontacji, czyli „sztuce czekania”. Z tego bowiem będą wynikać wnioski, gdzie i kiedy skoncentrować nasze siły. Zaczniemy od Brukseli, bowiem właśnie stamtąd formalnie będą kierowane najcięższe ciosy. Zostawmy teraz, jakie oddziały rzuci przeciw nam ten ośrodek – poszukajmy słabości po stronie przeciwnika. A jest ich cały katalog.
Bruksela gaśnie Pierwszą konstatacją jest to, iż siła oddziaływania tego ośrodka gaśnie z miesiąca na miesiąc. Przyczyn jest wiele, ale najważniejszą są pieniądze, a właściwie ich brak. Czasy, kiedy Bruksela oddziaływała jako gestor środków, są już przeszłością. Dzisiaj kłopoty poszczególnych krajów powodują kurczenie się wpływów, a chętnych do oddawania źródeł dochodów raczej nie ma. Bruksela jak kania dżdżu łaknie własnych przychodów, bo bez tego całkowicie straci swoją moc oddziaływania. I to jest pierwsza nasza przewaga – bez naszej aprobaty uzyskanie sukcesu w tej materii nie jest możliwe. Jeśli chcą nas dyscyplinować środkami, musimy im pokazać, że nie kiwną palcem w sprawie przychodów bezpośrednich bez naszej zgody.
Wobec Brukseli formułowane są również z wielu stron oczekiwania, że w końcu uczyni coś z kryzysem migracyjnym, kryzysem strefy Euro, sprawiedliwymi regułami gry między Południem i Północą UE, strukturalnym bezrobociem na Południu czy w końcu ogranie się ze sprowokowanym „polityką klimatyczną” kryzysem energetycznym. Na horyzoncie pojawia się kryzys na rynku żywności. Nie musimy wkładać ręki w drzwi – powinniśmy stać z boku tych konfliktów i zadbać o to, by jak najdłużej i jak najmocniej absorbowały uwagę BBP. I czekać, jak kolejne miesiące będą osłabiać strefę Euro gospodarczo i społecznie. Im bardziej nasi przeciwnicy będą się angażować w te sprawy, tym mniej sił im zostanie na walkę z nami.
Konflikty wewnętrzne Wreszcie konflikty wewnętrzne w wymiarze politycznym i ustrojowym. Obecnie trwa wielka wojna wewnętrzna związana z chęcią pozbawienia EPL zbudowanych przez tę formację wpływów w instytucjach europejskich. Pamiętać trzeba, że właściwie od czasów Komisji Delorsa, „chadecy” dzierżą władzę w Brukseli w sposób niemal niepodzielny. Dzisiaj po klęsce w Niemczech i kilku innych krajach socjaliści i liberałowie poczuli szansę na zmianę tej sytuacji. Atak francuskiego „Liberation” na „chadeckie” elity UE przypomina akcję, która doprowadziła w 1999 roku do obalenia Komisji Santera. Można przypuszczać, że w tym planie celem głównym pozostaje Ursula von der Leyen. Śmierć przewodniczącego PE i rotacja na stanowisku przewodniczącego RE otwierają drogę do potencjalnie nowych, kolejnych rozdań.
Uwerturą tych zmian była anihilacja Tuska jako lidera EPL. Przywództwo tej formacji ma bowiem świadomość, że w nadchodzących rozgrywkach potrzebuje na czele poważnej postaci, a nie wykonawcy pleceń podstarzałej emerytki. Sam EPL ma w grze poza kierownictwem partii szefostwo frakcji w PE oraz obsadę przewodniczącego PE. Socjaliści i liberałowie chcieliby dokonać skoku na funkcję przewodniczącego KE, na co wielką ochotę ma silnie krytykowany za indolencję faworyt Macrona Charles Michel. Macron prezydując UE w tym półroczu i walcząc o reelekcję, chciałby odnieść taki spektakularny sukces (Francja nie miała poważnych stanowisk w KE i RE od czasów Delorsa). No ale w grze są socjaliści, którzy marzą o ponownym wylewarowaniu Timmermansa po to, by przyspieszyć realizację „zielonej polityki” i federalizacji. Tutaj mają silne wsparcie zielonych i komunistów.
