Obejrzałem "Ukryte życie" Malicka i to dwa razy. Raz tak po prostu i drugi raz z zatrzymywaniem na różnych scenach i cofaniem.
Film trwa prawie trzy godziny. Są tam ujęcia wszystkich pór roku, rozmaitych krajobrazów, rozmaitych rodzajów pogody i chyba wszystkich rodzajów prac gospodarskich. Natomiast uderzyło mnie, że w tym filmie o temacie jakby nie było religijnym w zasadzie w ogóle nie ma Kościoła. Nikt tam też nie przystępuje do sakramentów. Bohater jedzie do wojska z zamiarem odmówienia przysięgi i świadomością, jaki go może czekać koniec, ale nie przychodzi mu do głowy, żeby przedtem pójść do spowiedzi. W kościele widać go tylko raz jak tam zamiata.
W całym tym długim filmie są tylko cztery sceny z księżmi, to znaczy z miejscowym księdzem i biskupem, i są oni na jego drodze właściwie tylko zawadą. Biskup każe mu służyć ojczyźnie i być posłusznym władzy. Miejscowy ksiądz też go zniechęca, a w końcowej scenie w więzieniu już całkiem przechodzi na stronę adwokata Franza, który jest w tym filmie kimś w rodzaju postaci Kusiciela ("podpisz papier i jesteś wolny")
Jest też taka znacząca scena z żoną Franza, która wchodzi do kościoła, ale tylko klęka na progu, a potem odwraca się i ucieka.
Albo inna znacząca scena: już po uwięzieniu Franza procesja Bożego Ciała, a żona z dziećmi stoi z dala, poza rozśpiewaną wspólnotą Kościoła, która ją odrzuca. Ksiądz wprawdzie podchodzi z życzliwą miną i chyba chce to jakoś załagodzić, ale kończy się to jednak tym, że matka zabiera dzieci i pospiesznie odchodzi.
A na samym początku, jeszcze zanim Franz się zdecydował, malarz odnawiający kościół mówi mu, że tutaj tworzy się czcicieli Chrystusa a nie naśladowców. Dlatego on maluje takiego Chrystusa dobrego do adoracji, ale może kiedyś jak będzie miał odwagę namaluje prawdziwego. No więc w Kościele prawdziwego Chrystusa nie ma.
Jakbym miał teraz podsumować przekaz, jaki z tego filmu idzie progowo i podprogowo to byłoby to coś takiego: jak chcesz naśladować Chrystusa, to nie licz na Kościół. Popatrz na los Franza. Gdyby był posłusznym synem Kościoła, to by nigdy nie zaszedł tam gdzie zaszedł. Nie są też ci potrzebne sakramenty, wystarczy że wierzysz, że Bóg jest z tobą (żona nawet wypowiada takie zdanie: "Mamy Jego i to wystarczy").
Malick potrzebował na ten przekaz trzech godzin. Ale ja to już słyszałem wcześniej w krótszej wersji: "Wierzę w Boga, a nie w Kościół" albo "Modlić można się wszędzie, na polu albo w lesie, więc nie potrzeba mi do tego kościoła". Szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy faktycznie z niektórymi pasterzami jest problem, jest to postawa bardzo popularna.
Nie wykluczam, że jestem uprzedzony i coś do mnie nie dotarło, ale sam Malick się o to uprzedzenie postarał, gdy na samym początku, gdzieś tak po 20 minutach, dał bardzo długą jak na niego scenę gadaną, w której miejscowy wójt za całe zło świata obwinia obcych rasowo imigrantów, którzy się roją na ulicach i tylko patrzą co by tu zagrabić. Nie wiem, czy to miała być parodia jakichś tekstów Trumpa, ale o ile znam historię to jednak Austria a tym bardziej austriacka wieś nie miała w tamtym czasie problemu z napływającymi imigrantami, więc Malickowi chodziło chyba tylko o to, żeby w ten dość toporny sposób zaznaczyć, że kto nie lubi imigrantów jest faszystą i marzy o Hitlerze.
Tomek napisal(a): Nie wykluczam, że jestem uprzedzony i coś do mnie nie dotarło, ale sam Malick się o to uprzedzenie postarał, gdy na samym początku, gdzieś tak po 20 minutach, dał bardzo długą jak na niego scenę gadaną, w której miejscowy wójt za całe zło świata obwinia obcych rasowo imigrantów, którzy się roją na ulicach i tylko patrzą co by tu zagrabić. Nie wiem, czy to miała być parodia jakichś tekstów Trumpa, ale o ile znam historię to jednak Austria a tym bardziej austriacka wieś nie miała w tamtym czasie problemu z napływającymi imigrantami, więc Malickowi chodziło chyba tylko o to, żeby w ten dość toporny sposób zaznaczyć, że kto nie lubi imigrantów jest faszystą i marzy o Hitlerze.
Tomek napisal(a): Nie wykluczam, że jestem uprzedzony i coś do mnie nie dotarło, ale sam Malick się o to uprzedzenie postarał, gdy na samym początku, gdzieś tak po 20 minutach, dał bardzo długą jak na niego scenę gadaną, w której miejscowy wójt za całe zło świata obwinia obcych rasowo imigrantów, którzy się roją na ulicach i tylko patrzą co by tu zagrabić. Nie wiem, czy to miała być parodia jakichś tekstów Trumpa, ale o ile znam historię to jednak Austria a tym bardziej austriacka wieś nie miała w tamtym czasie problemu z napływającymi imigrantami, więc Malickowi chodziło chyba tylko o to, żeby w ten dość toporny sposób zaznaczyć, że kto nie lubi imigrantów jest faszystą i marzy o Hitlerze.
Żydzi
Żydzi emigrowali do Austrii w 1941 roku? Bo ta scena wtedy się dzieje. A tak przy okazji to słowo "Żydzi" w tym filmie chyba w ogóle nie pada.
Jeszcze zdanie wcześniej: Jägerstätter was criticized by his countrymen, especially by those who had served in the military, for failing in his duty as a husband and father.
