Pani_Łyżeczka napisal(a): Czarodziejską Górę wypada znać bo jest to książka perwersyjnie kontekstowa, mężczyźni odpadają bo jest to zapis szaleństwa pani po menopauzie co raczej ich nie interesuje.
Zapoznałem się z tłumaczeniem Cz. Góry i to też jest zapis szaleństwa grupy frajerszczaków. Nie wiem wogle, o co ten zgiełk.
Pani_Łyżeczka napisal(a): Czarodziejską Górę wypada znać bo jest to książka perwersyjnie kontekstowa, mężczyźni odpadają bo jest to zapis szaleństwa pani po menopauzie co raczej ich nie interesuje.
Zapoznałem się z tłumaczeniem Cz. Góry i to też jest zapis szaleństwa grupy frajerszczaków. Nie wiem wogle, o co ten zgiełk.
Poprawiłam Cz. G. jest kontekstem Ępuzjona.
W literaturze sanatoryjnej na prowadzenie wybija mi się Choromański, "Zazdrośc i Medycyna" wypada nastrojowo, niepokojąco...
adamstan napisal(a): Czy przyznanie Nobla grafomance nobilituje grafomankę, czy też dewaluuje nagrodę?
A nawet zdewaluowana nagroda Nobla jest poza zasięgiem Polaków.
Noszku.nie!
Herbertowi Nobel należał się jak psu zupa. A Nobel polskiemu literatu należał się z rozdzielnika, bo wicie-rozumiecie, rozmontowanie komunizmu w pays de l’Est to jednak Polacy zrobili i w 1991 roku było wiadomo że Polaku się za to Nobel należy.
(Podobnie jak jakiemuś Rusowi za upadek sajuza. Wśród rusów padło na Brodskiego, co jest zabawne teraz - jak kto na przykład zapozna się z jego wierszem „Na niepodległość Ukrainy”.)
Wśród Polaków Nobel należał się Herbertowi (jak psu zupa), ale Herbert lewakom nie pasował i Aaaadaś załatwił go jakiejś pani z Krakowa.
Nota bene: Miłosz dostał Nobla za Sierpień 1980. Takie są noblowskie kretyneria w literaturze (i pokoju).
Pani_Łyżeczka napisal(a): Lży polonisów z UJ będąć humanistą na AGH )
Dlatego stosuje różne logiczne wygibasy. Np ratowanie książek Tokarczuk: Sama fundacja ogłosiła, że jak się komuś nie podoba książka to niech odsyła. No i ludzie zaczęli odsyłać, wypisywać na nich różne rzeczy i się zaczął płacz. Bardzo konkretnie pojechał po różnych aspektach Tokarczuk. Nie wiem, czy faktycznie u niej książka do autografu przechodzi przez 3 ręce aby profan-czytelnik nie zbliżył się do autoryteta? Nazywa on klasizmem coś czego nazwać nie mogę bo jakbym chciał nazwać to musiałbym użyć terminu "udeckie popierdolenie" który jest wulgarny i niedopuszczalny. Dlatego go nie używam. Niestety inne terminy nie oddają istoty zjawiska dlatego nie można go omówić. "Pogarda" jest słabe.
Dokładnie, choć ów przelew nie musi być bezpośredni - może to być kontrakt reklamowy, posada na uniwersytecie czy zwiększona stawka za consulting. Nagroda niepusta to taka, do której jest konkurencja i nie każdy ją dostanie.
Nagroda Rathenaua jest pusta, dostaję ją każdy, kto zrobi wystarczająco dużo dla swej niemieckiej ojczyzny formalnie nie będąc Niemcem. Tusk nie mógł jej nie dostać.
"Jedyne, o co mam pretensje do Pani Olgi Tokarczuk i liberalnej inteligencji to wcale nie to, że uważają oni, że "literatura jest nie dla idiotów", ale to, że w głoszeniu swoich elitarystycznych poglądów nie są konsekwentni i próbują je ukryć pod frazesami o demokracji, radykalnej empatii i czułych narracjach.
