Jestto po prostu logiczne. Otwieram biznes. Tym bardziej mi się chce im więcej z tego będę miał. Tym więcej będę miał, ile mi zabiorą w podatkach. Jak będę miał mniej, nie będzie mi się chciało ryzykować. Majątkiem. Wolnością. Poniżej pewnej granicy nie będzie mi się chcieć. Jak mi się będzie chcieć, zapłacę więcej podatków. Zatrudnię więcej pracowników. Oni zapłacą podatki. Ja zapłacę ich ZUS. To jest bardzo prosty mechanizm nie mający nic wspólnego z cargo.
trep napisal(a): Otwieram biznes. Tym bardziej mi się chce im więcej z tego będę miał.
Susznie. Nualesz so jeszcze insze karkulancje.
Jakiesz zaposiadywem rezyko isz odwiedzo mie mniejscowe mafiozy? Jak mie kątrachmenty nie zapłaco to ilesz sie zniemy bede somdzieł? Puł roku czy pińć lat? Czy jade do swegusz biznesa drogo prosto czy krzywo i co czecie raze mie amortyzancje urywa? itepede.........
Oczywista. I oczywista, że państwo bierze na to pieniądze. I teraz pytanie: czy sądy słabo działają, bo tych pieniędzy jest za mało? Czy dorzucenie tam grosza poprawi działanie? A może pogorszy? Na pewno nie jest tak, że zwiększenie budżetu = poprawa działania, a takie głosy tu się pojawiają. To jest właśnie myślenie magiczne.
Trzeba najsampierw rozeznać sytuancję, potem zwiększyć efektywność, a potem dorzucać.
Przykład: Min. Błaszczak w DTV mówił, że psiarnia w białych czapeczkach staje radiowozami w miejscach niebezpiecznych, załącza koguty i w ten sposób ostrzega kierowców. Nie, że chowają się po krzakach, żeby łapać. To tego nie trzeba ani złotówki a już zwiększa bezpieczeństwo na drogach. To jest Dobra Zmiana!
Drogi: Jakiś ekspert-insider mi to kiedyś klarował ale to było dawno i już szczegółów nie pamiętam. Otóż drogi w Polsce muszą być złej jakości, bo są budowane nie w tych miesiącach, w których powinny być. To dlatego, że jest jakiś cykl budżetowo-przetargowy, który ma swój koniec w jakimś tam miesiącu. Tu też wystarczy ten cykl zmienić i pieniądze wydawane na naprawę dróg przerzucić na budowanie nowych. Zresztą: tyle co kradli przy budowie dróg za rządów złodziei to chyba nawet w Afryce nie kradli. Wystarczy wyeliminować połowę tej kradzieży i już amortyzancja nie będzie się nam urywać. Też bez zwiększania podatków.
Alesz oczywizda isz naj sam pierf pszud czeba rozliczeć jak so wydawani aktualni piniendze a dopirosz puźni muwieć na cusz kąkretno musiemy zaposiadyweć wiency kaski.
Totysz muwie: zez podatkamy jak zes żarciem. Czasem lepij żryć mniej, czasem lepij wiency. Nualesz pierszo reguło jezd skączeć zes marnacjo.
I tak samosz jak szypkie żarcie jezd naoguł niezdrowem, tak samosz szypkie piniendze naoguł szkodzo.
niestety, jest (a plik jest z listopada 2017!) pikująca w dół tendencja... na 12. stronie drzewko rozkładu populacji wg wieku: pik (najwięcej) jest 55-o latków, a osiemdziesięciolatek jest ciut więcej niż trzydziestolatków.
W 2040 roku ma być 35 mln ludzi, tyle ile w 1980 roku, ale w 1980 mediana wieku wynosiła 30 lat, (w 2016 wynosi 40 lat) a w 2040 będzie 50 lat!!!
indeks starości - plus 200 % (dziś 2016 r - 20 % w wieku po produkcyjnym, w 2040 - 30 %)
Od czegoś trzeba zacząć naprawę. Najpierw ma się rodzic więcej dzieci. To już jest i trzeba wzmacniać.Równocześnie młodzież ma nie wyjeżdżać za granicę. Tu jeszcze nie jest dobrze. Następnie trzeba być tak atrakcyjnym aby ci co wyjechali chcieli wracać i obcy tu się osiedlać. Na razie mamy czasowych Ukraińców. Atrakcyjnym trzeba być cywilizacyjnie, a nie tylko płacowo. A obcych trzeba wpuszczać rozsądnie - znaczy rozsądnych i w miarę podobnych do nas wiarą i kulturą oraz obyczajem.
