Pytałem kedyś o podobne sprawy najlepszego teologa na 4-forumku i tak mi odpisał (może komuś pomoże):
W materiałach do niewydanego "Ceremoniału wspólnoty parafialnej" napisano tak: "W którą stronę należy się kłaniać podchodząc do czytania lekcji lub innej posługi? Są różne tradycje. Jedni kłaniają się w stronę tabernakulum, inni w stronę ołtarza, a jeszcze inni w stronę celebransa. CE określa tę sprawę jednoznacznie, gdy Eucharystii przewodniczy biskup. W takiej sytuacji usługujący kłaniają się zawsze w jego stronę. Zaleca się tę zasadę odnieść także do kapłana, gdyż on występuje w imieniu biskupa i jest także znakiem Chrystusa". http://www.kkbids.episkopat.pl/?id=50#id=58
Ale te uwagi są dość dziwne, zwłaszcza że zrównuje się w nich kapłana z biskupem. Przyznaje się tam również, że istnieją różne tradycje, ale nie dość wyraźnie wskazuje się, że te skłony (czytających przed czytaniami) są obok prawa liturgicznego, a wprowadzenie do Mszału i jego rubryki milczą na ten temat.
Zresztą w dyskusji nad tym punktem projektowanego ceremoniału jeden z księży stwierdza wyraźnie i logicznie: "Dlaczego należy kłaniać się przed i po czytaniu? Chyba tylko może przechodząc przed kapłanem? Normy nic mówią o skłonie ambonie. Tylko ołtarzowi i kapłanowi służąc im lub przechodząc przed nimi. Czytanie tym nie jest!" Inny ksiądz stwierdza: "nie wprowadzać za dużo "ukłonów"!" Świecki pisze też "skłon obowiązuje tylko, gdy przechodzi się przed biskupem, a nie gdy np. podchodzi się do czytania siedząc po przeciwnej stronie prezbiterium - wtedy gest ten może być zupełnie nieczytelny". http://www.kkbids.episkopat.pl/?id=53
Podsumowując: najlepiej dostosować się do zwyczaju lokalnego (o ile jest obok prawa), pamiętając, że rubryki w tej kwestii nic nie mówią, czyli w zasadzie nie powinno być tutaj żadnego pochylania się (chyba że przechodzi się przed ołtarzem).
TecumSeh napisal(a):Jeszcze ruski się przyda, jakby akurat trafił do ruskiej części.
Im starszy jestem, tym barziej raduję się jaki to mundry byłem, że w liceum wybrałem języki rosyjski i niemiecki zamiast angielskiego i francuskiego.
A to pewnie dlatego że angielski Kolega i tak poznał, a przy okazji zna te dwa co może by się nie zadziało, gdyby nie ów wybór. Ja miałem angielski i niemiecki, więc w języku szatana odrobinę się dogadam - w każdym razie jak mnie hitlersyny zaczną obgadywać sądząc że nie rozumiem, to się zdziwią.
Rydygier napisal(a): "Jak wychodziłem z tej mszy to mózg się przestawiał w tryb uważności, który normalnie uzyskiwałem po wielodniowych medytacjach wschodnich, oddechowych. Nagle docierało do mnie mnóstwo subtelnych bodźców a zwykła deska rozdzielcza w samochodzie albo Księżyc były źródłem niezwykłych doznań. Psychika się na kilka godzin leczyła a może i dusza też."
Doznania i inne oboczności mogą niektórym przesłonić sedno.
Najlepszy ze stanów umysłu i psychiki mi znany i chyba w ogóle ludzkości to san uważności. Wtedy właśnie doznania i inne oboczności nie przysłaniają sedna. Do wyboru są inne stany np trans, multitasking, wykonywanie komend - tak bardzo obecne w innych liturgiach, np trans w neo i odnowowych, padnij/powstań w NOM. To ogranicza lub w ogóle wyklucza kontakt z rzeczywistością, zastąpioną przez subiektywne doznania. Jedynie w stanie uważności można świadomie odbierać rzeczywistość. Zaleca się np kilkudniowe medytacje w Lubiniu, żeby zrozumieć o co chodzi.