Byłoby przejrzyściej i bardziej uczciwie, gdyby mieli odwagę mówić to, co wymyka im się ukradkiem, w lapsusach i za zamkniętymi drzwiami: tak, uważamy, że jesteśmy lepsi, mądrzejsi, ładniejsi, mamy więcej do powiedzenia i to my powinniśmy rządzić. Bo wiemy, że tak liberalna inteligencja widzi samą siebie. Ale wypierając tę autopercepcję, wikła się w sprzeczność między byciem arystokracją ducha a forpocztą demokracji i egalitaryzmu. Sprzeczność ta skutkuje tym, że dla nich wolni i równi są tylko ludzie tacy jak oni - ci, którzy do tego dorośli, którzy głosują właściwie i realizują określony styl życia.
Sam nie mam problemu z tym, że ktoś twierdzi, że wysoka literatura, czy jego/jej literatura nie jest dla wszystkich, tak jak nie widzę nic zdrożnego w powiedzeniu, że zawodowa koszykówka nie jest dla niskich, modne kluby nocne dla ludzi, którzy nie potrafią tańczyć, a paralotnie dla tych z lękiem wysokości. Każdy przyzwoity człowiek powinien sobie oczywiście życzyć, żeby społeczeństwo stwarzało dogodne warunki do przezwyciężania niechęci do lektur, uprawiania sportu czy przepracowywania lęków, ale jeśli coś jest klasistowskie to właśnie założenie, że czytanie książek jest jakąś wyższą aktywnością świadczącą o ucywilizowaniu. I towarzysząca mu fantazja, że każdy powinien dużo czytać, bo wtedy będzie taki fajny jak my, inni czytający - a jeśli tego nie robi to dlatego, że jest jakoś społecznie upośledzony. Czytaniu przysługuje ten wyróżniony status właśnie dlatego, że charakteryzuje inteligenckie praktyki klasy wyższej. Nikt nigdy nie powiedziałby, że siłownia, kotlety schabowe czy zoo są nie dla idiotów - a przecież nie są dla wszystkich i jakoś nam to nie przeszkadza.
Zamiast krytyki klasizmu - tego, że ktoś twierdzi, że literatura nie jest dla wszystkich (bo nie jest, to stwierdzenie faktu) - potrzebna jest krytyka porządku klasowego, czyli tego, że pewne praktyki klas uprzywilejowanych i nierówności uczestnictwa w nich używane są do konstruowania hierarchii politycznych: na oświeconych i na ciemnogród. Nie, nie ma nic obciachowego, ani problematycznego w tym, że tirowiec po nocce, kasjerka z marketu czy kucharz po zmianie nie czytają książek noblistki. Jeśli czytają, bo sprawia im to frajdę, to spoko, ale nie jest to coś, z czego powinni być rozliczani i co powinno umniejszać ich znaczenie.
Demokracji trzeba bronić przed tymi wszystkimi, którzy zakładają, że czytanie książek daje lepszy wgląd w rzeczy wspólne niż oranie pola, praca w fabryce czy wychowywanie dzieci. Przykład Pani Tokarczuk pokazuje, że jest inaczej. Jest ona, jak większość z nas, mnie nie wyłączając, zwykłą idiotką w znaczeniu antycznego "idiotes": uwięzioną w swoim partykularnym, wąskim, uprzywilejowanym świecie, wśród swoich, z którego widzi mało i niewiele ma do powiedzenia jako persona publiczna. Co nie musi przekreślać jej rzemiosła. Po prostu: pilnuj, szewcze, kopyta, a na agorze nie mów głośniej od innych."