Pamiętajmy że kilka milionów Polaków jest za granicą. Mlodych Polaków często z dziećmi. Gdzieś czytałem że odsetek rodzin wielodzietnych wśród polskich rodzin w Wielkiej Brytanii jest znacznie wyższy niż w Polsce. Trzeba zrobić wszystko by oni wrócili. A co zrobić? Muszą być wyższe pensje, płaca minimalna 3tys netto. Za mniej nie opłaca się pracować. Czyli przynajmniej 16-17 zł za godzinę.
Kolega wybaczy, ale jeśli ktoś wyjechał z Polski głównie aby podnieść swoje dochody to raczej prędko nie wróci. Nie ma najmniejszej szansy na to aby dochody na tych samych stanowiskach w Polsce i Niemczech czy Wielkiej Brytanii wyrównały się wcześniej niż za 15 lat nawet jeśli liczymy według parytetu siły nabywczej. Prędzej już przyjadą do nas Ukraińcy czy Wietnamczycy.
Ja też, ale nie od emigrantów z Polski do Europy czy USA. Dla jasności - nikogo nie potępiam. Stwierdzam fakt i chłodno analizuję motywy, temperamenty i osobowości emigrantów ekonomicznych oraz pozostających w kraju.
Rafał napisal(a): Kolega wybaczy, ale jeśli ktoś wyjechał z Polski głównie aby podnieść swoje dochody to raczej prędko nie wróci.
No nie wiem, sam wyjechalem z takiego właśnie powodu i wróciłem po dwóch latach. Wielu znanych mi Polaków na emigracji deklarowało chęć powrotu po paru latach.
Rafał napisal(a): Kolega wybaczy, ale jeśli ktoś wyjechał z Polski głównie aby podnieść swoje dochody to raczej prędko nie wróci. Nie ma najmniejszej szansy na to aby dochody na tych samych stanowiskach w Polsce i Niemczech czy Wielkiej Brytanii wyrównały się wcześniej niż za 15 lat nawet jeśli liczymy według parytetu siły nabywczej. Prędzej już przyjadą do nas Ukraińcy czy Wietnamczycy.
Wszystko zależy od sytuacji, ale większość znajomych co wyjechała to raczej ludzie którzy nie potrafili się w Polsce utrzymać. Teraz sporo ludzi kombinuje, oblicza i ci których znam, nie oczekują wcale brytyjskich zarobków. Po prostu kalkuluja za ile da się przeżyć. Wychodzi te 6tys na rodzinę minimum.
Rafał napisal(a): To super. Chciałbym się mylić i odszczekiwać.
Kolego, zapewniam Cię że się mylisz. Sytuacja diametralnie zmienia się kiedy przychodzą na świat dzieci. Oto wpis z fejsa mojej koleżanki, trochę ponad rok po urodzeniu dziecka:
"Był bigos, gołąbki, pierogi, placki ziemniaczane, ogórkowa i kotleta też, oczywiście nie zabrakło. Były długie przegadane godziny u boku przyjaciółki o byciu i nie byciu, o tym i o tamtym. Były tomy przeczytanych bajek na babcinych kolanach, moc przytulańców od dziadków, szaleństwa z wujkami i ciociami, walki o zabawki z kuzynkami. Ale przede wszystkim uderzeniowa dawki miłości dla Jaśka od całej rodzinki, której wartość jest nie do opisania. A teraz .... znów... daleko, daleko na obcej ziemi, czekamy do następnego razu. Emigracjo... czy jesteś tego warta????"
Ja pracuję w korpo, o których to korpo wiele złego można powiedzieć i będzie to prawda, ale wielkim plusem jest stabilność dochodów i zatrudnienia. A to powoduje, że mamy naprawdę bardzo dużo ludzi, którzy wracają z emigracji - właśnie z dziećmi. Bo chcą mieć dzieci Polaków a nie Angoli czy Irlandczyków.