No cóż, przedsowoborowi klerycy jak szli do kina i przejście do foteli było na środku, to przyklękali przechodząc. Poczemu z kolei mamy przyklękać przed tabernakulum gdy jest w centralnej osi jeśli w prezbiterium stoją do niego tyłem, nawet w czasie gdy nie było jeszcze przeistoczenia na stole ołtarzowym? Jeśli zaś przeniesie się tabernakulum w kąt to jak Iganc pisze lex orandi, lex credendi. Jedną z zalet rytu dominikańskiego jest to że celebrans nigdy nie staje w osi tabernakulum odwrócony do niego tyłem. Jeśli zaś potrzebuje zwrócić się do ludzi schodzi z osi tabernakulum.
Nie dawali rady rozwalić katolicyzmu ale dali radę wprowadzić sprzeczności i błędy w liturgii i w tekstach mszalnych i to robi robotę.
Naturalnie funkcją łaciny nie jest modlitewne dogadywanie się z Bogiem tylko z ludźmi wszelkich narodów.
Swoją drogą wielu polskich ateistów ma teraz fazę że na Watykanie siedzi teraz diabeł wcielony, który dobro nazywa złem i na odwrót. Jest to i w mediach i rozmowach i prywatnych.
Zabawne są argumenty on Davinci old-sacro kanał TV content, rozumiem, że podobnie jak w innych wątkach jeszcze faza refowania bukszprytu.
"Najlepszy ze stanów umysłu i psychiki mi znany i chyba w ogóle ludzkości to san uważności. Wtedy właśnie doznania i inne oboczności nie przysłaniają sedna. "
Skupienie na tym, co się odbywa, to naturalnie rzecz dobra i pożądana (i najzupełniej dostępna na NOM, może to być kwestia indywidualna - co kogo rozprasza). Jeżeli wszakże ktoś się skupia, ale na uzyskaniu, "cyzelowaniu" lub utrzymaniu jakiegoś konkretnego stanu - paradoks - może być to kosztem sedna. Sednem jest Jezus Chrystus, spotkanie z Nim i Jego łaską, a zatem może okazać się pułapką zamykającą na tę łaskę poleganie tutaj nie na niej, a na pielęgnowaniu tego stanu (więc na sobie, własnej dyspozycji i swoich możliwościach). Mówię "może", bo nie piję do nikogo konkretnie, jeno zauważam taką możliwość.
Rydygier napisal(a): "Najlepszy ze stanów umysłu i psychiki mi znany i chyba w ogóle ludzkości to san uważności. Wtedy właśnie doznania i inne oboczności nie przysłaniają sedna. "
Skupienie na tym, co się odbywa, to naturalnie rzecz dobra i pożądana (i najzupełniej dostępna na NOM, może to być kwestia indywidualna - co kogo rozprasza). Jeżeli wszakże ktoś się skupia, ale na uzyskaniu, "cyzelowaniu" lub utrzymaniu jakiegoś konkretnego stanu - paradoks - może być to kosztem sedna. Sednem jest Jezus Chrystus, spotkanie z Nim i Jego łaską, a zatem może okazać się pułapką zamykającą na tę łaskę poleganie tutaj nie na niej, a na pielęgnowaniu tego stanu (więc na sobie, własnej dyspozycji i swoich możliwościach). Mówię "może", bo nie piję do nikogo konkretnie, jeno zauważam taką możliwość.
Wicie, jako zwykły parafianin, jedyne co zyskuję na partycypacji w niedzielnej mszy to godzinka nudzenia się.*
Nie ukrywam więc, że perspektywa przedstawiona przez kol. PNi wydaje mi się atrakcyjną. Dodajmy też, że nie jest on jedynym przedstawicielem tej perspektywy.
----------------- * Oczywiście, odnoszę się tu jedynie do płaszczyzny zmysłowej, czyli UX.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Wicie, jako zwykły parafianin, jedyne co zyskuję na partycypacji w niedzielnej mszy to godzinka nudzenia się.