Nie wiem kiedy, pewnie niektórzy mieszkali tam od czasów rzymskich czyli wcześniej niż Niemcy, inni przybyli po rozbiorach Polski, niektórzy przybyli nawet z Hiszpanii po edykcie alhambryjskim. Traktowani byli jako obcy do tego stopnia, że kiedy premier Kazimierz Badeni nadał Żydom równe prawa, nastąpiły masowe zamieszki, które doprowadziły do upadku rządu.
Z filmu nikt się tego nie dowie. Jest odwrotna sugestia. Że żyliśmy tu szczęśliwie wśród pięknej przyrody, a zło do naszej doliny przyszło z zewnątrz. No i wiadomo (sceny z kronik na początku), że to chodzi o to, że przywiózł je Adolf.
Kolega Tomek chyba nadal nie odkrył prawdy, że Franciszek Jägerstätter rzeczywiście wyszedł przed szereg, rzeczywiście znalazł się z rodziną poza wspólnotą, a w każdym razie na jej marginesie, i że rzeczywiście właśnie z takimi reakcjami hierarchii kościelnej się spotkał. Ale przecież nie było znowuż tak, jak kolega Tomek sobie tutaj to dopowiada, że biskup czy ksiądz stali się jakąś zawadą, tak że – można by pomyśleć – byli niemalże głosem Furhera w austriackim domu. Kolega Tomek dokonał pięknej egzegezy sceny z malarzem, ale już nie zająknął się, że scena z biskupem została tak nakręcona, żeby widz wiedział, że biskup wie, ale nie za bardzo może. Więc tak, owszem, św. Paweł i posłuszeństwo władzy, ale zaraz dodaje gorzko a wymownie, że dzwony na kule przetapiają, i ręką się zakrywa, i sroma się wielce. Na forumku biskupi nie mają najlepszej prasy, a nawet znani są pod mało chwalebnym mianem tłustych panów w kolorowych sukienkach, chociaż ich tchórzostwo nie jest wystawiane na konfrontację z esesmanami, a w przypadku filmowego purpurata (i tego realnego) – owszem. Z czego Malick zresztą zdaje sobie sprawę. Jeszcze Franz nie zdążył wyjść z biskupiej bramy, a już tłumaczy postawę biskupa, a zaraz potem sąsiad (kościelny? już nie pamiętam) wyłuszcza Franzowi, dlaczego biskup taki wstrzemięźliwy – że to ze względu na dobro Kościoła, który i bez tego jest atakowany, księża trafiają do obozów, procesje są przerywane. No ale o tym kol. Tomek nic nie napisał.
Film nie daje podstaw do tego by sądzić, że główny bohater jest poza Kościołem czy w kontrze do niego, ale jak niejeden święty czy błogosławiony Franz wychodzi przed szereg w cnotach i heroizmie – w tym sensie istotnie bardziej stając się naśladowcą Chrystusa niż tylko wyznawcą. A bo to takich połajanek nie było w historii Kościoła; że wokół, w samym Kościele, prawie same groby pobielane, faryzeusze czy właśnie wyznawcy, a naśladowcy i sprawiedliwi nieliczni? I żeby to jeszcze była jakaś kłamliwa, artystowska hiperbola, tymczasem istotnie tak w tym wypadku było – cała katolicka wioska heil Hitler, tylko Jägerstätter się znarowił.
Scena z procesją jest już przecież po wspólnotowym wykluczeniu. Dzieci Jägerstätterów podchodzą z matką do innych, reszta się krzywi i pod nosem sroży, no to matka je w końcu zabiera. Nieprawdopodobne.
Kolega Tomek ma jakieś kliniczne czy też talmudyczne wyobrażenie filmu religijnego i mam wrażenie, że widząc dwa słowa obok siebie (Malick, katolicyzm) optymistycznie założył, że „Ukryte życie” nakręcone zostało według godzin liturgicznych czy z brewiarzem w ręku. Przy takim maksymalizmie oczekiwań istotnie można się rozczarować. Jeszcze niby nie satanizm, ale już "pomodlę się w gaiku, Kościół niepotrzebny". Ale ten kościół (i Kościół) tam jest i widać, że ma swoje miejsce w życiu tej społeczności, a że główną i chwalebną rolę odegrał w tej historii Jägerstätter, a nie katolicka wspólnota czy Kościół instytucjonalny, no to cóż. Tak było.
Kolega Tomek zadał sobie pracę domową i ją wykonał. Brawo. Nie powiem, żebym był przesadnie zaskoczony.
Motes napisal(a): Kolega Tomek zadał sobie pracę domową i ją wykonał. Brawo. Nie powiem, żebym był przesadnie zaskoczony.
Jakby jeszcze Kolega mi wyjaśnił dlaczego w tych trzech godzinach zmieściły się wszystkie prace gospodarskie i pory roku a nie zmieściło się ani jedno ujęcie, czy choćby migawka, że Franz albo ktoś z jego rodziny modli się w Kościele. Jakaś reminiscencja z chrztu którejś córki (jest reminiscencja motocykla), czy nawet tylko rzucona uwaga, że w tak ciężkich czasach warto pójść do spowiedzi albo przystąpić do komunii. Nie ma nic. Zero. Tak jakby sakramenty w ogóle nie istniały. Podobno prawdziwy Franz utwierdził się w swoim zamiarze, gdy usłyszał o śmierci księdza Franza Reinischa (https://pl.wikipedia.org/wiki/Franz_Reinisch) W filmie to też jakoś się nie zmieściło. Jest tylko biskup oportunista i ksiądz, który jawnie staje po stronie Kusiciela. A z drugiej strony bohater wspierany jedynie przez żonę.
Ja się zgadzam, że był to czas, w którym austriacki kościół jako taki nie sprostał próbie, ale Malick to jeszcze wyostrzył. Przekaz jest jasny: Kościół jest dobry dla wyznawców (jak mówi malarz), a kto chce naśladować Chrystusa musi nie zważać na to, co mu mówią pasterze Kościoła i może się obyć bez sakramentów.