Wspierajmy wszystkich
Ilość zmiennych w tej układance jest naprawdę spora, ale to, co leży najbardziej w polskim interesie. to… wspieranie aspiracji wszystkich. Tak silne i zdecydowane, aby spowodowany tym bałagan trwał jak najdłużej. Im dłużej będą zajmowali się sobą, tym mniej czasu poświęcą nam. Nie mamy skuteczniejszego narzędzia wstrzymywania działań BBP, jak obfite dolewanie oliwy do ognia brukselskiego tygla walki o władzę. W naszym interesie leży dziś upadek obecnej Komisji Europejskiej, maksymalne przeciągnięcie „uzgodnień” w sprawie nowych obsad stanowisk i dołączenie do agendy tej walki, sprawy korupcji w Trybunale Sprawiedliwości.
Te konflikty i wewnętrzne walki spowodują, że nasze siły radykalnie wzrosną w konfrontacji z bardzo osłabionym agresorem. Do tego nie można wykluczyć, iż spirala napięć spowoduje, iż pojawi się dla nas dogodny moment, aby silnym i skoncentrowanym atakiem przeprowadzić nasze cele. Nasza duża, zakulisowa aktywność powinna dać nam sporo paliwa dla rozstrzygającej konfrontacji.
prof. Grzegorz Górski: ... Bruksela gaśnie Pierwszą konstatacją jest to, iż siła oddziaływania tego ośrodka gaśnie z miesiąca na miesiąc. Przyczyn jest wiele, ale najważniejszą są pieniądze, a właściwie ich brak ...
Swojo szoso. Niemcami powoduje duch niemiecki (do pewnego stopnia pruski). Niemcy mają swoje niemieckie pragnienia, niemieckie obsesje, niemiecki wstyd i dlatego robią to co robią. Ojrokratami powoduje tylko to, co napędza każdą biurokrację - pragnienie zwiększenia swej władzy. Ale nie jest to wielkie pragnienie, bardziej rytuał niż obsesja, bo dla kogo niby ma być ta władzą?
los napisal(a): Ojrokratami powoduje tylko to, co napędza każdą biurokrację - pragnienie zwiększenia swej władzy. Ale nie jest to wielkie pragnienie, bardziej rytuał niż obsesja, bo dla kogo niby ma być ta władzą?
Biurokrata ma służyć swojemu Panu, a swoją służalczość maskuje 'procedurami', ot kompleks prymusa w pigułce.
"- Warto przypomnieć, że mechanizm warunkowości jest skonstruowany w ten sposób, że zablokowanie środków UE dla państwa członkowskiego, które narusza zasadę praworządności, może nastąpić jedynie wówczas, kiedy ma to wpływ na interesy finansowe UE - tłumaczył w Polskim Radiu 24 dr Sebastian Gajewski z Centrum im. Daszyńskiego, odnosząc się do spodziewanego w środę orzeczenia TSUE ws. mechanizmu "pieniądze za praworządność". Podkreślił, że Izba Dyscyplinarna nie może wpływać na odebranie Polsce pieniędzy unijnych."
Na przełomie kwietnia i maja 1637 roku, wkrótce po sejmie, Ossoliński przedstawił w Radzie Senatu projekt ustawy o wprowadzeniu cła w Gdańsku i innych portach Rzeczypospolitej. W pewnym stopniu nie było to nie nowego, skoro podobne cło pobierał Gustaw Adolf na podstawie rozejmu w Starym Targu — aż do układu w Sztumskiej Wsi, który dał królowi polskiemu prawo dalszego pobierania ceł przez najbliższe dwa lata. Teraz chodziło o utrzymanie prawa celnego na stałe. Potrzebę ceł uzasadniał Ossoliński między innymi korzyściami skarbu. Twierdził, że „nie cła odmianę ceny towarów czynią, ale drogość albo taniość zamorska. Choćbym pozwolił, że to pójdzie na rachunek przedania i kupna mego, musi też mi pozwolić, że pójdzie na rachunek i zamorczyka. Tak przy moim groszu znajdzie się i cudzoziemców grosz, którzy się w inny sposób do łanowego, ani do podymnego nie przykładają”. Wymowny był i inny argument: „łacniejszą mnie to […] swego grosza przejrzeć, aniżeli nie tylko na krwawe łzy poddanych swych i wzdychania niebo przenikające patrzeć, ale i całe worki szlacheckie na załogę zniszczonych kmieci wysypować, albo za nich podatki zastępować”. Tymczasem wartość dochodu z ceł Ossoliński obliczał na „sześć milionów na rok i więcej, czego ledwie która flota indyjska naraz królowi hiszpańskiemu przynosiła”.