Nie ukrywam więc, że perspektywa przedstawiona przez kol. PNi wydaje mi się atrakcyjną. Dodajmy też, że nie jest on jedynym przedstawicielem tej perspektywy.
Podejrzewam, że na mszy trydenckiej nudziłbyś się 10 razy bardziej.
Zresztą, ciekawa rzecz. Otóż o ile jakieś 20-25 lat temu byłem entuzjastycznym i twardym katolem, to z perspektywy obecnego, przedłużającego się już, kryzysu wieku średniego, stwierdzam że moje twarde katolstwo zawsze było raczej czymś w rodzaju partycypacji w klubie kibica niż jakąś tam "osobową relacją z Chrystusem". To raczej postawa utrzymywana głównie na rusztowaniu rozumu i woli.
Jakby, na stare lata i rozumu mi ubywa, i wola słabnie. Do tego czuję się regularnie gorszony podczas obcowania z wypowiedziami papieża, kard. Marxa, kard. Kaspera i innych arcybiskupów i biskupów (tj. sensu stricte staję się gorszy).
Mimo, że w Starusie uczestniczyłem raz czy dwa razy w życiu, to szczególnie gorszy mnie, gdy widzę zajadłość kleru w zwalczaniu tej formy kultu, gdyż nie widzę w tym zwalczaniu jakiegokolwiek pozytywnego celu i sensu.
Skoro niektórzy tak obstają przy dosłownym traktowaniu passusu o nadstawianiu policzka, to może i passus o gorszycielach też należałoby potraktować dosłownie a nie alegorycznie?
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Wicie, jako zwykły parafianin, jedyne co zyskuję na partycypacji w niedzielnej mszy to godzinka nudzenia się.
Nie ukrywam więc, że perspektywa przedstawiona przez kol. PNi wydaje mi się atrakcyjną. Dodajmy też, że nie jest on jedynym przedstawicielem tej perspektywy.
Podejrzewam, że na mszy trydenckiej nudziłbyś się 10 razy bardziej.
Trudno wykluczyć, gdyż jestem prostym degeneratem, a z wiekiem degeneruję się coraz bardziej, wszelako, do głąba poruszyło mnie świadectwo kol. PNi i jego sugestia, że Starus pozwala osiągnąć najlepszy ze stanów umysłu i psychiki znany ludzkości. I że wtedy właśnie doznania i inne oboczności nie będą aż tak bałdzo przysłaniać sedna.
Kedyś czytałem świadectwo jakiegoś tradsa nawróconego bodaj na neonizm, który twierdził, że za młodu fascynowała go konstrukcja Starusa, że on taki piękny, ten Starus. A po nawróceniu zobaczył, że to co ważne jest, to światło, które przez tę konstrukcję przechodzi i że to ono ma jakąś tam wartość.
No, słodkie to było, nie mogie zaprzeczyć, panie kochanku.
los napisal(a): Skoro niektórzy tak obstają przy dosłownym traktowaniu passusu o nadstawianiu policzka, to może i passus o gorszycielach też należałoby potraktować dosłownie a nie alegorycznie?
Nu, pewien kłopot jest taki, że w mojej metanarracji, paraboli a metaforze, do gorszycieli należy zaliczyć GISZ-a z całym sztabem heneralnym.
Ostatnio nawet umniowany kol. Browario pojechał na Fejsiku dosłownie: "Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy jeśli Franciszek rzeczywiście jest papieżem, to katolicyzm nie jest wówczas jednym wielkim żartem???" I co ja dodać mukbym? Przecie że nic.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Trudno wykluczyć, gdyż jestem prostym degeneratem, a z wiekiem degeneruję się coraz bardziej, wszelako, do głąba poruszyło mnie świadectwo kol. PNi i jego sugestia, że Starus pozwala osiągnąć najlepszy ze stanów umysłu i psychiki znany ludzkości.
Tymto uczuciem jest właśnie stan doskonałego, wręcz pozafizycznego znudzenia. Wpisane jest to w samą konstrukcję Starusa, gdyż o ile NOM na wiernych wymusza jakiś rodzaj partycypacji, to Starus zezwala czy wręcz zachęca, by z kieszeni wyciągnąć modlitewnik (czy kryminał ale koniecznie w okładce z modlitewnika) i nadmiernie księżowskimi podrygiwaniami i pokrzykiwaniami się nie przejmować. Czytanie modlitewnika było powszechnym zajęciem wiernych podczas mszy w czasach nie tak dawnych.
