Przepraszam bardzo, Żywiecczyźnie zawsze było bliżej do Małopolski niż Śląska! Kulturowo, obyczajowo, mentalnie... Oficjalnie to zresztą „najbardziej na zachód wysunięta część Małopolski”. Co do turystyki to Żywiecczyzna to Beskid Żywiecki, drugie, co do wysokości góry w Polsce, z Pilskiem, Babią Górą, Romanką i Rysianką! A piszę to jako Żywczanin po kądzieli!
Ciekawe następstwo niezdrowotnościowe. Ovaj, z indeksu 30 największych s-ek giełdy niemieckiej DAX wyleciała Lufthansa, za karę że jej akcje spadły z 17 euro do 7. Na jej miejsce weszła firma, o której nigdy nie słyszałem -- Deutsche Wohnen SE. Spółka ta nie ma nawet stroniczki w polskiej Łajce, a zajmuje się głównie posiadaniem mieszkań, których ma 163.000, z czego 110.000 w Berlinie.
Zabawnie wyszło. W dobie zarazy podróżowanie jest passe; wszyscy siedzą w mieszkaniach.
Swoją drogą, czemu spółka, która pracuje głównie w jednym mieście ma formę societas europaea, wydaje mi się niejasne, ale niech im będzie.
Z tego co widać i co słyszę, efektem gospodarczym epidemii jest dokapitalizowanie firm polskich. Na potęgę wszyscy zaniżają przychody, biorą kaskę aż miło, działając przy tym całkiem sprawnie. Najbardziej wkurzają się budowlańcy, którzy w okresie nieprzerwanej prosperity nie bardzo mieli jak zaniżać.
Oczywiście jakaś cześć dofinansowań faktycznie pomogła pokryć straty, uniknąć bankructw, ale większość przypadków to po prostu dodatkowy kapitał w firmie. I wiece co ? Rząd doskonale sobie z tego zdawał sprawę.
Trzeba poczekać aż pył opadnie. Tarcza antykryzysowa miała i ma specyficzną konstrukcję. Istotne do kogo trafiła pomoc. Propaganda rządowa mówiła że w pierwszej kolejności do małego i średniego biznesu w tym samozatrudnionych. Ta dla dużych przedsiębiorstw była warunkowa i miała służyć ochronie miejsc pracy. Jeśli tak sie stało to będzie to przykład skutecznej i pożytecznej polityki gospodarczej, a dodatkowo przysłuży się budżetowi w średnim okresie, a nie go uszczupli. Miejsca pracy to dochody indywidualne i konsumpcja. To w 99% Polacy i konsumpcja indywidualna w Polsce polskich produktów i usług. To podatki i parapodatki od wynagrodzeń do budżetu. Średni i maly biznes tak samo. To by więc oznaczało wzmocnienie sektora prywatnego ale polskiego, a nie koroporacji międzynarodowych. Takie kupowanie głosów i taki populizm mi się podoba.
Rafał napisal(a): Trzeba poczekać aż pył opadnie. Tarcza antykryzysowa miała i ma specyficzną konstrukcję. Istotne do kogo trafiła pomoc. Propaganda rządowa mówiła że w pierwszej kolejności do małego i średniego biznesu w tym samozatrudnionych. Ta dla dużych przedsiębiorstw była warunkowa i miała służyć ochronie miejsc pracy. Jeśli tak sie stało to będzie to przykład skutecznej i pożytecznej polityki gospodarczej, a dodatkowo przysłuży się budżetowi w średnim okresie, a nie go uszczupli. Miejsca pracy to dochody indywidualne i konsumpcja. To w 99% Polacy i konsumpcja indywidualna w Polsce polskich produktów i usług. To podatki i parapodatki od wynagrodzeń do budżetu. Średni i maly biznes tak samo. To by więc oznaczało wzmocnienie sektora prywatnego ale polskiego, a nie koroporacji międzynarodowych. Takie kupowanie głosów i taki populizm mi się podoba.
...o ile skuteczny
ciekawe, czy za te extra przychody MŚP kupią sobie kolejne niemieckie, luksusowe samochody (opinia pewnego poinformowanego kolegi)?