Gdzieś parę dni temu czytałem, nie pamiętam już gdzie, ale chyba to był komentarz do filmiku jednego Angola, który przyjechał tutaj z rodziną i jego córka mówi świetnie po polsku, a on tak sobie. Komentarz był: a teraz wyobraźcie sobie jak się czują nasi rodacy, których dzieci się tam urodziły. Ktoś inny odpisał: właśnie dlatego wróciłem do Polski. Nie chcę kiedyś stanąć przed dylematem powrotu do kraju a dziecko mi powie: "Dad, I know how you feel but I am British".
Także tego. Skala powrotów to może jeszcze nie setki tysięcy czy miliony ale jest. Druga rzecz - wracają ci najlepsi. Nie tylko na tyle dobrze wykfalifikowani, że sobie znajdą tu pracę, ale przede wszystkim tacy, którym zależy. Bo wcale nie jest tak że wyjechali ci, co Polskę w dupie mają (spotkałem się z takimi opiniami). Wyjechali ci, co albo tu nie mieli pracy, albo dobrej pracy, albo zarobków takich by sobie kupić mieszkanie, nawet na kredyt.
Jeśli chcesz wrócić do NFZ a miałeś przerwę w płaceniu składek dłuższą niż bodaj rok to musisz zapłacić ok 5 tysięcy. Ja nie musiałem bo żona płaciła i podpiąłem sie do jej ubezpieczenia.
a za co konkretnie ta składka? za minione lata kiedy nie leczyli się w kraju? No, jesli takie kwiatki będziemy zostawiać, to nieprędko tu masowo wrócą.
No gdyby zaczęli wracać w widocznych ilościach to byłby prawdziwy sukces i dowód utrwalania się Dobrej Zmiany. To byłby dowód atrakcyjności Polski w porównaniu z najbogatszymi w UE.
Na marginesie: Polska atrakcyjna, z której Polacy będą dumni, nie musi się bać napływu Ukraińców, Wietnamczyków czy nawet niemuzułmańskich przybyszów z Bliskiego Wschodu czy Afryki. Nawet jeśli nie będą się asymilować szybko to będą kraj pobytu, jego kulturę i tradycje szanować,a obyczaju i prawa nie łamać. Wydaje się, że ci przybysze w starej UE gardzą nią i jej obyczajami. Są one dla nich nieatrakcyjne i oni są ciałem obcym -pasożytami z wyboru i przekonania.
Ależ oczywiście że tak - ja uważam wręcz że warunkiem koniecznym do asymilacji Ukraińców jest siła i zdecydowanie państwa polskiego.
I tu mam pewien zgrzyt, że niby brakuje nam ludzi, niby "potrzeba" nam Ukraińców czy Wietnamczyków - a Polacy z Kazachstanu, Syberii, itp to co? Jeśli dobra zmiana się tym nie zajmie - to już nikt. Przynajmniej w przewidywalnej przyszłości. A nic nie słychać w tomacie.
No ale co właściwie stoi na przeszkodzie powrotom Polaków, w drugim lub trzecim pokoleniu, z Kazachstanu czy Syberii? Czy nie przesadzamy aby z nasza winą w tej materii? Ukraińcy przyjeżdżają bez żadnego wsparcia ze strony polskiego rządu. Nie dostają mieszkań, zasiłków, ofert pracy z pośredniaka itp. Przyjeżdżają sami. Pracodawcy ich szukają albo sami oni ich znajdują. Wynajmują mieszkania, kupują bilety na podróż, żyją tu jak każdy. Zaczynają sprowadzać rodziny i osiedlać się na dłużej. Jasne ze Polakom możemy zaoferować jakieś bonusy, ale bez przesady. Może najpierw trzeba ich w tym Kazachstanie przygotować do polskich realiów. Język polski przypomnieć, realia prawne i bytowe oraz warunki pracy przybliżyć. Tutaj jakieś locum zapewnić, ubezpieczenie zdrowotne i szkołę dla dzieci oraz pomoc w znalezieniu pracy - adresy, pomoc prawną, ale co więcej? Problemem chyba są mieszkania gdy jeszcze nie ma pracy i dochodu. Brakuje ich dla obywateli.
marniok napisal(a): A kwestia mniejszej płacy ale lepszej atmosfery? Ileż to razy słyszałem "Wolę zarobić mniej ale mieć spokojna głowę i lepsza atmosfere".
No więc właśnie z tego co rozumiem, ta spokojniejsza głowa i lepsza atmosfera, to są właśnie przewagi konkurencyjne Zachodu nad PRL. Ileż razy słyszałem, że na Zachodzie nie jest celem każdego urzędnika skarbówki zdybanie i uziemienie prywaciarza.