"niż jakąś tam "osobową relacją z Chrystusem". To raczej postawa utrzymywana głównie na rusztowaniu rozumu i woli."
Znam ból ten. I świadomość własnej bezradności wobec niego. Niezdolność, lęk, by na poważnie zawierzyć życie woli Boga. Z tą wiedzą o sobie pozostaje wytrwale i wbrew własnej oschłości, "z rozsądku" chwytać się tych łask, które są dosiężne w mojej obecnej kondycji ducha. Staram się to czynić i nie zniechęcać własną opornością, z pozoru nieporuszalną, bo gdzieś pod całą swoją rozlazłością duchową rozumiem, że bez takiej relacji z Chrystusem przepadłem.
Notabene, nie ma co oczekiwać, by w tym stanie ducha jakakolwiek liturgia była wydarzeniem ekscytującym w sensie, w którym ekscytująca być powinna (czyli nie UX).
"(tj. sensu stricte staję się gorszy)"
Może być przeciwnie, jeśli odpowiedzią na takie sytuacje będzie modlitwa w danej intencji. Najtrudniej z tym bywa wobec zgorszeń samym sobą - spirala w rozpacz, gdy temu ulec.
PNi napisal(a): ... tak to się rozwijało od początku od Rzymu, od św. Piotra.
Na początku była Jerozolima.
Jerozolima jest matką wszystkich innych kościołów. I tam św. Piotr przekazał swoją sukcesję (po dzisiejszemu: mianował ordynariuszem) św. Jakubowi (apostołowi), a sam - jak pisze ewangelista św. Łukasz - "udał się gdzie indziej" (Dz. 12, 17) (Piotr przybył do Rzymu ok. roku 56.)
°°° Poza tym, skąd pewność (źródło!) że ryt rzymski zwany potocznie "trydenckim" ma więcej "naturalności" niż NOM? Chciałbym zobaczyć, aby porównać, mszał rzymski z X wieku na przykład. A pierwsze msze były po... aramejsku (1 Kor 16,22) i wiemy o nich tyle: 1 Kor 11, 17-34.
°°° ad rem Rozumieć papieża Franciszka należy przez pryzmat historii papiestwa.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Trudno wykluczyć, gdyż jestem prostym degeneratem, a z wiekiem degeneruję się coraz bardziej, wszelako, do głąba poruszyło mnie świadectwo kol. PNi i jego sugestia, że Starus pozwala osiągnąć najlepszy ze stanów umysłu i psychiki znany ludzkości.
Tymto uczuciem jest właśnie stan doskonałego, wręcz pozafizycznego znudzenia. Wpisane jest to w samą konstrukcję Starusa, gdyż o ile NOM na wiernych wymusza jakiś rodzaj partycypacji, to Starus zezwala czy wręcz zachęca, by z kieszeni wyciągnąć modlitewnik (czy kryminał ale koniecznie w okładce z modlitewnika) i nadmiernie księżowskimi podrygiwaniami i pokrzykiwaniami się nie przejmować. Czytanie modlitewnika było powszechnym zajęciem wiernych podczas mszy w czasach nie tak dawnych.
Raz - tak. Dwa - a nawet gorzej: Ks. celebrans w Bytomiu wprowadził, lecz zaraz go mądry neotradycyjny lud czytający tylko po rzymsku sprowadził na ziemię, czyli "zabronił", by tak z raz w miesiącu odprawić tzw. mszę polską. Polegało to na tym, że prezbiter przy ołtarzu swoje (mszał), a prosty wiejski lud w ławce swoje (czyli śpiewane po polsku, rymowane - jak chyba wszystkie pieśni - części stałe, po dwie zwrotki (chyba?)). No i nijak średnio one się nie pokrywają. Tylko trzy "punkty" były zbieżne: początek mszy, konsekracja (czyli CISZA) i koniec mszy. Ksiądz "szeptał" pod nosem, a "baby" na głos zawodziły (po polsku). Punkty "orientacyjne" wyznaczał dzwonek ministranta*.
