Skip to content

Jak rozumieć Papieża Franciszka?

1394042444574

Komentarz

  • Serio? W tut. wątku pojawił się cień kawałka takiego nastawienia? Gdyż przeoczyłem.
    Stykam się z tym choćby w zaprzyjaźnionych parafiach. Najniżej w hierarchii - osoba, której się nie słucha, którą można pomiatać i się szyderczo o niej wyrażać, to taka właśnie pani co to niczym nie chce zarządzać, tylko przychodzi się pomodlić.
    Najwyżej są robiący ustawicznie dużo szumu parafialni aktywiści którzy - za pozwoleniem - są bez wyjątku straszliwymi bufonami, no ale "zaangażowanymi".

    A tu - choć podejrzewaliśmy trollerkę, fakt - te wygłupy o postawach, transach, głębokich stanach świadomości, medytacjach.

    Pamiętam jak ś.p. x Pawlukiewicz powiedział kiedyś, że w sumie na Podniesienie na każdej Mszy można by było robić show: gaśnie światło w kościele, pojedynczy reflektor oświetla tylko ręce celebransa z Hostią, werble, co tylko... Tyle że właśnie nasza wiara polega na byciu w świecie i ze światem, i szukaniu wiedzy o tym, że to, co najważniejsze, dokonuje się w naszej codzienności - to chyba jest właśnie świętość, ta wiedza.

    Naszego Zbawiciela pędzono po haniebnej krzyżowej drodze wśród ludzi pogrążonych w codzienności. Przekupnie handlowali, kieszonkowcy się uwijali wśród publiki która stanęła na chwilę pogapić się na skazańca, na obrzeżach załatwiano interesy i tak dalej.

    To jest najtrudniejsze dla nas. Bo chyba większość z nas by chciała głębokich przeżyć, owych transów i zachwyceń. A, i koniecznie coraz wyższych stopni wtajemniczenia!

    A nie tak zwyczajnie i przyziemnie - choć przecież obcujemy z największą Tajemnicą.
  • zawód krawiec nabrał dla mnie nowego znaczenia
    to prawie jak cieśla
  • No dobra, to niech będzie fryzjer albo przedsiębiorca.
    Uh, zaraz mnie koleżeństwo zasypie przykładami różnych fryzjerów wizjonerów albo coś...
  • natenczas napisal(a):
    Księża jak z ww. przykładu to jeszcze może najmniejsza wina.
    Gorzej jest tam, gdzie rosną ekskluzywne kluby oblężonych twierdz, "niewielkie trzódki" kontra świat, świadome grupy przeciw zmanipulowanemu motłochowi, plus e-kaznodzieje ryjący psychiki klimatem apokaliptycznym.

    Znalazłoby się pewnie więcej, ale te jakoś najbardziej biją po oczach jako kontra przeciw wspólnocie i powszechności.
    Różnie to bywa z księżmi. W kaplicy w Ostrym w Twardorzeczce nie ma tridentiny ale za to na nomie są wstawki typu Ojcze Nasz po łacinie, a w kolejce już się chorał szykuje i ćwiczy, ćwiczy, ćwiczy.
    Wujek mój mówi żeby się wreszcie księża zdecydowały na jedno bo za jego życia to już trzecia zmiana w odprawianiu Mszy. I ogólnie większość parafian uważa swojego proboszcza za buca.
  • Swoją próbę zrozumienia p. Franciszka proponuje Łuczewer:

    https://polskawielkiprojekt.pl/2022/04/prof-luczewski-nie-wiedzielismy-ze-potrzebujemy-reagana-jana-pawla-ii-czy-zelenskiego-dopoki-sie-oni-nie-pojawili/
    Ze względu na to, że papież Franciszek pochodzi z Argentyny nie może mieć takiego wyczucia Polski, Ukrainy, Europy Środkowo-Wschodniej i Trójmorza. Myślę, że gdzie indziej upatruje „spraw, które mają znaczenie światowe”. Patrzy na nas bowiem jako przede wszystkim ktoś, kto reprezentuje kraje Południa, dla których walka między Wschodem i Zachodem nie jest ich walką. On widzi dysonans: bogata Północ, biedne Południe. To jest dla niego główna oś globalnego napięcia. Znaczące jest to, że o ile Wojtyła mógł mediować między Północą a Południem, np. podczas wojny między Argentyną a Wielką Brytanią o Falklandy, o tyle Bergoglio staje po stronie Południa i znacznie mocniej widzi „winę” Północy. Bergoglio nie mógłby mediować między Północą a Południem, gdyż staje po stronie Południa. Jego „rewizjonistyczna”,krytyczna względem Wielkiej Brytanii i Zachodu ocena wojny o Falklandy była przyczyną, dla której David Cameron nie wziął udziału w inauguracji pontyfikatu. Z perspektywy Południa walka w Europie między Wschodem a Zachodem nie jest bardzo istotna. To trochę walka w rodzinie, w której winna jest nie tylko Rosja, ale też zadufany w sobie Zachód z jego europocentrycznym widzeniem świata i dziedzictwem kolonializmu.

