Coronavirus a gospodarka
Chyba warto zacząć osobny wątek. To dość istotne jeśli przeżyjemy w większości. Jak będzie dalej postępował kryzys? Jak będzie wyglądało życie gospodarcze po nim? Co się zmieni w układach sił? Czy to jest typowy kryzys mający analogie w przeszłości z pewnymi odmiennościami czy coś zupełnie nowego?
Moja wiedza o kryzysach minionych, nawet niedawno jest mała. Zajmowałem się przez ostatnie dekady głównie mikroekonomią stosowaną. Nie potrafię sobie więc wytłumaczyć nawet pierwszych przejawów kryzysu i przewidzieć dalszych skutków. Dla przykładu: dwie waluty dla mnie, znaczy firmy, ważne czyli złotówka i hrywna słabną w stosunku do dolara i Euro. Słabną w stosunku do Euro chociaż skala i dynamika kryzysu epidemicznego w strefie Euro jest nieporównanie większa niż u nas. Jest większa w strefie która jest źle skonstruowana i przezywa od wielu lat kryzys. Ekonomiczni komentatorzy bredzą coś po swojemu o awersji do ryzyka i ucieczce z rynków wschodzących na pewne. Nie tylko oni. Moi inwestorzy też. To teraz ich główna troska to zabezpieczyć aktywa. Rozumiem i popieram. Tyle że oni przez zabezpieczenie rozumieją konwersję wszystkiego co się da na EURO ewentualnie zainwestowanie w "fundusze". Co Koleżeństwo sądzi na ten temat. Ciekawym co sądzi Los. Spytajcie go bo jak sądzę nie czyta mnie albo nawet zaplonkował już dawno.
Moja wiedza o kryzysach minionych, nawet niedawno jest mała. Zajmowałem się przez ostatnie dekady głównie mikroekonomią stosowaną. Nie potrafię sobie więc wytłumaczyć nawet pierwszych przejawów kryzysu i przewidzieć dalszych skutków. Dla przykładu: dwie waluty dla mnie, znaczy firmy, ważne czyli złotówka i hrywna słabną w stosunku do dolara i Euro. Słabną w stosunku do Euro chociaż skala i dynamika kryzysu epidemicznego w strefie Euro jest nieporównanie większa niż u nas. Jest większa w strefie która jest źle skonstruowana i przezywa od wielu lat kryzys. Ekonomiczni komentatorzy bredzą coś po swojemu o awersji do ryzyka i ucieczce z rynków wschodzących na pewne. Nie tylko oni. Moi inwestorzy też. To teraz ich główna troska to zabezpieczyć aktywa. Rozumiem i popieram. Tyle że oni przez zabezpieczenie rozumieją konwersję wszystkiego co się da na EURO ewentualnie zainwestowanie w "fundusze". Co Koleżeństwo sądzi na ten temat. Ciekawym co sądzi Los. Spytajcie go bo jak sądzę nie czyta mnie albo nawet zaplonkował już dawno.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
A może przy okazji w obliczu zarazy się odplonkować?
Bida musi pofolgować
Rafał:
"Chyba warto zacząć osobny wątek. To dość istotne jeśli przeżyjemy w większości. Jak będzie dalej postępował kryzys? Jak będzie wyglądało życie gospodarcze po nim? Co się zmieni w układach sił? Czy to jest typowy kryzys mający analogie w przeszłości z pewnymi odmiennościami czy coś zupełnie nowego?
Moja wiedza o kryzysach minionych, nawet niedawno jest mała. Zajmowałem się przez ostatnie dekady głownie mikroekonomią stosowaną. Nie potrafię sobie więc wytłumaczyć nawet pierwszych przejawów kryzysu i przewidzieć dalszych skutków. Dla przykładu: dwie waluty dla mnie, znaczy firmy, ważne czyli złotówka i hrywna słabną w stosunku do dolara i Euro. Słabną w stosunku do Euro chociaż skala i dynamika kryzysu epidemicznego w strefie Euro jest nieporównanie większa niż u nas. Jest większa w strefie która jest źle skonstruowana i przezywa od wielu lat kryzys. Ekonomiczni komentatorzy bredzą coś po swojemu o awersji do ryzyka i ucieczce z rynków wschodzących na pewne. Nie tylko oni. Moi inwestorzy też. To teraz ich główna troska - zabezpieczyć aktywa. Rozumiem i popieram. Tyle ze oni przez zabezpieczenie rozumieją konwersję wszystkiego co się da na EURO ewentualnie zainwestowanie w "fundusze". Co Koleżeństwo sadzi na ten temat. Ciekawym co sądzi Los. Spytajcie go jak sądzę nie czyta mnie albo nawet zaplonkował już dawno."