* dziś funkcję dzwonków ministranta zredukowano do sygnalizowania: wstać - klęknąć - usiąść; w starusie chodziło o to, w którym miejscu mszy/ mszalika jesteśmy
Rydygier napisal(a): "Najlepszy ze stanów umysłu i psychiki mi znany i chyba w ogóle ludzkości to san uważności. Wtedy właśnie doznania i inne oboczności nie przysłaniają sedna. "
Skupienie na tym, co się odbywa, to naturalnie rzecz dobra i pożądana (i najzupełniej dostępna na NOM, może to być kwestia indywidualna - co kogo rozprasza). Jeżeli wszakże ktoś się skupia, ale na uzyskaniu, "cyzelowaniu" lub utrzymaniu jakiegoś konkretnego stanu - paradoks - może być to kosztem sedna. Sednem jest Jezus Chrystus, spotkanie z Nim i Jego łaską, a zatem może okazać się pułapką zamykającą na tę łaskę poleganie tutaj nie na niej, a na pielęgnowaniu tego stanu (więc na sobie, własnej dyspozycji i swoich możliwościach). Mówię "może", bo nie piję do nikogo konkretnie, jeno zauważam taką możliwość.
Byłem na starusie dwa razy. To były dawne czasy, gdy dinozarły żyły. Benek ogłosił motu proprio a mimo to łódzka archidiecezja rzucała tradsom kłody pod nogi. Jakiś komitet się zawiązał, coś tam coś tam. W końcu u św. Józefa (najstarsza łódzka parafia - dość mały, drewniany kościółek) odbyła się pierwsza msza. Ludzi było sporo. Uroczysty nastrój. Celebransem był jakiś ksiądz z Warszawy (taki rudy z brodą). Z Wawy przyjechał chyba również organista.
Potem ta msza odprawiana była raz na 2 tygodnie - tylko tyle udało się środowisku z Ziółkiem wywalczyć.
Z jakiegoś takiego wewnętrznego poczucia oryginalności, potrzeby bycia w mniejszości, byłem na tej pierwszej, jednak na następne już nie jeździliśmy, gdyż one były odprawiane o godzinie 15, kiedy to porządny katolik ma drzemkę poobiednią po obiedzie spożytym w gronie rodzinnym a w okresie letnim zażywa różnej aktywności na świeżym powietrzu.
A drugi raz byłem na mszy rocznicowej. Wszystko było tak samo. Nawet ten sam ksiądz przyjechał.
Opisywałem już parę razy historię z wiernym uczestniczącym w tej mszy, to nie będę się powtarzał - zresztą to banał. Wspomnę tylko, że za każdym z tych dwóch razów na kazanie ksiądz udawał się na oryginalną ambonę.
I teraz tak se myślę: ambona była po to, żeby ludzie słyszeli, co ksiądz tam przynudza. Odkąd wynaleziono elektrycznoś i systemy nagłośnienia chodzenie na ambonę nie ma już sensu, gdyż bez mikrofon i głośniki ludzie słyszą jeszcze lepiej niż z ambony. To tylko kwestia techniczna.
Tu jeszcze wtręt: Pojechaliśmy kedyś na zwykłą poranną niedzielną mszę do archikolegiaty w Tumie Łęczyckim. Tak się złożyło, że akurat niedługo po rozpoczęciu mszy wysiadł prąd. Zza ambonki mało co było słychać, a na samiutkim końcu świątyni, za ołtarzem, symetrycznie, wybudowana była nisza, taka na jednego człowienia. Probosz udał się do tej niszy i zwykłym tonem wygłosił kazanie, a jego mowa była doskonale słyszana w całym kościele. Pamiętam, że nawet on o tej niszy opowiedział (i trochę innych ciekawostek z historii świątyni) - widząc nasz, czyli nieparafian.
Ksiądz ten podeszedł do sprawy praktycznie. Ma mikrofon i głośniki to z nich korzysta, ale jak wysiadają, to udaje się do niszy.
