Skip to content

Fajny film dzisiaj widziaaaaa...

1484951535478

Komentarz

  • Oglądam ja zaś obecnie Sandmana. Film owszem fajoski, ale krytycy już zauważyli, że pod naporem krytyki, w ostatnich odcinkach autorzy zaczęli na siłę wplatać wątki heteroseksualne, w ogóle nieuzasadnione biegiem akcji.
  • edytowano August 2022
    Wymienisz 5 najlepszych wg ciebie filmów ostatnich lat? Cezura czasowa dowolna.
    Zbyt mało w ostatnich latach widziałem nowych filmów, by rzetelnie próbować zestawić 5 moim zdaniem "ogólnoludzko" najlepszych. Mogę użyć klucza subiektywnych, czysto osobistych preferencji. Uproszczę go sobie do pytania "do których w miarę nowych filmów (nie seriali) wróciłbym z przyjemnością". By i taką listę zapełnić muszę zadać dość szerokie ramy czasowe - ostatnia ~dekada to czas posuchy i zgnilizny, prawie nic mi do gustu nie przypadło ze świeżynek, które miałem okazję obejrzeć. Podam więcej, niż pięć. Trudno mi je precyzyjnie uszeregować a szkoda przemilczeć. Postaram się choć o zgrubną hierarchię. O jakichś mogłem zapomnieć. Ale skoro zapomniałem, to... Właśnie, to też jakieś heurystyczne kryterium. Nic klasy arcydzieła, jako się rzekło.

    1. Mroczny rycerz (Ledger, bardzo dobre połączenie atrakcyjnego, mrocznego kina akcji i prezentacji postaw oraz rozkmin etycznych);
    2. Ostatni Mohikanin (doznania estetyczne, piękne krajobrazy i adekwatnie patetyczna dramaturgia miodnie spięte wspaniałą muzyką (w tym Clannad), Day-Lewis, Stowe, Studi);
    3. Mroczne miasto (wysoce klimatyczna kompozycja noir i SF, kwartet Hurt, Sutherland, Connelly, Sewell);
    4. Gorączka (Pacino, de Niro, autentyzm sceny z wielką strzelaniną);
    5. Helikopter w ogniu (wizualnie smakowita, przekonująca batalistyka połączona ze świetną muzyką);

    6. Sunshine (dobrze podany, ruszający mnie emocjonalnie patos ofiarnej postawy w sosie hard SF i pewnych imponujących wizualiów);
    7. Byliśmy żołnierzami (etos dowódcy, znów dobra batalistyka i znów dobry, naturalnie wynikający z niej patos ludzkich postaw - na froncie i rodzin. Jedyny znany mi film o wojnie w Wietnamie, który nie przytłacza negatywnym przesłaniem);
    8. Pan i władca (bardzo fajna, wiarygodna marynistyka typu przygodowego, Crowe, Bettany);
    9. Furia (parę uderzających scen i plastycznej (acz dyskusyjnej) batalistyki, dojrzewanie do ofiary, ale zwłaszcza przygniatający klimat dogorywającego zła toczącego ludzi - ta trzymająca za gardło irracjonalność kontynuowanej walki i wyniszczenie psychiczne tych, którzy to zło dorzynają);
    10. The Fountain (film o akceptacji przemijania i śmiertelności. Wielka szkoda, że w ujęciu niechrześcijańskim. Niemniej: plastyczne wizualia, patos i doskonała muzyka);
    11. Serenity (trafiający w moje gusta humor w relacjach między barwnymi postaciami w nie do cna miałkim SF).
  • Rydygier napisal(a):
    Wymienisz 5 najlepszych wg ciebie filmów ostatnich lat? Cezura czasowa dowolna.
    Zbyt mało w ostatnich latach widziałem nowych filmów, by rzetelnie próbować zestawić 5 moim zdaniem "ogólnoludzko" najlepszych. Mogę użyć klucza subiektywnych, czysto osobistych preferencji. Uproszczę go sobie do pytania "do których w miarę nowych filmów (nie seriali) wróciłbym z przyjemnością". By i taką listę zapełnić muszę zadać dość szerokie ramy czasowe - ostatnia ~dekada to czas posuchy i zgnilizny, prawie nic mi do gustu nie przypadło ze świeżynek, które miałem okazję obejrzeć. Podam więcej, niż pięć. Trudno mi je precyzyjnie uszeregować a szkoda przemilczeć. Postaram się choć o zgrubną hierarchię. O jakichś mogłem zapomnieć. Ale skoro zapomniałem, to... Właśnie, to też jakieś heurystyczne kryterium. Nic klasy arcydzieła, jako się rzekło.