Niejaki Piątkowski tłumaczy jak to jest ( w sumie jedzie Kulegą Losem chyba):
"Niemniej w polskiej debacie wciąż pojawia się argument, że pod pewnymi względami zmarnowaliśmy okres dobrej koniunktury i zamiast bardziej oszczędzać, to przeznaczaliśmy duże środki na programy socjalne. Czy był to błąd, biorąc pod uwagę obecne okoliczności i zwiększone potrzeby budżetowe?
Z pewnością nie był to błąd. Taka ocena i przekonanie o popełnionych błędach wiążą się z kilkoma mitami i nieprawdami, które pokutują w polskiej debacie.
Otóż nie jest prawdą, że w ciągu ostatnich 5 lat mieliśmy jakąś wspaniałą globalną koniunkturę. Jeśli popatrzymy na dane, to światowa gospodarka przez ostatnie pięć lat rosła wolniej niż przez pięć lat wcześniej. Była to zatem całkiem normalna koniunktura i na pewno nie najlepsza w ciągu ostatniej dekady. Co więcej, w roku 2019 mieliśmy najniższy wzrost światowej gospodarki od dekady.
Nie można też mówić o tym, że Polska zmarnowała ostatnie 5 lat, bo nasz dług publiczny spadł w tym okresie. W 2019 roku według unijnej definicji Polska miała niższy poziom długu niż 5 i 10 lat wcześniej. Weszliśmy zatem w kryzys z dość komfortową sytuacją budżetową i fiskalną. W efekcie stać nas dziś na największy w regionie pakiet wsparcia gospodarki.
A czy nie bezpieczniej byłoby jednak tworzyć pewne nadwyżki w czasie lepszej koniunktury? W naszym regionie za przykład wskazuje się Czechy.
Przekonanie, że powinniśmy mieć nadwyżki budżetowe przez ostatnie 5 lat i spłacać dług publiczny, jest zupełnie nieuzasadnione ekonomicznie. Celem rozwoju gospodarczego nie jest bowiem spłacanie długu na siłę jak Ceausescu w Rumunii w latach 80-tych, ale przyspieszanie wzrostu i podnoszenie dobrostanu i jakości życia obywateli. I tak też w Polsce przez ostatnie pięć lat się działo – wzrost gospodarczy był wysoki, w szybkim tempie doganialiśmy Zachód, spadły nierówności i zmniejszyliśmy poziom biedy.
Czesi robili dokładnie to, co wielu „talibów fiskalnych” rekomendowało, czyli spłacali dług i kreowali nadwyżki budżetowe. W efekcie ich dług w 2019 roku spadł w ciągu pięciu lat o 10 pkt proc. do 31 proc. PKB. Tymczasem ich pakiet wsparcia gospodarki w tym roku jest o 3 pkt proc. PKB mniejszy niż w Polsce, a spadek PKB większy. Zmniejszyli też nierówności i biedę w mniejszym stopniu niż Polska. Po co więc było to oszczędzanie?
Oszczędzanie nie miało żadnego sensu, a nawoływania do nadwyżek budżetowych to tylko ładnie brzmiący slogan ukrywający antypaństwową ideologię. Według niej państwo jest z natury rzeczy „złe” i za wszelką cenę trzeba je zwalczać kosztem najbiedniejszych i na korzyść najbogatszych.
Wydaje się, że po ostatnim kryzysie w Europie wiele państw nie chce podążać ścieżką zadłużania się, aby ostatecznie nie podzielić losu Grecji, która pełni już funkcję swoistego straszaka. Dodatkowo najsilniejsze państwo Unii – Niemcy – w pewnym sensie narzucało i wspierało politykę oszczędności.