A na starusie u św. Józia odwrotnie - ma mikrofon i głośniki, ale idzie na ambonę, żeby było tradycyjnie.
Wiele razy było pisane, że konserwatys sam w sobie nie jest czymś pozytywnym. Ważne jest, co się konserwuje. I że powinno się konserwować tylko to stare, co jest lepsze od nowego.
A na tym starusie konserwowano gorsze. Po to, by było po staremu.
Kolejna sprawa to język. Było pisane, że nie on jest istotą starusa, tylko obrzęd. Na tych dwóch starusach u św. Józefa porozkładano kserówki z tekstem łacińskim i polskim tłumaczeniem, by wierni mniej więcej kumali oc w danym momencie b. To czemu nie można celebrować po polsku?
Nie mam zamiaru się wymandrzać, gdyż gunwo wiem, ale widzę tu taki właśnie formalis. Formalis jako taki, np. w sztuce, w kinie, z powodów (jak to dzisiaj widzę) głównie szpanerskich mi się kiedyś podobał (tj. dziś widzę, że raczej mi się nie podobał, ale przekonywałem sam siebie, że mi się b. podoba) teraz już stanowi dla mnie cechę negatywną, zwłaszcza, gdy podejrzewam, iż jest on ważniejszy od treści.
Bo konserwatyści w tym tradsi to takie zółwie co w skorupę się chowają i świata nie zdobywają. A Jezus mówił inaczej i jeżeli byłby konserwatystą to zapisałby się do sanhedrynu.
Nie jest ani konserwatystą ani rewolucjonistą. "Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare" (Mt 13,52)
Komentarz
bym Cię uściskał i przytulił
https://www.pewresearch.org/fact-tank/2019/08/05/transubstantiation-eucharist-u-s-catholics/
Ja miałem angielski i niemiecki, więc w języku szatana odrobinę się dogadam - w każdym razie jak mnie hitlersyny zaczną obgadywać sądząc że nie rozumiem, to się zdziwią.
No cóż, przedsowoborowi klerycy jak szli do kina i przejście do foteli było na środku, to przyklękali przechodząc. Poczemu z kolei mamy przyklękać przed tabernakulum gdy jest w centralnej osi jeśli w prezbiterium stoją do niego tyłem, nawet w czasie gdy nie było jeszcze przeistoczenia na stole ołtarzowym? Jeśli zaś przeniesie się tabernakulum w kąt to jak Iganc pisze lex orandi, lex credendi. Jedną z zalet rytu dominikańskiego jest to że celebrans nigdy nie staje w osi tabernakulum odwrócony do niego tyłem. Jeśli zaś potrzebuje zwrócić się do ludzi schodzi z osi tabernakulum.
Nie dawali rady rozwalić katolicyzmu ale dali radę wprowadzić sprzeczności i błędy w liturgii i w tekstach mszalnych i to robi robotę.
Naturalnie funkcją łaciny nie jest modlitewne dogadywanie się z Bogiem tylko z ludźmi wszelkich narodów.
Swoją drogą wielu polskich ateistów ma teraz fazę że na Watykanie siedzi teraz diabeł wcielony, który dobro nazywa złem i na odwrót. Jest to i w mediach i rozmowach i prywatnych.
Zabawne są argumenty on Davinci old-sacro kanał TV content, rozumiem, że podobnie jak w innych wątkach jeszcze faza refowania bukszprytu.
Skupienie na tym, co się odbywa, to naturalnie rzecz dobra i pożądana (i najzupełniej dostępna na NOM, może to być kwestia indywidualna - co kogo rozprasza). Jeżeli wszakże ktoś się skupia, ale na uzyskaniu, "cyzelowaniu" lub utrzymaniu jakiegoś konkretnego stanu - paradoks - może być to kosztem sedna. Sednem jest Jezus Chrystus, spotkanie z Nim i Jego łaską, a zatem może okazać się pułapką zamykającą na tę łaskę poleganie tutaj nie na niej, a na pielęgnowaniu tego stanu (więc na sobie, własnej dyspozycji i swoich możliwościach). Mówię "może", bo nie piję do nikogo konkretnie, jeno zauważam taką możliwość.