    1. Mroczny rycerz (Ledger, bardzo dobre połączenie atrakcyjnego, mrocznego kina akcji i prezentacji postaw oraz rozkmin etycznych);
    2. Ostatni Mohikanin (doznania estetyczne, piękne krajobrazy i adekwatnie patetyczna dramaturgia miodnie spięte wspaniałą muzyką (w tym Clannad), Day-Lewis, Stowe, Studi);
    3. Mroczne miasto (wysoce klimatyczna kompozycja noir i SF, kwartet Hurt, Sutherland, Connelly, Sewell);
    4. Gorączka (Pacino, de Niro, autentyzm sceny z wielką strzelaniną);
    5. Helikopter w ogniu (wizualnie smakowita, przekonująca batalistyka połączona ze świetną muzyką);

    6. Sunshine (dobrze podany, ruszający mnie emocjonalnie patos ofiarnej postawy w sosie hard SF i pewnych imponujących wizualiów);
    7. Byliśmy żołnierzami (etos dowódcy, znów dobra batalistyka i znów dobry, naturalnie wynikający z niej patos ludzkich postaw - na froncie i rodzin. Jedyny znany mi film o wojnie w Wietnamie, który nie przytłacza negatywnym przesłaniem);
    8. Pan i władca (bardzo fajna, wiarygodna marynistyka typu przygodowego, Crowe, Bettany);
    9. Furia (parę uderzających scen i plastycznej (acz dyskusyjnej) batalistyki, dojrzewanie do ofiary, ale zwłaszcza przygniatający klimat dogorywającego zła toczącego ludzi - ta trzymająca za gardło irracjonalność kontynuowanej walki i wyniszczenie psychiczne tych, którzy to zło dorzynają);
    10. The Fountain (film o akceptacji przemijania i śmiertelności. Wielka szkoda, że w ujęciu niechrześcijańskim. Niemniej: plastyczne wizualia, patos i doskonała muzyka);
    11. Serenity (trafiający w moje gusta humor w relacjach między barwnymi postaciami w nie do cna miałkim SF).
    No tak.
  • O, Pana i władcę se luknę, bo lubię Russela.
  • "Pan i władca" to kolejne arcydzieło tłumaczenia, obok "Upadłego królestwa."
  • edytowano August 2022
    Nie, żeby dobry przekład na polski był tu trywialny. Pierwsza trudność to decyzja, co znaczy "dobry". Wierny oryginałowi, możliwie najtrafniej dający Polakowi takie znaczenie, jakie Anglik odczyta z oryginału czy może taki, jaki najbardziej zachęci do obejrzenia.

    Jeśli pierwsze podejście - ekwiwalent rangi w marynarce II RP jako zapewne najbliższy czasowo polski odpowiednik czyli wedle wiki "komandor porucznik". Takie se w roli tytułu.

    Jeśli drugie - to pewnie dość ogólnikowe "dowódca", "kapitan" czy tam "szyper i dowódca" co wszakże jest mylące, sugeruje laikowi dwie osoby. Proste "Komandor" brzmiałoby dobrze, choć polski komandor to angielski captain, więc złe merytorycznie. Z kolei "Szyper" Polakowi skojarzy się prędzej z rybactwem.

    A trzecie... no tu już wolna amerykanka. Ktoś bardzo życzliwy mógłby roboczo założyć, iż "Pan i władca" stanowi idącą po tej marketingowej linii świadomą przenośnię prawie absolutnej władzy, jaką sprawował dowódca okrętu nad załogą. Acz wątpię.
  • Nie. Z całą pewnością dwa pierwsze tomy sagi O'Briana to wojskowe stopnie Aubreya, najpierw jest master and commander a potem captain, któryś z następnych tomów nosi tytuł commodore.
  • los napisal(a):
    Nie. Z całą pewnością dwa pierwsze tomy sagi O'Briana to wojskowe stopnie Aubreya, najpierw jest master and commander a potem captain, któryś z następnych tomów nosi tytuł commodore.
    I co z tego? Przetłumaczyłby to ktoś na polski "Komodor" i na projekcję pchaliby się podstarzali frajerzy myśląc, że to będzie o walce z atarianami.

