najważniejszym czynnikiem jest 1. zdanie, że dzieci to osobista sprawa (określenie jak wstydliwej przypadłości) 2. pogarda wobec rodziców wyrażana na różne sposoby ("madki") 3. stawianie rodziców przed wymaganiami nie do spełnienia owocująca odsuwaniem decyzji o dzieciach przez obie płcie. 4. traktowanie rodzin 4+ jako patologii 5. bieda rodzin z dziećmi 6. antyrodzinność, single są w centrum społeczeństwa 7. promocja samotnego rodzicielstwa
Ale w sumie co to jest ? Złamanie paradygmatów chrześcijańskich, łacińskich i narodowych. Które tworzyły spójny wzorzec. I pytanie pojawia się samo, dlaczego w ciągu 20 lat ten wzorzec legł w gruzach, ale może wcześniej - czy na pewno legł ? Czy może mamy stan przejściowy ?
Jeżeli zmiany rzeczywiście dokonały się radykalne to trzeba powiedzieć wprost - nie wierzyliśmy w cały konstrukt wcześniejszy. Nie wierzymy w moc religii, Kościoła, narodu, wykutej wiekami mentalności. Nie wierzymy, nie rozumiemy, nie szanujemy, no prostu nie chcemy. Dlatego tak łatwo i szybko pewne zmiany następują.
I tu trzeba wrócić do teorii losa o ukradzionym narodzie. Z małą modyfikacją, czy na pewno ten naród udało się ukraść ?
rodzina to nie jest konstrukt katolicki. Przed przyjęciem chrztu była jeszcze mocniejsza. Dzietność, płodność są w normalnych warunkach błogosławieństwem.
janosik napisal(a): Chyba najważniejszym czynnikiem jest emancypacja kobiet, wiele nie chce mieć dzieci niż mieć je z przeciętnym mężczyzną, a przypominam, że jest więcej kobiet z wyższym wykształceniem niż mężczyzn. Tak się zastanawiałem jak to pogodzić i chyba trzeba by było stworzyć system w którym nagradzamy kobiety za wczesne macieżyństwo i późniejszą edukacje po trzydziestce, kiedy dzieci są częściowo wychowane. Ale tu potrzebnaby była kolejna rewolucja kulturowa, bo feministki na to nie pozwolą.
Systemy nagradzania kobiet za posiadanie dzieci wpisują się w obłęd dzisiejszego świata. To tak nie działa. Kobiety muszą chcieć mieć dzieci, bo wypływa to z ich potrzeb, powołania, misji. Inaczej się nie da. A dlaczego dziś nie chcą ? Bo sobie nie radzą ze światem, ze swoim życiem, z problemami (nie chodzi tu o sprawy materialne). Akcje z piorunami są niczym innym jak krzykiem zagubionych ludzi - nie radzimy sobie.
I co z tym robić ? Nic. Nie przejmować się, dobrze by było gdybyśmy się nauczyli akceptować wzrosty i upadki, jako normalną kolej rzeczy.
to prawda. No i jak to jest - gdy większość (a nie margines) nie daje sobie rady to znaczy, że żyjemy w nienaturalnym, złym systemie. Nawet nie wiem jak go nazwać - ekonomicznym? Społecznym?
Nie widzę tego, to wahadło bije tylko w lewą stronę, chrześcijaństwo nie jest już atrakcyjne, zapomnieliśmy co nam dało
Czy rzeczywiście chrzescijanstwo juz nie jest atrakcyjne? Czy natura ludzka tak sie zmieniła w ciagu ostatnich kilku pokoleń? A może chrześcijaństwo nigdy nie było atrakcyjne? Moze trzymało sie jako tako, bo było religią państwową przez szereg wieków.
rodzina to nie jest konstrukt katolicki. Przed przyjęciem chrztu była jeszcze mocniejsza. Dzietność, płodność są w normalnych warunkach błogosławieństwem.
Cos w tym jest, do tego funkcje rodziny teraz zastąpiło państwo. Utrzymanie ludzi w wieku nieprodukcyjnym - ZUS. Wzrost populacji - kiedys dzieci sie rodzilo a dzis mamy migrację z biedniejszych krajów.
Czy na pewno rodzina utrzymywała ludzi w wieku nieproduktywnym? Myślę że w większej ilości przypadków jest to prawdziwe stwierdzenie dla państwa niż dla rodziny, nie kazda rodzinę było na to stać.
A może większe doświadczenie śmierci wśród ludzi wyzwalało w nas większą żywotność i rodzina była tego najlepszym wyrazem. Teraz odsuwamy od siebie kontakt ze śmiercią, chowamy ją, nie myślimy o niej i w konsekwencji popadamy w marazm.