A ten taki od czapy monolog wójta o imigrantach jak Kolega odebrał? Miałoby to jeszcze jakiś sens, gdyby ten wójt zgodnie z historycznym prawdopodobieństwem pojechał po Żydach, ale zamiast tego są jacyś abstrakcyjni imigranci. Przecież to wprost włącza się w propagandę "kto przeciw imigrantom, ten faszysta".
Może to wstyd, ale dopiero teraz doczytałem, kim była ta George Eliot (naprawdę Mary Evans), autorka cytatu który jest pointą całego filmu i z którego Malick wziął tytuł.
Coraz silniejszy sceptycyzm religijny Mary Evans doprowadzał do konfliktów z jej rodziną. Utraciła wiarę i do końca życia pozostawała agnostyczką. Stała się zwolenniczką Augusta Comte’a, racjonalizmu, pozytywistycznego liberalizmu
Mogę Malicka o różne rzeczy podejrzewać, ale nie o to, że cytat na pointę wziął sobie tak jakoś przypadkowo i w ogóle nie interesowało go to, kto jest pod nim podpisany. Ani kontekst kultury i symbolika, bo przecież kiedy o "ukrytym życiu" mówi agnostyczka zafascynowana jakąś dziwaczną religią ludzkości (Comte https://pl.wikipedia.org/wiki/Auguste_Comte#Poglądy), to ma to całkiem inny sens niż dla katolika.
W końcu, o czym Franz boleśnie się przekonał, nawet austriacka hierarchia katolicka opowiadała się za głosem na "tak". Następnie kardynał Innitzer, główny hierarcha Kościoła katolickiego w Austrii, podpisał deklarację popierającą Anschluss. Nad jego podpisem widniały słowa "Heil Hitler!". Innitzer był jednym z pierwszych, którzy spotkali się z Hitlerem po jego triumfalnym wkroczeniu na teren dzisiejszego regionu Ostmark. W tym samym roku, z okazji urodzin Hitlera, nakazał wszystkim austriackim kościołom wywiesić flagę ze swastyką, bić w dzwony i modlić się za Hitlera. Prawdopodobnie kardynał miał nadzieję, że takie działanie z jego strony zostanie odpłacone przez nazistowski reżim bardziej tolerancyjnym stosunkiem do Kościoła. W rzeczywistości po Anschlussie sytuacja austriackich katolików okazała się jeszcze gorsza niż ich odpowiedników w Niemczech. Wielu księży zostało uwięzionych lub wysłanych do obozów koncentracyjnych, prawie całkowicie zlikwidowano kościelną edukację młodzieży, zamknięto gazety kościelne, zakazano procesji kościelnych, a w wielu kościołach parafialnych zabroniono odprawiania mszy w ważne dni świąteczne, nawet w Boże Narodzenie, chyba że święto przypadało w niedzielę.
Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)
Franz szukał przede wszystkim rady u kościelnych duszpasterzy. W tym czasie proboszczem w St. Radegund był ks. Ferdinand Fürthauer, zastępujący ks. Josefa Karobatha, który w 1940 r. został uwięziony za wygłoszenie antynazistowskiego kazania, a następnie wygnany z powiatu. Fürthauer - młody człowiek, który nie czuł się przygotowany do takiej sytuacji - zastanawiał się, czy odmowa służby wojskowej, w obliczu prawie pewnej kary śmierci, nie jest tym samym, co popełnienie grzechu śmiertelnego - samobójstwa. W późniejszych latach ks. Fürthauer pisał do Franziski: "Chciałem ratować jego życie, ale on nie chciał żadnych pozorów i odrzucił wszelki fałsz. Często modlę się, aby Franz Jägerstätter mógł mi wybaczyć".
Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)
Franzowi udało się nawet spotkać z biskupem Linzu, Josephem Fliesserem, następcą biskupa Gföllnera. Zachowała się lista pytań, które Franz zapisał w przygotowaniu do spotkania. Franz pytał, czy nie jest grzechem popieranie ideologii (nazizmu), której celem jest m.in. likwidacja chrześcijaństwa; czy "drapieżne najazdy" dokonywane przez Niemcy w różnych krajach można uznać za akty "sprawiedliwej i świętej wojny"; jak to możliwe, że Kościół, grzebiąc szczątki poległych w wojnie żołnierzy niemieckich, pozwala swoim księżom określać poległych jako bohaterów, a nawet świętych; Czy nie lepiej byłoby uznać za bohaterów tych, którzy bronią swoich ojczyzn, a nie tych, którzy najeżdżają inne kraje? Czy Kościół może uznać za sprawiedliwe i dobre to, co wykrzykuje tłum? I wreszcie, czy można być jednocześnie żołnierzem Chrystusa i żołnierzem nazizmu, a więc zarówno walczyć o zwycięstwo Chrystusa i Jego Kościoła, jak i o zwycięstwo nazizmu?
Podczas gdy Franz spotykał się z biskupem Fliesserem, Franziska przebywała w sąsiedniej poczekalni, bez wątpienia modląc się. Kiedy Franz wyszedł z sali konsultacyjnej biskupa, Franziska wspomina, że ten "był bardzo smutny i powiedział do mnie: "Nie mają odwagi się zobowiązać, bo inaczej będzie ich kolej następna". Franz miał wrażenie, że biskup nie omawiał jego pytań, ponieważ istniała możliwość, że jego gość może być szpiegiem gestapo.
W późniejszych latach biskup Fliesser powiedział: "Na próżno wyjaśniałem mu podstawowe zasady moralności dotyczące stopnia odpowiedzialności, jaką ponosi osoba prywatna i obywatel za działania osób sprawujących władzę, i przypominałem mu o jego znacznie większej odpowiedzialności za tych, którzy znajdują się w jego prywatnym kręgu, zwłaszcza za jego rodzinę."