Nie ukrywam więc, że perspektywa przedstawiona przez kol. PNi wydaje mi się atrakcyjną. Dodajmy też, że nie jest on jedynym przedstawicielem tej perspektywy.
-----------------
* Oczywiście, odnoszę się tu jedynie do płaszczyzny zmysłowej, czyli UX.
+1
Jakby, na stare lata i rozumu mi ubywa, i wola słabnie. Do tego czuję się regularnie gorszony podczas obcowania z wypowiedziami papieża, kard. Marxa, kard. Kaspera i innych arcybiskupów i biskupów (tj. sensu stricte staję się gorszy).
Mimo, że w Starusie uczestniczyłem raz czy dwa razy w życiu, to szczególnie gorszy mnie, gdy widzę zajadłość kleru w zwalczaniu tej formy kultu, gdyż nie widzę w tym zwalczaniu jakiegokolwiek pozytywnego celu i sensu.
Kedyś czytałem świadectwo jakiegoś tradsa nawróconego bodaj na neonizm, który twierdził, że za młodu fascynowała go konstrukcja Starusa, że on taki piękny, ten Starus. A po nawróceniu zobaczył, że to co ważne jest, to światło, które przez tę konstrukcję przechodzi i że to ono ma jakąś tam wartość.
No, słodkie to było, nie mogie zaprzeczyć, panie kochanku.
Ostatnio nawet umniowany kol. Browario pojechał na Fejsiku dosłownie: "Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy jeśli Franciszek rzeczywiście jest papieżem, to katolicyzm nie jest wówczas jednym wielkim żartem???" I co ja dodać mukbym? Przecie że nic.
Znam ból ten. I świadomość własnej bezradności wobec niego. Niezdolność, lęk, by na poważnie zawierzyć życie woli Boga. Z tą wiedzą o sobie pozostaje wytrwale i wbrew własnej oschłości, "z rozsądku" chwytać się tych łask, które są dosiężne w mojej obecnej kondycji ducha. Staram się to czynić i nie zniechęcać własną opornością, z pozoru nieporuszalną, bo gdzieś pod całą swoją rozlazłością duchową rozumiem, że bez takiej relacji z Chrystusem przepadłem.
Notabene, nie ma co oczekiwać, by w tym stanie ducha jakakolwiek liturgia była wydarzeniem ekscytującym w sensie, w którym ekscytująca być powinna (czyli nie UX).
"(tj. sensu stricte staję się gorszy)"
Może być przeciwnie, jeśli odpowiedzią na takie sytuacje będzie modlitwa w danej intencji. Najtrudniej z tym bywa wobec zgorszeń samym sobą - spirala w rozpacz, gdy temu ulec.
Jerozolima jest matką wszystkich innych kościołów. I tam św. Piotr przekazał swoją sukcesję (po dzisiejszemu: mianował ordynariuszem) św. Jakubowi (apostołowi), a sam - jak pisze ewangelista św. Łukasz - "udał się gdzie indziej" (Dz. 12, 17) (Piotr przybył do Rzymu ok. roku 56.)
°°°
Poza tym, skąd pewność (źródło!) że ryt rzymski zwany potocznie "trydenckim" ma więcej "naturalności" niż NOM? Chciałbym zobaczyć, aby porównać, mszał rzymski z X wieku na przykład. A pierwsze msze były po... aramejsku (1 Kor 16,22) i wiemy o nich tyle: 1 Kor 11, 17-34.
°°°
ad rem
Rozumieć papieża Franciszka należy przez pryzmat historii papiestwa.
Dwa - a nawet gorzej:
Ks. celebrans w Bytomiu wprowadził, lecz zaraz go mądry neotradycyjny lud czytający tylko po rzymsku sprowadził na ziemię, czyli "zabronił", by tak z raz w miesiącu odprawić tzw. mszę polską. Polegało to na tym, że prezbiter przy ołtarzu swoje (mszał), a prosty wiejski lud w ławce swoje (czyli śpiewane po polsku, rymowane - jak chyba wszystkie pieśni - części stałe, po dwie zwrotki (chyba?)). No i
nijakśrednio one sięniepokrywają. Tylko trzy "punkty" były zbieżne: początek mszy, konsekracja (czyli CISZA) i koniec mszy. Ksiądz "szeptał" pod nosem, a "baby" na głos zawodziły (po polsku).Punkty "orientacyjne" wyznaczał dzwonek ministranta*.