Nie zajmie, bo to wymaga podejścia systemowego i na dłużej. Tymczasem państwo jest zupełnie nieopiekuńcze, wręcz opresyjne dla swoich obywateli. Tutejsi sa nawykli od urodzenia i niespecjalnie cos zauważają, o jakiejkolwiek rozpaczy nie mówiąc. Co innego człowiek wyrwany w dorosłym życiu z innych warunków, bez języka i z kwalifikacjami niezbyt przystającymi do zmienionych realiów. Przyjechał w nadziei, ze spotka dobrą troskliwa matkę, a tu, po uroczystym podwieczorku, okazuje się, ze macocha nie karmi, nie pomaga, goni do roboty i od samego początku domaga sie pieniędzy za pobyt w skromnym pokoiku na poddaszu. Jedyne co Dobra Zmiana potrafi, to urządzić uroczysty podwieczorek dla nowoprzybyłych, a ze jest świadoma własnego niezgulstwa, nie chce masowo zapraszać rodaków ze wschodu, żeby z tego nie powstał większy smród. Co nie przeszkadza jej czczo gadać jak by to było wspaniale repatriować na szeroka skale.
marniok napisal(a): A kwestia mniejszej płacy ale lepszej atmosfery? Ileż to razy słyszałem "Wolę zarobić mniej ale mieć spokojna głowę i lepsza atmosfere".
No więc właśnie z tego co rozumiem, ta spokojniejsza głowa i lepsza atmosfera, to są właśnie przewagi konkurencyjne Zachodu nad PRL. Ileż razy słyszałem, że na Zachodzie nie jest celem każdego urzędnika skarbówki zdybanie i uziemienie prywaciarza.
Miałem bardziej na myśli pracobiorców i relacje między współpracownikami oraz ogólnie pojęte bezpieczeństwo. A co do skarbówki i prywaciarzy to dostali prezent w postaci jednolitego pakietu kontrolnego czy cuś takiego....
marniok napisal(a): A kwestia mniejszej płacy ale lepszej atmosfery? Ileż to razy słyszałem "Wolę zarobić mniej ale mieć spokojna głowę i lepsza atmosfere".
No więc właśnie z tego co rozumiem, ta spokojniejsza głowa i lepsza atmosfera, to są właśnie przewagi konkurencyjne Zachodu nad PRL. Ileż razy słyszałem, że na Zachodzie nie jest celem każdego urzędnika skarbówki zdybanie i uziemienie prywaciarza.
Miałem bardziej na myśli pracobiorców i relacje między współpracownikami oraz ogólnie pojęte bezpieczeństwo. A co do skarbówki i prywaciarzy to dostali prezent w postaci jednolitego pakietu kontrolnego czy cuś takiego....
No też się nasłuchałem, jak to w Szfecji szef to człowiek, a nie tyran.
marniok napisal(a): A kwestia mniejszej płacy ale lepszej atmosfery? Ileż to razy słyszałem "Wolę zarobić mniej ale mieć spokojna głowę i lepsza atmosfere".
No więc właśnie z tego co rozumiem, ta spokojniejsza głowa i lepsza atmosfera, to są właśnie przewagi konkurencyjne Zachodu nad PRL. Ileż razy słyszałem, że na Zachodzie nie jest celem każdego urzędnika skarbówki zdybanie i uziemienie prywaciarza.
Miałem bardziej na myśli pracobiorców i relacje między współpracownikami oraz ogólnie pojęte bezpieczeństwo. A co do skarbówki i prywaciarzy to dostali prezent w postaci jednolitego pakietu kontrolnego czy cuś takiego....
No też się nasłuchałem, jak to w Szfecji szef to człowiek, a nie tyran.
Wiadomo, dobrze nie jest ale już pomalutku zmieniają podejście. Ludzi mało a fachowca że świeca szukać. Zapewne czasu potrzeba jeszcze sporo ale nadzieja jest.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): No też się nasłuchałem, jak to w Szfecji szef to człowiek, a nie tyran.
Wielosetnietnia tradycja proszę pana - przez setki lat JEDYNYM MOŻLIWYM SUKCESEM w Polsce było zdobycie pewnej ilości dusz na własność. Jeszcze pod koniec XIX wieku np. lekarz to musiał być Żyd albo Niemiec. A wcześniej jak stiukator to Włoch, jak sukiennik to Flamand a jak płatnerz to Ormianin.