Była to w istocie odpowiedź, którą każdy katolik mógł usłyszeć od dowolnego biskupa w dowolnym kraju w tamtym czasie: Jeśli nie była to doktryna znaleziona w jakimkolwiek katechizmie, to powszechnie wierzono, że wszelkie grzechy, które popełniasz w ramach posłuszeństwa wobec swojego rządu, nie są twoimi osobistymi grzechami, ale są uważane przez Boga za grzechy tych, którzy przewodzą państwu. Bóg osądzi przywódcę, a nie tych, którzy byli posłuszni jego rozkazom. Ale dla Franza wydawało
Przetłumaczono z www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)
Była to w istocie odpowiedź, którą każdy katolik mógł usłyszeć od dowolnego biskupa w dowolnym kraju w tamtym czasie: Jeśli nie była to doktryna znaleziona w jakimkolwiek katechizmie, to powszechnie wierzono, że wszelkie grzechy, które popełniasz w ramach posłuszeństwa wobec swojego rządu, nie są twoimi osobistymi grzechami, ale są uważane przez Boga za grzechy tych, którzy przewodzą państwu.
Nie wiedziałem, że jestem wyznawcą takiej zabawnej religii. Robiłem sobie nielitościwe jaja z anglikanów i protestantów a okazuje się, że ze mną wcale nie jest lepiej.
Nie wiem, czy wówczas istotnie było, jak wyżej zacytowano, czy nie, ani też czy rzeczywiście takie obowiązywało nauczanie, czy tylko wypaczano je sobie w taki pretekst, natomiast dobre w nauczaniu Kościoła jest to, iż podlega ono ciągłemu rozwojowi.
1902 Władza nie otrzymuje prawowitości moralnej sama z siebie. Nie powinna być sprawowana w sposób despotyczny, lecz działać na rzecz dobra wspólnego jako "siła moralna, oparta na wolności i świadoma ciężaru przyjętego obowiązku" (Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 74.):
O tyle prawo ludzkie ma istotne znamiona prawa, o ile jest zgodne z prawym rozumem. Wówczas jest jasne, że pochodzi od prawa wiecznego. O ile zaś nie jest zgodne z rozumem, nazywa się prawem niegodziwym. W takim bowiem przypadku nie ma istotnych przymiotów prawa, ale jest raczej jakąś formą przemocy (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, I-II, 93, 3, ad 2.).
1903 Władza jest sprawowana w sposób prawowity tylko wtedy, gdy troszczy się o dobro wspólne danej społeczności i jeśli do jego osiągnięcia używa środków moralnie dozwolonych. Jeśli sprawujący władzę ustanawiają niesprawiedliwe prawa lub podejmują działania sprzeczne z porządkiem moralnym, to rozporządzenia te nie obowiązują w sumieniu. "Wtedy władza przestaje być władzą, a zaczyna się bezprawie" (Jan XXIII, enc. Pacem in terris, 51).
Film najwyraźniej bierze na warsztat kwestię ważną, sytuację KKK 1790. Tym większa szkoda, że z tego, co tu czytam, jawi się nudnym do imentu. No i poddano wyżej w wątpliwość prawidłowość tego, co film przekazuje (a przynajmniej - jak bywa odbierany).
trep napisal(a): Tak było w tamtym miejscu, w tamtym czasie.
Samo to, że Kolega zamiast odwoływać się do jakichś scen czy tekstów z tego trzygodzinnego filmu, czuje potrzebę dodania takich zewnętrznych objaśnień, jest moim zdaniem bardzo znaczące.
Ja znowu nie znam się i nie wiem, bo nie jestem historykiem doktryny Kościoła tylko mądralą internetową, ale nie wydaje mi się, żeby w tamtym czasie w Polsce katolicy uważali, że jak im władza coś każe to nie ma problemu z wykonaniem, bo to najwyżej ona będzie miała grzech.
A teraz jeszcze dodatkowo znalazłem i przeczytałem napisy angielskie dla niesłyszących, bo oprócz tłumaczenia nietłumaczonych w filmie tekstów niemieckich dokładnie opisują to, co się dzieje na ekranie. No i okazuje się, że tam w tym więzieniu, w którym siedzi Franz jest jeszcze jedna scena z księdzem. Właściwie taka migawka korytarza więziennego, gdzie tego księdza można przeoczyć, bo stoi przy drzwiach jednej z cel i coś mruczy po niemiecku Według napisów: "- Everything OK?. Do you want to talk? [priest visiting prisoners]"
Ja przy oglądaniu chyba uznałem "podprogowo", że to ktoś z obsługi szwargocze i że księży tam do więźniów nie dopuszczano. No bo gdyby dopuszczano to przecież byłoby niemożliwe, żeby Franz nie chciał w ogóle rozmawiać z księdzem albo żeby się nie wyspowiadał. Ale jak już podkreślałem: sakramenty są z tego filmu wycięte całkowicie. Do zera.
A przecież wtedy nauka Kościoła była chyba taka sama jak teraz - że sakramenty mają swoją moc niezależnie czy ksiądz jest strachliwy a biskup miejsca jest ostrożnym oportunistą. Zawsze wydawało mi się, że katolik właśnie w nich może szukać pomocy, gdy zawodzi "ludzka pomoc" pasterzy. Ludzie Kościoła mogą być słabi i grzeszni, ale właśnie to, że w Kościele są sakramenty sprawia, że zło nie może nad nim całkiem zapanować.
Toteż insynuacje Kolegi Motesa, że ja mam "talmudyczne wyobrażenie filmu religijnego" i chciałbym rzekomo żeby to był sfilmowany brewiarz, tylko tą zero jedynkową sytuację dodatkowo podkreślają wbrew intencjom Kolegi. Bo między sfilmowanym brewiarzem a zerem jest naprawę sporo innych możliwości. Zwłaszcza w trzygodzinnym filmie, w którym ostatecznie okazuje się, że odczucie piękna natury (naprawdę długo i pięknie filmowanej) jest dla naszego ducha bez porównania ważniejsze niż jakieś tam sakramenty, dla których nie udało się znaleźć miejsca nawet w jednej kilkusekundowej przebitce.
Różnie bywało, różnie bywa i być może będzie. Nie ma powodu czarnogdybić, lepiej takie myśli po prostu przekuć w modlitwę za Kościół i skupić się na przydzielonym poletku tu i teraz. Nie człeczą siłą Kościół stoi.