    Paradoksalnie papież Franciszek łączy to „południowe” widzenie z perspektywą cywilizacyjnego centrum. Przecież nie patrzy na nas z Buenos Aires, ale z Rzymu. Watykan uosabia w sobie ciągłość z Cesarstwem Rzymskim, imperium, które Zachód zbudowało. Przez stulecia rzymscy papieże byli architektami światowego porządku, którzy rzucali wyzwanie najsilniejszym władcom. Paweł Hertz przypomniał w swojej książce postać Juliusza II, który był panem i mistrzem „gry tego świata”. Każdy papież ma możliwość być takim panem i papież Franciszek skorzystał z tej możliwości. Problem polega na tym, że kiedy patrzy się na świat z tej perspektywy, widzi się przede wszystkim własnych rywali, potężnych graczy. Na szachownicy świata trudno dostrzec pionki, które nie są „panami i władcami”. Z Watykanu widzimy więc sobie równych, tj. współczesne imperia: Unię Europejską,Rosję, Stany Zjednoczone, Chiny, Indie. Doprawdy trudno wymagać, żeby z takiego miejsca zobaczyć to, co jest mniejsze, jakiś niepozornych graczy z Polski czy Ukrainy. W grze mocarstw jawimy się jako zaściankowi „nacjonaliści”, a nasze kościoły – jako niebezpieczne, fundamentalistyczne „kościoły narodowe”, które przeszkadzają w zasadniczej rozgrywce.

    Te dwie okoliczności nie byłyby jednak według mnie problemem, gdyby nie brak osobistych więzów zaufania między Franciszkiem a Ukrainą. Sprawia to, że nawet w zamierzeniu dobre gesty papieża stają się niezrozumiałe. Od lat jego dialog z patriarchą Cyrylem odbierany jest na Ukrainie nie jako dialog pokoju, ale kolaboracja z Putinem, nawet ostatnie poświęcenie Ukrainy i Rosji Matce Bożej wydaje się niekiedy legitymizacją „ruskiego miru”, opiera się bowiem na utożsamieniu Ukrainy z Rosją. Czy w akcie zawierzenia można stawiać obok siebie ofiarę i kata?
  • Ech ci humaniści... Inżynier by to samo napisał krótko: Bergolio wuj.
  • Berek napisal(a):
    Mnie do cholery - za przeproszeniem Wacpaństwa - doprowadza ta pogardliwa wyższość, z jaką wiele osób, w tym, niestety, księży, odnosi się do tzw. zwykłych ludzi praktykujących tzw. zwykłą pobożność.
    Starsza pani odmawiająca na klęczkach w kościelnej ławce różaniec, fi donc. Co ona tam rozumie. Moher albo dewotka.

    Potrzeba łamańców, ekskluzywnych grup, zaśnięć w Duchu itd. W efekcie i tak otrzymujemy mniej więcej to, co na skróconych kursach WKP(b): taksówkarza albo krawca objaśniającego nam, jak należy rozumieć Pismo Święte. Ale co możemy nazadzierać nosa, to nasze.
    Ja mam gorzej.
    Mnie się serio wydaje że owa pogardzana absolutnie przez wszystkich - od lemingów po światłych katolików, również stanu duchownego - przysłowiowa babcia różańcowa, niesie na swoich przygarbionych i spracowanych plecach, całą naszą wiarę, kulturę, państwowość i w ogóle nasze być albo nie być.