  • A ktoś by wypuścił rój wściekłych tramieli.
  • los napisal(a):
    Nie. Z całą pewnością dwa pierwsze tomy sagi O'Briana to wojskowe stopnie Aubreya, najpierw jest master and commander a potem captain, któryś z następnych tomów nosi tytuł commodore.
    Guglnąłem i okazuje się, że tłumacz książki też miał problem
    Master and Commander (1970), (wyd. pol. Dowódca „Sophie”, 1997)
  • trep napisal(a):
    Nie ma obowiązku oglądania.
    Kolega się nie obrazi. Kompletnie inna skala problemu, ale przypomniały mi się takie typowe odzywki w dyskusjach o aborcji: "nie ma obowiązku robienia".
  • Tomek napisal(a):
    los napisal(a):
    Nie. Z całą pewnością dwa pierwsze tomy sagi O'Briana to wojskowe stopnie Aubreya, najpierw jest master and commander a potem captain, któryś z następnych tomów nosi tytuł commodore.
    Guglnąłem i okazuje się, że tłumacz książki też miał problem
    Master and Commander (1970), (wyd. pol. Dowódca „Sophie”, 1997)
    Zachował się poprawnie, uznał, że ten stopień wojskowy na polski się nie tłumaczy.
  • Doskonały jest ten Dowódca. Dałabym Oskara za scenografię i nie tylko.
  • Tomek napisal(a):
    trep napisal(a):
    Nie ma obowiązku oglądania.
    Kolega się nie obrazi. Kompletnie inna skala problemu, ale przypomniały mi się takie typowe odzywki w dyskusjach o aborcji: "nie ma obowiązku robienia".
    JPRD
  • trep napisal(a):
    Tomek napisal(a):
    trep napisal(a):
    Nie ma obowiązku oglądania.
    Kolega się nie obrazi. Kompletnie inna skala problemu, ale przypomniały mi się takie typowe odzywki w dyskusjach o aborcji: "nie ma obowiązku robienia".
    JPRD


    Widzę, że moje pytanie czy Malick faktycznie proponuje katolicyzm czy może dziwną podróbkę katolicyzmu jest dla Kolegi sprawą nieinteresującą i zamkniętą. No to przepraszam.

  • edytowano August 2022
    Ale takiego pytania nie było, proszę nie zmieniać tematu. Czy Mel Gibson proponuje katolicyzm czy podróbkę bo ma drugą żonę?
  • Pytanie brzmiało:
    Tomek napisal(a):
    A czy ten Malick w ogóle jest koszer?
    Dla mnie jest ono równoważne mniej ironicznemu sformułowaniu:
    Tomek napisal(a):
    Czy Malick faktycznie proponuje katolicyzm czy może dziwną podróbkę katolicyzmu?
    Nie widzę zmiany tematu. Co więcej - mnie to też interesuje.
  • No to padła odpowiedź - obejrzeć i wyrobić sobie zdanie. Albo nie.
  • Kiedyś podszedłem do Niebiańskich Dni i był to jeden z niewielu filmów, kiedy ja stary uzależniony kinoman nie zdzierżyłem do końca. Niby wszystko wporzo, obrazki ładne ale nawet najpiękniejszy obrazek ogląda się minutę a nie dwie godziny. Wikipedia niby pisze, że film ma wszystkiego 94 minuty ale widać Malicki się dobrał do machiny czasu, mnie się to wydawało wiecznością. Nabrałem mocnej alergii na Malickiego ale może rekomendacja koszerności skłoni mnie do obejrzenia któregoś z jego kolejnych dzieł?
  • edytowano August 2022
    Przemko napisal(a):
    Ale takiego pytania nie było, proszę nie zmieniać tematu. Czy Mel Gibson proponuje katolicyzm czy podróbkę bo ma drugą żonę?
    Żony to akurat sprawa drugorzędna (?). Bardziej mnie interesują te nawiązania do Heideggera, tarota czy antropozofii. Podobno wielu ludziom to pasuje to tak samo dobrze do jego filmów, jak tutaj niektórym katolicyzm.

    Mógłbym sobie "wyrobić zdanie" jakbym był obryty z tych tematów, ale nie jestem. A myślałem, że forum też do tego służy żeby zapytać mądrzejszych a przynajmniej tych, którzy są bardzo pewni swojego zdania, więc można przypuszczać, że je na czymś oparli.
  • los napisal(a):
    Kiedyś podszedłem do Niebiańskich Dni i był to jeden z niewielu filmów, kiedy ja stary uzależniony kinoman nie zdzierżyłem do końca.
    A to jest moim zdaniem jeszcze Malick całkiem strawny, dla ludzi. Dalej jest pod tym względem gorzej.