To działa w dwie strony: Szef może być człowiekiem albo tyranem. Podwładny może być lojalnym, pomysłowym i aktywnym pracownikiem albo leniwym i złośliwym rabem. W Polsce tak się dzieje że częściej tyranami są prywatni przedsiębiorcy "rodzinni" i kierownicy w państwowych korporacjach oraz urzędach, a ludźmi ich odpowiedniki w krwiożerczych korporacjach zagranicznych. Korpoludki też są częściej pomysłowe i aktywne niż szanujący tradycję mieszkańcy prowincji i lud wielkomiejski prosty.
Rafał napisal(a): To działa w dwie strony: Szef może być człowiekiem albo tyranem. Podwładny może być lojalnym, pomysłowym i aktywnym pracownikiem albo leniwym i złośliwym rabem
Tak, no przy czym właśnie słuchałem takiego motivacyjnego speakera, co się Sinek nazywa, i on zeznawał, że spotkał barmana w hotelu Four Seasons, czy jakoś tak, i ten był tak zmotywowany i tak szczęśliwy, że mu kawę podaje, że ten aż go spytał, co mu się takie szczęście na obliczu maluje. A ten mu na to, że kierownictwo to super goście i dbajo o niego. Oprócz tego, kolo jednocześnie pracował w hotelu Ceasar's Palace, i tam go gnębili, a on przyjmował formę pokornego raba. Oba hotele w San Francisco, i do tego jeden to był człowień, który przyjmował formy narzucone przez miejsce pracy. Też się zdziwiłem. No ale ten Sinek to powiedział, a nie napisał, więc musi to być prawda.
A ja mam dobre doświadczenia z zupełnie młodymi menagerami przed trzydziestką. Zupelnie inne podejście niż ich starsi koledzy zero chęci żeby mnie zajebać.
Rafał napisal(a): To działa w dwie strony: Szef może być człowiekiem albo tyranem. Podwładny może być lojalnym, pomysłowym i aktywnym pracownikiem albo leniwym i złośliwym rabem
Tak, no przy czym właśnie słuchałem takiego motivacyjnego speakera, co się Sinek nazywa, i on zeznawał, że spotkał barmana w hotelu Four Seasons, czy jakoś tak, i ten był tak zmotywowany i tak szczęśliwy, że mu kawę podaje, że ten aż go spytał, co mu się takie szczęście na obliczu maluje. A ten mu na to, że kierownictwo to super goście i dbajo o niego. Oprócz tego, kolo jednocześnie pracował w hotelu Ceasar's Palace, i tam go gnębili, a on przyjmował formę pokornego raba. Oba hotele w San Francisco, i do tego jeden to był człowień, który przyjmował formy narzucone przez miejsce pracy. Też się zdziwiłem. No ale ten Sinek to powiedział, a nie napisał, więc musi to być prawda.
No i matematycznie rzecz biorąc jest kłopot. Wyż demograficzny był w latach 1978-1986 (w przybliżeniu, nie zerkam na dokładne dane w tym momencie). Jeśli to pokolenie skończy ze średnią dzieci poniżej 2 - to następne tego nie nadrobi, bo po prostu ich za mało.
A to że skończy to praktycznie pewne - raz że początek tego wyżu właśnie wkracza w 40tkę, dwa że dużo wyjechało, trzy że lwia część małżeństw ma maksymalnie dwójkę dzieci, no i całkiem spory odsetek albo żyje samotnie albo ma problemy z poczęciem i urodzeniem dzieci.
Obserwuję u kilku znajomych małżeństw ciekawe zjawisko - jest jedno dziecko, chcą drugie ale się nie da. A ja myślałem że jak jest jedno, to kolejne to kwestia chcę-nie chcę. No chyba że to pierwsze to były już cuda na kiju żeby się udało.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
Inna sprawa że kumpel co miał nie mieć dzieci w ogóle, ma trzech synów:) Ale to niestety rzadkość.
Gdzie indziej widzę plusy dodatnie - naprawdę olbrzymia większość rodzin wielodzietnych jakie znam to chrześcijanie. A dokładnie - katolicy. I to całkiem dobrze radzących sobie zawodowo, materialnie, itp.