Przemko napisal(a): Czy na pewno rodzina utrzymywała ludzi w wieku nieproduktywnym?
Czy zawsze i wszędzie to nie wiem. Tak mi sie kojarzy ze w Biblii np Bóg specjalna opieka otacza sieroty i wdowy. Dlaczego? Bo nie miał sie nimi kto zająć w tamtych spoleczenstwach.
A się tej rodziny przyczepiliście. Ona była ważna nawet w niekoniecznie chrześcijańskiej wizji, bo jeszcze raz podkreślam - to kim byliśmy miało wiele nurtów. Działało.
Obecny świat nie proponuje niczego zamiast rodziny, a może inaczej, nawet jeżeli proponuje to nie działa. Chrześcijaństwo ma coś co się nazywa wspólnota. Nie wiem czy nie jest to ważniejsze od rodziny, tak to czasami wynika z tekstów Nowego Testamentu. Pytanie czy chodziło o tamte czasy, czy jest to przesłanie uniwersalne ?
W jakim sensie wspólnota? Jak WOŚP? Jak Rodzina Radia Maryja? Jak lokatorzy w bloku? Jak kościół? Nie widzę dzisiaj w świecie żadnej wspólnoty poza rodziną ale mam tutaj dużą rysę na duszy, mogę być ślepy.
Przemko napisal(a): W jakim sensie wspólnota? Jak WOŚP? Jak Rodzina Radia Maryja? Jak lokatorzy w bloku? Jak kościół? Nie widzę dzisiaj w świecie żadnej wspólnoty poza rodziną ale mam tutaj dużą rysę na duszy, mogę być ślepy.
Mi bardziej chodzi o to, żeby przyjrzeć się jak działali pierwsi chrześcijanie. Wspólnotowo. I nie bez przyczyny, rodzina miała i będzie mieć zawsze pewne ograniczenia (co jej oczywiście nie skreśla). Natomiast co dziś z tego zostało, z tej wspólnotowości chrześcijańskiej? Ano nic, albo bardzo mało. Jednak jest wzorzec.
JORGE napisal(a): Mi bardziej chodzi o to, żeby przyjrzeć się jak działali pierwsi chrześcijanie. Wspólnotowo. I nie bez przyczyny, rodzina miała i będzie mieć zawsze pewne ograniczenia (co jej oczywiście nie skreśla). Natomiast co dziś z tego zostało z tej wspólnotowości chrześcijańskiej? Ano nic, albo bardzo mało. Jednak jest wzorzec.
Trafna uwaga, neokatechumenat np. do tego mocno się odnosi, stąd też relatywnie dużo rodzin wielodzietnych. Jak rodzina albo osoba w neo niedomaga finansowo to wspólnota bardzo często jej pomaga.
Wracając do kwestii "sieroty i wdowy", rzeczywiście takie osoby też nie były pozostawione w 100% samymi sobie, wspólnoty żydowskie w pewnym stopniu także pomagały sierotom i wdowom.
Pytanie czy w państwie bogatym i opiekuńczym, z gwarantowaną rentą/emeryturą/dodatkiem na dzieci/wsparciem dla migrantów etc znaczenie wspólnoty chrześcijanskiej jako zabezpieczenia socjalnego ma aż takie znaczenie?
Dobra zmiana? Dla mnie bomba, świetny impuls aby mieć to trzecie - z trzecim największy problem właśnie.
"Seniorzy, którzy wychowali co najmniej trójkę dzieci, będą mieć wyższe emerytury niż osoby bezdzietne? Wiceminister rodziny Barbara Socha przedstawia możliwe zmiany w systemie emerytalnym. Jedna z propozycji zakłada właśnie powiązanie wysokości świadczeń z tym, ile wychowaliśmy dzieci. Dzięki temu świadczenie mogłoby być nawet o jedną trzecią wyższe."
Ja myślę, że rodzina ma przede wszystkim fatalne ROI. Jak długo zwraca się inwestycja? 20-30 lat trzeba, żeby z dwojga dorosłych osób wyprodukować kolejne dwie dorosłe osoby, i to jeszcze z ogromnymi nakładami pracy i gotowizny.
Żaden VC by w taki biznes nie wszedł.
Teraz tak się porobiło, że nie tylko VC, ale i zwykli ludzie doszli do wniosku, że to bez sensu.
Dodaj do tego, że kobieta zamiast pracować jako key account manager albo chociaż flat surface conservationist, musi zajmować się młodzieżą. Znacznie wzrosły koszty alternatywne.
Zabawne jest to, że poziom wykształcenia kobiet ściśle koreluje z liczbą dzieciąt na hektar. Niestety negatywnie. Ale to logiczne, bo im wyżej wykształcona obywatelka, tym wyższa strata dla gospodarki narodowej, jeśli podciera tyłek pacholęciu zamiast przekładać papirusy w biurze.