  • loslos
    edytowano August 2022
    trep napisal(a):
    Jak różni reżyserzy szpecjalizują się w różnych gatunkach (wspomniany Corman w horrorze), tak Mallick szpecjalizuje się w arcydziełach.
    Dla mnie to nie jest rekomendacja. Był polski reżyser, który też specjalizował się w arcydziełach, nazywał się Kieślowski. Nawet kilka nienajgorszych filmów zrobił. Jak się robi arcydzieło? Bardzo prosto. Należy np. pokazywać krople deszczu spływające po szybie. Aktor powinien na te krople patrzeć i drewnianym głosem wyrecytować jakąś sentencję, obojętne jaką: cokolwiek powie wyda się mądre i głębokie. Aktor nie powinien wygłaszać swoich tekstów od razu tylko najpierw popatrzeć trochę w kamerę a dopiero potem powiedzieć. Wszelkie uśmiechanie się oczywiście jest zakazane. Praca kamery jest równie ważna jak gra aktorska, np. jeśli kamera najeżdża na twarz lub sylwetkę aktora, to nie może robić tego wprost, powinna go kilka razy okrążyć. Równie istotne jest kadrowanie wszelkich uszkodzeń ściany w rodzaju pęknięć. Jeśli aktorzy biegną, kamerzysta powinien biec razem z nimi. Im bardziej rwany i chaotyczny obraz z kamery tym lepiej. Scenariusz im bardziej niejasny i zagmatwany tym lepszy efekt artystyczny.

  • Losie, normalnie kocham Pana!

    :))

    Fenomen Kieślowskiego jako cudownego mistrza zawsze mnie zdumiewał - bo tym, co mnie się narzuca przy jego filmach, jest prosta rada że w sumie może byłoby to bardziej strawne gdyby sobie reżyser tudzież scenarzysta kijek z czterech liter wyjęli...
  • edytowano August 2022
    No tak. Przejrzałem dorobek arcydzielnika. Dwa filmy kojarzę, jeden oglądałem, ale nie obejrzałem. Wyrywkowo sprawdziłem zwiastuny pozostałych. Potwierdziły moje przypuszczenia - jakiego rodzaju to jest kino. Dokładnie takiego, jaki bywa nazywany arcydziełami i którego zwykle się gorliwie unika. To zresztą bardzo poręczny przykład, ten film co go oglądałem, a nie obejrzałem, bo chyba zgrubnie pamiętam, jak to było.

    Chcieliśmy sobie z kumplem w młodości naszej zapodać kolejny film wojenny do czipsów i leniwej gadki. Jakże okrutnego psikusa sprawił nam M. serwując pod płaszczykiem kina wojennego mamrotany moralitet! To łatwo może być percepcja płytka i krzywdząca, ale faktyczna. Rzadko kiedy/mało kto bywa nastrojony na takie fale, gdy sięga po film, a gdy nie nastrojony - efekt jak opisano. W innym wypadku tego typu dzieła notorycznie okupowałyby box office. No chyba nie bardzo okupują.

    Gdzieś już chyba wspominałem, że ja używam filmów do rozrywki typu wciągająca opowieść. Podejrzewam, że spore grono osób też. W poszukiwaniu ważkiego przekazu zwykle ignoruję namiastki i po prostu czytam Pismo Święte. Zresztą jest wiele pożytecznej lektury stricte duchowej itp., dla każdego to, czego mu akurat potrzeba. Jeśli film oprócz rzetelnej rozrywki, wciągającej historii itp. dostarcza również dozy zdrowego przekazu - cud, miód i orzeszki, poza godziwą rozrywką mam bonusowy pożytek. Jeśli zawiera tylko przekaz a reszta to pretekst dlań - pozostaje niszową, ciężką strawą dla garstki smakoszy (no i snobów gotowych się dławić tym z przyklejonym mądrym uśmiechem, ale ich pomińmy). Ma ona swoją wartość, jeśli przekaz wartościowy, ale to zdecydowanie nie wystarcza.