TecumSeh napisal(a): No i matematycznie rzecz biorąc jest kłopot. Wyż demograficzny był w latach 1978-1986 (w przybliżeniu, nie zerkam na dokładne dane w tym momencie). Jeśli to pokolenie skończy ze średnią dzieci poniżej 2 - to następne tego nie nadrobi, bo po prostu ich za mało.
A to że skończy to praktycznie pewne - raz że początek tego wyżu właśnie wkracza w 40tkę, dwa że dużo wyjechało, trzy że lwia część małżeństw ma maksymalnie dwójkę dzieci, no i całkiem spory odsetek albo żyje samotnie albo ma problemy z poczęciem i urodzeniem dzieci.
Obserwuję u kilku znajomych małżeństw ciekawe zjawisko - jest jedno dziecko, chcą drugie ale się nie da. A ja myślałem że jak jest jedno, to kolejne to kwestia chcę-nie chcę. No chyba że to pierwsze to były już cuda na kiju żeby się udało.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
Inna sprawa że kumpel co miał nie mieć dzieci w ogóle, ma trzech synów:) Ale to niestety rzadkość.
Gdzie indziej widzę plusy dodatnie - naprawdę olbrzymia większość rodzin wielodzietnych jakie znam to chrześcijanie. A dokładnie - katolicy. I to całkiem dobrze radzących sobie zawodowo, materialnie, itp.
Każdy uczciwy lekarz to powie: pary stosują antykoncepcję, a potem nagle wielce się dziwią, że nie ma płodności. Np. antykoncepcja po pierwszym dziecku tak działa, że kolejne dziecko się nie urodzi. Druga sprawa: trucizny w żywności, wodzie i powietrzu. Katolicy wierni nauczaniu Kościoła nie mają problemów przynajmniej z pkt 1.
No i o dziecko trzeba się po prostu modlić. Poprosić Pana Boga. A do tego potrzebne jest czyste serce i właściwa postawa, nie: "ja chcę mieć", ale pragnienie zrealizowania woli Bożej.
Akurat znane mi przypadki które tu opisałem to katolicy i nie antykoncepcja jest powodem. Problem z niepłodnością nie jest zawsze z tej przyczyny. I owszem, modlą się i to od lat. Oni i ich wspólnoty.
Jeśli mielibyśmy w małżeństwie z jakichkolwiek powodów stosować antykoncepcje (nie wyobrażam sobie powodu ale załóżmy że taki jest) to nigdy nie pozwolilbym żeby stosowała ja żona, czy to w formie tabletki czy spirali domacicznej.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
A co niby trzeba w takim przypadku leczyć skoro z pierwszym dzieckiem nie było żadnych problemów?
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
A co niby trzeba w takim przypadku leczyć skoro z pierwszym dzieckiem nie było żadnych problemów?
Wieku leczyć się nie da.
Konflikt serologiczny się da. Między mną (pierworodnym) a młodszym bratem jest 6 lat różnicy i poronienie po drodze.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
A co niby trzeba w takim przypadku leczyć skoro z pierwszym dzieckiem nie było żadnych problemów?
Nie wiem co, ale mam znajomych którzy po pierwszym czekali na drugie 3-4-5 lat. NIe stosowali nigdy antykoncepcji, zdrowie w normie, ot taka tajemnica. Zresztą Terlikowscy na przykład na pierwsze czekali chyba z 7, a potem rozwiązał się worek.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
A co niby trzeba w takim przypadku leczyć skoro z pierwszym dzieckiem nie było żadnych problemów?
Znajoma lekarka twierdzi że badania wskazują na wyraźnie zmniejszającą się płodność mężczyzn, znaczy witalność plemników. Przyczyny nie są dokładnie znane , ale zapewne związane z rozwojem cywilizacyjnym - dieta, tryb życia itp.
Komentarz
Jakiesz zaposiadywem rezyko isz odwiedzo mie mniejscowe mafiozy?
Jak mie kątrachmenty nie zapłaco to ilesz sie zniemy bede somdzieł? Puł roku czy pińć lat?
Czy jade do swegusz biznesa drogo prosto czy krzywo i co czecie raze mie amortyzancje urywa?
itepede.........
Trzeba najsampierw rozeznać sytuancję, potem zwiększyć efektywność, a potem dorzucać.