Na drugim, nadzwyczajnym, sejmie 1637 roku uchwalona została konstytucja, odwołująca się do prawa morskiego władztwa Korony i zezwalająca królowi „jak najgruntowniejsze wystawiać przepisy i rachunki, jakoby takowe cła do swego mogły przyjść porządku”. Konstytucję tę uchwalono mimo przeciwdziałania ze strony lennika pruskiego i Janusza Radziwiłła. Rada Senatu, zebrana w trakcie wesela króla Władysława i Cecylii Renaty 16 i 17 września, wydała odpowiednie rozporządzenie, zaś wkrótce potem do Gdańska i Piławy udali się Ossoliński i Gerard Denhoff. 3 października rozpoczęło się pobieranie ceł w Gdańsku, wbrew oporowi władz miejskich. Równoznaczna z buntem była również postawa urzędników księcia pruskiego, którzy zarządzili blokadę Zalewu Świeżego. Sprawa stanęła na ostrzu noża, co na pewno nie było zaskoczeniem. Prawo, majestat królewski, powaga i żywotne interesy Rzeczypospolitej stanęły z jednej strony, z drugiej zaś — te wszystkie siły, które niechętnie widziały obecność Polski nad Bałtykiem, jak i te czynniki wewnętrzne, którym równie niemiła była możliwość wzmocnienia konstytucyjnej władzy wykonawczej.
Wynik próby sił zależał od obywateli. Wyzwaniem dla nich stała się inwazja flotylli duńskiej. 2 grudnia 1637 roku usunęła ona obsługę komory celnej i wprowadziła do Gdańska czterdzieści statków handlowych, głównie holenderskich. Wszystko więc zależało od sejmu, który rozpoczął swe obrady 10 marca 1638 roku. Próba nie wypadła dla rządu pomyślnie i duńskie wyzwanie pozostawiło kompromitujący brak odzewu. Do grona obrońców Gdańszczan dołączył hetman koronny Koniecpolski i kilku innych możnych. Przemawiając w sejmie poseł francuski Charles d’Avaugourt najzwyczajniej zażądał, by Rzeczpospolita na zawsze wyrzekła się pobierania cła morskiego. Gdy zaś 7 kwietnia marszałek sejmowy Łukasz Opaliński powołał komisję do omawiania spraw obrony, już sam jej skład rozwiewał obawy, że pokój zewnętrzny może zostać zmącony. Zwolenników króla reprezentowali w niej jedynie Jakub Sobieski i Piotr Daniłowicz, zaś obrońców pokoju — Bogusław Leszczyński i Janusz Radziwił z gronem zaufanych.”
A z klechd i podań, i bajek wychodziło, że król to był Król-Mocarz, a nie jakieś układ słaby z silniejszymi przeciw niemu poddanymi wespół-zespół z duńczykami i gdańszczanami...
Szef unijnej dyplomacji Joseph BORRELL powiedział, że sankcje, które zostaną nałożone na Rosję w wyniku jej agresji na Ukrainę będą najsurowsze jakie Wspólnota nałożyła w swojej historii.
Chciałbym wierzyć, że będą bardziej przerażające niż te nałożone na Polskę.
Portal wPolityce.pl poznał treść szokującego wezwania Komisji Europejskiej dotyczącego kary po wyroku TSUE ws. sądownictwa dyscyplinarnego w Polsce! W dokumencie datowanym na 8 marca czytamy, że Komisja domaga się „usunięcia uchybień” w postaci zapłaty kary w wysokości 69 112 479,45 EURO. Z pisma wynika, że Polska ma 15 dni na uiszczenie tej gigantycznej kwoty.