Podoba mi się ta apologia pani Tokarczuk, aż nabrałem do niej szacunku. Do osoby, nie do pisarki, która jest ewidentnym grafomanem. Ale uczciwym: pani Tokarczuk robi to co lubi i ma gdzieś, czy będzie w ten sposób promować władzę Adama Michnika czy nie. A jak kto chce to badziewie czytać, to miło z jego strony, może się nawet delikatnie odwdzięczyć komplementem: inteligentny. Nie przywiązujmy się zanadto do znaczenia tego słowa, mogła powiedzieć "przystojny", to tylko komplement.
I to by wyjaśniało zadziwiająco chłodny stosunek salonu do pani Tokarczuk - nie zaangażowała się w ich wojnę.
Olga Tokarczuk napisal(a): Literatura nie jest dla idiotów. Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy — tak jak mówiłam — one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich.
Wielki plus dla pani pisarki z mojej strony. I wielki zawód ze strony salonu. Salon chciałby, by pani pisarka pisała pod strzechy i oświecała ciemny lud, jak wielką łaskę czyni mu Adam Michnik stąpając po tej samej ziemi.
Zgadzam się, że literatura nie jest dla wszystkich, ale nie zgadzam się, że ci dla których nie jest od razu muszą być idiotami. Dlaczego kompetencje do zrozumienia książek pani Tokarczuk mają świadczyć o nieidiotyzmie a nie kompetencje do zrozumienia książki Kolegi losa. Przy tym drugim kryterium to wyjdzie, że pani Tokarczuk jest idiotką.
Olga Tokarczuk napisal(a): Literatura nie jest dla idiotów. Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy — tak jak mówiłam — one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich.
Wielki plus dla pani pisarki z mojej strony. I wielki zawód ze strony salonu. Salon chciałby, by pani pisarka pisała pod strzechy i oświecała ciemny lud, jak wielką łaskę czyni mu Adam Michnik stąpając po tej samej ziemi.
Odwrotnie. Salon się chce snobować. Ale czemu nie ma początku? O literaturze gatunkowej? Proza
los napisal(a): /.../ Prosiłbym o cytat możliwie duży. Bo potem będzie jak z Dossem. Najpierw że pacyfista, a potem że naprawdę wcale nie.
trzeba skopiowac bo sie chyba nie otwiera z minutami: https://youtu.be/ WpZb8dSzyVY?t=120
Tak se dumam, że szkodliwość książek tej noblistki jest zerowa. Czytelnik wyrobiony ( vide: Lem) nie doczyta żadnego jej dzieła do końca, a jeśli doczyta (przez determinację), to po następne dzieło już nie sięgnie. Czytelnik niewyrobiony (idiota, jak go nazwała noblistka) nie przeczyta w ogóle. Snob (leming) może nawet doczytać jakieś jej dzieło do końca, ale jego dusza, serce i intelekt nie doznają żadnego katarzisa :-)), ani inszego wstrząsu. Tagwięc burza w tomacie geniuszu noblistki może se trwać i mojej osobie to nie wadzi. Lepsze to niż narodowa napie*dalanka o geniuszu/ podłości Donalda T.
Mania napisal(a): Tak se dumam, że szkodliwość książek tej noblistki jest zerowa.
Uważam tak samo. Tym, co czytają na luzie nie zaszkodzą. A tym co biorą się za te książki jak za wyrocznie to z reguły już wcześniej zaszkodziły dużo szkodliwsze rzeczy.