Dziś na naszych oczach ten fetysz długu umiera. Polska jest zupełnie nieporównywalna do Grecji. Nie będziemy drugą Grecją. Nasz wskaźnik zadłużenia w 2019 roku wynosił 46 proc. PKB, w Grecji było to 180 proc. Dodatkowo Polska od 30 lat jest europejskim liderem wzrostu. Grecja z kolei jest jednym z antyliderów pod tym względem. Polska oraz wiele innych państw Europy ma dużą przestrzeń do dalszego wsparcia fiskalnego. W naszym przypadku ta przestrzeń to różnica pomiędzy obecnym poziomem długu a konstytucyjnym limitem 60 proc. długu do PKB liczonego według polskiej definicji (zgodnie z którą dług w zeszłym roku wynosił poniżej 44 proc. PKB). Do tego poziomu jeszcze zostało trochę miejsca, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę obecny pakiet wsparcia dla gospodarki. Myślę, że tę przestrzeń należy wykorzystać całkowicie i nic złego się nie stanie. Widać to już teraz: mimo opinii niektórych ekonomistów, że na wsparcie gospodarki nas „nie stać” i że zwiększenie wydatków skończy się katastrofą, rentowności polskich obligacji spadły, złoty jest mocniejszy i bezrobocie rośnie wolniej niż się spodziewano. Dokładnie odwrotnie, niż to co twierdzili ekonomiści spodziewający się „drugiej Grecji”. Krótko mówiąc, nie widzę podstaw do obaw o wypłacalność Polski.
Niejaki Piątkowski to Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w Pekinie, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, byłym wizytującym naukowcem na Uniwersytecie Harvarda i autorem bestsellera "Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu". a cały wywiad faktycznie ciekawy. I faktycznie niewiele nowego ponad to, co już było tu powiedziane Ale ładnie zebrane w całość.
Niejaki Piątkowski to Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w Pekinie, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, byłym wizytującym naukowcem na Uniwersytecie Harvarda i autorem bestsellera "Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu". a cały wywiad faktycznie ciekawy. I faktycznie niewiele nowego ponad to, co już było tu powiedziane Ale ładnie zebrane w całość.
Komentarz
a Cieszyn to Golęszycowe plemię słowiańskie
czyli historycznie - po upadku Wielkich Moraw - Śląsk
Kulturowo, obyczajowo, mentalnie... Oficjalnie to zresztą „najbardziej na zachód wysunięta część Małopolski”.
Co do turystyki to Żywiecczyzna to Beskid Żywiecki, drugie, co do wysokości góry w Polsce, z Pilskiem, Babią Górą, Romanką i Rysianką!
A piszę to jako Żywczanin po kądzieli!
Zabawnie wyszło. W dobie zarazy podróżowanie jest passe; wszyscy siedzą w mieszkaniach.
Swoją drogą, czemu spółka, która pracuje głównie w jednym mieście ma formę societas europaea, wydaje mi się niejasne, ale niech im będzie.
Oczywiście jakaś cześć dofinansowań faktycznie pomogła pokryć straty, uniknąć bankructw, ale większość przypadków to po prostu dodatkowy kapitał w firmie. I wiece co ? Rząd doskonale sobie z tego zdawał sprawę.
Suszną linię ma nasza władza
akurat 'KAJZAR' to starożytna, klasyczna wymowa łacińskiego cezara (CAESAR)
o!
ciekawe, czy za te extra przychody MŚP kupią sobie kolejne niemieckie, luksusowe samochody (opinia pewnego poinformowanego kolegi)?
"Niemniej w polskiej debacie wciąż pojawia się argument, że pod pewnymi względami zmarnowaliśmy okres dobrej koniunktury i zamiast bardziej oszczędzać, to przeznaczaliśmy duże środki na programy socjalne. Czy był to błąd, biorąc pod uwagę obecne okoliczności i zwiększone potrzeby budżetowe?
Z pewnością nie był to błąd. Taka ocena i przekonanie o popełnionych błędach wiążą się z kilkoma mitami i nieprawdami, które pokutują w polskiej debacie.
Otóż nie jest prawdą, że w ciągu ostatnich 5 lat mieliśmy jakąś wspaniałą globalną koniunkturę. Jeśli popatrzymy na dane, to światowa gospodarka przez ostatnie pięć lat rosła wolniej niż przez pięć lat wcześniej. Była to zatem całkiem normalna koniunktura i na pewno nie najlepsza w ciągu ostatniej dekady. Co więcej, w roku 2019 mieliśmy najniższy wzrost światowej gospodarki od dekady.
Nie można też mówić o tym, że Polska zmarnowała ostatnie 5 lat, bo nasz dług publiczny spadł w tym okresie. W 2019 roku według unijnej definicji Polska miała niższy poziom długu niż 5 i 10 lat wcześniej. Weszliśmy zatem w kryzys z dość komfortową sytuacją budżetową i fiskalną. W efekcie stać nas dziś na największy w regionie pakiet wsparcia gospodarki.