Komentarz
I tu taki passus:
Potem zaskoczyła gospodarzy na dworze króla Karola IX płynna znajomość łaciny polskich posłów, trzech nawet dobrze znało francuski (m. in. Jan Zamoyski), kilku włoski i niemiecki. "Niemało to zawstydziło dworaków naszych, którzy nie tylko nic nie umieją, lecz nadto są nieprzyjaciółmi wszelkich umiejętności", zanotował ten sam dziejopis, Jacques Auguste de Thou (późniejszy prezydent parlamentu, czyli sądu paryskiego). Choć niechęć Francuzów do nauki języków obcych trwała jeszcze przynajmniej kilkaset lat, to uogólnienie pana de Thou o braku zdolności jego rodaków jest na pewno nazbyt samokrytyczne.
Chwilę później jest jeszcze lepszy smaczek, innego rodzaju:
Paryż pokazał co potrafi, próbując olśnić polskich posłów już pięć dni po ich przyjeździe radośnie i hucznie obchodzoną pierwszą rocznicą rzezi innowierców w dniu świętego Bartłomieja. Delegacja Rzeczypospolitej przedstawiała wtedy akurat tę część warunków elekcji, o której jeszcze nie wspomnieliśmy. Były to tzw. Postulata Polonica, czyli żądanie ochrony dla praw mniejszości wyznaniowej (hugenotów) we Francji, na wzór konfederacji warszawskiej. Główny sprawca rzezi, król Karol IX, był oburzony, uznając to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Królestwa Francji. Obiecał jednak ustnie, że zezwoli hugenotom (czyli wyznawcom nauki Kalwina) na swobodne wyznawanie ich kultu w wydzielonych miejscach.
Ale coś czuję że będzie niemiecki.
Oprócz tego jest problem z wymową, nawet jak Francuzi dobrze władają angielskim, to wymawiają po swojemu, nie wymawiają "h" albo wstawiają "h" tam gdzie go rzeczywistości nie ma.
Do tego jeszcze jest sporo fałszywych przyjaciół, bo dużo wyrazów pisze się tak samo po angielsku i francusku, ale wymawia już inaczej.
No i oni więszość skrótów międzynarodowych mają przetłumaczone na swoje, co często kończy się przestawieniem liter: NATO->OTAN, EU->UE, UN (ONZ) -> ONU, AIDS->SIDA,
https://9gag.com/gag/ang5RW0
Coraz bezczelniejsze i coraz zuchwalsze są te ladacznice.
https://www.tysol.pl/a77598-Tylko-u-nas-Prof-Grzegorz-Gorski-Sztuka-czekania-czyli-jak-wygrac-wojne-z-Bruksela#.YeW8HL-_slE.twitter
Prof. Grzegorz Górski: „Sztuka czekania”, czyli jak wygrać wojnę z Brukselą
17.01.2022 19:32
Czytanie opracowań historycznych, zwłaszcza wielkich polskich historyków z pierwszej połowy XX wieku, jest oprócz poznawania procesów historycznych – fantastyczną lekcją polityki. Na swój użytek stworzyłem w związku z tym swoistą klasyfikację – wielkim traktatem historycznym jest takie dzieło, które jest lekcją pozwalającą rozróżniać politykę realną od pseudoromantycznych fantasmagorii.
Jedną z podstawowych dystynkcji owej polityki realnej pozostaje coś, co w skrócie określa się właśnie „sztuką czekania”. I nie chodzi tu bynajmniej o bierność czy nieróbstwo, a już zwłaszcza wasalizowanie się (po to, by inni podejmowali za nas decyzje). Chodzi o to, że czy to w polityce wewnętrznej, czy – zwłaszcza – międzynarodowej, ilość zmiennych, na które nie ma się żadnego wpływu, jest naprawdę olbrzymia. Istnieje zawsze pokusa uzyskania wpływu na zbyt wielką ilość spraw, co w konsekwencji powoduje rozproszenie sił i w konsekwencji niezdolność do uzyskiwania efektów.
Sztuką jest więc umiejętne skoncentrowanie swoich sił na wąskim odcinku i uzyskanie tam przełamania w swoim interesie. Takie przesilenie w wybranym punkcie może spowodować lawinowo korzystne konsekwencje.
Oprócz koncentracji sił trzeba też jednak wiedzieć, kiedy uderzać. Wykorzystać to, że nawet pozornie mocarny przeciwnik, rozproszony na wiele frontów, nie da rady z naszym skoncentrowanym uderzeniem.
Jak widać, polityka korzysta też z podstaw sztuki wojennej, ale w istocie obydwoma płaszczyznami rządzą bardzo podobne reguły.