Jeśli życie w dobrobycie oznacza wzrost majątku, to istnieje niezerowe ryzyko, że nie jest to zaleta, gdyż:
24Jezus, widząc, że się zasmucił, powiedział: „Jak trudno jest wejść do królestwa Bożego tym, którzy mają majątek. 25Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego”.
JORGE napisal(a): A więc czy są jakieś długofalowe zalety życia w dobrobycie ?
Jest, ale tylko wtedy kiedy się beneficjent dobrobytu nie zdegeneruje. Niestety ryzyko jest spore, a w przypadku wielkich grup społecznych - jakaś część zdegeneruje się na pewno.
makos napisal(a): Należy pomnażać majątek "aby dzięki zarobionym pieniądzom pomagać potrzebującym."
Też ale to wcale nie musi być jedyny cel. Kasa się przydaje na wychowanie dzieci, zapewnienie im możliwości, poszerzenie horyzontów, itp. Kasa się przydaje bo daje niezależność - nie trzeba chodzić na pasku szefa, ma się wywalone na jego kaprysy itp. Oczywiście są też ludzie mający kasę ale uzależnieni od wielu czynników, np kaprysów klientów, ale co do zasady - jeśli kto ma wystarczająco dużo kasy by bez koniecznego jej dopływu normalnie żyć przez parę lat - jest wolny. A jeśli nie jest, to na własne życzenie. Wreszcie - kasa pozwala na zrobienie czegoś użytecznego dla ludzi wokół, na czym korzystają wszyscy, acz niekoniecznie to podpada pod pomoc potrzebującym.
Komentarz
Obecny świat nie proponuje niczego zamiast rodziny, a może inaczej, nawet jeżeli proponuje to nie działa. Chrześcijaństwo ma coś co się nazywa wspólnota. Nie wiem czy nie jest to ważniejsze od rodziny, tak to czasami wynika z tekstów Nowego Testamentu. Pytanie czy chodziło o tamte czasy, czy jest to przesłanie uniwersalne ?
Wracając do kwestii "sieroty i wdowy", rzeczywiście takie osoby też nie były pozostawione w 100% samymi sobie, wspólnoty żydowskie w pewnym stopniu także pomagały sierotom i wdowom.
Pytanie czy w państwie bogatym i opiekuńczym, z gwarantowaną rentą/emeryturą/dodatkiem na dzieci/wsparciem dla migrantów etc znaczenie wspólnoty chrześcijanskiej jako zabezpieczenia socjalnego ma aż takie znaczenie?
"Seniorzy, którzy wychowali co najmniej trójkę dzieci, będą mieć wyższe emerytury niż osoby bezdzietne? Wiceminister rodziny Barbara Socha przedstawia możliwe zmiany w systemie emerytalnym. Jedna z propozycji zakłada właśnie powiązanie wysokości świadczeń z tym, ile wychowaliśmy dzieci. Dzięki temu świadczenie mogłoby być nawet o jedną trzecią wyższe."
Żaden VC by w taki biznes nie wszedł.
Teraz tak się porobiło, że nie tylko VC, ale i zwykli ludzie doszli do wniosku, że to bez sensu.
Dodaj do tego, że kobieta zamiast pracować jako key account manager albo chociaż flat surface conservationist, musi zajmować się młodzieżą. Znacznie wzrosły koszty alternatywne.
Zabawne jest to, że poziom wykształcenia kobiet ściśle koreluje z liczbą dzieciąt na hektar. Niestety negatywnie. Ale to logiczne, bo im wyżej wykształcona obywatelka, tym wyższa strata dla gospodarki narodowej, jeśli podciera tyłek pacholęciu zamiast przekładać papirusy w biurze.
ZAWSZE będzie wycie - pora się przyzwyczaić.
Słychać wycie? Znakomicie:)
Kasa się przydaje na wychowanie dzieci, zapewnienie im możliwości, poszerzenie horyzontów, itp.
Kasa się przydaje bo daje niezależność - nie trzeba chodzić na pasku szefa, ma się wywalone na jego kaprysy itp. Oczywiście są też ludzie mający kasę ale uzależnieni od wielu czynników, np kaprysów klientów, ale co do zasady - jeśli kto ma wystarczająco dużo kasy by bez koniecznego jej dopływu normalnie żyć przez parę lat - jest wolny. A jeśli nie jest, to na własne życzenie.
Wreszcie - kasa pozwala na zrobienie czegoś użytecznego dla ludzi wokół, na czym korzystają wszyscy, acz niekoniecznie to podpada pod pomoc potrzebującym.