los napisal(a): W rzeczach najważniejszych czasem jesteśmy mądrzejsi od Zachodu, w pozostałych jesteśmy na poziomie przedszkolaków.
Jestem wielkim fanem Zachodu w kontekście organizacji. Generalnie ich kompletnie mentalnie nie znam, ani nie rozumiem, więc doszedłem do wniosku, że oni stworzyli tak świetny system, że ludzie mało, że mogli bez konsekwencji zgłupieć i wiele spraw sobie olać, to jeszcze właściwie system to na nich wymusił (trochę jako efekt uboczny). Bo kompletnie rozjeżdżają się właśnie sprawy najważniejsze z pozostałymi.
A my ? Powoli wychodzimy z zapaści cywilizacyjnej. Nas naprawdę przez ostatnie parę wieków dojechano, kiedy świat się rozwijał, my byliśmy w czarnej dupie. Przepaść powstała ogromna.
Dyzio_znowu napisal(a): Ja przyszedłem z własnego biznesu, który mnie wykańczał i przerósł ale w takich dużych firmach też jest toksycznie tylko inaczej. Suma wszystkich małych strachów, absurdów, niemożności itp. z którym da się żyć ale prawdę mówiąc to tez co to za życie. Byłem bardzo zadowolony i w sumie jestem z uporządkowania w życiu ale w takiej pracy człowiek, który zarządzał i momentalnie rozwiązywał problemy też się dusi. A teraz zresztą wielkie prawdopodobieństwo utraty ...
Robiłem taki eksperyment - ściągałem, do małej w końcu firmy, ludzi z doświadczeniem korporacyjnym (dyrektorskim, w dużych przedsiębiorstwach), takim 20 letnim. Parę osób, ale na kluczowe stanowiska, ludzi niekoniecznie z branży, ale z miękkimi kompetencjami na wysokim poziomie. To raptem 3 osoby, ale bardzo podobne historie. Odżyli. Trochę ciężko im było w inny świat wejść, ale upgrejdją organizację do poziomu pracy jaki mieli w koropo, eliminując jednak to co ich wkurwiało. Tak na marginesie, kiedy popatrzyli jak pewne sprawy się mają, jak ja funkcjonuję, jakie są problemy, powiedzieli wprost - nigdy własnej firmy. Ciekawe, co ? Z jednej strony praca w dużej kropo już nie, z drugiej popatrzyli i uważają, że nie chcą być właścicielami. Może układ w którym teraz ze mną funkcjonują jest właśnie ok ?
Dla mnie jest bardzo ok, choć kosztowne. Problem w tym, że ten eksperyment może się zakończyć poprzez kolaps gospodarczy.
Sarmata1.2 napisal(a): Myślę że w wielu branżach ludzie by się odnajdowali i zadowalali rozwojem poziomym, gdyby nie wynikająca z tego śmierć głodowa...
Zasadniczo wszystko zaczyna się od właścicieli, prezesów, zarządów. To tu jest największa luka. Mamy w Polsce dramatyczny deficyt przywództwa, świadomego. Co w konsekwencji rodzi różnego rodzaju absurdy niżej. Jestem między 40 a 50, w połowie. Pewne sprawy powinienem zrozumieć (nauczyć się, naśladować) mając 30 lat. Tyle mi zajęło napierdalanie głową w ścianę.
Sarmata1.2 napisal(a): Myślę że w wielu branżach ludzie by się odnajdowali i zadowalali rozwojem poziomym, gdyby nie wynikająca z tego śmierć głodowa...
Los o tym właśnie pisał, mamy ujemną kulturę organizacji. Pamiętam jak pewnego CEO Niemcy dłuuugo uczyli, że może się zdarzyć, że w danym miesiącu ktoś inny zarobi więcej niż on i że musi patrzeć na cały rok...
Sarmata1.2 napisal(a): Myślę że w wielu branżach ludzie by się odnajdowali i zadowalali rozwojem poziomym, gdyby nie wynikająca z tego śmierć głodowa...