Przykład: Min. Błaszczak w DTV mówił, że psiarnia w białych czapeczkach staje radiowozami w miejscach niebezpiecznych, załącza koguty i w ten sposób ostrzega kierowców. Nie, że chowają się po krzakach, żeby łapać. To tego nie trzeba ani złotówki a już zwiększa bezpieczeństwo na drogach. To jest Dobra Zmiana!
Drogi: Jakiś ekspert-insider mi to kiedyś klarował ale to było dawno i już szczegółów nie pamiętam. Otóż drogi w Polsce muszą być złej jakości, bo są budowane nie w tych miesiącach, w których powinny być. To dlatego, że jest jakiś cykl budżetowo-przetargowy, który ma swój koniec w jakimś tam miesiącu. Tu też wystarczy ten cykl zmienić i pieniądze wydawane na naprawę dróg przerzucić na budowanie nowych. Zresztą: tyle co kradli przy budowie dróg za rządów złodziei to chyba nawet w Afryce nie kradli. Wystarczy wyeliminować połowę tej kradzieży i już amortyzancja nie będzie się nam urywać. Też bez zwiększania podatków.
Totysz muwie: zez podatkamy jak zes żarciem. Czasem lepij żryć mniej, czasem lepij wiency. Nualesz pierszo reguło jezd skączeć zes marnacjo.
I tak samosz jak szypkie żarcie jezd naoguł niezdrowem, tak samosz szypkie piniendze naoguł szkodzo.
Tylko że na razie urodzenia żywe nie przebiły zgonów!!!
za 2016 rok wskaźnik wyniósł -0,15
w tym - może wyjdzie zero.
GUS 2016 rok wg województw
na tej stronie jest plik .pdf do pobrania z atlasem demograficznym 1950-2017 oraz prognozą do 2040 roku
niestety, jest (a plik jest z listopada 2017!) pikująca w dół tendencja...
na 12. stronie drzewko rozkładu populacji wg wieku: pik (najwięcej) jest 55-o latków, a osiemdziesięciolatek jest ciut więcej niż trzydziestolatków.
W 2040 roku ma być 35 mln ludzi, tyle ile w 1980 roku,
ale w 1980 mediana wieku wynosiła 30 lat, (w 2016 wynosi 40 lat) a w 2040 będzie 50 lat!!!
indeks starości - plus 200 % (dziś 2016 r - 20 % w wieku po produkcyjnym, w 2040 - 30 %)
itd itd
grafiki urodzenia - zgony, przyrosty - od str. 28
Sytuacja diametralnie zmienia się kiedy przychodzą na świat dzieci.
Oto wpis z fejsa mojej koleżanki, trochę ponad rok po urodzeniu dziecka:
"Był bigos, gołąbki, pierogi, placki ziemniaczane, ogórkowa i kotleta też, oczywiście nie zabrakło. Były długie przegadane godziny u boku przyjaciółki o byciu i nie byciu, o tym i o tamtym.
Były tomy przeczytanych bajek na babcinych kolanach, moc przytulańców od dziadków, szaleństwa z wujkami i ciociami, walki o zabawki z kuzynkami. Ale przede wszystkim uderzeniowa dawki miłości dla Jaśka od całej rodzinki, której wartość jest nie do opisania.
A teraz .... znów... daleko, daleko na obcej ziemi, czekamy do następnego razu.
Emigracjo... czy jesteś tego warta????"
Ja pracuję w korpo, o których to korpo wiele złego można powiedzieć i będzie to prawda, ale wielkim plusem jest stabilność dochodów i zatrudnienia. A to powoduje, że mamy naprawdę bardzo dużo ludzi, którzy wracają z emigracji - właśnie z dziećmi. Bo chcą mieć dzieci Polaków a nie Angoli czy Irlandczyków.
Gdzieś parę dni temu czytałem, nie pamiętam już gdzie, ale chyba to był komentarz do filmiku jednego Angola, który przyjechał tutaj z rodziną i jego córka mówi świetnie po polsku, a on tak sobie. Komentarz był: a teraz wyobraźcie sobie jak się czują nasi rodacy, których dzieci się tam urodziły.
Ktoś inny odpisał: właśnie dlatego wróciłem do Polski. Nie chcę kiedyś stanąć przed dylematem powrotu do kraju a dziecko mi powie: "Dad, I know how you feel but I am British".
Także tego.
Skala powrotów to może jeszcze nie setki tysięcy czy miliony ale jest.
