Skip to content

Aktualności, newsy, krótkie wiadomości tekstowe

1526527529531532671

Komentarz

  • MarianoX napisal(a):
    Gdyby powodem licznych odejść młodzieży od instytucjonalnego Kościoła Katolickiego było przede wszystkim (jak to jest deklarowane przez rozmaitych apostatów) niespełnianie przez jego hierarchów standardów ewangelicznych to protestanci i prawosławni powinni notować przyrost ilości wiernych. Czy coś takiego obecnie zachodzi?
    Nie znam prawosławnych, a i protestantów śladowo, więc nie odpowiem. Natomiast że w cieniu Świętego nasze grzechy skryje cień, to już tak bardziej.
    Dali przerobić Wojtyłę na kremówki i tyle. Trzeba było pilnować depozytu z 'Kobietą i Mężczyzną stworzył ich Bóg' czy kazania z Radomia, no ale było trudne.

  • edytowano November 2022
    ms.wygnaniec napisal(a):
    większość uwierzyła, że dziecko to nie miłość, a obowiązek zapewnienia odpowiedniego startu 'życiowego', a dziecko oczekuje zajęć dodatkowych i ekskluzywnej szkoły, a nie tego aby czuło się kochane.
    Zegar biologiczny dla kobiet jest bezlitosny, a dla mężczyzn jednak też, reszta to pochodna.

    Cały czas mam problem ze znalezieniem granicy - co jest wyborem, a co ulegnięciem presji, manipulacji. Każdy kiedy spojrzy na własne życie widzi pewne punkty zwrotne, utracone szanse, złe wybory. Widzimy jak właściwie rozegrało się nasze życie, zanim się na dobre na zaczęło. Poprzez szkoły, towarzystwa, przypadkowe zdarzenia, które w wieku młodzieńczym ukierunkowały nas. Rozumiemy też doniosłość zaniedbań, które z naszej, lub nie naszej winy, zostały poczynione.

    I z taką świadomością, z takim bagażem swoich doświadczeń, kierujemy drogą życiową małego człowieczka, kształtujemy nowe życie. Dlatego, wg mnie, to nie jest kwestia wiary w przekaz głównego nurtu, jakieś zwiedzenie, my po prostu robimy to co uważamy za słuszne. I dobre, wg nas, dla naszych dzieci.

    To się też wiąże z chęcią kontroli wszystkiego w naszym życiu. Kolejna choroba cywilizacyjna. I mogę tak wymieniać, tylko czy to są złe rzeczy ? To, że ktoś chce zapewnić maksymalnie bezpieczną i dobrą przyszłość dziecku, to że chce uniknąć przypadków w swoim życiu, chce planować, panować nad sytuacją ? No nie !

    A jednak tak. Jest to problem nierozwiązywalny. Tylko czynniki zewnętrzne mogą nas zmusić do puszczenia się i nie trzymania kurczowo wszystkiego pod kontrolą. I to musi być coś co nas przerasta - bieda, wojna, tragedie, choroby, śmierć. Jeszcze raz podkreślam, my nie zostaliśmy stworzeni do wygody i dobrobytu.

  • adamstan napisal(a):

    Powiedziałbym, że jeżeli już - to nie bezpieczeństwo, a poczucie bezpieczeństwa. A z tym już, m.in. dzięki skurwiałym mediom, jest znacznie gorzej niż z samym bezpieczeństwem.
    Ale można i jeszcze inaczej. Nie bezpieczeństwo a poczucie sensu ? Albo nieradzenie sobie obowiązkami dnia codziennego, kompletnie sprzecznymi z intuicją i oczekiwaniami ( i jeszcze mają mnie dzieci dojeżdżać ?). A strach przed stratą ? Różne mogą być przyczyny, natomiast uważam, że kwestia bezpieczeństwa (klasycznie rozumianego), czy względy materialne, są aspektami drugorzędnymi dla chęci/lub nie posiadania dzieci.