Otóż wydaje mi się, że dany koronawirus skończy jak grypa. Czyli że będzie stałym elementem życia, z sezonowymi falami zachorowań od jesieni do wiosny; kto wie może chociaż latem da nam spokój. Jak wiemy, grypa mutuje stosunkowo szybko, więc jej przechorowanie nie daje nam żadnej gwarancji i nie ma możliwości stworzenia p-ko niej skutecznej szczepionki. Korona mutuje jeszcze szybciej, więc jeszcze bardziej nie ma gwarancji i jeszcze bardziej nie ma możliwości stworzenia szczepionki.
Może, daj Bóg, taysze nałkawcy się ogarną i stworzą jakiś lek na to cholerstwo, który będzie rozmontowywał struktury wirusa w jakiś bardziej uogólniony sposób. Ile lat pracowali nad lekiem na AIDS? 20? 30? Teraz szybciej idzie, ale gwarancji nijakiej nie ma.
A, jeszcze jedno, grypa, grypa -- na grypę też oczywiście wolno umrzeć, ale zdarza się to rzadko. O wirusie w koronie wiemy, że zdarza się to znacznie częściej. Ludzie w sile wieku umierają w proporcji 1:100, w przypadku emerytów śmiertelność idzie już w dziesiątki procent. Wniosek? Będziemy żyć krócej. Statystycznie, ssąc z brudnego palca, jakie 5-10 lat. Zamiast planowanego 90 lat, pożyjemy se 75.
Wirus jest jakoś strasznie zaraźliwy. Kazali stać w kolejce w odległości 1,5 m? Już się tego nauczyliśmy. Kazali cięgiem myć ręce? Wzrośnie sprzedaż tłustych kremów. Ukłon zastąpi podanie dłoni, jak to bywało w koszarach 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich. Okazało się, że możemy pracować z domu? No to czemu tak nie zostawić, okazało się, że biura są przereklamowane, wystarczy od czasu do czasu umówić się na spotkanie, a i tych większość da się ogarnąć przez telefon.
I tak już zostanie.
Bo nawet jeśli znajdziemy -- daj Boże -- lek na COVID-19, to znaczy nie my, ale taysze nałkawcy, bo my se możemy co najwyżej łyknąć kilka gram lewoskrętnej witaminy C, jak nałczał inż. Zięba, a przed nim znany noblista Linus Pauling. Więc, jeśli nawet skuteczny lek zostanie dopuszczony do obrotu w EOG, to nawyki się zmienią. Bardzo się zmienią. Czy trwale? Nie wiem.
Ale wydaje mi się, że jak w lotnictwie, procedury pisane są krwią. I mają tendencję raczej do zacieśniania się niż luzowania. Skoro więc wiemy, że świat jest niebezpiecznym miejscem i że w każdej chwili może z niego wychynąć jakiś zabójczy bakcyl, to powstaną i wdrożone zostaną skuteczne procedury walki z nim, zwłaszcza od strony prewencyjnej.
Załóżmy, że stan totalnej awarii potrwa jeszcze pięć lat.
Co się stanie z podróżami, zwłaszcza międzynarodowymi? Zostaną zakazane.
Ale przecież wiemy, że przez telefon nie da się załatwić niczego poważnego. Wszystko trzeba omówić przy stole, twarzą w twarz, patrząc sobie w oczy. Tylko tak da się nabrać do człowieka zaufania. Nie od dziś mawiamy przecie, że i dostojny Forumkowicz zyskuje przy bliskim Poznaniu. Myślicie, że między bizniesmienami jest inaczej? Otóż nie jest. Oni też muszą się spotkać, popatrzeć, obgadać.