Też, to aspekt realizacji. Ogólnie zwiastun nadmiernych nadziei na polu realizacji nie pozostawia (zakładając, iż stara się pokazać to, co najlepsze). W sumie dla mnie królem tematyki I RP pozostaje dziadziuś Potop (może coś przegapiłem). Dlaczego wtedy potrafili zrobić widowisko, a teraz taka indolencja w polskim kinie?
Nie wyczymię z tym kol. Tomkiem w jednej klasie, co to jest za przekora i mundrala internetowa. Bite sześć godzin spędził na oglądaniu w tę i we w tę filmozy, tak bardzo chciał udowodnić niektórym forumkowiczom, że w filmozie, którą się zachwycają, nie tylko nie ma nic a nic katolickiego, ale wręcz przeciwnie – satanismus i religia ludzkości. To nawet ja nie jestem tak gorliwy, bo po wymianie zdań z kol. Berek obejrzałem wczoraj „Mniłość” Hanekego, ale tylko raz i nigdy więcej nie zamierzam do niej wracać.
Tomek napisal(a): Może to wstyd, ale dopiero teraz doczytałem, kim była ta George Eliot (naprawdę Mary Evans), autorka cytatu który jest pointą całego filmu i z którego Malick wziął tytuł.
Coraz silniejszy sceptycyzm religijny Mary Evans doprowadzał do konfliktów z jej rodziną. Utraciła wiarę i do końca życia pozostawała agnostyczką. Stała się zwolenniczką Augusta Comte’a, racjonalizmu, pozytywistycznego liberalizmu
Mogę Malicka o różne rzeczy podejrzewać, ale nie o to, że cytat na pointę wziął sobie tak jakoś przypadkowo i w ogóle nie interesowało go to, kto jest pod nim podpisany. Ani kontekst kultury i symbolika, bo przecież kiedy o "ukrytym życiu" mówi agnostyczka zafascynowana jakąś dziwaczną religią ludzkości (Comte https://pl.wikipedia.org/wiki/Auguste_Comte#Poglądy), to ma to całkiem inny sens niż dla katolika.
No i co z tym cytatem nie tak? Aż taką grozą od niego wieje? Włosy dęba koledze stają, gęsia skórka się pojawia? Ustaliliśmy już, że Malick nosi się po tym świecie prawie 80 lat i nakładł se do łepetyny wiele różnych rzeczy. Jest tam też pewnie szufladka z Augustem Comte'em i George Eliot – i właśnie cytat z tej drugiej mu podpasował. Jak w skali 1 do 10 ocenia kolega swoim inkwizytorskim okiem zagrożenie płynące z tego cycata? Ja na 3, bo jest w nim o rosnącym dobru świata, a przecież wiadomo, że świat parszywieje z dnia na dzień. Herezja.
Wątku z księżmi i biskupem nie ruszam. Uważam, że zarzuty w tej materii są w ogóle od czapy, Malick niczego nie podostrzył, a powojenny cytat z biskupa wskazuje, że istotnie był natarczywy właśnie w tej argumentacji: Ty tu, Franz, sobie cichutko przycupnij w kąciku, o rodzinie pomyśl, głupot nie rób. Tak jak w filmie. W ogóle jakoś nie spędza mi snu z powiek, że od biskupa i księdza nie bije blask. Może za dużo forumka czytam, nie wiem. Kiedyś to też tak miałem, że jak w filmie nie było posągowego księdza, to z miejsca ogarniał mnie niepokój i obniżałem ocenę o pięć stopni, ale mi przeszło.
Tomek napisal(a): Jakby jeszcze Kolega mi wyjaśnił dlaczego w tych trzech godzinach zmieściły się wszystkie prace gospodarskie i pory roku a nie zmieściło się ani jedno ujęcie, czy choćby migawka, że Franz albo ktoś z jego rodziny modli się w Kościele. Jakaś reminiscencja z chrztu którejś córki (jest reminiscencja motocykla), czy nawet tylko rzucona uwaga, że w tak ciężkich czasach warto pójść do spowiedzi albo przystąpić do komunii. Nie ma nic. Zero. Tak jakby sakramenty w ogóle nie istniały.
Dobra, nie ma w filmie sakramentów. Tak, to pewnie ślad heterodoksji Malicka. Już? Lepiej? Zadowolony? Może sobie kolega postawić trzy z plusem. Trójkę za sakramenty, a plus za imigrantów. Imigranci to było coś, co zwróciło moją uwagę podczas seansu. Odebrałem to jako wtręt anachroniczny i prawdopodobnie „publicystyczny”, ale że film ma trzy godziny, a to był właśnie tylko wtręt, to przymknąłem na to oko. A może to za to postawiłem 9 na Filmwebie, a nie 10? Już nie pamiętam. Tak, wtręt w „Parku Jurajskim” był gorszy.
Malick nie nakręcił w filmu w pełnej łączności z Kościołem, ale bardziej przez niedopowiedzenie niż przez przeinaczenie. Ile takich dzieł na dobrym poziomie i w pełnej łączności powstało w ostatnich 50 latach? Wystarczy jedna ręka do policzenia? Moim zdaniem „Ukryte życie” jest i tak w większej łączności niż większość obecnie powstających ruchomych obrazków, stąd też – i pewnie dlatego, że sposób obrazowania i opowiadania podeszły – wzbudził on aprobatę u paru forumowiczów (wliczam drugie forum), w tym moją.
Film najwyraźniej bierze na warsztat kwestię ważną, sytuację KKK 1790. Tym większa szkoda, że z tego, co tu czytam, jawi się nudnym do imentu.
Ano niestety, mało szczelajo i nie robią salto mortale, więc rzeczywiście mógłby kolega zacząć ziewać podczas seansu, a może nawet usnąłby przez ten deficyt bodźców.
Rydygier napisal(a): No i poddano wyżej w wątpliwość prawidłowość tego, co film przekazuje (a przynajmniej - jak bywa odbierany).