  • Dzięki JORGE za przypomnienie, że to mój zmarły syn Michał uczył mnie Wiary i bycia rodzicem.
    1. Nie kierujemy droga życiową małego człowieka, bez względu co sobie wyobrażamy. Nasz wpływ jest ściśle skorelowany i ilością i jakością czasu jaką mu poświęcamy (ma czuć, że to jest 'jego' czas) oraz szacunkiem jakim go darzymy (nie mylić z brakiem wymagań). Ba, nie kierujemy nawet swoją drogą.
    2. Nie panujemy nad ryzykiem, o nazwie życie, więc reszta w temacie to didaskalia. Jesteśmy pielgrzymami, i poza troską o zbawienie siebie i innych oraz ufnością w Boże propozycje mało nas powinno interesować. Zwłaszcza w sprawach granicznych.
    3. Zostaliśmy stworzeni do zbawienia przez Boga, z tym, że wygoda i dobrobyt bardzo to utrudnia.
    Co do konkretów, to ja zmieniałem ścieżkę kariery 3 razy, los 3 razy, quiz 3 razy, Ignatz...
    tak więc co te szkoły mają za znaczenie?
  • JORGE napisal(a):
    tylko czynniki zewnętrzne mogą nas zmusić do puszczenia się i nie trzymania kurczowo wszystkiego pod kontrolą. I to musi być coś co nas przerasta - bieda, wojna, tragedie, choroby, śmierć. Jeszcze raz podkreślam, my nie zostaliśmy stworzeni do wygody i dobrobytu.

    Ewangelia uczy nas aby to nie były właśnie czynniki zewnętrze a zupełnie wewnętrzne - wypłyń na głębię!
    Nie wiem czyj to cytat ale ostatnimi awanturnikami są ojcowie wielodzietnych rodzin - coś w tym jest.
  • Jeszcze z tą dzietnością, tak sobie pomyślałem, czy Pan Bóg właśnie nie robi ludzkości psikusa. Polegałby on na tym, że do wygrywania zawodów Świętej Ewolucji od teraz wskazani będą radykalni katole. Im bardziej radykalni, tym statystycznie z większą szansa na wygranie doboru naturalnego.
    Widzę codziennie, jak to wygląda w podstawówce dla katolików, gdzie my z naszą dwójką strasznie dołujemy — inni rodzice mają raczej po 4-5, bywa, że i 6.
    Może powinnismy być wdzięczni, zamiast się bać?
  • JORGE napisal(a):
    Jest to problem nierozwiązywalny. Tylko czynniki zewnętrzne mogą nas zmusić do puszczenia się i nie trzymania kurczowo wszystkiego pod kontrolą. I to musi być coś co nas przerasta - bieda, wojna, tragedie, choroby, śmierć. Jeszcze raz podkreślam, my nie zostaliśmy stworzeni do wygody i dobrobytu.


    Tak jak Taleb pisze, organizmy żywe są „antykruche”, potrzebują bodźców negatywnych żeby się doskonalić.
    https://en.m.wikipedia.org/wiki/Antifragility

    Spadek dzietności to jest globalny fenomen, nie rozpatrywałbym go wyłącznie w oparciu o polskie zmienne.

  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Dajcie spokój, w 1950 dzietność wyniosła trzy koma siedem, a nie złoty pisiont, a nikt mnie nie przekona, że za Bieruta większe było bezpieczeństwo, infrastruktura czy wygoda życia.
    ale już w czasie wojny dzietność nie powalała. Kobietom zatrzymuje się cykl miesięczny gdy czują się zagrożone.
  • los napisal(a):
    Powtórzę - owe 2,13 dziecka na Polkę w UK to pic na wodę i fotomontaż. Zastosowano tę samą miarę statystyczną do 80-letnich Angielek i 20-letnich Polek i wyszło jak wyszło. Bezmyślna schematyczność to drugie imię Angoli.
    Po raz kolejny jednak stanę w obronie "Angoli". Angielski autor raportu wyliczył wskaźnik i on wyszedł, jaki wyszedł, ale potem w tekście wyjaśnił, skąd on się wziął i że gdyby zrobić odpowiednią korektę z uwagi na nadproporcjonalną liczbę polskich kobiet w wieku 25-35 w UK, to wyszłoby, że mniej więcej tak samo dzietne są kobiety angielskie w Anglii, polskie w Anglii i polskie w Polsce.
    Problem był po stronie mediów (głównie w Polsce), które przeczytały sam wskaźnik, ale tekstu im się nie chciało czytać, a potem wyciągnęli z d... wnioski i poszło w internety.
  • wildcatter1 napisal(a):
    Spadek dzietności to jest globalny fenomen, nie rozpatrywałbym go wyłącznie w oparciu o polskie zmienne.
    Ignatz to wszystko spójnie wyłożył, a teraz jesteśmy w fazie normalizacji, z przegięciem na zbyt mała ilość dzieci.
    Teoria Ignatza głosi, że ludzie zawsze chcieli mieć troje dorosłego potomstwa, dwa w celach zastępowalności, a jedno na 'wszelki wypadek' lub na rozwój lub na księdza. Reszta to didaskalia. Obecna sytuacja to patologia, ale spowodowana poszukiwaniem punktu równowagi.
    Druga sprawa, to zbyt długi czas pokoju, co powoduje zachwianie perspektyw oraz nadmierny rozrost populacji ekscentryków. Patrz Wojna na Ukrainie jako wydarzenie normujące dla ról kobiecych i męskich w społeczeństwie.