    I miej nas Panie w swojej opiece kiedy ich zabraknie.
  • edytowano May 2022
    Znam tego rodzaju opinię, że oto skoro tzw. zwykli parafianie gremialnie poganieją (a zwłaszcza ich kolejne pokolenia), widać zwykła parafia "nie wystarczy" i trzeba się zaangażować w jakąś specjalną wspólnotę czy grupę, by "oprzeć się światu". Coś w sensie idei parafii jako "wspólnoty wspólnot". Wynikałoby wedle takiej opinii, że parafia jako taka nie stanowi wspólnoty dającej podobne schronienie. Pewności nie mam, wątpliwości owszem. W każdym razie jeśli nawet, to czy da się to zrobić bez niezdrowego ekskluzywizmu, elitaryzmu i tego całego "biada wszystkim poza nami"? Słowem bez rozbicia parafii na konkurujące stronnictwa.
  • Co do babć różańcowych, to nie mogę nie przywołać świadectwa czechosłowackiego księdza Tomasza Halika. Otóż onże Tomasz, młodym jeszcze człeniem będący, jechał se tramwajem na Pragie i tamże jakaś zakonnica przysnęła, z różańcem w ręku. A że to była starowinka, to jeszcze jej ślina z ust pociekła. Żartom a porozumiewawczym spoźrzeniom nie było kąca!

    A na to tak se pedział (w myśli) młody Halik: "Panie Boże, nu, skoro przysnęła, to daj niech ja skączę po niej ten dany różaniec". Wtem! Taka go, powiada, słodycz ogarnęła, a jedność z Panem Bogiem, jakiej nigdy wcześniej, a pewnikiem i później nie doświadczył.

    Tak więc jak ktoś się chce naśmiewać z babci różańcowej, niech wprzódy palnie się w łysinę tomem "Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe" tegoż autora. Najlepiej kantem.
  • edytowano May 2022
    A z drugiej strony bez katolickiej odmiany młodopolskiej "chłopomanii". Kościół jest domem w którym miejsce jest dla każdego, dosłownie dla każdego. Dla intelektualisty również.

    Ef. 4,1-6
    "A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, 2 z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. 3 Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. 4 Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. 5 Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. 6 Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich."
  • Rydygier napisal(a):
    zwykła parafia "nie wystarczy" i trzeba się zaangażować w jakąś specjalną wspólnotę czy grupę, by "oprzeć się światu". Coś w sensie idei parafii jako "wspólnoty wspólnot". Wynikałoby wedle takiej opinii, że parafia jako taka nie stanowi wspólnoty dającej podobne schronienie.
    Nu, se pedzmy, parafia nie jest żadną wspólnotą ani żadnem schronieniem.

    Wychodząc z tej konstatacji KEP Quebeku ogłosił przekształcenie wszystkich parafii we "wspólnoty wspólnot". Efekt był natychmiastowy.

    Szkoda, że nie taki, jak to ichni KEPscy myśleli.

    Tak więc -- jest źle, ale wiedzmy, że zawsze może być gorzej.
  • edytowano May 2022
    Berek napisal(a):
    Mnie do cholery - za przeproszeniem Wacpaństwa - doprowadza ta pogardliwa wyższość, z jaką wiele osób, w tym, niestety, księży, odnosi się do tzw. zwykłych ludzi praktykujących tzw. zwykłą pobożność.
    Zgoda. Dodałbym jednak, że pycha i pogardliwe wywyższanie się ponad innych może dotknąć każdą z grup kościelnych. Także "zwykli parafianie" czasem pogardliwie się odnoszą do tych, co są we wspólnotach, czy to do tradsów, neonów czy też innych. Słynne są też utarczki pomiędzy zakonami: jezuici vs dominikanie, karmelici bosi vs trzewiczkowi... itd
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Rydygier napisal(a):
    zwykła parafia "nie wystarczy" i trzeba się zaangażować w jakąś specjalną wspólnotę czy grupę, by "oprzeć się światu". Coś w sensie idei parafii jako "wspólnoty wspólnot". Wynikałoby wedle takiej opinii, że parafia jako taka nie stanowi wspólnoty dającej podobne schronienie.
    Nu, se pedzmy, parafia nie jest żadną wspólnotą ani żadnem schronieniem.

    Wychodząc z tej konstatacji KEP Quebeku ogłosił przekształcenie wszystkich parafii we "wspólnoty wspólnot". Efekt był natychmiastowy.