A czy nie bezpieczniej byłoby jednak tworzyć pewne nadwyżki w czasie lepszej koniunktury? W naszym regionie za przykład wskazuje się Czechy.
Przekonanie, że powinniśmy mieć nadwyżki budżetowe przez ostatnie 5 lat i spłacać dług publiczny, jest zupełnie nieuzasadnione ekonomicznie. Celem rozwoju gospodarczego nie jest bowiem spłacanie długu na siłę jak Ceausescu w Rumunii w latach 80-tych, ale przyspieszanie wzrostu i podnoszenie dobrostanu i jakości życia obywateli. I tak też w Polsce przez ostatnie pięć lat się działo – wzrost gospodarczy był wysoki, w szybkim tempie doganialiśmy Zachód, spadły nierówności i zmniejszyliśmy poziom biedy.
Czesi robili dokładnie to, co wielu „talibów fiskalnych” rekomendowało, czyli spłacali dług i kreowali nadwyżki budżetowe. W efekcie ich dług w 2019 roku spadł w ciągu pięciu lat o 10 pkt proc. do 31 proc. PKB. Tymczasem ich pakiet wsparcia gospodarki w tym roku jest o 3 pkt proc. PKB mniejszy niż w Polsce, a spadek PKB większy. Zmniejszyli też nierówności i biedę w mniejszym stopniu niż Polska. Po co więc było to oszczędzanie?
Oszczędzanie nie miało żadnego sensu, a nawoływania do nadwyżek budżetowych to tylko ładnie brzmiący slogan ukrywający antypaństwową ideologię. Według niej państwo jest z natury rzeczy „złe” i za wszelką cenę trzeba je zwalczać kosztem najbiedniejszych i na korzyść najbogatszych.
Wydaje się, że po ostatnim kryzysie w Europie wiele państw nie chce podążać ścieżką zadłużania się, aby ostatecznie nie podzielić losu Grecji, która pełni już funkcję swoistego straszaka. Dodatkowo najsilniejsze państwo Unii – Niemcy – w pewnym sensie narzucało i wspierało politykę oszczędności.
Dziś na naszych oczach ten fetysz długu umiera. Polska jest zupełnie nieporównywalna do Grecji. Nie będziemy drugą Grecją. Nasz wskaźnik zadłużenia w 2019 roku wynosił 46 proc. PKB, w Grecji było to 180 proc. Dodatkowo Polska od 30 lat jest europejskim liderem wzrostu. Grecja z kolei jest jednym z antyliderów pod tym względem. Polska oraz wiele innych państw Europy ma dużą przestrzeń do dalszego wsparcia fiskalnego. W naszym przypadku ta przestrzeń to różnica pomiędzy obecnym poziomem długu a konstytucyjnym limitem 60 proc. długu do PKB liczonego według polskiej definicji (zgodnie z którą dług w zeszłym roku wynosił poniżej 44 proc. PKB). Do tego poziomu jeszcze zostało trochę miejsca, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę obecny pakiet wsparcia dla gospodarki. Myślę, że tę przestrzeń należy wykorzystać całkowicie i nic złego się nie stanie. Widać to już teraz: mimo opinii niektórych ekonomistów, że na wsparcie gospodarki nas „nie stać” i że zwiększenie wydatków skończy się katastrofą, rentowności polskich obligacji spadły, złoty jest mocniejszy i bezrobocie rośnie wolniej niż się spodziewano. Dokładnie odwrotnie, niż to co twierdzili ekonomiści spodziewający się „drugiej Grecji”. Krótko mówiąc, nie widzę podstaw do obaw o wypłacalność Polski.
całość polecam:
https://forsal.pl/swiat/aktualnosci/artykuly/1480457,piatkowski-czeka-nas-duza-zmiana-w-globalnych-lancuchach-produkcji-polska-na-tym-wygra-wywiad.html
Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w Pekinie, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, byłym wizytującym naukowcem na Uniwersytecie Harvarda i autorem bestsellera "Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu".
a cały wywiad faktycznie ciekawy. I faktycznie niewiele nowego ponad to, co już było tu powiedziane
Ale ładnie zebrane w całość.
hugses & Kisses from my village