Tak bajdełejem i napropo przypomniał mi się egzamin z literatury u niezapomnianego profesora Rachmiela Brandwajna, któren, nawiasem mówiąc nie miał matury (później to wyszło), ale był postacią nietuzinkową i jajcarzem pierwszej wody. Że miał dystans do tego, co robił i do autorów - to mało powiedziane. Latem ubierał się w szorty i koszule w małpy i palmy, a był chyba po 70-tce, na wykładach palił Sporty- jednego za drugim. Studenci bali się go, bo potrafił wykpić wykute opinie z podręcznika. Z nim nigdy nic nie było wiadome. Zapytał mnie na egzaminie czy przeczytałam "W poszukiwaniu straconego czasu". Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że zmęczyłam zaledwie połowę tego tomiszcza. - Dlaczego?- spytał - Bo to kobyła, a mieliśmy do przeczytania jeszcze kilka innych powieści, więc zabrakło czasu. - I co pani myśli o Prouście? - Mylę, że gość miał bardzo dużo czasu. Na pisanie - dodałam. Pan Rachmiel zakrztusił się ze śmiechu i nie wiedziałam czy od dymu ze Sporta czy od mojej odpowiedzi. - Dziękuję - skończył egzaminator i wpisał coś do indeksu. Myślałam, że to pała, ale kiedy zajrzałam w indeks okazało się, że dał mi 5. Był to najdziwniejszy i najkrótszy egzamin w moim życiu.
Mania napisal(a): Tak bajdełejem i napropo przypomniał mi się egzamin z literatury u niezapomnianego profesora Rachmiela Brandwajna, któren, nawiasem mówiąc nie miał matury (później to wyszło), ale był postacią nietuzinkową i jajcarzem pierwszej wody. Że miał dystans do tego, co robił i do autorów - to mało powiedziane. Latem ubierał się w szorty i koszule w małpy i palmy, a był chyba po 70-tce, na wykładach palił Sporty- jednego za drugim. Studenci bali się go, bo potrafił wykpić wykute opinie z podręcznika. Z nim nigdy nic nie było wiadome. Zapytał mnie na egzaminie czy przeczytałam "W poszukiwaniu straconego czasu". Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że zmęczyłam zaledwie połowę tego tomiszcza. - Dlaczego?- spytał - Bo to kobyła, a mieliśmy do przeczytania jeszcze kilka innych powieści, więc zabrakło czasu. - I co pani myśli o Prouście? - Mylę, że gość miał bardzo dużo czasu. Na pisanie - dodałam. Pan Rachmiel zakrztusił się ze śmiechu i nie wiedziałam czy od dymu ze Sporta czy od mojej odpowiedzi. - Dziękuję - skończył egzaminator i wpisał coś do indeksu. Myślałam, że to pała, ale kiedy zajrzałam w indeks okazało się, że dał mi 5. Był to najdziwniejszy i najkrótszy egzamin w moim życiu.
O rany! Tą anegdotę to tylko w złote ramki oprawić. Też bym dał 5 za taki dyjalog
Tenże profesor Brandwajn egzaminował kolegę z "Cyda". - Jak doszło do pojedynku Rodriga z Gomesem? - Nooo, Diego był za stary na pojedynek więc wydelegował syna. - A czym mu podpadł Gomes? - Gomes miał do niego pretensje, że przyjął stanowisko, które mu się nie należało. - On mu w mordę dał! - wykrzyknął Brandwajn.
kiedyś szukałam polskich przekładów Cyrano de Bergeraca i trafiałm na informację, że ten polskojęzyczny żyd - komunista jest zbrodniarzem wojennym, mordercą, a nawet jest obciążony zbrodniami ludobójstwa. Wróg Polski, po wojnie uniknął odpowiedzialności. Kariera podobna do Baumana, choć bez światowego rozgłosu.
Komentarz
W literaturze sanatoryjnej na prowadzenie wybija mi się Choromański, "Zazdrośc i Medycyna" wypada nastrojowo, niepokojąco...
Herbertowi Nobel należał się jak psu zupa. A Nobel polskiemu literatu należał się z rozdzielnika, bo wicie-rozumiecie, rozmontowanie komunizmu w pays de l’Est to jednak Polacy zrobili i w 1991 roku było wiadomo że Polaku się za to Nobel należy.
(Podobnie jak jakiemuś Rusowi za upadek sajuza. Wśród rusów padło na Brodskiego, co jest zabawne teraz - jak kto na przykład zapozna się z jego wierszem „Na niepodległość Ukrainy”.)