Wojna z BBP
Jesteśmy od 2016 roku na wojnie z Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości oraz głównymi siłami obecnego europejskiego establishmentu. Trwająca szósty rok wojna nie przyniosła do tej pory żadnej ze stron decydującego sukcesu. Już tylko to jest wielkim sukcesem Prawa i Sprawiedliwości, bowiem w historii przynajmniej Unii Europejskiej nie jest znany przypadek, aby ktokolwiek tak długo i tak skutecznie toczył wojnę z Brukselą, Berlinem i Paryżem (BBP) na raz. I to mimo tego, że owe obce siły uruchomiły na olbrzymią skalę swoją agenturę w Polsce. Inaczej więc niż w XVIII wieku, skorumpowanie znacznej części polskiej elity politycznej nie daje spodziewanych rezultatów. Co więcej, nie udało się „zagłodzić Polski”, bowiem ta, prowadząc suwerenną politykę gospodarczą, finansową czy monetarną, nie dała się złamać ani wrogim rządom, ani gangsterskim grupom finansowym, które potrafiły radzić sobie w chwilach poważnych przełomów, np. nawet z Włochami.
Rok 2022 zapowiada się jednak jako decydujący w tej wojnie. Głównie dlatego, że strona agresywna dostrzega pozytywną dla siebie koniunkturę wynikającą z równoległej agresji rosyjskiej na Polskę i jej otoczenie. Z perspektywy BBP jest to dogodny moment, aby wyprowadzić w stosunku do Polski decydujące ciosy, doprowadzając wreszcie do takich zmian w naszym kraju. Zmian, które sprowadzą nas do roli, którą dla nas tam zaprojektowano – rezerwuaru taniej, dobrze wykształconej i pracowitej siły roboczej oraz sporego rynku zbytu dla niekonkurencyjnych na światowych rynkach wytworów niemieckich i francuskich upadających przemysłów.
Wracając do wstępnych uwag, chciałbym się skoncentrować na wyborze czasu konfrontacji, czyli „sztuce czekania”. Z tego bowiem będą wynikać wnioski, gdzie i kiedy skoncentrować nasze siły. Zaczniemy od Brukseli, bowiem właśnie stamtąd formalnie będą kierowane najcięższe ciosy. Zostawmy teraz, jakie oddziały rzuci przeciw nam ten ośrodek – poszukajmy słabości po stronie przeciwnika. A jest ich cały katalog.
Bruksela gaśnie
Pierwszą konstatacją jest to, iż siła oddziaływania tego ośrodka gaśnie z miesiąca na miesiąc. Przyczyn jest wiele, ale najważniejszą są pieniądze, a właściwie ich brak. Czasy, kiedy Bruksela oddziaływała jako gestor środków, są już przeszłością. Dzisiaj kłopoty poszczególnych krajów powodują kurczenie się wpływów, a chętnych do oddawania źródeł dochodów raczej nie ma. Bruksela jak kania dżdżu łaknie własnych przychodów, bo bez tego całkowicie straci swoją moc oddziaływania. I to jest pierwsza nasza przewaga – bez naszej aprobaty uzyskanie sukcesu w tej materii nie jest możliwe. Jeśli chcą nas dyscyplinować środkami, musimy im pokazać, że nie kiwną palcem w sprawie przychodów bezpośrednich bez naszej zgody.
Wobec Brukseli formułowane są również z wielu stron oczekiwania, że w końcu uczyni coś z kryzysem migracyjnym, kryzysem strefy Euro, sprawiedliwymi regułami gry między Południem i Północą UE, strukturalnym bezrobociem na Południu czy w końcu ogranie się ze sprowokowanym „polityką klimatyczną” kryzysem energetycznym. Na horyzoncie pojawia się kryzys na rynku żywności. Nie musimy wkładać ręki w drzwi – powinniśmy stać z boku tych konfliktów i zadbać o to, by jak najdłużej i jak najmocniej absorbowały uwagę BBP. I czekać, jak kolejne miesiące będą osłabiać strefę Euro gospodarczo i społecznie. Im bardziej nasi przeciwnicy będą się angażować w te sprawy, tym mniej sił im zostanie na walkę z nami.