  • polmisiek napisal(a):
    Jeszcze z tą dzietnością, tak sobie pomyślałem, czy Pan Bóg właśnie nie robi ludzkości psikusa. Polegałby on na tym, że do wygrywania zawodów Świętej Ewolucji od teraz wskazani będą radykalni katole. Im bardziej radykalni, tym statystycznie z większą szansa na wygranie doboru naturalnego.
    Widzę codziennie, jak to wygląda w podstawówce dla katolików, gdzie my z naszą dwójką strasznie dołujemy — inni rodzice mają raczej po 4-5, bywa, że i 6.
    Może powinnismy być wdzięczni, zamiast się bać?
    Może. Tylko trzeba się od początku wyzbyć złudnej pewności że dzieci radykalnych katoli będą też radykalnymi katolami. Nasz wynik - że 66, (6) % naszych dzieci definiuje się jako "katole w ogóle" sytuuje nas w pobliżu średniej, również pośród rodzin dużo bardziej gorliwych niż my. Hasło "idziemy po wasze dzieci" jest nadal aktualne i nie skryjemy ich przed tym w żadnej bezpiecznej niszy. "Szkoły katolickie" tez przed tym nie chronią, a znam takie, gdzie zagrożenia są większe niż w szkole publicznej.
  • loslos
    edytowano November 2022
    rozum.von.keikobad napisal(a):
    los napisal(a):
    Powtórzę - owe 2,13 dziecka na Polkę w UK to pic na wodę i fotomontaż. Zastosowano tę samą miarę statystyczną do 80-letnich Angielek i 20-letnich Polek i wyszło jak wyszło. Bezmyślna schematyczność to drugie imię Angoli.
    Po raz kolejny jednak stanę w obronie "Angoli". Angielski autor raportu wyliczył wskaźnik i on wyszedł, jaki wyszedł, ale potem w tekście wyjaśnił, skąd on się wziął i że gdyby zrobić odpowiednią korektę z uwagi na nadproporcjonalną liczbę polskich kobiet w wieku 25-35 w UK, to wyszłoby, że mniej więcej tak samo dzietne są kobiety angielskie w Anglii, polskie w Anglii i polskie w Polsce.
    Problem był po stronie mediów (głównie w Polsce), które przeczytały sam wskaźnik, ale tekstu im się nie chciało czytać, a potem wyciągnęli z d... wnioski i poszło w internety.
    Paczcie państwo, mnie się też raportu nie chciało czytać a wszystko od razu wiedziałem. Te kilka wykładów ze statystyki i kilkanaście lat lat współpracy ze statystykami swoje zrobiły. A Kazio (i inni) łyknęła wszystko jak indyk kulki i nawet jakieś teorie do oczywistych bzdur dorabiano.

    A Angole są jednak bezmyślnie schematyczni, bo nie ma sensu publikowanie bzdur - nawet jeśli później w tekście przyznamy się, że są to bzdury. A owe 2,13 dziecka na kobietę było oczywistą bzdurą.
  • edytowano November 2022
    Co do tej dzietności, to pamiętajcie, że to jest prawdopodobnie kumulacja kilku trendów w różnych okresach i niekoniecznie będzie jedna trve słuszna odpowiedź.