Wśród Polaków Nobel należał się Herbertowi (jak psu zupa), ale Herbert lewakom nie pasował i Aaaadaś załatwił go jakiejś pani z Krakowa.
Nota bene: Miłosz dostał Nobla za Sierpień 1980. Takie są noblowskie kretyneria w literaturze (i pokoju).
O naukawych noblach nic nie wiem.
Bardzo konkretnie pojechał po różnych aspektach Tokarczuk. Nie wiem, czy faktycznie u niej książka do autografu przechodzi przez 3 ręce aby profan-czytelnik nie zbliżył się do autoryteta?
Nazywa on klasizmem coś czego nazwać nie mogę bo jakbym chciał nazwać to musiałbym użyć terminu "udeckie popierdolenie" który jest wulgarny i niedopuszczalny. Dlatego go nie używam. Niestety inne terminy nie oddają istoty zjawiska dlatego nie można go omówić. "Pogarda" jest słabe.
Nagroda Rathenaua jest pusta, dostaję ją każdy, kto zrobi wystarczająco dużo dla swej niemieckiej ojczyzny formalnie nie będąc Niemcem. Tusk nie mógł jej nie dostać.
https://www.facebook.com/lukasz.moll/posts/pfbid0sitP1Pu4KjKxnBrdS5v578TZumvX5MWkpCBPxK68BMAQ64uXAFaQ13pTge3G4fjjl
"Jedyne, o co mam pretensje do Pani Olgi Tokarczuk i liberalnej inteligencji to wcale nie to, że uważają oni, że "literatura jest nie dla idiotów", ale to, że w głoszeniu swoich elitarystycznych poglądów nie są konsekwentni i próbują je ukryć pod frazesami o demokracji, radykalnej empatii i czułych narracjach.
Byłoby przejrzyściej i bardziej uczciwie, gdyby mieli odwagę mówić to, co wymyka im się ukradkiem, w lapsusach i za zamkniętymi drzwiami: tak, uważamy, że jesteśmy lepsi, mądrzejsi, ładniejsi, mamy więcej do powiedzenia i to my powinniśmy rządzić. Bo wiemy, że tak liberalna inteligencja widzi samą siebie. Ale wypierając tę autopercepcję, wikła się w sprzeczność między byciem arystokracją ducha a forpocztą demokracji i egalitaryzmu. Sprzeczność ta skutkuje tym, że dla nich wolni i równi są tylko ludzie tacy jak oni - ci, którzy do tego dorośli, którzy głosują właściwie i realizują określony styl życia.
Sam nie mam problemu z tym, że ktoś twierdzi, że wysoka literatura, czy jego/jej literatura nie jest dla wszystkich, tak jak nie widzę nic zdrożnego w powiedzeniu, że zawodowa koszykówka nie jest dla niskich, modne kluby nocne dla ludzi, którzy nie potrafią tańczyć, a paralotnie dla tych z lękiem wysokości. Każdy przyzwoity człowiek powinien sobie oczywiście życzyć, żeby społeczeństwo stwarzało dogodne warunki do przezwyciężania niechęci do lektur, uprawiania sportu czy przepracowywania lęków, ale jeśli coś jest klasistowskie to właśnie założenie, że czytanie książek jest jakąś wyższą aktywnością świadczącą o ucywilizowaniu. I towarzysząca mu fantazja, że każdy powinien dużo czytać, bo wtedy będzie taki fajny jak my, inni czytający - a jeśli tego nie robi to dlatego, że jest jakoś społecznie upośledzony. Czytaniu przysługuje ten wyróżniony status właśnie dlatego, że charakteryzuje inteligenckie praktyki klasy wyższej. Nikt nigdy nie powiedziałby, że siłownia, kotlety schabowe czy zoo są nie dla idiotów - a przecież nie są dla wszystkich i jakoś nam to nie przeszkadza.