Konflikty wewnętrzne
Wreszcie konflikty wewnętrzne w wymiarze politycznym i ustrojowym. Obecnie trwa wielka wojna wewnętrzna związana z chęcią pozbawienia EPL zbudowanych przez tę formację wpływów w instytucjach europejskich. Pamiętać trzeba, że właściwie od czasów Komisji Delorsa, „chadecy” dzierżą władzę w Brukseli w sposób niemal niepodzielny. Dzisiaj po klęsce w Niemczech i kilku innych krajach socjaliści i liberałowie poczuli szansę na zmianę tej sytuacji. Atak francuskiego „Liberation” na „chadeckie” elity UE przypomina akcję, która doprowadziła w 1999 roku do obalenia Komisji Santera. Można przypuszczać, że w tym planie celem głównym pozostaje Ursula von der Leyen. Śmierć przewodniczącego PE i rotacja na stanowisku przewodniczącego RE otwierają drogę do potencjalnie nowych, kolejnych rozdań.
Uwerturą tych zmian była anihilacja Tuska jako lidera EPL. Przywództwo tej formacji ma bowiem świadomość, że w nadchodzących rozgrywkach potrzebuje na czele poważnej postaci, a nie wykonawcy pleceń podstarzałej emerytki. Sam EPL ma w grze poza kierownictwem partii szefostwo frakcji w PE oraz obsadę przewodniczącego PE. Socjaliści i liberałowie chcieliby dokonać skoku na funkcję przewodniczącego KE, na co wielką ochotę ma silnie krytykowany za indolencję faworyt Macrona Charles Michel. Macron prezydując UE w tym półroczu i walcząc o reelekcję, chciałby odnieść taki spektakularny sukces (Francja nie miała poważnych stanowisk w KE i RE od czasów Delorsa). No ale w grze są socjaliści, którzy marzą o ponownym wylewarowaniu Timmermansa po to, by przyspieszyć realizację „zielonej polityki” i federalizacji. Tutaj mają silne wsparcie zielonych i komunistów.
Wspierajmy wszystkich
Ilość zmiennych w tej układance jest naprawdę spora, ale to, co leży najbardziej w polskim interesie. to… wspieranie aspiracji wszystkich. Tak silne i zdecydowane, aby spowodowany tym bałagan trwał jak najdłużej. Im dłużej będą zajmowali się sobą, tym mniej czasu poświęcą nam. Nie mamy skuteczniejszego narzędzia wstrzymywania działań BBP, jak obfite dolewanie oliwy do ognia brukselskiego tygla walki o władzę. W naszym interesie leży dziś upadek obecnej Komisji Europejskiej, maksymalne przeciągnięcie „uzgodnień” w sprawie nowych obsad stanowisk i dołączenie do agendy tej walki, sprawy korupcji w Trybunale Sprawiedliwości.
Te konflikty i wewnętrzne walki spowodują, że nasze siły radykalnie wzrosną w konfrontacji z bardzo osłabionym agresorem. Do tego nie można wykluczyć, iż spirala napięć spowoduje, iż pojawi się dla nas dogodny moment, aby silnym i skoncentrowanym atakiem przeprowadzić nasze cele. Nasza duża, zakulisowa aktywność powinna dać nam sporo paliwa dla rozstrzygającej konfrontacji.
https://www.polskieradio.pl/130/4503/Artykul/2901717,Dr-Gajewski-uznanie-mechanizmu-warunkowosci-nie-oznacza-ze-Polsce-mozna-odebrac-pieniadze
"- Warto przypomnieć, że mechanizm warunkowości jest skonstruowany w ten sposób, że zablokowanie środków UE dla państwa członkowskiego, które narusza zasadę praworządności, może nastąpić jedynie wówczas, kiedy ma to wpływ na interesy finansowe UE - tłumaczył w Polskim Radiu 24 dr Sebastian Gajewski z Centrum im. Daszyńskiego, odnosząc się do spodziewanego w środę orzeczenia TSUE ws. mechanizmu "pieniądze za praworządność". Podkreślił, że Izba Dyscyplinarna nie może wpływać na odebranie Polsce pieniędzy unijnych."
(podkreślenia moje)
Cła i podatki oczywiście trzeba potem i tak becalować ale już krulowi Frycowi.
Chciałbym wierzyć, że będą bardziej przerażające niż te nałożone na Polskę.
Jakieś pytania?