    Np. w latach 90. to właśnie obawiam się, że brak poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji zawodowej, wysokie bezrobocie itd. spowodował drastyczny spadek dzietności. A zmiany obyczajowe niewielki. Od 2015 r. ludzie pamiętający lata 90. i w nich mentalnie żyjący postanowili temu zaradzić, w sytuacji, gdy przyczyny braku dzietności były już zupełnie inne, czyli zmiany obyczajowe i mała "baza", bo w wiek rozrodczy zaczynały właśnie wchodzić małe roczniki z lat 90.

    Mam też wrażenie, że bardzo nie doceniacie jednej kwestii, wydawałoby się oczywistej, jedynie chyba @Ms coś napomnkął, ale tradycyjnie w formie jakiejś aluzji, w której nie do końca wiadomo o co chodzi. Otóż kiedyś kobieta w wieku ok. 18 lat zaczynała życie rodzinne, znajdowała (albo jej znajdywano) męża i zaczynała rodzić dzieci. Więc miała odpowiednio dużo czasu, żeby te dzieci urodzić. Obecnie kończy studia, czasem jeszcze coś, a zaczyna pracę i jest na próbnym, to nie będzie zachodzić w ciążę itd., więc ten czas rozpoczęcia życia rodzinnego wydłuża się do 26-27 roku życia, albo i więcej. Czyli ten praktyczny czas na zajście w ciążę jest dwu- albo i trzykrotnie krótszy, to i dzietność jest dwu-, trzykrotnie mniejsza. Nie twierdzę, że to wyjaśnia CAŁY fenomen, ale jednak wyjaśnia, że w różnych czasach, w różnych krajach, z różną religią (albo i jej brakiem), wraz z tzw. postępem cywilizacyjnym, czyli m. in. wyższą skolaryzacją, zwłaszcza u kobiet, ta dzietność spada.

    W Polsce mam wrażenie ten problem się częściowo już rozwiązał, oczywiście za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będzie tylko inna struktura narodowościowa.
  • Co do "pokolenia Urbana", spadku religijności młodych ludzi, narzekań na polski episkopat itd., znowu (znowu, bo to stały temat na jednej z postfforumkowych grupek na fejsie, niektórzy tam piszą) - pokażcie mi JEDEN kraj w szeroko pojętym zachodnim kręgu cywilizacyjnym, gdzie tylu ludzi, i to w różnym wieku, chodzi do Kościoła, do spowiedzi, uczestniczy w życiu sakramentalnym itd.
  • loslos
    edytowano November 2022
    Rumunia, Malta i południe Stanów Zjednoczonych.
  • @polmisiek,

    Polegałby on na tym, że do wygrywania zawodów Świętej Ewolucji od teraz wskazani będą radykalni katole. Im bardziej radykalni, tym statystycznie z większą szansa na wygranie doboru naturalnego.
    __________________

    Kilka lat temu czytałem taką teorię, że to już się stało, tzn. że w 2015 r. PiS wygrał, bo młode roczniki, które otrzymały prawa wyborcze pochodziły już w większości z trve katolickich rodzin, bo w latach 80. dzieciaka miał prawie każdy, a w latach 90. tylko trve katole. Oczywiście, żeby przez to wyjaśnić CAŁY fenomen zmian politycznych to uproszczenie, ale jako jeden z elementów to bym nie wykluczał.
  • los napisal(a):
    Rumunia, Malta i południe Stanów Zjednoczonych.
    Rumunia - ja na szybko znalazłem dane o 24% (przed pandemią), u nas było ok. 37-40%, i tak nieistotne, bo to kraj prawosławny, a nie katolicki.
    Południe USA - jw. na południu dominują baptyści, katolicy w tych stanach to kilka, max. kilkanaście procent, w Luizjanie jest trochę więcej, bo francuscy kreole i w Teksasie, bo imigranci z Meksyku - nigdzie większość.
    (no i jak rozpatrujemy... południe do południa, to w d. Galicji też odsetek będzie większy)

    Zostaje Malta.
    https://www.independent.com.mt/articles/2019-01-31/local-news/Census-finds-increasingly-aging-church-going-population-only-36-1-of-Catholics-attend-Mass-6736202920

    Statystyki podobne jak w Polsce.