Ale śmierć głodowa to nie rozwój, rozwój jest kiedy płacą ci więcej i więcej. Twój rozwój musi być uznany też przez innych by być rozwojem a jedyną wiarygodną formą uznania jest wypłata. Stać na to lekarza, dentystę i czasem informatyka. Nikogo więcej.
xff napisal(a): 1. To postrzeganie jest bardzo silnie zakorzenione w pokoleniach 50+, a u 70+ jest to wręcz powszechne. Ja wybrałem karierę poziomą i musiałem długo się tłumaczyć przed rodziną dlaczego nie jestem dyrektorem, sprawę rozwiązało tłumaczenie że nie jestem idiotą.
Zainteresowało mnie to zdanie. Rodzina WYMAGAŁA bycia dyrektorem?
ms.wygnaniec napisal(a): Los o tym właśnie pisał, mamy ujemną kulturę organizacji.
To jest jedna z niewielu rzeczy która mnie w Polakach autentycznie wkurwia - szacunku do ludzi w pracy uczą nas ludzie z Zachodu. Noż kurwa mać. Nas, katolików - oni, ateiści? Powinno być dokładnie odwrotnie. Ta, ja wiem że z nas tacy katolicy jak z koziej dupy raizentasze, ale generalnie w kulturze sporo zostało. Na pewno u nas więcej szczerości niż tam - i mimo wszystko głębsze relacje. No ale z szacunkiem do ludzi (obojętne z czego on wynika) niestety oni górą. Przynajmniej na razie.
To że ten szacunek to powłoka lakierniczna na do cna przeżartą rdzą blachę - to ja wiem. Ale mimo wszystko.
los napisal(a): W Polsce jest to jedyny możliwy sukces, o tym piszemy od jakiegoś czasu.
Nie bardzo. Sukces jest zupełnie czymś innym dla Kolegi, a zupełnie czymś innym dla mnie. Ja na swoją miarę sukces odniosłem. Niepełny, ale jednak - był czas, że gdyby ktoś mi powiedział że dojdę do tego, do czego doszedłem, to bym go serdecznie wyśmiał. Dlatego generalnie jestem wdzięczny Panu Bogu i uważam że mam lepiej niż na to zasługuję.
Gdyby jednak Kolega się bliżej przyjrzał mojemu "sukcesowi" to by się zapewnie serdecznie roześmiał. To coś jak moi znajomi - kiedy ja kończę sprzątać bo uznaję że jest już czysto, oni zaczynają sprzątać, bo uznają że już jest brudno.
ms.wygnaniec napisal(a): 1. To postrzeganie jest bardzo silnie zakorzenione w pokoleniach 50+, a u 70+ jest to wręcz powszechne. Ja wybrałem karierę poziomą i musiałem długo się tłumaczyć przed rodziną dlaczego nie jestem dyrektorem, sprawę rozwiązało tłumaczenie że nie jestem idiotą.
Zainteresowało mnie to zdanie. Rodzina WYMAGAŁA bycia dyrektorem?
Oczekiwała będzie bardziej adekwatne. Natomiast tak, nie umieli zrozumieć, że istnieje inna droga kariery. Napiszę ponownie, dla roczników 1940-1970 moje wybory były mało zrozumiałe.
To co ja widzę w obecnej pracy to kryzys komunikacji i to na głębokim poziomie czego nie czułem w swojej firemce. Mam wrażenie,że dotyczy on samej góry i rozlewa się na przedsiębiorstwo. Gdzieś tkwiący zbiorowy błąd w założeniu polegający na braku zaufania, doszukiwaniu się podwójnego dna i podejrzliwości. Jeszcze ludzi z dołu rozumiem, że tak myślą bo po wysłuchaniu od święta pięknych słów, zachęt i roztaczania celów zderzali się zaraz z ich odbiciem w tym krzywym zwierciadle codziennej pracy. Ale więcej oczekiwałbym od prezesa, który ma o sobie niesłusznie wysokie mniemanie a przez prostych robotników jest nazywany "bucem". On też jest podejrzliwy, wietrzy podwójne dno w najszczerszej inicjatywie i potem nikt nie chce się wychylać. Sam się o tym przekonałem, jako człowiek dobry i szczery.
ms.wygnaniec napisal(a): Los o tym właśnie pisał, mamy ujemną kulturę organizacji.
To jest jedna z niewielu rzeczy która mnie w Polakach autentycznie wkurwia - szacunku do ludzi w pracy uczą nas ludzie z Zachodu.