Druga rzecz - wracają ci najlepsi. Nie tylko na tyle dobrze wykfalifikowani, że sobie znajdą tu pracę, ale przede wszystkim tacy, którym zależy.
Bo wcale nie jest tak że wyjechali ci, co Polskę w dupie mają (spotkałem się z takimi opiniami). Wyjechali ci, co albo tu nie mieli pracy, albo dobrej pracy, albo zarobków takich by sobie kupić mieszkanie, nawet na kredyt.
No, jesli takie kwiatki będziemy zostawiać, to nieprędko tu masowo wrócą.
Na marginesie: Polska atrakcyjna, z której Polacy będą dumni, nie musi się bać napływu Ukraińców, Wietnamczyków czy nawet niemuzułmańskich przybyszów z Bliskiego Wschodu czy Afryki. Nawet jeśli nie będą się asymilować szybko to będą kraj pobytu, jego kulturę i tradycje szanować,a obyczaju i prawa nie łamać. Wydaje się, że ci przybysze w starej UE gardzą nią i jej obyczajami. Są one dla nich nieatrakcyjne i oni są ciałem obcym -pasożytami z wyboru i przekonania.
I tu mam pewien zgrzyt, że niby brakuje nam ludzi, niby "potrzeba" nam Ukraińców czy Wietnamczyków - a Polacy z Kazachstanu, Syberii, itp to co?
Jeśli dobra zmiana się tym nie zajmie - to już nikt. Przynajmniej w przewidywalnej przyszłości.
A nic nie słychać w tomacie.
Jedyne co Dobra Zmiana potrafi, to urządzić uroczysty podwieczorek dla nowoprzybyłych, a ze jest świadoma własnego niezgulstwa, nie chce masowo zapraszać rodaków ze wschodu, żeby z tego nie powstał większy smród. Co nie przeszkadza jej czczo gadać jak by to było wspaniale repatriować na szeroka skale.
W Polsce tak się dzieje że częściej tyranami są prywatni przedsiębiorcy "rodzinni" i kierownicy w państwowych korporacjach oraz urzędach, a ludźmi ich odpowiedniki w krwiożerczych korporacjach zagranicznych. Korpoludki też są częściej pomysłowe i aktywne niż szanujący tradycję mieszkańcy prowincji i lud wielkomiejski prosty.
http://forsal.pl/gospodarka/demografia/artykuly/1095595,mamy-wiecej-dzieci-ale-do-rekordu-wciaz-bardzo-daleko.html
Wyż demograficzny był w latach 1978-1986 (w przybliżeniu, nie zerkam na dokładne dane w tym momencie). Jeśli to pokolenie skończy ze średnią dzieci poniżej 2 - to następne tego nie nadrobi, bo po prostu ich za mało.
A to że skończy to praktycznie pewne - raz że początek tego wyżu właśnie wkracza w 40tkę, dwa że dużo wyjechało, trzy że lwia część małżeństw ma maksymalnie dwójkę dzieci, no i całkiem spory odsetek albo żyje samotnie albo ma problemy z poczęciem i urodzeniem dzieci.
Obserwuję u kilku znajomych małżeństw ciekawe zjawisko - jest jedno dziecko, chcą drugie ale się nie da. A ja myślałem że jak jest jedno, to kolejne to kwestia chcę-nie chcę. No chyba że to pierwsze to były już cuda na kiju żeby się udało.
Ale nie - są ludzie co nie mieli żadnych problemów z pierwszym dzieckiem, a z drugim jest tak duży problem że póki co mimo leczenia się po prostu nie udaje.
Inna sprawa że kumpel co miał nie mieć dzieci w ogóle, ma trzech synów:) Ale to niestety rzadkość.
Gdzie indziej widzę plusy dodatnie - naprawdę olbrzymia większość rodzin wielodzietnych jakie znam to chrześcijanie. A dokładnie - katolicy. I to całkiem dobrze radzących sobie zawodowo, materialnie, itp.
Druga sprawa: trucizny w żywności, wodzie i powietrzu.
Katolicy wierni nauczaniu Kościoła nie mają problemów przynajmniej z pkt 1.
I owszem, modlą się i to od lat. Oni i ich wspólnoty.
Konflikt serologiczny się da. Między mną (pierworodnym) a młodszym bratem jest 6 lat różnicy i poronienie po drodze.
Wegetarianie i cykliści