Nie, nie, to akurat nieporozumienie wynikające z niezrozumienia postawy kol. Tomka. Kolega Tomek nie zajmował się żadnym odbieraniem ani oglądaniem filmu, on sobie zadał pracę domową: Udowodnić, że „Ukryte życie” to satanismus bądź herezja. A jak jest praca domowa, to trzeba ją wykonać, nie ma zmiłuj. Można też zerżnąć z internetów, ale tym razem kolega Tomek się przyłożył. Potrzebował aż dwóch seansów, żeby znaleźć elementy satanismusa w „Ukrytym życiu”. Postawiłem mu za to trzy z plusem. Teraz myślę, że za dużo, ale niech ma za starania!
Motes napisal(a): Kolega Tomek nie zajmował się żadnym odbieraniem ani oglądaniem filmu, on sobie zadał pracę domową: Udowodnić, że „Ukryte życie” to satanismus bądź herezja. A jak jest praca domowa, to trzeba ją wykonać, nie ma zmiłuj. Można też zerżnąć z internetów, ale tym razem kolega Tomek się przyłożył. Potrzebował aż dwóch seansów, żeby znaleźć elementy satanismusa w „Ukrytym życiu”. Postawiłem mu za to trzy z plusem. Teraz myślę, że za dużo, ale niech ma za starania!
Nawet myślałem, by Koledze poważnie odpowiedzieć, ale ponieważ Kolega nie może jednak wytrzymać bez insynuacji pod moim adresem i lepiej wie, co ja sobie "zadałem" niż ja sam, to nie ma to sensu. Kolega mnie zaplonkuje i będzie miał spokój.
trep napisal(a): Tomku, wymień proszę kilka filmów, tak do dziesięciu, najlepszych według ciebie.
Ja nie oceniam filmów tak w ogóle. Nieraz robi się rankingi najlepszych w sporcie, ale to mówi tylko o medialnej popularności sportowców. Lepiej mówić kto jest najlepszy w swojej konkurencji. To samo z filmami. One też startują w różnych konkurencjach.
Ogólnie lubię filmy (i tak samo książki), które nie udają, że są czymś innym niż są. Jeśli prosta komedia nie udaje, że jest czymś więcej niż prostą komedią wolę ją bardziej od nadętego filmu, który aspiruje bez podstaw do nie wiadomo czego.
No ale wypiszę kilka filmów które chyba startują w podobnej konkurencji co film Malicka.
Wbrew insynuacjom Kolegi Motesa jaki to ze mnie zajadły inkwizytor bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie Ewangelia według Mateusza Pasoliniego, chociaż Pasolini był lewak i pedał. Podobał mi się Andriej Rublow, ale oglądałem dawno i chyba nie wszystko załapałem, więc dobrze byłoby gdybym raz jeszcze obejrzał (ale kompletnie nie podobało mi się Ofiarowanie, dla mnie było właśnie nadęte). Bardzo lubię Tam gdzie rosną poziomki, chociaż od strony religijnej to bardziej problemy protestantów a nie katolików :-) No ale wydaje mi się, że Bergman niczego tam nie udawał. I może jeszcze To wspaniałe życie Capry. Film prosty, bajkowy, nawet dzieci zrozumieją, bez silenia się na jakąś wielką duchowość czy teologię - ale do mnie trafia. W konkurencji popularnego kina religijnego na pewno w czołówce.
Komentarz
https://www.tapatalk.com/groups/pismejker/viewtopic.php?p=203754#p203754
Film trwa prawie trzy godziny. Są tam ujęcia wszystkich pór roku, rozmaitych krajobrazów, rozmaitych rodzajów pogody i chyba wszystkich rodzajów prac gospodarskich. Natomiast uderzyło mnie, że w tym filmie o temacie jakby nie było religijnym w zasadzie w ogóle nie ma Kościoła. Nikt tam też nie przystępuje do sakramentów. Bohater jedzie do wojska z zamiarem odmówienia przysięgi i świadomością, jaki go może czekać koniec, ale nie przychodzi mu do głowy, żeby przedtem pójść do spowiedzi. W kościele widać go tylko raz jak tam zamiata.
W całym tym długim filmie są tylko cztery sceny z księżmi, to znaczy z miejscowym księdzem i biskupem, i są oni na jego drodze właściwie tylko zawadą. Biskup każe mu służyć ojczyźnie i być posłusznym władzy. Miejscowy ksiądz też go zniechęca, a w końcowej scenie w więzieniu już całkiem przechodzi na stronę adwokata Franza, który jest w tym filmie kimś w rodzaju postaci Kusiciela ("podpisz papier i jesteś wolny")
Jest też taka znacząca scena z żoną Franza, która wchodzi do kościoła, ale tylko klęka na progu, a potem odwraca się i ucieka.
Albo inna znacząca scena: już po uwięzieniu Franza procesja Bożego Ciała, a żona z dziećmi stoi z dala, poza rozśpiewaną wspólnotą Kościoła, która ją odrzuca. Ksiądz wprawdzie podchodzi z życzliwą miną i chyba chce to jakoś załagodzić, ale kończy się to jednak tym, że matka zabiera dzieci i pospiesznie odchodzi.
A na samym początku, jeszcze zanim Franz się zdecydował, malarz odnawiający kościół mówi mu, że tutaj tworzy się czcicieli Chrystusa a nie naśladowców. Dlatego on maluje takiego Chrystusa dobrego do adoracji, ale może kiedyś jak będzie miał odwagę namaluje prawdziwego. No więc w Kościele prawdziwego Chrystusa nie ma.
Jakbym miał teraz podsumować przekaz, jaki z tego filmu idzie progowo i podprogowo to byłoby to coś takiego: jak chcesz naśladować Chrystusa, to nie licz na Kościół. Popatrz na los Franza. Gdyby był posłusznym synem Kościoła, to by nigdy nie zaszedł tam gdzie zaszedł. Nie są też ci potrzebne sakramenty, wystarczy że wierzysz, że Bóg jest z tobą (żona nawet wypowiada takie zdanie: "Mamy Jego i to wystarczy").