    Czyli nigdzie nie jest wyraźnie lepiej, jest mikrokraj, gdzie jest podobnie.
  • Dzisiejsze kobiety mają inne priorytety, najpierw studia potem praca i kariera, a na końcu ewentualnie rodzina. Przy takich priorytetach czynnik ekonomiczny ma naprawdę minimalne znaczenie. Jeszcze 20 lat temu przed socialami duża część kobiet szła na studia, by znaleźć męża, teraz myślę, że już tak nie ma, bo jest internet i jakiś facet zawsze się znajdzie.
  • Kiedyś też mogły mieć takie priorytety, tylko nie miały możliwości.

    A co do szukania męża na studiach, to trudno mi sobie to wyobrazić jako realną motywację pójścia np. na filologię, gdzie >95% studentów to studentki.
  • edytowano November 2022
    To prawda, może być to kwestia możliwości, które się dopiero pojawiły. I w sumie trudno mieć o to pretensje, jest jak jest, ale przy takich priortetach nie ma co oczekiwać wysokiej dzietności, jak będzie jedno dziecko to już jest dobrze.

    A budynki filologii mogły często sąsiadować z budynkami fizyki ;)
  • Ale politechniki już były gdzie indziej. Niedopatrzenie.
  • Ojtam ojtam, Koledzy już tacy starzy, że zapomnieli o istnieniu klubików studenckich.
  • Właśnie obejrzałem nowy filmik Ziemkiewicza o polskim matriarchacie:
    https://youtube.com/watch?v=ldTJ4HcFoJs

    Wspomniał tam o dzietności i że najważniejszym czynnikiem jest religijność. Tam gdzie religijność jest duża są i dzieci. To prawda, bo priorytetem wtedy jest rodzina, a nie praca i kariera.
  • rozum.von.keikobad napisal(a):
    Co do "pokolenia Urbana", spadku religijności młodych ludzi, narzekań na polski episkopat itd., znowu (znowu, bo to stały temat na jednej z postfforumkowych grupek na fejsie, niektórzy tam piszą) - pokażcie mi JEDEN kraj w szeroko pojętym zachodnim kręgu cywilizacyjnym, gdzie tylu ludzi, i to w różnym wieku, chodzi do Kościoła, do spowiedzi, uczestniczy w życiu sakramentalnym itd.
    Pewnie u nas jest najmniej źle, ale też zjeżdżamy z najwyższej górki. W każdy razie, clou tego co napisałem to nie sam spadek religijności jako taki, ale tempo i skala zmiany. Wcześniej w historii takie zmiany wymagały więcej czasu, przez co były łatwiejsze do przewidzenia (i zapobieżenia). Wniosek z tego taki, że skoro zmiany na gorsze mogą być nagłe, gwałtowne i "znikąd", to może te na dobre również. Wniosek z wniosku: może to, że "ilościowo" nie widać za bardzo nadziei, nie jest jeszcze aż tak straszne.
  • Wspomniał tam o dzietności i że najważniejszym czynnikiem jest religijność. Tam gdzie religijność jest duża są i dzieci. To prawda, bo priorytetem wtedy jest rodzina, a nie praca i kariera.
    ________________


    Czyli w Polsce dzietność jest kilkadziesiąt razy większa niż w Czechach, zgadłem?
  • edytowano November 2022
    A myśleli koledzy, że czynnikiem istotnym dla dzietności jest chęć posiadania potomstwa przez mężczyzn, która też jakaś wielka nie jest.
    Nie mam tu na myśli brania odpowiedzialności za rodzinę.
  • rozum.von.keikobad napisal(a):
    Wspomniał tam o dzietności i że najważniejszym czynnikiem jest religijność. Tam gdzie religijność jest duża są i dzieci. To prawda, bo priorytetem wtedy jest rodzina, a nie praca i kariera.
    ________________