A więc co? Powstaną na lotniskach specjalne strefy buforowe, gdzie można będzie umówić się do rozmównicy i zasiąść po dwóch stronach pleksy. Wysiądę z samolotu i będę jak ten towar w składzie celnym, niby na terytorium obcego państwa, ale nieoclony. Niby polecę do Hiszpanii, ale będę mógł tylko w saloniku na lotnisku spotkać się z hardymi Hiszpanami, pogadać o tym czy owym, zeżreć tapasy, popić piwerkiem Estrella, może Corona -- i wrócić. Pewnie będzie też jakiś hotel od strony lotniska, śmierdzący stale środkami dezynfekcyjnymi.
Wjazd do jakiegoś państwa będzie wymagał kwarantanny. Jak długiej? Skąd mam wiedzieć, dziś są to dwa tygodnie, ale może da się skrócić do kilku dni. Po odpękaniu ich w "składzie wolnocłowym" wolno będzie ruszyć w dany kraj.
Ale serio, czy cały kraj?
Może ten podział zejdzie głębiej, np. do granic województw? Może na czas epidemii warto będzie podzielić państwo grodziami wodoszczelnymi, jak statek? Może podróże między województwami będą możliwe jedynie wyznaczonymi drogami i przejazd z Mazowsza na Podlasie będzie dopuszczalny jedynie po zatrzymaniu na kilka dni w jakimś przygranicznym miasteczku? Konkretnie, w Prosienicy, w jakiejś higienicznej austerii. Posiedzimy tam kilka dni i dopiero potem będziemy mogli ruszyć dalej, ciągnięci urodą Suwalszczyzny, Biebrzy czy innej Narwi.
Dalszą konsekwencją będzie to, że urlopy będą musiały być miesięczne, w jednym kawałku. Szwedzi już od dawna dają urlopy minimum trzytygodniowe, bo zauważyli, że przez pierwszy tydzień myśli się o tym, co zostało w pracy, a przez ostatni tydzień -- co na nas w pracy czeka. Więc dajmy ludziom choć tydzień dla nich samych. W modelu kwarantannowym, odtajamy po rocznej pracy w trakcie spacerów po parku prosienickiej austerii. I już nad Zalewem Siemianówka będziemy zrelaxowani a odprężeni.
Można to na szybko zrobić -- zakazać przejazdów między województwami i postawić baraki kontenerowe z pleksą pośrodku.
Transport zbiorowy mocno, mocno dostanie po grzbiecie, zwłaszcza dolnej jego części. Serio, chcecie macać uchwyty, które macali jacyś chorzy? I chcecie wdychać ich zawirusowane chuchy? Jakoś wietrzę rozwój tanich aut, motocykli, rowerów. Zresztą, na piechotę też można kawał zajść, a w tych korkach to i szybciej. A może przejście na pracę w domu będzie tak szerokie i trwałe, że i korków nie będzie?
Upadnie narciarstwo, bo nie będzie tygodniowych ani dwutygodniowych urlopów. Może wyskoczę na miesiąc do Zakopca i będę miał potem dość nart na pięć lat?
Znacznie zmniejszy się ruchliwość ludności, będzie jak za króla ćwieczka, po co jeździć do sąsiedniego powiatu jak nie trzeba?
A może poszerzy się tradycja "roku szabasowego", urlopu dziekańskiego, żeby wyskoczyć raz a dobrze dookoła świata, z ilomaś kilkudniowymi pauzami na lotniskach Ataturka, Suvarnabhumi czy Ronalda Reagana?
Skończą się romantyczne wypady do Mediolanu na weekend. Zresztą, już się skończyły, ale ciągle łudzimy się, że wrócą czasy sprzed 2020.
Kto wie, może wrócą, ale załóżmy że nie.
Stacje benzynowe jako strefy wydzielone. Zresztą, już teraz taki na autostradach mają charakter. Zmieni się tyle, że panie będą obsługiwać w maskach i regularnie zmienianych rękawiczkach.
Ignac, globalna wioska skończyła się na naszych oczach, ale tego nie zauważyliśmy. A może inaczej, zbagatelizowaliśmy pewne oczywistości, bo one _jeszcze_ nas nie dotyczyły. Koronawirus przyspieszył pewne procesy. Zanim skończy się globalny handel, skończyły się globalne podróże, ale jeszcze gorzej, mogą zostać ograniczone podróże wewnętrzne ! Tego nie przewidzieliśmy zupełnie.