    Szkoda, że nie taki, jak to ichni KEPscy myśleli.

    Tak więc -- jest źle, ale wiedzmy, że zawsze może być gorzej.
    Ciekaw jestem jaka jest ta zaplanowana przez KEQ "wspólnota wspólnot" w strzegółach, gdyż tam może tkwić diabeł.
    Będę wdzięczny za jakiegoś linka, bo kwestia odnowy parafii i ew. ślepych zaułków tych działań bardzo mnie interesuje.
  • loslos
    edytowano May 2022
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Nu, se pedzmy, parafia nie jest żadną wspólnotą ani żadnem schronieniem.
    Parafia jest anachronizmem. Parafia jest pamiątką po czasach, kiedy ludzie żyli we wioskach i wtedy wszystko było na kupie: chałupa, pole, karczma i kościół. W mieście parafia nie ma żadnego znaczenia, w szczególności nikt nie chodzi do kościoła parafialnego. Zaskoczyłem, co? Oczywiście, w mieście nikt nie chodzi do kościoła parafialnego tylko do kościoła najbliższego, który bardzo często jest kościołem parafialnym, warto by statystyki poznać.

    Człowieka nic ale to zupełnie nic nie łączy z tym sztucznym obszarem, którym jest jego parafia. Mieszka niby w swej parafii ale tylko dlatego, że jakby mieszkał gdzie indziej, to też by mieszkał w swej parafii tylko innej, tak z definicji jest. Jego znajomi są z innej parafii, pracuje w innej parafii, chodzi do knajpy w innej parafii. Jakby komu kazać narysować granice jego parafii, nie dałby rady. Może jaki ksiądz by sobie poradził ale tylko dlatego, że księża chodzą po kolędzie.

  • los napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Nu, se pedzmy, parafia nie jest żadną wspólnotą ani żadnem schronieniem.
    Parafia jest anachronizmem. Parafia jest pamiątką po czasach, kiedy ludzie żyli we wioskach i wtedy wszystko było na kupie: chałupa, pole, karczma i kościół. W mieście parafia nie ma żadnego znaczenia, w szczególności nikt nie chodzi do kościoła parafialnego. Zaskoczyłem, co? Oczywiście, w mieście nikt nie chodzi do kościoła parafialnego tylko do kościoła najbliższego, który bardzo często jest kościołem parafialnym, warto by statystyki poznać.

    Człowieka nic ale to zupełnie nic nie łączy z tym sztucznym obszarem, którym jest jego parafia. Mieszka niby w swej parafii ale tylko dlatego, że jakby mieszkał gdzie indziej, to też by mieszkał w swej parafii, tak z definicji jest. Jego znajomi są z innej parafii, pracuje w innej parafii, chodzi do knajpy w innej parafii. Jakby komu kazać narysować granice jego parafii, nie dałby rady. Może jaki ksiądz by sobie poradził ale tylko dlatego, że księża chodzą po kolędzie.

    Duphawdy! Brzmi to jak koreferat konsultora quebeckich KEP-skich.
  • Dopóki nie zaangażowałem się w życie parafii, żaden parafianin nie był moim znajomym. Nie było żadnej interakcji a tym samym żadnego poczucia wspólnoty. Dopiero jako członek asysty z doskoku poznałem innych członków asysty, jako radny innych radnych - i z nimi dwa razy do roku utrzymuje kontakt. Ale potem się przeniosłem i znowu nikogo nie znałem i nie czułem żadnej wspólnoty ze współparafianami.
  • loslos
    edytowano May 2022
    Egzamin! Proszę wziąć mapę Warszawy i z pamięci narysować granice swej parafii.

    Ja należę do tego 0,1% Polaków, którzy po wychyleniu z okna mogą zobaczyć swoje miejsce pracy. Ale ono jest już w innej parafii, bo po drodze jest ulica Górczewska.
  • los napisal(a):
    Egzamin! Proszę wziąć mapę Warszawy i z pamięci narysować granice swej parafii.