Malick potrzebował na ten przekaz trzech godzin. Ale ja to już słyszałem wcześniej w krótszej wersji: "Wierzę w Boga, a nie w Kościół" albo "Modlić można się wszędzie, na polu albo w lesie, więc nie potrzeba mi do tego kościoła". Szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy faktycznie z niektórymi pasterzami jest problem, jest to postawa bardzo popularna.
Nie wykluczam, że jestem uprzedzony i coś do mnie nie dotarło, ale sam Malick się o to uprzedzenie postarał, gdy na samym początku, gdzieś tak po 20 minutach, dał bardzo długą jak na niego scenę gadaną, w której miejscowy wójt za całe zło świata obwinia obcych rasowo imigrantów, którzy się roją na ulicach i tylko patrzą co by tu zagrabić. Nie wiem, czy to miała być parodia jakichś tekstów Trumpa, ale o ile znam historię to jednak Austria a tym bardziej austriacka wieś nie miała w tamtym czasie problemu z napływającymi imigrantami, więc Malickowi chodziło chyba tylko o to, żeby w ten dość toporny sposób zaznaczyć, że kto nie lubi imigrantów jest faszystą i marzy o Hitlerze.
The municipality of Sankt Radegund at first refused to put his name on the local war memorial and a pension for his widow was not approved until 1950.
Jägerstätter was criticized by his countrymen, especially by those who had served in the military, for failing in his duty as a husband and father.
Film nie daje podstaw do tego by sądzić, że główny bohater jest poza Kościołem czy w kontrze do niego, ale jak niejeden święty czy błogosławiony Franz wychodzi przed szereg w cnotach i heroizmie – w tym sensie istotnie bardziej stając się naśladowcą Chrystusa niż tylko wyznawcą. A bo to takich połajanek nie było w historii Kościoła; że wokół, w samym Kościele, prawie same groby pobielane, faryzeusze czy właśnie wyznawcy, a naśladowcy i sprawiedliwi nieliczni? I żeby to jeszcze była jakaś kłamliwa, artystowska hiperbola, tymczasem istotnie tak w tym wypadku było – cała katolicka wioska heil Hitler, tylko Jägerstätter się znarowił.
Scena z procesją jest już przecież po wspólnotowym wykluczeniu. Dzieci Jägerstätterów podchodzą z matką do innych, reszta się krzywi i pod nosem sroży, no to matka je w końcu zabiera. Nieprawdopodobne.
Kolega Tomek ma jakieś kliniczne czy też talmudyczne wyobrażenie filmu religijnego i mam wrażenie, że widząc dwa słowa obok siebie (Malick, katolicyzm) optymistycznie założył, że „Ukryte życie” nakręcone zostało według godzin liturgicznych czy z brewiarzem w ręku. Przy takim maksymalizmie oczekiwań istotnie można się rozczarować. Jeszcze niby nie satanizm, ale już "pomodlę się w gaiku, Kościół niepotrzebny". Ale ten kościół (i Kościół) tam jest i widać, że ma swoje miejsce w życiu tej społeczności, a że główną i chwalebną rolę odegrał w tej historii Jägerstätter, a nie katolicka wspólnota czy Kościół instytucjonalny, no to cóż. Tak było.
Kolega Tomek zadał sobie pracę domową i ją wykonał. Brawo. Nie powiem, żebym był przesadnie zaskoczony.
Ja się zgadzam, że był to czas, w którym austriacki kościół jako taki nie sprostał próbie, ale Malick to jeszcze wyostrzył. Przekaz jest jasny: Kościół jest dobry dla wyznawców (jak mówi malarz), a kto chce naśladować Chrystusa musi nie zważać na to, co mu mówią pasterze Kościoła i może się obyć bez sakramentów.
A ten taki od czapy monolog wójta o imigrantach jak Kolega odebrał? Miałoby to jeszcze jakiś sens, gdyby ten wójt zgodnie z historycznym prawdopodobieństwem pojechał po Żydach, ale zamiast tego są jacyś abstrakcyjni imigranci. Przecież to wprost włącza się w propagandę "kto przeciw imigrantom, ten faszysta".
Może to wstyd, ale dopiero teraz doczytałem, kim była ta George Eliot (naprawdę Mary Evans), autorka cytatu który jest pointą całego filmu i z którego Malick wziął tytuł. https://pl.wikipedia.org/wiki/George_Eliot
Mogę Malicka o różne rzeczy podejrzewać, ale nie o to, że cytat na pointę wziął sobie tak jakoś przypadkowo i w ogóle nie interesowało go to, kto jest pod nim podpisany. Ani kontekst kultury i symbolika, bo przecież kiedy o "ukrytym życiu" mówi agnostyczka zafascynowana jakąś dziwaczną religią ludzkości (Comte https://pl.wikipedia.org/wiki/Auguste_Comte#Poglądy), to ma to całkiem inny sens niż dla katolika.
https://jimandnancyforest.com/2008/09/jagerstatter/
https://en.wikipedia.org/wiki/Pacem_in_terris
Film najwyraźniej bierze na warsztat kwestię ważną, sytuację KKK 1790. Tym większa szkoda, że z tego, co tu czytam, jawi się nudnym do imentu. No i poddano wyżej w wątpliwość prawidłowość tego, co film przekazuje (a przynajmniej - jak bywa odbierany).
Ja znowu nie znam się i nie wiem, bo nie jestem historykiem doktryny Kościoła tylko mądralą internetową, ale nie wydaje mi się, żeby w tamtym czasie w Polsce katolicy uważali, że jak im władza coś każe to nie ma problemu z wykonaniem, bo to najwyżej ona będzie miała grzech.