Przez ostatnie 30 lat kulturę pracy w Polsce wyznaczała postkomuna i expaci (raczej z tych spadów niż orły) oraz ich powinowaci/akolici/kooptanci, w obu tych środowiskach z wiarą to bym nie przesadzał.
ms.wygnaniec napisal(a): Los o tym właśnie pisał, mamy ujemną kulturę organizacji.
To jest jedna z niewielu rzeczy która mnie w Polakach autentycznie wkurwia - szacunku do ludzi w pracy uczą nas ludzie z Zachodu.
Przez ostatnie 30 lat kulturę pracy w Polsce wyznaczała postkomuna i expaci (raczej z tych spadów niż orły) oraz ich powinowaci/akolici/kooptanci, w obu tych środowiskach z wiarą to bym nie przesadzał.
Dyzio_znowu napisal(a): On też jest podejrzliwy, wietrzy podwójne dno w najszczerszej inicjatywie i potem nikt nie chce się wychylać. Sam się o tym przekonałem, jako człowiek dobry i szczery.
Firma jest taka, ludzie stali się tacy, bo właśnie taki jest szef. To jest nieprawdopodobne, ale wszystko zaczyna się od góry.
Dyzio_znowu napisal(a): Ja przyszedłem z własnego biznesu, który mnie wykańczał i przerósł ale w takich dużych firmach też jest toksycznie tylko inaczej. Suma wszystkich małych strachów, absurdów, niemożności itp. z którym da się żyć ale prawdę mówiąc to tez co to za życie. Byłem bardzo zadowolony i w sumie jestem z uporządkowania w życiu ale w takiej pracy człowiek, który zarządzał i momentalnie rozwiązywał problemy też się dusi. A teraz zresztą wielkie prawdopodobieństwo utraty ...
Robiłem taki eksperyment - ściągałem, do małej w końcu firmy, ludzi z doświadczeniem korporacyjnym (dyrektorskim, w dużych przedsiębiorstwach), takim 20 letnim. Parę osób, ale na kluczowe stanowiska, ludzi niekoniecznie z branży, ale z miękkimi kompetencjami na wysokim poziomie. To raptem 3 osoby, ale bardzo podobne historie. Odżyli. Trochę ciężko im było w inny świat wejść, ale upgrejdją organizację do poziomu pracy jaki mieli w koropo, eliminując jednak to co ich wkurwiało. Tak na marginesie, kiedy popatrzyli jak pewne sprawy się mają, jak ja funkcjonuję, jakie są problemy, powiedzieli wprost - nigdy własnej firmy. Ciekawe, co ? Z jednej strony praca w dużej kropo już nie, z drugiej popatrzyli i uważają, że nie chcą być właścicielami. Może układ w którym teraz ze mną funkcjonują jest właśnie ok ?
Dla mnie jest bardzo ok, choć kosztowne. Problem w tym, że ten eksperyment może się zakończyć poprzez kolaps gospodarczy.
Oj tam kolaps nie kolaps Jorge, aby sprzętu nie wyprzedawaj! Kiedyś ruszy! Nic to!
Dyzio_znowu napisal(a):Oj tam kolaps nie kolaps Jorge, aby sprzętu nie wyprzedawaj! Kiedyś ruszy! Nic to!
Ludzi nie zwalniaj, sprzęt wyprzedawaj, jak się skończy to bazę maszynową odtworzysz leasingami, a same maszyny bez ludzi są tak jakby mniej użyteczne.
Dyzio_znowu napisal(a):Oj tam kolaps nie kolaps Jorge, aby sprzętu nie wyprzedawaj! Kiedyś ruszy! Nic to!
Ludzi nie zwalniaj, sprzęt wyprzedawaj, jak się skończy to bazę maszynową odtworzysz leasingami, a same maszyny bez ludzi są tak jakby mniej użyteczne.
No co ty- jacy ludzie (wiadomo ludzie najważniejsi) ale mówimy o kolapsie czyli widmo nędzy. Ale chociaż szlifierkę kątową, wkrętarkę, młot udarowy/ młotowiertarkę, niech zostawi. Z tym zestawem w rękach wyjdzie z każdego gówna.
ms.wygnaniec napisal(a): Przez ostatnie 30 lat kulturę pracy w Polsce wyznaczała postkomuna i expaci (raczej z tych spadów niż orły) oraz ich powinowaci/akolici/kooptanci, w obu tych środowiskach z wiarą to bym nie przesadzał.