    Czyli w Polsce dzietność jest kilkadziesiąt razy większa niż w Czechach, zgadłem?
    Ale to chyba bardziej świadczy o naszej religijności.
  • rozum.von.keikobad napisal(a):
    Wspomniał tam o dzietności i że najważniejszym czynnikiem jest religijność. Tam gdzie religijność jest duża są i dzieci. To prawda, bo priorytetem wtedy jest rodzina, a nie praca i kariera.
    ________________


    Czyli w Polsce dzietność jest kilkadziesiąt razy większa niż w Czechach, zgadłem?
    Nie. To prawidłowość wewnątrzkrajowa.
  • A myśleli koledzy, że czynnikiem istotnym dla dzietności jest chęć posiadania potomstwa przez mężczyzn, która też jakaś wielka nie jest.
    Nie mam tu na myśli brania odpowiedzialności za rodzinę.
    O! Bardzo ważna kwestia.
    Słuchajcie, a nie jest po prostu tak, że zmiany obyczajowe - no dość gwałtowne - niejako wymuszają ten trend nie posiadania potomstwa?

    "Pamiętam, w 1905, w Mandżurii..." - no więc aż tak to może nie, ale pamiętam z dzieciństwa / wczesnej młodości, że w otoczeniu naprawdę rzadko zdarzały się kociołapiące pary. A jeśli już się zdarzały, to nie byli to młodzi ludzie wychodzący z rodzinnego gniazda, tylko raczej osoby dość już dojrzałe, najczęściej po tzw. przejściach, najczęściej po rozwodach, często po prostu z nieuregulowaną sytuacją życiową czy tam prawną.
    I owo otoczenie robiło czasem aluzyjki, generalnie wszyscy mieli poczucie, że to troszkę tak jakby nie w porządku, i tak dalej.

    Nie chcę wyjść na utyskującą staruszkę, ale sorry Gregory, idee mają konsekwencje.

    W tej chwili obserwuję trend wręcz wypychania młodocianego potomstwa z domu, wielu rodziców radośnie płaci np. za wynajmowane mieszkania w których syneczek musi sobie żyć, naturalnie z dziewczyną (nie wspominam oczywiście o innych, postępowych możliwościach). BTW mieszkanie - życie ze sobą bez ślubu, bez uregulowania sytuacji przestało być czymś nagannym nawet w świadomości tak zwanych katolików - vide miłe rozmówki o tak czyniących dzieciach podsłuchane (niechcący) na stopniach kościoła po wyjściu z mszy.

    No i tak: jest młody chłop, ze swoimi potrzebami fizycznymi, i ten chłop ma dostęp do, brzydko się wyrażę, towaru bez żadnych wyrzeczeń czy w ogóle bez potrzeby - mówiąc kolokwialnie - zapracowania na niego.
    Młode damy, które chcą być takie wyemancypowane i w ogóle, na początku świetnie się czują w takim związku, jest fajnie, mieszkamy razem i prowadzimy gospodarstwo - oh wait, i w pewnym momencie zaczynają się schody, coś tam się omsknie, coś zakuleje, pojawią się problemy finansowe czy zdrowotne i młody chłop (rzadziej młoda dama) zgarnia rzeczy i znika, albo wyprasza partnera / partnerkę, jeśli ma tytuł prawny do lokalu.

    Leci czas, jak to mawiali nasi dziadkowie "latka lecą", kobieta nie młodnieje, szuka następnego partnera, który ma dokładnie taką samą mentalność jak poprzedni, więc następny partner... itd.

    Gdzie w takim życiu miejsce na stabilizację, chęć urodzenia potomstwa w którego wychowaniu będzie uczestniczył szczęśliwy tatuś? Kiedy ten tatuś może zwinąć chorągiewkę w każdej chwili, i to bez żadnego potępienia ze strony otoczenia?

    Ten trend radosnego tak zwanego "usamodzielniania się", który w gruncie rzeczy polega na byciu wiecznym mentalnym nastolatkiem, szkodzi obu płciom, ale kobitkom, traktowanym dość przedmiotowo, jednak chyba bardziej. Choćby dlatego, że ich czas reprodukcji jest jednak krótszy, a sam proces owej - bardziej, ze tak powiem, skomplikowany i pracochłonny.


Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.