Idzie wojna. Żeby przygotować się do wojny trzeba zakończyć demokrację. Szczególnie, że to raczej będzie wojna nietypowa, nam nieznana, nie tak jak ją rozumiemy. Wszystko co teraz będzie się działo, może wyglądać niekoniecznie spektakularnie, razy szybciej, raz wolniej, ale będzie podporządkowane na przygotowanie społeczeństw i organizacji wewnętrznej na prowadzenie wojny. Społeczeństwa żyjące w nieustannym dniu dziecka kompletnie nie są przygotowane właściwie na cokolwiek, szczególnie w kontekście możliwości wroga. Który ustrojowo i mentalnie ma idealne możliwości do wielkich i skoordynowanych akcji (ale ma inne problemy). Dlatego dzień dziecka trzeba zakończyć.
Właśnie na naszych oczach tracimy ogromną część swobód, którymi Zachód się szczycił. Najzabawniejsze, że za pełną zgodą i aprobatą obywateli. Prościutkie narzędzie, prościutki mechanizm i mamy pierwszy etap osiągnięty. Bardzo małymi kosztami, właściwie żadnymi.
Nie zdajemy sobie nawet sprawy jak się wszystko wokół zmieni. Ba, my tych zmian nie będziemy zauważać. Będziemy się szybciutko przyzwyczajać. Jeżeli chcemy cokolwiek zapamiętać, załóżmy wątek, co mieliśmy jeszcze miesiąc temu i jak to będzie się zmieniało. I konsekwentnie aktualizujmy. Za parę lat nie będziemy rozumieć o czym pisaliśmy na początku.
Proszę o przygotowanie dla nas pewnego narzędzia biologicznego. Celem i założeniami wprowadzenia tego narzędzia są:
1) Wprowadzenie społeczeństwa w stan poważnego zagrożenia
2) Zagrożenie ma być realne, ale skutki mają dotyczyć wyłącznie jednostek, których strata będzie najmniej dotkliwa dla społeczeństwa.
3) Skutki nie mogą przekroczyć pewnej skali (śmiertelności, powikłań)
4) Logika rozprzestrzeniania się wirusa powinna jednoznacznie wskazać, że jedyną możliwością zatrzymania jest izolacja.
5) W związku z pkt. 4) społeczeństwo bardzo chętnie wyrazi zgodę na daleko idące ograniczenia
6) Epidemia ma być możliwa do powstrzymania w ciągu 6 miesięcy
7) Stan zagrożenia po 6 miesiącach ma być radykalnie zmniejszony, ale utrzymany
8) Zagrożenie ma wyjść z terenów Azji i w przewidywalnym okresie rozszerzyć się na cały świat, sposoby ograniczenia będą należeć do zadania innej branży
-
Szanowany Panie,
W odpowiedzi na pana zapytanie ofertowe, przesyłamy próbkę z opisem i sposobem działania.
-
Szanowany Panie,
Zamawiam.
Donald Trump.
Wirus wygląda na katalizator takich zmian. Spiskowo - gdyby nie istniał, trzeba by go wymyślić.
Kanada była wtedy kwarantannowana przez czas jakiś (kuzyn i znajoma z rodzina są tambylcami) i solidnymi restrykcjami. Chiny i Korera też po pierwszym frywolnym podejściu do tomatu się zbrutalizowali i wprowadzali solidne restrykcje. O czem teraz sobie nawet merdia powoli przypominają.
No i co? No i jajco. Czyli abyś był proferosem epidemia musi trwać ponad rok i kosić tak na 10%.
Na zachodzie są dwie zmienne, których nie uwzględniam ale o tem potem (angielskim oczywiście).
Przypomnę: SARS nr 1 to 2002-2003.
https://en.wikipedia.org/wiki/Severe_acute_respiratory_syndrome
Kolega też zedytuje opisy dla Kanady bo oni o tych "solidnych" restrykacjach milczą.
Dla mnie ciekawe jest, że zaraza uderza w dwie świeckie religie -- sport i turystykę. Nawet trzy, bo i o globcio jakoś ostatnio przycichło.
Co do Kanady to muszę dopytać rodzinę, a co do Polski to Kopacz była wtedy ministrem zdrowia, więc to na pewno nie był rok 2002-2003.
Rafale po kobiecemu Cię proszę zaniechaj i zachowaj spokówj. Masz tutaj swoje miejsce.
;-)