W finansach to było tak: najlepsi/najlepiej ustawieni jechali do Londynu i Nowego Jorku robić bankowość inwestycyjną. Trochę gorsi zostawali w centrali. Jeszcze gorszych wysyłano do krajów o mikroskopijnej i nieważnej gospodarce ale było tam ciepłe morze, orientalne potrawy i niedrogie prostytutki o egzotycznej urodzie. Najgorszych wysyłano do Europy Wschodniej a najgorszym z tych najgorszych trafiała się Polska albo Rumunia. Po roku 2008 Londyn i Nowy Jork straciły nieco uroku ale drugi koniec drabiny pokarmowej się nie zmienił.
ms.wygnaniec napisal(a): Przez ostatnie 30 lat kulturę pracy w Polsce wyznaczała postkomuna i expaci (raczej z tych spadów niż orły) oraz ich powinowaci/akolici/kooptanci, w obu tych środowiskach z wiarą to bym nie przesadzał.
W finansach to było tak: najlepsi/najlepiej ustawieni jechali do Londynu i Nowego Jorku robić bankowość inwestycyjną. Trochę gorsi zostawali w centrali. Jeszcze gorszych wysyłano do krajów o mikroskopijnej i nieważnej gospodarce ale było tam ciepłe morze, orientalne potrawy i niedrogie pje bałtyckie stały w hierarrostytutki o egzotycznej urodzie. Najgorszych wysyłano do Europy Wschodniej a najgorszym z tych najgorszych trafiała się Polska albo Rumunia. Po roku 2008 Londyn i Nowy Jork straciły nieco uroku ale drugi koniec drabiny pokarmowej się nie zmienił.
To Czechy, Słowacja, Węgry i kraje bałtyckie stoją nawet obecnie wyżej w hierarchii?
Kraje bałtyckie nie wiem, pewnie nikt ich nie dostrzega. Czechy (czytaj Praga, dalej ekspaci nie wychylają nosa) i Węgry (czytaj Budapeszt) oczywiście są bardziej atrakcyjne. Mają starą, niezniszczoną architekturę, unikalne trunki a prostytucja jest dużo lepiej rozwinięta niż w Warszawie.
Komentarz
A my ? Powoli wychodzimy z zapaści cywilizacyjnej. Nas naprawdę przez ostatnie parę wieków dojechano, kiedy świat się rozwijał, my byliśmy w czarnej dupie. Przepaść powstała ogromna.
Dla mnie jest bardzo ok, choć kosztowne. Problem w tym, że ten eksperyment może się zakończyć poprzez kolaps gospodarczy.
Nas, katolików - oni, ateiści? Powinno być dokładnie odwrotnie.
Ta, ja wiem że z nas tacy katolicy jak z koziej dupy raizentasze, ale generalnie w kulturze sporo zostało. Na pewno u nas więcej szczerości niż tam - i mimo wszystko głębsze relacje. No ale z szacunkiem do ludzi (obojętne z czego on wynika) niestety oni górą. Przynajmniej na razie.
To że ten szacunek to powłoka lakierniczna na do cna przeżartą rdzą blachę - to ja wiem. Ale mimo wszystko.
Ja na swoją miarę sukces odniosłem. Niepełny, ale jednak - był czas, że gdyby ktoś mi powiedział że dojdę do tego, do czego doszedłem, to bym go serdecznie wyśmiał. Dlatego generalnie jestem wdzięczny Panu Bogu i uważam że mam lepiej niż na to zasługuję.
Gdyby jednak Kolega się bliżej przyjrzał mojemu "sukcesowi" to by się zapewnie serdecznie roześmiał. To coś jak moi znajomi - kiedy ja kończę sprzątać bo uznaję że jest już czysto, oni zaczynają sprzątać, bo uznają że już jest brudno.
Ale więcej oczekiwałbym od prezesa, który ma o sobie niesłusznie wysokie mniemanie a przez prostych robotników jest nazywany "bucem". On też jest podejrzliwy, wietrzy podwójne dno w najszczerszej inicjatywie i potem nikt nie chce się wychylać. Sam się o tym przekonałem, jako człowiek dobry i szczery.
Tak właśnie jest.
Nic to!
PS. Co to są pje bałtyckie i hierarrostytutki?
A Kolega Los musi...