    Zresztą, zapytam prowokacyjnie, jeśli sednem jest przesłanie, a da się ono streścić w pojedynczym tłicie (zwykle owszem), po co wywalać furę kasy i trudu na dwugodzinny film? Nie lepiej napisać tego tłita? Jest nawet szansa, że zobaczy go i pojmie więcej osób, niż ów film.
  • edytowano August 2022
    Ani mi swat, ani brat ten cały Malick, a już na pewno nie przewodziciel duchowny. To niezdrowo mieć przewodzicieli duchownych wśród artystów, bo jeśli 95% ludków jest dzisiaj niekoszer, to wśród artystów ten procent jest nawet wyższy. Ale że zostałem chyba włączony przez kolegę Tomka do grona fanów Malicka – bo wyraziłem aprobatę dla jednego konkretnego dzieła jego autorstwa i zdziwiłem się katolickością tego jednego konkretnego dzieła – to kilka słów ode mnie.
    Tomek napisal(a):
    trep napisal(a):
    Nie ma obowiązku oglądania.
    Kolega się nie obrazi. Kompletnie inna skala problemu, ale przypomniały mi się takie typowe odzywki w dyskusjach o aborcji: "nie ma obowiązku robienia".
    A to ciekawe, bo kiedy czytałem kolegi wypowiedź na poprzedniej stronie, tę, w której zdemaskował kolega Malicka heretyka, przypomniały mi się rozmowy, które kiedyś, w zamierzchłych czasach, kiedy miałem do tego jeszcze cierpliwość, zdarzało mi się toczyć z ateuszkami, głównie zresztą w internetach. Jak wyglądały te rozmowy? Ano tak, że na tapecie był jakiś konkretny temat, najczęściej współczesny, zawsze oczywiście „kościelny”, i kiedy już się wydawało, że udało się wyłuszczyć takiemu ateuszkowi, że przesadza, jest w błędzie albo po prostu przeinacza fakty, on z głupia frant informował mnie, że Kościół w średniowieczu spalił 10 milionów kobiet. A jak nawet i ten „argument” udało się odbić – przypominam, byłem wtedy cierpliwy, no i miałem więcej wolnego czasu – to taki ateuszek triumfalnie obwieszczał, że trzeba było całować papieża w pantofel. Albo że podmienił przykazania.

    No i tak właśnie postrzegam to kolegi „ale Heideggerem się fascynował!”. Kiedy się fascynował? Kiedy został oderwany od maminej piersi? Kiedy był żwawym młodzieńcem? Chłop już prawie 80 lat nosi się po tym łez padole, więc może warto byłoby to ulokować jakoś w czasie i odnieść do konkretnych dzieł, np. do „Ukrytego życia”, a to ono było tu jednym z głównych punktów odniesienia. Albo ten dominikański wykład. To istotnie może znaczyć to, co kolega sugeruje – czyli że sobie Malick zanadto posymbolizował w dżeffku życia – ale to może też znaczyć, że dominikanom się nudziło, bo wszystko ze wszystkim da się skojarzyć i każdą rzecz w każdym świetle przedstawić, np. Biblię w świetle scjentyzmu czy satanizmu. To też może znaczyć, że rzeczeni dominikanie są bardzo zaaferowani teozofią. Nie twierdzę, że w takiej komparatystyce jest jeden do jednego jak w psychoanalizie, gdzie prawie zawsze interpretacja więcej mówi o interpretującym niż interpretowanym, ale trzeba by trochę więcej informacji niż zalinkowany przez kolegę konspekt, żeby właściwie to ocenić.

    Ale wróćmy do „Ukrytego życia”. To film, który przedstawia historię katolickiego męczennika, który odmówił udziału w napastniczej, zbrodniczej wojnie. Film nie wepchnął głównego bohatera w ramy pacyfizmu, nie rozwodnił „humanistycznie” jego postawy – ona jest wyraźnie motywowana religijnie. I jest to religijność katolicka. Widzimy jego rozmowy z miejscowym proboszczem, który pozostaje bierny, a potem z biskupem, który też nie jest w stanie zareagować. Ale nawet to nie jest pretekstem do przejechania się po wierze/religii/katolicyzmie, bo pojawiają się słowa zrozumienia dla Kościoła, który nie mógł pójść na otwartą konfrontację z władzami hitlerowskimi, wspomniani zostają też katoliccy księża, który znaleźli się w obozach. Jest też to rozróżnienie między rozumieniem sumienia po katolicku i protestancku, o którym wspominałem. Jako że uważam się za odbiorcę dość wrażliwego na „publicystyczne” nuty, mogę powiedzieć, że wszystko jest naturalnie umiejscowione w filmie. Koniec końców jest to historia o konkretnym, szlachetnym człowieku w towarzystwie ładnych obrazków. A, jeszcze jedno. Pisałem o tym, że większość, podejmując temat tej postaci, stworzyłaby dzieło pacyfistyczne. Ale jest jeszcze inna skłonność, która ujawnia się przy tworzeniu takich filmów (książek też), tj. pokazujących czasy wybuchu jakichś potworności. Skłonność do unurzania wszystkiego w błocie, kompletny, skrajny naturalizm, cynizm. Nie chodzi o to, że wojna jest ładna, nie jest, i w tym filmie też nie jest, ani o figurę „dobrego Niemca”, która służy wykoślawieniu prawdy. Rzecz w redukcjonizmie – człowiek to tylko bydlę. I do niczego więcej nie jest „powołany” przez matkę Gaję, los czy naturę niż bycie bydlęciem, bez względu na to, czy wgniata drugiego w ziemię, czy jest wgniatanym. W tym filmie jest powołany do czegoś większego i nie ma tu panświnizmu.