    Ja należę do tego 0,1% Polaków, którzy po wychyleniu mogą zobaczyć swoje miejsce pracy. Ale ono jest już w innej parafii, bo po drodze jest ulica Górczewska.
    Nie mam zaliczenia z kolokwium bo mieszkam w miejscowosci poniżej 50 tysi luda. Ale tu akurat mogę w przybliżeniu oznaczyć terytorium parafii bo za młodu bylem ministantem i chodziłem po kolędzie z księżmi.
  • edytowano May 2022
    Jakby zrobić ogólnopolskie badanie preferencji wyborczych ludzi nie identyfikujących się z wlasną parafią wobec tych, którzy się identyfikują toby zapene ciekawe rzeczy wyszli.

    I nie trzeba być wróżem Maciejem ani jasnowidzem z Człuchowa, by przewidzieć wynik. Pytanie, co jest skutkiem a co przyczyną?
  • edytowano May 2022
    los napisal(a):
    Egzamin! Proszę wziąć mapę Warszawy i z pamięci narysować granice swej parafii.
    Akurat ja mogę nawet bez wyciągania mapy. Wszystko co się mieści pomiędzy ulicami: Klaudyny, Podleśna, Gwiaździsta, Potocka, Mickiewicza.

  • Farciarz. U mnie to przypomina jednomandatowy okręg wyborczy.
  • Jakby zrobić ogólnopolskie badanie preferencji wyborczych ludzi nie identyfikujących się z wlasną parafią wobec tych, którzy się identyfikują toby zapene ciekawe rzeczy wyszli.
    Eee tam.
    Ja nie bardzo się identyfikuję z własną parafią, bo jest dość dziwna. Zresztą zawsze była.
    Z ulgą przyjęliśmy fakt zaistnienia pandemii bo przestali po kolędzie chodzić. Było to na tyle nieprzyjemne doświadczenie, że naprawdę odetchnęliśmy.
    Nie wspomnę o przykrym fakcie demolowania zabytkowego cmentarzyka, bo wszak pieniądze nie śmierdzą więc niedługo będzie się nieboszczyków pionowo chowało, byleby ich więcej w ziemię wlazło. Były próby likwidacji grobów powstańców, bo już nie ma ich rodziny która mogłaby opłacić, że tak powiem... abonament.
    Przemiła atmosferka, zapewniam. Wiem, wiem - nie dla atmosferki się do kościoła chodzi; zgadzam się, ale unikając choćby pozorów zgorszenia, jeśli ma się wybór, to się i jedzie gdzie indziej.

    O....! I wyszło na losowe! "Parafia to anachronizm".
  • edytowano May 2022
    los napisal(a):
    Egzamin! Proszę wziąć mapę Warszawy i z pamięci narysować granice swej parafii.
    Kurde, faktycznie nie jestem w stanie.
    Może dlatego, że moja parafia nie jest w Warszawie?

    E nie, nie dlatego. Na czystej kartce też nie narysuję granic parafii z pamięci.
  • A na mapie Krakowa?
  • Też nie. I to z tych samych powodów....
  • los napisal(a):
    Farciarz. U mnie to przypomina jednomandatowy okręg wyborczy.
    Na moich oczach parafia powstawała, więc na bieżąco obserwowałem jej rozrost. Najpierw obejmowała jedno osiedle, potem dołączono drugie.
  • 1. Potrafię narysować granice swojej parafii.
    2. Nie wychodząc z domu widzę swoje miejsce pracy.
    Poprzez dowód anegdotyczny obaliłem Twierdzenie Losa (stanowię więcej niż 0,1% aktywnych uczestników forum).
    I tylko nic z tego nie wynika.
  • edytowano May 2022
    U mnie bliżej do kościoła na osiedlu obok niż do parafialnego, ale i tak chodzimy do CJP2, bo jest Msza dla dzieci i prawie potrafią wytrzymać do końca.
  • 1. Parafia Zwiastowania Pańskiego ma logiczne granice, więc mam łatwo.
    2. Anachronizm parafii to pochodna lenistwa proboszczów.
  • ms.wygnaniec napisal(a):
    Parafia Zwiastowania Pańskiego
    Oh my gosh, ja nawet nie wiedziałem że tam kościół wybudowali. Zawsze myślałem że należysz do "mojej" parafii czyli świętego Franciszka z Asyżu, na Hynka.
    Jak kiedyś przyjadę to na bank tam pójdę na mszę.
    W sumie to tylko dwa przystanki dalej tramwajem.

    👣

    🐾
    🐾

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.