* dziś funkcję dzwonków ministranta zredukowano do sygnalizowania: wstać - klęknąć - usiąść; w starusie chodziło o to, w którym miejscu mszy/ mszalika jesteśmy
Potem ta msza odprawiana była raz na 2 tygodnie - tylko tyle udało się środowisku z Ziółkiem wywalczyć.
Z jakiegoś takiego wewnętrznego poczucia oryginalności, potrzeby bycia w mniejszości, byłem na tej pierwszej, jednak na następne już nie jeździliśmy, gdyż one były odprawiane o godzinie 15, kiedy to porządny katolik ma drzemkę poobiednią po obiedzie spożytym w gronie rodzinnym a w okresie letnim zażywa różnej aktywności na świeżym powietrzu.
A drugi raz byłem na mszy rocznicowej. Wszystko było tak samo. Nawet ten sam ksiądz przyjechał.
Opisywałem już parę razy historię z wiernym uczestniczącym w tej mszy, to nie będę się powtarzał - zresztą to banał. Wspomnę tylko, że za każdym z tych dwóch razów na kazanie ksiądz udawał się na oryginalną ambonę.
I teraz tak se myślę: ambona była po to, żeby ludzie słyszeli, co ksiądz tam przynudza. Odkąd wynaleziono elektrycznoś i systemy nagłośnienia chodzenie na ambonę nie ma już sensu, gdyż bez mikrofon i głośniki ludzie słyszą jeszcze lepiej niż z ambony. To tylko kwestia techniczna.
Tu jeszcze wtręt: Pojechaliśmy kedyś na zwykłą poranną niedzielną mszę do archikolegiaty w Tumie Łęczyckim. Tak się złożyło, że akurat niedługo po rozpoczęciu mszy wysiadł prąd. Zza ambonki mało co było słychać, a na samiutkim końcu świątyni, za ołtarzem, symetrycznie, wybudowana była nisza, taka na jednego człowienia. Probosz udał się do tej niszy i zwykłym tonem wygłosił kazanie, a jego mowa była doskonale słyszana w całym kościele. Pamiętam, że nawet on o tej niszy opowiedział (i trochę innych ciekawostek z historii świątyni) - widząc nasz, czyli nieparafian.
Ksiądz ten podeszedł do sprawy praktycznie. Ma mikrofon i głośniki to z nich korzysta, ale jak wysiadają, to udaje się do niszy.
A na starusie u św. Józia odwrotnie - ma mikrofon i głośniki, ale idzie na ambonę, żeby było tradycyjnie.
Wiele razy było pisane, że konserwatys sam w sobie nie jest czymś pozytywnym. Ważne jest, co się konserwuje. I że powinno się konserwować tylko to stare, co jest lepsze od nowego.
A na tym starusie konserwowano gorsze. Po to, by było po staremu.
Kolejna sprawa to język. Było pisane, że nie on jest istotą starusa, tylko obrzęd. Na tych dwóch starusach u św. Józefa porozkładano kserówki z tekstem łacińskim i polskim tłumaczeniem, by wierni mniej więcej kumali oc w danym momencie b. To czemu nie można celebrować po polsku?
Nie mam zamiaru się wymandrzać, gdyż gunwo wiem, ale widzę tu taki właśnie formalis. Formalis jako taki, np. w sztuce, w kinie, z powodów (jak to dzisiaj widzę) głównie szpanerskich mi się kiedyś podobał (tj. dziś widzę, że raczej mi się nie podobał, ale przekonywałem sam siebie, że mi się b. podoba) teraz już stanowi dla mnie cechę negatywną, zwłaszcza, gdy podejrzewam, iż jest on ważniejszy od treści.
"Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare" (Mt 13,52)