    „Ukryte życie” to nie wykład ze slajdami (jak „Drzewo życia”), bo Malicka nie zajmowały tutaj idee, poglądy czy przesłanie, które ma w głowie, tylko przede wszystkim właśnie Franz Jägerstätter. Zatem rozumiem, że komuś może to nie podejść ze względów formalnych, bo chociaż nie jest to wykład ze slajdami, to całość utrzymana w poetyckim tonie i nie brakuje dłuższych ujęć, ale jak można doczepiać temu „heretycką” łatkę – nie wiem. Chętnie się dowiem, gdzie tu wali Heideggerem, kartami tarota albo czterema żonami.

    Wyznawczy stosunek do jakiegokolwiek autora nie jest zanadto wskazany i nie jestem zwolennikiem radykalnego oddzielenia twórcy od dzieła, ale w drugą stronę chyba też nie ma co przesadzać, szczególnie jeśli życiowe potknięcia i zbłądzenia nie znajdują wyrazu w dziele? Jak oglądam „Siódmą pieczęć”, to nie zajmuje mojej głowy aż tak bardzo to, że Bergman – kiedy był rumianym młodzieńcem na Erasmusie w państwie Ubermenschów – podnosił rączkę w uniesieniu na wiecu, z czego zdał relację we wspomnieniach, a kiedy patrzę na horrorek Rogera Cormana – że twórca ten bywał producentem filmów nawet bardziej erotycznych niż erotycznych.
  • Corman reżyserem był w najlepszym razie średnim ale jedna rzecz mu się udała - atmosfera dekadencji, przerostu i wynaturzenia kultury w filmach z Vincentem Price'm. Być może zresztą bardziej to zasługa Price'a niż Cormana, bo zachowuje on tę atmosferę w filmach innych reżyserów a większość pozostałych filmów Cormana to po prostu gnioty.

    Do Ukrytego życia zostałem zachęcony.
  • Berek napisal(a):
    Fenomen Kieślowskiego jako cudownego mistrza zawsze mnie zdumiewał
    Dopisuję się do zdumień.

  • Rydygier napisal(a):.

    Gdzieś już chyba wspominałem, że ja używam filmów do rozrywki typu wciągająca opowieść. Podejrzewam, że spore grono osób też. W poszukiwaniu ważkiego przekazu zwykle ignoruję namiastki i po prostu czytam Pismo Święte. Zresztą jest wiele pożytecznej lektury stricte duchowej itp., dla każdego to, czego mu akurat potrzeba. Jeśli film oprócz rzetelnej rozrywki, wciągającej historii itp. dostarcza również dozy zdrowego przekazu - cud, miód i orzeszki, poza godziwą rozrywką mam bonusowy pożytek. Jeśli zawiera tylko przekaz a reszta to pretekst dlań - pozostaje niszową, ciężką strawą dla garstki smakoszy (no i snobów gotowych się dławić tym z przyklejonym mądrym uśmiechem, ale ich pomińmy). Ma ona swoją wartość, jeśli przekaz wartościowy, ale to zdecydowanie nie wystarcza.

    Zresztą, zapytam prowokacyjnie, jeśli sednem jest przesłanie, a da się ono streścić w pojedynczym tłicie (zwykle owszem), po co wywalać furę kasy i trudu na dwugodzinny film? Nie lepiej napisać tego tłita? Jest nawet szansa, że zobaczy go i pojmie więcej osób, niż ów film.
    +1
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.