Zamiast krytyki klasizmu - tego, że ktoś twierdzi, że literatura nie jest dla wszystkich (bo nie jest, to stwierdzenie faktu) - potrzebna jest krytyka porządku klasowego, czyli tego, że pewne praktyki klas uprzywilejowanych i nierówności uczestnictwa w nich używane są do konstruowania hierarchii politycznych: na oświeconych i na ciemnogród. Nie, nie ma nic obciachowego, ani problematycznego w tym, że tirowiec po nocce, kasjerka z marketu czy kucharz po zmianie nie czytają książek noblistki. Jeśli czytają, bo sprawia im to frajdę, to spoko, ale nie jest to coś, z czego powinni być rozliczani i co powinno umniejszać ich znaczenie.
Demokracji trzeba bronić przed tymi wszystkimi, którzy zakładają, że czytanie książek daje lepszy wgląd w rzeczy wspólne niż oranie pola, praca w fabryce czy wychowywanie dzieci. Przykład Pani Tokarczuk pokazuje, że jest inaczej. Jest ona, jak większość z nas, mnie nie wyłączając, zwykłą idiotką w znaczeniu antycznego "idiotes": uwięzioną w swoim partykularnym, wąskim, uprzywilejowanym świecie, wśród swoich, z którego widzi mało i niewiele ma do powiedzenia jako persona publiczna. Co nie musi przekreślać jej rzemiosła. Po prostu: pilnuj, szewcze, kopyta, a na agorze nie mów głośniej od innych."
I to by wyjaśniało zadziwiająco chłodny stosunek salonu do pani Tokarczuk - nie zaangażowała się w ich wojnę.
Proza trzeba skopiowac bo sie chyba nie otwiera z minutami:
https://youtu.be/
WpZb8dSzyVY?t=120
Czytelnik wyrobiony ( vide: Lem) nie doczyta żadnego jej dzieła do końca, a jeśli doczyta (przez determinację), to po następne dzieło już nie sięgnie.
Czytelnik niewyrobiony (idiota, jak go nazwała noblistka) nie przeczyta w ogóle.
Snob (leming) może nawet doczytać jakieś jej dzieło do końca, ale jego dusza, serce i intelekt nie doznają żadnego katarzisa :-)), ani inszego wstrząsu.
Tagwięc burza w tomacie geniuszu noblistki może se trwać i mojej osobie to nie wadzi. Lepsze to niż narodowa napie*dalanka o geniuszu/ podłości Donalda T.
@ Mania jakie katarzisy - nikt nie czyta.
Zapytał mnie na egzaminie czy przeczytałam "W poszukiwaniu straconego czasu". Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że zmęczyłam zaledwie połowę tego tomiszcza.
- Dlaczego?- spytał
- Bo to kobyła, a mieliśmy do przeczytania jeszcze kilka innych powieści, więc zabrakło czasu.
- I co pani myśli o Prouście?
- Mylę, że gość miał bardzo dużo czasu. Na pisanie - dodałam.
Pan Rachmiel zakrztusił się ze śmiechu i nie wiedziałam czy od dymu ze Sporta czy od mojej odpowiedzi.
- Dziękuję - skończył egzaminator i wpisał coś do indeksu. Myślałam, że to pała, ale kiedy zajrzałam w indeks okazało się, że dał mi 5. Był to najdziwniejszy i najkrótszy egzamin w moim życiu.
- Jak doszło do pojedynku Rodriga z Gomesem?
- Nooo, Diego był za stary na pojedynek więc wydelegował syna.
- A czym mu podpadł Gomes?
- Gomes miał do niego pretensje, że przyjął stanowisko, które mu się nie należało.
- On mu w mordę dał! - wykrzyknął Brandwajn.
Kariera podobna do Baumana, choć bez światowego rozgłosu.