A teraz jeszcze dodatkowo znalazłem i przeczytałem napisy angielskie dla niesłyszących, bo oprócz tłumaczenia nietłumaczonych w filmie tekstów niemieckich dokładnie opisują to, co się dzieje na ekranie. No i okazuje się, że tam w tym więzieniu, w którym siedzi Franz jest jeszcze jedna scena z księdzem. Właściwie taka migawka korytarza więziennego, gdzie tego księdza można przeoczyć, bo stoi przy drzwiach jednej z cel i coś mruczy po niemiecku Według napisów: "- Everything OK?. Do you want to talk? [priest visiting prisoners]"
Ja przy oglądaniu chyba uznałem "podprogowo", że to ktoś z obsługi szwargocze i że księży tam do więźniów nie dopuszczano. No bo gdyby dopuszczano to przecież byłoby niemożliwe, żeby Franz nie chciał w ogóle rozmawiać z księdzem albo żeby się nie wyspowiadał. Ale jak już podkreślałem: sakramenty są z tego filmu wycięte całkowicie. Do zera.
A przecież wtedy nauka Kościoła była chyba taka sama jak teraz - że sakramenty mają swoją moc niezależnie czy ksiądz jest strachliwy a biskup miejsca jest ostrożnym oportunistą. Zawsze wydawało mi się, że katolik właśnie w nich może szukać pomocy, gdy zawodzi "ludzka pomoc" pasterzy. Ludzie Kościoła mogą być słabi i grzeszni, ale właśnie to, że w Kościele są sakramenty sprawia, że zło nie może nad nim całkiem zapanować.
Toteż insynuacje Kolegi Motesa, że ja mam "talmudyczne wyobrażenie filmu religijnego" i chciałbym rzekomo żeby to był sfilmowany brewiarz, tylko tą zero jedynkową sytuację dodatkowo podkreślają wbrew intencjom Kolegi. Bo między sfilmowanym brewiarzem a zerem jest naprawę sporo innych możliwości. Zwłaszcza w trzygodzinnym filmie, w którym ostatecznie okazuje się, że odczucie piękna natury (naprawdę długo i pięknie filmowanej) jest dla naszego ducha bez porównania ważniejsze niż jakieś tam sakramenty, dla których nie udało się znaleźć miejsca nawet w jednej kilkusekundowej przebitce.
Wątku z księżmi i biskupem nie ruszam. Uważam, że zarzuty w tej materii są w ogóle od czapy, Malick niczego nie podostrzył, a powojenny cytat z biskupa wskazuje, że istotnie był natarczywy właśnie w tej argumentacji: Ty tu, Franz, sobie cichutko przycupnij w kąciku, o rodzinie pomyśl, głupot nie rób. Tak jak w filmie. W ogóle jakoś nie spędza mi snu z powiek, że od biskupa i księdza nie bije blask. Może za dużo forumka czytam, nie wiem. Kiedyś to też tak miałem, że jak w filmie nie było posągowego księdza, to z miejsca ogarniał mnie niepokój i obniżałem ocenę o pięć stopni, ale mi przeszło.
Dobra, nie ma w filmie sakramentów. Tak, to pewnie ślad heterodoksji Malicka. Już? Lepiej? Zadowolony? Może sobie kolega postawić trzy z plusem. Trójkę za sakramenty, a plus za imigrantów. Imigranci to było coś, co zwróciło moją uwagę podczas seansu. Odebrałem to jako wtręt anachroniczny i prawdopodobnie „publicystyczny”, ale że film ma trzy godziny, a to był właśnie tylko wtręt, to przymknąłem na to oko. A może to za to postawiłem 9 na Filmwebie, a nie 10? Już nie pamiętam. Tak, wtręt w „Parku Jurajskim” był gorszy.
Malick nie nakręcił w filmu w pełnej łączności z Kościołem, ale bardziej przez niedopowiedzenie niż przez przeinaczenie. Ile takich dzieł na dobrym poziomie i w pełnej łączności powstało w ostatnich 50 latach? Wystarczy jedna ręka do policzenia? Moim zdaniem „Ukryte życie” jest i tak w większej łączności niż większość obecnie powstających ruchomych obrazków, stąd też – i pewnie dlatego, że sposób obrazowania i opowiadania podeszły – wzbudził on aprobatę u paru forumowiczów (wliczam drugie forum), w tym moją. Ano niestety, mało szczelajo i nie robią salto mortale, więc rzeczywiście mógłby kolega zacząć ziewać podczas seansu, a może nawet usnąłby przez ten deficyt bodźców. Nie, nie, to akurat nieporozumienie wynikające z niezrozumienia postawy kol. Tomka. Kolega Tomek nie zajmował się żadnym odbieraniem ani oglądaniem filmu, on sobie zadał pracę domową: Udowodnić, że „Ukryte życie” to satanismus bądź herezja. A jak jest praca domowa, to trzeba ją wykonać, nie ma zmiłuj. Można też zerżnąć z internetów, ale tym razem kolega Tomek się przyłożył. Potrzebował aż dwóch seansów, żeby znaleźć elementy satanismusa w „Ukrytym życiu”. Postawiłem mu za to trzy z plusem. Teraz myślę, że za dużo, ale niech ma za starania!
Ogólnie lubię filmy (i tak samo książki), które nie udają, że są czymś innym niż są. Jeśli prosta komedia nie udaje, że jest czymś więcej niż prostą komedią wolę ją bardziej od nadętego filmu, który aspiruje bez podstaw do nie wiadomo czego.
No ale wypiszę kilka filmów które chyba startują w podobnej konkurencji co film Malicka.
Wbrew insynuacjom Kolegi Motesa jaki to ze mnie zajadły inkwizytor bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie Ewangelia według Mateusza Pasoliniego, chociaż Pasolini był lewak i pedał. Podobał mi się Andriej Rublow, ale oglądałem dawno i chyba nie wszystko załapałem, więc dobrze byłoby gdybym raz jeszcze obejrzał (ale kompletnie nie podobało mi się Ofiarowanie, dla mnie było właśnie nadęte). Bardzo lubię Tam gdzie rosną poziomki, chociaż od strony religijnej to bardziej problemy protestantów a nie katolików :-) No ale wydaje mi się, że Bergman niczego tam nie udawał. I może jeszcze To wspaniałe życie Capry. Film prosty, bajkowy, nawet dzieci zrozumieją, bez silenia się na jakąś wielką duchowość czy teologię - ale do mnie trafia. W konkurencji popularnego kina religijnego na pewno w czołówce.